Mysłowicka awantura

Dyskusja polityków na temat sprzedaży mysłowickiego szpitala to pyskówka, do której już przywykliśmy. Jakie są jednak fakty? Kto naprawdę zyskuje na tej sprzedaży? Kto poniesie koszty?

Ostra wymiana zdań, a raczej oskarżeń, na sejmowym forum to przykład demagogii i używania półprawd lub kłamstw w wystąpieniach „pod publiczkę”. Obie strony mijały się z prawdą, co nie znaczy, że obie kłamały. A jak wygląda stan faktyczny?

Prezes Kaczyński, mówiąc obrazowo o sprzedaży radnym PO szpitala w cenie kawalerki, wywołał falę mniej lub bardziej złośliwych i szyderczych komentarzy prawicowych mediów, ale nie powiedział całej prawdy.

Mówiąc o cenie za szpital nie można mówić tylko o cenie za 100% udziałów w spółce Mysłowickie Centrum Zdrowia (MCZ), która jest właścicielem szpitala. Należy wziąć pod uwagę stan finansowy tejże spółki oraz inne zobowiązania inwestora. Spółka MCZ przynosi straty, na dzień 30. września naliczono ich 2,8 mln zł. Co miesiąc zwiększa się ona o kilkadziesiąt tysięcy, więc na koniec roku mogła dojść do 3 milionów. I te straty muszą pokryć nowi właściciele. Dotychczasowe straty pokrywało Miasto. Dla Mysłowic byłoby więc korzystne oddanie szpitala za darmo, lub wręcz za dopłatą, byle pozbyć się obciążenia.

Jarosław Kaczyński wspomniał też, że szpital ma zapewnione 7 mln zł z NFZ. Zapomniał dodać, że dotyczasowa realizacja tegoż kontraktu przynosiła stale duże straty. Poza tym, kontrakt obowiązuje jeszcze tylko rok a potem może być lepiej, gorzej lub nie być wcale. Kontrakt można stracić również w trakcie jego trwania, o czym niedawno przekonał się jeden z katowickich szpitali.

Krytykowany przetarg był już drugim przetargiem na sprzedaż udziałów w MCZ. Do pierwszego nie zgłosił się nikt, choć Miasto życzyło sobie skromne 100 tys. zł za całość udziałów. Potencjalnych inwestorów wystraszyła sytuacja szpitala. Do drugiego przetargu zgłosiło się dwóch oferentów, przy czym jeden wycofał się, nie przystępując do drugiego etapu. Na placu boju pozostało Mysłowickie Konsorcjum Medyczne. Składa się ono ze spółki OLK-Med, prowadzącej przychodnię w centrum Katowic i trojga osób fizycznych, pracowników MCZ. Wspomniani przez premiera Kaczyńskiego radni PO nie są członkami Konsorcjum, lecz współwłaścicielami OKL-Med. Z prawnego punktu widzenia jest to dość istotna różnica

Wróćmy jednak do finansów. Sytuacja MCZ jest tak dramatyczna, że kupujący szpital zobowiązali się do natychmiastowego zasilenia go kwotą 450 tys. zł oraz zainwestowania weń 3,5 mln zł w przeciągu najbliższych 3 lat. Wraz z trzymilionowym długiem daje to łącznie konieczność wydania 7 mln zł. I to jest cena za mysłowicki szpital.

Czyżby więc rację miał premier dowodzący niewinności polityków Platformy i marszałek Sejmu, wnioskująca o ukaranie Jarosława K. za określenie PO jako kłamców i złodziei? Odpowiedzieć można najlepiej cytatem z Kaczyńskiego: „Daj Pan Spokój!”. Sucha lista kłamstw i afer Platformy miałaby objętość większą niż ten artykuł. Wróćmy więc do Mysłowic.

Na początek dwie kwestie w sejmowej wypowiedzi premiera, świadczące o tym, że albo kłamie, albo nie wie o czym mówi. Pierwsza to przypomnienie radnych PiS-u głosujących za sprzedażą szpitala. Premier nie zauważył, że radni ci głosowali ponad rok temu za sprzedażą udziałów w MCZ a nie za ich ustaloną później przez Zarząd Miasta formą a to jest zasadniczą różnicą.

Również podkreślanie, że Konsorcjum kupiło nie szpital, lecz udziały w MCZ, jest zaciemnianiem sprawy. Szpital to nie mury. Szpital to przedsiębiorstwo, lub jego zorganizowana część, posiadające odpowiednie wyposażenie, personel, zawarte kontrakty. W jego skład wchodzić może, lecz nie musi, budynek, w którym działa. W Mysłowicach nie wchodzi. Właścicielem szpitala jest MCZ i kupując 100% udziałów w MCZ, Konsorcjum kupiło szpital. Koniec, kropka. Reszta jest ściemą.

Poza tym, nabycie szpitala bez budynku jest dodatkową korzyścią dla Konsorcjum. Budynek szpitala jest zabytkiem, którego każdorazowy remont wymaga zgody konserwatora zabytków i spełnienia jego wymagań a to zwiększa koszty. Z ledwością spełnia obowiązujące normy a w przyszłości może ich nie spełnić. Stan techniczny też nie zachwyca i wymaga nakładów. Koszty niezbędnych remontów Konsorcjum może przerzucić na Miasto, jako właściciela budynku, zobowiązanego do dbania o jego należyty stan.

Skoro jednak jest tak dobrze, to o co mi chodzi? Skoro Konsorcjum zapłaci niebagatelną cenę, to w czym rzecz? Rzecz w realności realizacji umowy.

Policzmy: 135 tys. za udziały, 450 tys. w gotówce „na dzień dobry”, ok. 3 mln zadłużenia do spłaty, do tego 3,5 mln inwestycji — razem ok. 7 mln zł. To robi wrażenie! A to wszystko za upadający szpital, ciągle generujący straty. Mysłowickie Konsorcjum Medyczne to nie Caritas, jak więc chce te pieniądze odzyskać?

Można rozszerzyć ofertę, co wymagać będzie jakiś nakładów, i zwiększyć kontrakt z NFZ. Prezes MCZ i nieformalny lider Konsorcjum jest nie tylko radnym PO w Gliwicach, lecz również członkiem Rady Regionu Platformy. Może więc zdobyć przychylność NFZ. Przychylność ta ma jednak swoją granicę, za którą czeka prokurator.

Podstawowym pytaniem jest tutaj skąd Konsorcjum, składające się trzech osób fizycznych — pracowników szpitala i nie największej spółki, będzie mieć 7 mln zł? Czy naprawdę członkowie Konsorcjum są wstanie wydać średnio prawie 2 mln zł każdy i wrzucić je do upadającej spółki bez widoków na zwrot?

Przedstawiciele Konsorcjum zapewniają, że 3,5 mln zł zamierzają uzyskać z funduszy norweskich i ma to być spełnieniem zobowiązań inwestycyjnych. Fundusze wymagają wkładu własnego, zwykle 30% a więc ten milion i tak trzeba będzie wyłożyć, co razem z pozostałymi zobowiązaniami daje 4,5 mln zł (po 1,1 mln zł średnio). A jeśli pieniędzy z Norwegii nie będzie, to dalej pozostaje 7 mln do wydania.

Takie myślenie razi naiwnością. Nigdzie nie pisze jakie to mają być inwestycje. Wystarczy więc zainwestować w ludzi i posłać ich na bezpłatne a szalenie potrzebne kursy w rodzaju Business English dla salowych a wartość tych szkoleń wpisać jako inwestycje. W papierach wszystko będzie się zgadzać, jak u Rostowskiego.

Ważną kwestią jest możliwość Miasta egzekwowania warunków umowy, czyli kary umowne w razie niewywiązania się inwestorów z obietnic. Jeśli kary są niskie, Konsorcjum będzie opłacać się zapłacić i mieć szpital bez problemów w cenie dwóch mieszkań. Jeśli kary będą wysokie, Miasto, chcąc je wyegzekwować, będzie zmuszone do wpłacenia kosztów sądowych i komorniczych, co w obecnej sytuacji budżetowej skutecznie zniechęca do energicznych działań. Skłania to raczej do kolejnych upomnień, analiz, aż sprawa ucichnie lub ulegnie przedawnieniu. Za trzy lata, w ciągu których Konsorcjum ma spełnić swoje zobowiązania, nikt już nie będzie pamiętał o dzisiejszych sporach. I o to chodzi.

Zauważmy, że zarówno Zarząd MCZ jak i Konsorcjum (obie te instytucje połączone są unią personalną) przedstawiają norweskie dotacje jako coś pewnego a co najmniej bardzo prawdopodobnego. I tu pojawia się problem natury moralno — prawnej. Spodziewany grant powinien zwiększyć wartość sprzedawanej spółki a nie być zaliczonym jako inwestycja Konsorcjum. Ci, którzy pisali i wysłali wniosek byli pracownikami spółki miejskiej a wstępną kwalifikację wniosek MCZ przeszedł dzięki zapewnieniom Miasta pokrycia wkładu własnego. Spodziewane pieniądze powinny więc być własnością Miasta a nie prywatnej spółki.

Jak na razie Konsorcjum musiało zapłacić 135 tys. zł za udziały, w przeciwnym razie nie kupiłoby spółki. To są na dziś jedyne pieniądze zapłacone za szpital. 450 tys. ma być wpłacone w tym półroczu i będzie to pierwszy sprawdzian złożonych obietnic. Pozostaje jeszcze 3 mln zł (tak na oko) zadłużenia. I tu jest pole manewru.

Gros tego zadłużenia to zobowiązania wobec Miasta: czynsz i podatek od nieruchomości. Ich spłatę można przesuwać lub umorzyć. W końcu władzom miasta powinno zależeć, by szpital nie zbankrutował. Zapewnienie ochrony zdrowia to zadanie powiatu (Mysłowice są powiatem miejskim) i upadłość szpitala byłaby problemem dla Miasta. Powyższe dotyczy również innych zobowiązań.

Oczywiście, wspomniane umorzenie byłoby dotowaniem przez samorząd prywatnej firmy. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca, lecz w kraju, gdzie decyzję o kontynuowaniu obrad komisji sejmowej podejmują w demokratycznym głosowaniu puste krzesła, wszystko jest możliwe.

Na pozostałe zadłużenie można już się zrzucić albo, co bardziej prawdopodobne, spłacić je z przychodów szpitala. W ten sposób można kupić szpital za cenę mieszkania.

W całej tej sprawie wyjaśnienia wymagają następujące kwestie:

1. Dlaczego szpital, który tak naprawdę ma wartość ujemną, władze Mysłowic usiłowały sprzedać jak rodowe srebra, żądając od oferentów wygórowanych zobowiązań i zniechęcając tym samym poważnych inwestorów?

2. Czy urzędnicy miejscy sprawdzili realność wypełnienia zobowiązań przez nabywcę szpitala, w tym jego możliwości finansowe?

3. W jaki sposób nowy-stary Zarząd MCZ chce poprawić stan firmy, skoro nie zmieniło się nic (Zarząd, personel, wyposażenie, kontrakt) oprócz właściciela? Czy ci sami ludzie, kierując spółką miejską, mogą generować straty a kierując tą sama spółką jako prywatną już nie? Jeśli mają jakiś pomysł, to dlaczego nie zrealizowali go dotychczas? W końcu za to pobierali miejskie pieniądze. Jeśli zaś na przeszkodzie w jego realizacji stały władze miasta, to co było tego powodem i kto za to odpowiada?

Wyjaśnienie tych kwestii zostawmy mysłowickim radnym i powróćmy do sejmowej pyskówki. By nie powtarzać tej żenującej i niemerytorycznej kłótni, mam pewne rady dla adwersarzy: Jarosławowi Kaczyńskiemu radziłbym uzupełnić wiedzę, bo rozwój technologii wyprowadzania publicznych pieniędzy wyraźnie go zaskoczył. Dziś nikt już nie powie: „Kupiłem szpital za mieszkanie i co mi zrobicie?” dzisiaj kupując szpital za cenę mieszkania wmawia się społeczeństwu, że zapłacono siedem milionów złotych.

Natomiast radą dla Donalda Tuska niech będzie sienkiewiczowski cytat: „Kończ Waść, wstydu oszczędź!”

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama