Nieco wcześniej jednak, stwierdzając swoją słabość, wykrzyknął: „Heroizm nie jest tym, za co go uważamy. Świętość jest siłą Boga, a słabość siłą człowieka”.
Paradoks szczęśliwego człowieka
Diakon Henri Grialou (przyszły o. Maria Eugeniusz) 15 stycznia 1922 r. miał wygłosić do młodych słuchaczy w katedrze w Rodez konferencję na temat radości.
(…)
Nieoczekiwane spotkanie i wszystko to, co wydawało się już zorganizowane, ulega zachwianiu. Nocą z 13 na 14 grudnia 1920 r. „dołącza” do niego, przez lekturę poświęconej mu książki, zakonnik z XVI w., karmelita, Jan od Krzyża. Niespodziewane światło – muszę iść do Karmelu. Sprzeciw ze strony otoczenia, niezgoda i bolesne niezrozumienie ze strony mamy.
15 stycznia 1922 r. nie wie jeszcze, czy jego biskup pozwoli mu pójść za „całkowicie pewnym” powołaniem. Przeżywa niepokój o przyszłość własną i swojej rodziny. To mu jednak nie przeszkadza w rozmowie z młodymi za pomocą współczesnego języka. Jest takie słowo, może niecodzienne dla nas, ale bardzo piękne, bardzo odpowiednie i tak naprawdę bardzo współczesne: „dusza”. Służy ono do mówienia o tym, co w nas cenne, istotne, stanowiące fundament teraźniejszości, jak i przyszłości. Będzie im zatem mówił o obiecanej każdemu człowiekowi „radości duszy”. „Co znaczy radować się, co znaczy być radosnym? Łatwiej to zrozumieć, aniżeli wyjaśnić” – wykrzykuje! W rzeczywistości w nim samym toczy się w tej chwili walka pomiędzy radością i niepokojem.
(…)
Już choćby pobieżnie zapoznając się z jego życiorysem, można dostrzec, że Henri Grialou był człowiekiem szczęśliwym i promieniującym radością. Urodzony w biedzie. Gdy ma 9 lat traci ojca. W 16. roku życia zostaje klerykiem, a w 18. żołnierzem. W wieczór poprzedzający święcenia, 4 lutego 1922 r., ma 27 lat i przygotowuje się, jak już powiedzieliśmy, do opuszczenia wszystkiego dla Karmelu. Pisze zwracając się do Pana Jezusa: „Oddaję się Tobie, Panie, na wszystko, czego chcesz, tak na chwile pokoju i radości, jak ciemności i cierpienia”.
Trzy tygodnie później jest już w nowicjacie u karmelitów. W następnym roku Teresa od Dzieciątka Jezus zostaje ogłoszona błogosławioną. Z tej okazji pisze on do przyjaciela: „Zachowaj ciszę, spokój cokolwiek by się nie działo, w kłopotach, w świetle, w ciemnościach czy niezdecydowaniu. Jesteś w drodze, wierz mi (...). Ciesz się ze swojej słabości i próbuj prosić dobrego Boga, aby zachował w tobie jasną świadomość słabości”. Szczęśliwy z bycia słabym? Kilka miesięcy później spotyka w Rodez swoją mamę.
(…)
Być siewcą radości w smutkach i nadziei pośród niepokojów – o. Maria Eugeniusz będzie wypełniał tę misję, sprawując różne funkcje w różnych krajach, wśród ludzi wielu kultur. Siewca i świadek radości działającego Boga. Założyciel, misjonarz, pisarz, doradca (lub kierownik) duchowy, niestrudzony promotor Teresy od Dzieciątka Jezus (był jedną z pierwszych osób, które widziały w niej doktora Kościoła), ten człowiek był rozmiłowany w Bogu.
(…)
12 stycznia 1967 r. ma miejsce zaskakujące zwierzenie, które jest powodem powstania niniejszej książki. „Zrozumiałem Miłosierdzie. Św. Teresa odczuła jego słodkość, ja odczuwam jego moc”.
10 lutego: „Umrę z otwartymi oczami. Nie zobaczę nic innego niż to, co widzę przez wiarę. Jakże w tym wszystkim nie miałbym być szczęśliwy, jakiekolwiek byłyby moje cierpienia? Ta radość zadziwia wszystkich, a jest czymś normalnym”.
Paradoks radości w cierpieniu. W cierpieniu nie tylko fizycznym. „Szatan śmiał się ze mnie”. Cierpienie człowieka doświadczonego, świadomego wagi obecnego czasu, sytuacji świata i Kościoła w zetknięciu z ludzkimi żądzami poddawanymi działaniu Złego. Wszystko się dokona, wszystko i jeszcze więcej, trzeba tylko mieć nadzieję. „Jesteśmy na tym świecie, aby pracować”. Nieco wcześniej jednak, stwierdzając swoją słabość, wykrzyknął: „Heroizm nie jest tym, za co go uważamy. Świętość jest siłą Boga, a słabość siłą człowieka”.
Umiera 27 marca. W 1951 r. wydał drugi tom Chcę widzieć Boga zatytułowany Jestem córką Kościoła. W 1956 r. obydwie książki połączono w jeden tom. Odnajdujemy tam wiele szczegółów, które wydają się dotyczyć autora. Trzeba zacytować pewien fragment tej książki: „Czyż święty, przeobrażony przez miłość i utożsamiony z Jezusem Chrystusem, nie miałby nosić w sobie tych skarbów, charakteryzujących Bożą miłość na ziemi? Istotnie, miłość, która go przebóstwia, pozostawia go jednak człowiekiem, takim jak my. Nosi w sobie zarówno Tabor, jak i Getsemani; jest najszczęśliwszym z ludzi, ponieważ zażywa w swym łonie Słowa, i najnieszczęśliwszym, gdyż nosi w sobie grzech świata. Związany z Bogiem przez zjednoczenie przeobrażające, jest wszakże człowiekiem i świętym pewnej epoki, pewnego narodu, ściśle określonego wieku Mistycznego Ciała Chrystusa, które jest w pełni okresu wzrastania. Istniejący w nim element boski i wieczny nie przeszkadza mu, a raczej skłania go do wcielenia się w najbardziej ludzką doczesność swojej epoki”.
(…)
Większość tekstów prezentowanych w tej książce nie była jeszcze publikowana. Stanowią one fragmenty nauczania ustnego. Zostały zebrane i połączone dla potrzeb tej publikacji. Pojawiające się czasem powtórzenia zachowano świadomie. Spowodowała je spontaniczność mówcy i jego bliskość ze słuchaczami.
ROZDZIAŁ I
Niepojęta troska
Istnieją przeświadczenia, których trzymamy się z upodobaniem w chwilach odosobnienia i samotności w tym świecie niezwykle stechnicyzowanym, a jednocześnie nieskończenie niesprawiedliwym i ubogim w prawdziwie ludzkie relacje. Coraz doskonalsze środki przekazu wydają się znosić bariery czasu i przestrzeni. Jednocześnie jednak wywołują wiele dramatycznych porównań, uważamy, że – w porównaniu z innymi – nie jesteśmy wystarczająco wydajni, ponieważ nie jesteśmy już rozumiani, jesteśmy zbyt odmienni, by być kochani, ponieważ jesteśmy chorzy czy niepełnosprawni, ponieważ jesteśmy starzy, nie myślimy jak wszyscy. Iluzja komunikacji przed ekranem nie tworzy też żadnej międzyosobowej wymiany.
Tłum na ulicy, środki transportu, supermarkety, wielkie zgromadzenia, a czasem i rozrywki są tylko zasłoną, za którą kryją się często anonimowość i obojętność. Czy można też zapomnieć o poszerzających się w świecie obszarach, gdzie rządzą terror, przemoc, nienawiść, gdzie oddycha się jedynie strachem?
(…)
Czy można jednak twierdzić, że tam, gdzie jeszcze na szczęście istnieją dialog, wymiana, przyjaźń, miłość, porozumienie jest całkowite i pozwala osobom żyć pełnią ich indywidualności do tego stopnia, że rodzi oczekiwaną radość? Wiemy z doświadczenia, że każdy człowiek nosi w sobie nieprzezwyciężoną samotność wynikającą z faktu niepowtarzalności osoby. „Mój tajemniczy ogród jest więzieniem” – mówił filozof epoki uprzemysłowienia, Gaston Berger. „Tak jak mnie zakazany jest wstęp do świata innych ludzi, tak mój świat pozostaje zamknięty przed nimi”. Istnieje zatem samotność metafizyczna, egzystencjalna, której żaden człowiek nie może usunąć.
Dobrze jest także pamiętać, że wymiar relacyjny ludzkiego bytu nie ogranicza się do relacji ze światem i z drugą osobą. Człowiek jest również, nawet jeśli o tym nie wie, ze swej istoty otwarty na relację z Bogiem. I to w tej relacji staje się możliwe pełne wyzwolenie z samotności.
(…)
Obrazowy i wieloznaczny język przypowieści pozwala na lepsze wyrażenie pewnych odsłon tajemnicy Boga i Jego relacji z nami. Przypowieść o Dobrym Pasterzu umacnia w nas pewność Jego nieustannej obecności przy nas. Posługując się tą alegorią z Ewangelii według św. Jana, o. Maria Eugeniusz snuje rozważania nad przesłaniem o serdecznej trosce Jezusa o nas. Rodząca się z tej medytacji radość może stać się i naszym udziałem. Pozwólmy poprowadzić się tym rozważaniom zawartym w trzech homiliach na Święto Dobrego Pasterza z 1961, 1964 i 1966 r.
(…)
Radość Boga
„Musimy odwołać się do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która nam to wyjaśnia. W grzeszniku, który się nawraca, Bóg znajduje aktualnie, w chwili obecnej, więcej radości aniżeli w dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. A dlaczego tak jest? Na grzesznika, który się nawraca, Bóg może wylać wiele miłości, miłość w obfitości, miłosierdzie, którego nie potrzebuje dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, a zatem go nie otrzymują. Dochodzimy tu do zasadniczej prawdy. Bóg jest miłością, Bóg jest miłosierdziem. Tę prawdę głosi św. Teresa od Dzieciątka Jezus – teolog życia Bożego, Trójcy Przenajświętszej. Ona odczuła tę przeogromną radość, jaką Bogu sprawia możliwość udzielania siebie. Bóg jest miłością i potrzebuje się dawać. Jego radość jest na miarę Jego miłości. Bóg odnajduje wieczną i nieskończoną miłość w zrodzeniu Słowa, w przekazaniu Ducha Świętego, ponieważ przez to wyraża i udziela siebie całkowicie i w sposób nieskończony w każdej chwili. W odniesieniu do natury ludzkiej, w relacji z nami, znajduje szczęście na miarę miłości, jaką rozlewa, jak również na miarę miłości, jaką otrzymuje. Możemy zresztą powiedzieć, że nasz Pan dopełnia tej odsłony Bożego sposobu myślenia, mówiąc: Ten, który wiele otrzymał, wiele miłuje. Ten, któremu wiele odpuszczono, miłuje bardziej aniżeli ten, komu mało odpuszczono”.
Bóg – cierpliwy gospodarz
Jak można odrzucać dobroć Boga w imię własnej wolności? Do tego trzeba być zaślepionym, jak również niewątpliwie mieć skrzywiony obraz zarówno samego siebie, jak i Boga. Jesteśmy jak przykuci do tego, co można nazwać, bez cienia wzgardy, szczęściem ziemskim. Pan Jezus jest bardziej zatroskany o nasze dobro niż o ptaki niebieskie czy lilie polne. I w żaden sposób nasza relacja z Nim, jeśli jest prawdziwa, nie może nas odciągnąć od poważnego i stałego zaangażowania na rzecz przekształcenia tej ziemi, tego świata, który On kocha. Jednocześnie jesteśmy nieustannie uwodzeni wizją budowania szczęścia podług naszej wolnej woli. Ludzkości, tak bardzo pochylonej ku ziemi, jest niezwykle trudno wyprostować się i spojrzeć w niebo. To zjawisko staje się tematem rozważań o. Marii Eugeniusza podjętych w homilii z czerwca 1963 r. Daje w niej komentarz do przypowieści o uczcie wydanej dla ludzi odrzuconych.
„Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: «Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe». Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać” (Łk 14,17).
Wszelkie wymówki są dobre – rozmaite nowe nabytki czy właśnie zawarte małżeństwo. Ale ucztę trzeba spożyć. Słudzy zostają rozesłani na wszystkie strony, by sala się zapełniła.
(…)
Zrozumieć miłosierdzie
„A co czyni Ojciec rodziny? Posyła swoje sługi na drogi. Trzeba, by sala się zapełniła. Zaprasza wszystkich. Wzywa do przybycia do jego domu i spożycia posiłku, który przygotował. Jest to prorocki obraz, który można zastosować nie tylko do pierwszych lat chrześcijaństwa, ale do całej historii świata. Niewielu ludzi przyjdzie na tę Bożą ucztę. Niewielu ludzi przygotuje się do wejścia na salę wiecznej uczty, by przebywać w obecności Trójcy Przenajświętszej. Czyż nie jest to dla nas powód do smutku? Jesteśmy winni naszemu Panu i Ojcu rodziny, który jest w niebie dzielenie Jego smutku, pewnego zawodu wywołanego widokiem tak małej liczby dusz powołanych spośród wszystkich ludzi, które odpowiadają na wezwanie, tak małej liczby dusz, które pojmują całe miłosierdzie, jakie Ojciec włożył w posłanie swojego Syna, we wszystkie Jego gesty, w Jego nauczanie. Nie wystarczy jednak samo dzielenie smutku i zawodu Ojca rodziny, naszego Pana i Ducha Świętego”.
(…)
ROZDZIAŁ III
Urodzeni dla radości
Rok przed narodzeniem przyszłego o. Marii Eugeniusza pewien filozof wykrzyknął: „Czy życie ludzkie ma sens, a człowiek swoje przeznaczenie? Tak czy nie?”. Czy odpowiedź na to pytanie w XXI w. jest bardziej oczywista? A może jest coraz mniej jasna? XX wiek usiany był tragediami. Nasze czasy również nie są wolne od dramatów i zagrożeń. O. Maria Eugeniusz, nie przestając rozważać Pismo Święte, nie zapomina o wydarzeniach historycznych, w których zresztą uczestniczył, ani nie neguje ich znaczenia, ale radzi wznieść wzrok ponad doczesny horyzont. Możemy bowiem nauczyć się poznawać człowieka w prawdzie, odkrywać jego oblicze, kontemplując oblicze Boga. Możemy szukać radości człowieka przez przyjęcie radości Boga.
O. Maria Eugeniusz nie obawia się, że zbyt często mówi o tajemnicy Trójcy Świętej, tajemnicy jednego Boga w trzech Osobach, Ojca, Syna i Ducha Świętego. Wydaje się, że sam bardzo wcześnie uchwycił coś z radości panującej w Bogu Trójjedynym. Chce nas na początku prowadzić do odkrycia Boga jako życia, miłości, ruchu, podążając za przykładem drogich mu przewodników: Mojżesza i Eliasza spośród postaci biblijnych, apostołów, świadków Jezusa, św. Pawła oraz świętych karmelitańskich, a wśród nich uprzywilejowanej św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Wszystkie te postacie zapraszają nas do spotkania z Bogiem, nie jako zbiorem zrozumiałych dla naszego umysłu idei, ale jako miłującą obecnością objawiającą się w naszym sercu, „w naszej duszy”, zgodnie z wyrażeniem stosowanym przez o. Marię Eugeniusza.
(…)
Od bytu nieskończonego do wiary
„Bóg jest nieskończony, jest rzeczywistością, która nas przerasta. Nasz rozum natomiast, jak i zmysły, nasz duch, jak i ciało mogą poruszać się tylko w tym, co skończone, w tym, co jest przystosowane do ich miary, do ich zdolności poznawania, nawet jeśli nie całkowicie, to przynajmniej w takiej mierze, by mogły to sobie przedstawić. Wobec nieskończonego rozum milknie, traci możliwość pojmowania.
Niektórzy, jakby zniechęceni nieskończonością Boga, doświadczają pokusy zaprzeczenia Jego istnieniu. Jednak rozum i oczywiście wiara doprowadzają ich na powrót do Boga żyjącego, do Boga, który istnieje. Nie ma konieczności szczególnego zatrzymywania się nad prawdą o niemocy rozumu wobec opisania Boga, pochwycenia Go. Znamy to z doświadczenia. Jesteśmy tak blisko Boga, mamy inne środki uchwycenia Go, mamy wiarę, wiarę oświeconą pewnym doświadczeniem i napotykamy tę samą niemożność. Po pewnym uchwyceniu tajemnicy Boga jesteśmy niezdolni do opisania Go, nie potrafimy o Nim mówić za pomocą pojęć ludzkich, nie znajdujemy odpowiedniego słowa do określenia tego, kim On jest.
Czy zatem pozostaniemy niemocni wobec nieskończoności Boga, wobec Jego transcendencji?”.
Radość nieba, radość ziemi, radość nadziei
Wydarzenie niesłychane: Bóg stał się człowiekiem, by człowiek został przebóstwiony! Te narodziny napełniają świat radością. Świętując Boże Narodzenie, o. Maria Eugeniusz jest przepełniony radością Boga, który przychodzi do nas ku wielkiemu szczęściu ludzkości. Homilia z 1957 r. pełna jest wybuchów radości w niebie i na ziemi.
„Bóg znajduje radość w kolejnych stworzeniach. Radość jednak, jaką znajduje we wcieleniu przewyższa wszystko inne. Doskonałe podobieństwo, jakie Bóg nadał ludzkiej naturze nie wystarczyło. Zło oddzieliło człowieka od Boga. Grzech zmusza Boga do pójścia dalej. Słowo zstępuje, Osoba Słowa zstępuje. Przez wcielenie dokona się szczególne upodobnienie, włączenie w życie Boże... Tajemnica wcielenia przynosi wielką radość. Dokonanie się tej tajemnicy rodzi radość Boga, a drżenie z radości Trójcy Świętej udziela się całemu niebu. Aniołowie wyrażają tę radość przez to, kim są... My zostaliśmy zaproszeni do uczestnictwa w tej Bożej radości, w radości nieba, radości aniołów, w radości, która powinna rozlać się po ziemi. Anioł posłany, by wyjaśnić to, co widzi, opisuje nam charakter tej radości. «Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał» (Łk 2,14). Radość z tryumfu, z chwały Trójcy Świętej, a na ziemi radość z pokoju. Radość z chwały Trójcy Świętej. Co jest jej przyczyną? Tajemnica wcielenia będąca arcydziełem Bożego miłosierdzia.
(…)
Radość, tryumf Trójcy Świętej, radość w raju, radość na ziemi. Łączmy się i my z tą radością dzieci Bożych. Dziękujmy Bogu za zesłanie nam Jego Słowa, Syna i przyjęcie przez Niego ludzkiej natury. Spróbujmy zadrżeć wraz z aniołami w harmonii z Trójcą Świętą i zadrżeć w naszej ludzkiej naturze. Uczyńmy naszą radość z odnalezionego porządku, z udzielonego nam światła, z otrzymanego życia. Trwajmy blisko innych ludzi wraz z Chrystusem. Radujmy się wraz ze wszystkimi duszami, które trwają w zjednoczeniu z Nim. Prośmy świętych, którzy pojęli tę tajemnicę, aby pozwolili nam odczuć płynącą z niej radość. Powiedzmy im, że chcemy łączyć się z ich radością w to Święto Bożego Narodzenia, z tą radością, która winna wywołać drżenie nie tylko mocy duszy, ale także ciała, ponieważ Bóg chce, by cały człowiek zadrżał z tym, co w nim nadprzyrodzone i z tym, co ludzkie”.
(…)
Trwały optymizm
„Kiedy spoglądamy w przyszłość, na grożące nam niebezpieczeństwa, doświadczamy być może pokusy smutku. Czy można jednak trwać w smutku będąc przyjacielem Boga-Człowieka, przyjacielem Tego, kto przyszedł, aby nas pochwycić, byśmy byli z Nim, przyjacielem Tego, kto już więcej nie umiera?”
Jezus żył wśród nas zwyczajnym życiem przez trzydzieści lat w Nazarecie. Nauczał i uzdrawiał tłumy. Formował apostołów do dalszego prowadzenia Jego dzieła – Kościoła. Przecierpiał mękę, biorąc na siebie wszystkie grzechy ludzkości. Umarł za każdego z nas. Jego zmartwychwstanie oznacza ostateczne zwycięstwo życia nad złem i śmiercią. To z tego przepełnionego mocą życia Chrystusa zmartwychwstałego otrzymujemy pełnię miłosierdzia, radość nawrócenia, radość naszego odrodzenia. I w ten sposób radość paschalna wspaniale wyśpiewuje niezwykłą moc życia!
(…)
ROZDZIAŁ V
Uwierzyć w radość
Słodycz i prawda
Radość miłosierdzia nie jest stanem psychicznym. Towarzyszy przymierzu Boga z każdym człowiekiem pośród chwil bliskości i wśród odejść. Ujawnia się, gdy spełniają się Boże obietnice. Ale droga jest długa, a pejzaż wokół niej zadziwiający.
„Pierwsze relacje z Bogiem są pełne słodyczy. Bóg pociąga duszę i rozum słodyczą i pokojem. Początkowo łaski służą pociągnięciu duszy. Bóg wpierw czyni ustępstwa na rzecz ludzkiej natury. Następnie ukazuje prawdę, a jest nią droga na Kalwarię. Są na niej głazy, kamienie, wymaga cierpienia, trudu, doświadczenia porażki. Dusza zaczyna się oddalać, odmawiać... Wspomina początkową słodycz i chciałaby, aby ona trwała. Nic z tego. Objawieniom się Boga na ziemi, objawieniom się Jego światła, Jego nauki towarzyszą wymagania. Światło Boga jest straszne z uwagi na zobowiązania, jakie ze sobą niesie. Musi poprawić, udoskonalić, zjednoczyć ze sobą, ale dokonuje się to przez cierpienie, przez uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa, a nie tylko w Jego zasługach”.
Cierpieć?
To w obliczu zbliżającej się męki Jezus obiecuje uczniom swą radość w pełni: „Ojcze, nadeszła godzina (...) teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni” (J 17,1.13).
Uczniowie nie mogli przyzwyczaić się do myśli o cierpieniach i śmierci Jezusa. Odległe zapowiedzi męki pozostawały przed nimi zakryte. Kiedy Paweł w Atenach chciał ogłosić zbawienie przychodzące za pośrednictwem ukrzyżowanego Mesjasza, jego mowa stała się w tym centrum mądrości nie do zniesienia. Nikt nie chce cierpieć ani patrzeć na cierpienia.
(…)
Jak wierzyć w Boga stworzyciela i źródło wszelkiego dobra, gdy się cierpi? Potrzeba z pewnością wyjaśnienia tego problemu. Cierpienia będące torturami poniżają ludzką godność. Człowiek jest zdolny wyzwolić takie siły swej natury, które prowadzą do zadawania tortur innym. Cierpienie może być dziełem samego człowieka, gdy oddaje się on swoim skłonnościom czy zawiera pakt z diabłem, to znaczy złym duchem, który oddycha jedynie nienawiścią, podziałem, zniszczeniem. Lecz cierpienie spada również w sposób nagły w różnych sytuacjach. Choroby, wypadki, dramaty rodzinne, sytuacje społeczne, prześladowania, wszelkie próby przychodzą zawsze jako coś, na co nie jesteśmy przygotowani. Można mieć pokusę zobaczenia w tym jakiegoś przekleństwa.
Istnieją cierpienia, które, zgodnie z trafną analizą Simone Weil, zamykają ludzi w nieszczęściu. Nieszczęście może oddziaływać szkodliwie na życie, może go dotknąć w każdym wymiarze: fizycznym, psychologicznym, społecznym. Można doświadczać nieszczęścia w ciele i w duszy. Można też przeżywać w sobie nieszczęścia innych. „Trójca Święta i krzyż są dwoma biegunami chrześcijaństwa, dwiema zasadniczymi prawdami, o doskonałej radości i o doskonałym nieszczęściu. Znajomość tak jednej, jak i drugiej i ich tajemniczej jedności jest niezbędna. Na ziemi jednak z racji naszej ludzkiej kondycji znajdujemy się nieskończenie daleko od Trójcy Świętej, a u samych stóp krzyża”.
Trójca Święta i krzyż
Jest to dobre ujęcie zagadnienia – chodzi o uchwycenie tej tajemniczej jedności między krzyżem i Trójcą Świętą. Jest to pomoc, by nie zamknąć się w buncie, nie uwierzyć w przekleństwo, lecz próbować dostrzec coś, co może przybliżyć nas do Boga. O. Maria Eugeniusz dotknięty bardzo głęboko doświadczeniem następujących po sobie okresów żałoby po śmierci siostry i jej dwójki dzieci, pisał do matki: „Ileż to doświadczeń zebrało się od siedmiu czy ośmiu miesięcy. Trudno byłoby pośród nich całkiem się nie zagubić i nie oskarżać Boga, jeśli nie byłoby w nas mocnej wiary, że Niebo istnieje i wszystkie te cierpienia zostały dopuszczone przez dobrego Boga, aby nas tam tym łatwiej doprowadzić”.
Często stawiany, jak pokazuje jego biografia, wobec paradoksu cierpienia i radości, siły i słabości, o. Maria Eugeniusz 24 lutego 1967 r., na miesiąc przed swoją śmiercią, mówi: „Kiedy mówi się o mnie, trzeba powiedzieć, że jestem ubogi, prosty i że cierpiałem”.
Doświadczenie nie jest przekleństwem ani karą, ale może być dopuszczone przez Boga zależnie od okoliczności życia. Nasze przyzwolenie, nawet najsłabsze, które pozwala na jednoczenie własnych cierpień z cierpieniami Jezusa rozpoczyna wewnętrzne odrodzenie: „Cierpieć na wzór Boga, nie w postawie stoickiej, która byłaby pogańską, ale po chrześcijańsku, w ciszy, z przyzwoleniem i miłością, w postawie Chrystusa na krzyżu”.
Św. Paweł, jego chwała, jego słabości
„U św. Teresy od Dzieciątka Jezus mówienie o ubóstwie, małości mogło podlegać zniekształceniu, ponieważ to młoda dziewczyna, jeszcze dziecko. U św. Pawła nie jest możliwe ich zniekształcenie, ponieważ jest mężczyzną, i to mocnym mężczyzną, silnym pod każdym względem. Odnajdujemy w nim jednak te same dyspozycje. Św. Paweł powie: «Za łaską Boga jestem tym, czym jestem». Mamy pewną trudność z daniem wiary, że jest to prawda o św. Pawle, który przecież tak dużo pracował. I jak sam mówi, miałby wiele powodów, by się chlubić. Zrobiłem to, zrobiłem tamto... Baczę jednak pilnie na wyliczanie wszystkich moich bogactw, wszelkich dokonań. Wszystko to są śmieci. Jest to niczym wobec Boga. «Postanowiłem nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego. Mam tylko jedno prawo, mam jedyne bogactwo: moją niedoskonałość i moją słabość. Jeśli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości». Te same słowa, co u św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Każde z nich wysławia się inaczej, ponieważ chociaż doświadczyli tej samej prawdy, to w bardzo różny sposób, każde przez pryzmat swojego charakteru. Apostoł Paweł doświadcza swojej siły i przepełniającej go energii, a także szczypty melancholii. Wyraża jednak tę samą prawdę. «O tak! Będę się chlubił z moich słabości, ponieważ moją siłę odnajduję w mej słabości, którą oddaję miłosierdziu Bożemu». To jest ten sam ruch”.
Pod Bożym słońcem
Do wzrostu naszej ufności aż po zuchwałość, by przyciągać miłosierdzie i mieć nadzieję na płynącą z niego radość, ważna jest zmiana naszej wewnętrznej postawy.
„Kiedy odczuwamy w sobie słabość i ubóstwo fizyczne, materialne, intelektualne, a nade wszystko duchowe, przestańmy się tym zamartwiać. To jest nasze bogactwo. Może jednak trzeba zmienić naszą postawę i zamiast płakać nad słabością i ubóstwem, uczynić jak apostoł, chlubić się nim i kochać je, oprzeć się na nim, by je ofiarować, wystawić je na Boże słońce, a nade wszytko na moc udzielania się Boga. Oto nierozpoznana prawda. Nie znamy wystarczająco daru Boga”.
ROZDZIAŁ VI
Radość w Maryi
Kto lepiej niż Maryja wyśpiewuje radość miłosierdzia? Ten śpiew wyraża najpierw radość Boga, który w końcu znajduje w Niej pełną i całkowicie wolną odpowiedź na propozycję przymierza. Ten śpiew daje również wyraz radości ludzkiego stworzenia w pełni podejmującego własną misję, jaką jest świadczenie o przymierzu i stanie się współpracownicą Miłosierdzia. Magnificat wytryska z Jej duszy, z wieku na wiek, z pokolenia na pokolenie. Maryja mocno przeżywa w swym sercu podwójną radość miłosierdzia, radość swojego Syna i własną. Jest Ona arcydziełem tej radości, cudem podziwianym z oddali przez Boga w stwórczej radości.
Maryja jest ponadto dla całej ludzkości Matką miłosierdzia. Jej macierzyństwo ogłoszone przez Jezusa na krzyżu czyni Ją dla ludzi rozdawczynią wszelkich skarbów życia, które wytrysnęły w poranek zmartwychwstania. Ma Ona być jednocześnie uprzywilejowanym świadkiem i rozdawczynią radości miłosierdzia. O. Maria Eugeniusz pozdrawia w Niej Matkę Miłosierdzia, Matkę Życia zstępującego na wszelkie formy nędzy i przywracającego radość tym, którzy umarli na skutek grzechu.
Wybór miłosierdzia
Maryja w swym niepokalanym poczęciu jest radością Boga, ponieważ została wybrana w sposób całkowicie darmowy. Nie ma w Niej żadnej przeszkody, która zatrzymałaby fale miłości, przeznaczone dla Niej, a przez Nią dla całej ludzkości.
„Dziewica została zachowana od następstw grzechu pierworodnego. Panuje w Niej zatem doskonała harmonia. Skąd ten przywilej? Dlaczego Bóg znalazł w Niej upodobanie, wybrał Ją i od pierwszej chwili Jej istnienia umieścił Ją w osobnym porządku? Cóż powiemy? Ten Boży wybór jest całkowicie darmowy. Bez wątpienia tę prawdę odkrywa Maryja Dziewica w czasie nawiedzenia, kiedy wyśpiewuje Magnificat. Niczego nie uczyniła, by przygotować się na tę łaskę, zasłużyć na ten wybór, by otrzymać tę niezrównaną świętość. Została niepokalanie poczęta, a przecież chwilę wcześniej nie istniała. Bóg wyprowadza Ją z nicości, by udzielić Jej tej łaski.
Miłosierdzie Boże nie dokonało nigdy piękniejszego dzieła niż to, którego dokonało w Maryi Dziewicy. Nigdy nie było stworzenia odznaczającego się większą wolnością i większą darmowością. Nie dochodzą tu do głosu prawa sprawiedliwości. Dziewica bowiem jest niepokalanie poczęta i otrzymuje tę pierwotną niezrównaną łaskę z czystego miłosierdzia. Nie było w Niej grzechu, ale to grzech ludzkości, grzech naszych pierwszych rodziców, spowodował ten Boży wybór. Jeśli istnieje przyczyna tego Bożego wyboru, niepokalanego poczęcia i Bożego macierzyństwa, to jest nią nasz grzech.
«Bóg wejrzał na uniżenie swojej służebnicy». Wybrał Ją, zanim zaczęła istnieć. I włączył Ją w sposób darmowy i wolny w swoje dzieło zbawienia. Wybrał Ją na Matkę Boga, ponieważ tego pragnął, ponieważ Jego miłość chce się rozlewać.
Jest to pierwszy gest miłosierdzia wobec Maryi Dziewicy. Kolejne łaski i uświęcenie, którego Duch Święty dokona w Jej duszy, będą już odtąd naznaczone pewną współpracą ze strony Maryi Dziewicy. Ale ta pierwsza łaska, przyciągająca wszystkie pozostałe, i niepokalane poczęcie są całkowicie darmowym gestem miłosierdzia Bożego”.
Obietnica radości
O. Maria Eugeniusz świętując narodzenie Maryi daje wyraz pełni radości, jaką przynosi zapowiedź dokonania się zbawienia.
„Każde narodzenie niesie radość. Narodzenie Maryi Dziewicy przyniosło z pewnością Jej świętym rodzicom głęboką wewnętrzną radość. Jeszcze większa jednak radość panowała w niebie. Jedynie spojrzenie Trójcy Świętej i aniołów mogło odkryć wszystkie wewnętrzne powody radości, jaką niosło to narodzenie.
Objawienie się tego cudu łaski przyniosło wiele radości całemu światu! Są takie poranki, gdy światło jest łagodniejsze, powietrze czystsze i lżejsze, słońce na niebie jaśniejsze i nie wiemy dlaczego sprawia nam to taką radość... Lubimy widok malutkiej Maryi Dziewicy w kołysce. Próbujemy odkryć to piękno, które pewnego dnia osiągnie swoją pełnię, to doskonałe piękno, które będzie pięknem Chrystusa. W Maryi Dziewicy jako małym dziecku jest zapowiedź niezwykłej płodności. To Matka Boga, Matka Kościoła”.
Na trzecie tysiąclecie
Na kolejnych stronach stawaliśmy się świadkami odkryć dokonanych przez o. Marię Eugeniusza od Dzieciątka Jezus, człowieka szczęśliwego ze względu na swoje poszukiwanie Boga i bolejącego z powodu wszelkich cierpień, których był świadkiem.
Czy wysokości, na które nas czasami wprowadzał, oddalały nas od nieprzewidzianych wydarzeń wciąż zmieniającej się codzienności? Byłoby to naprawdę sprzeczne tak z jego, jak i naszymi zamiarami. Albowiem radością miłosierdzia, radością Chrystusa jest być jak najbliżej nas, w naszym życiu codziennym, by następnie wyzwolić nas z zamknięcia w bezsensie przez swoją śmierć i zmartwychwstanie.
Dni toczą się w rytmie pracy, kłopotów i radości, takich jak: radości rodzinne, radość dzieci, radość życia, radość z powodzenia, radość urodzinowa, radość z nowych pomysłów. Radość zawsze łączy się z twórczym zrywem. Chociaż nasze radości wciąż podlegają zagrożeniom i ograniczeniom, są jednak bardzo realne. Miłosierdzie ich nie usuwa, ale czyni z nich trampolinę wynoszącą ku pełnej radości.
Naszą radością, daną przez Miłosierdzie, które nas stwarza i pozwala nam nieustannie być stwarzanymi na nowo, jest odkrycie jedynej podstawy wszelkiej egzystencji. Jest to radość wypływająca ze zrozumienia, że nasze osobiste radości stanowią echo radości Boga. I gdy brakuje odczuwalnego doświadczenia radości, wiemy, że w ciemnościach wiary Duch Święty jest zawsze obecny i wzywa do trwania w nadziei na ostateczną radość. Kiedy pojawia się w nas świadomość istnienia przeszkody, którą wznieśliśmy z własnej woli, Miłosierdzie zaprasza nas do przyzwolenia na to, by samo nas wyzwoliło.
Radość Miłosierdzia przeżywamy tak naprawdę w chaotycznej historii naszego życia, które zmierza ku pełni, ale jeszcze jej nie osiągnęło.
„Czy świeci słońce, czy jest mgła, czy burza, wciąż pozostajemy ogarnięci miłosierdziem. Gdy raz nas objęło, to już nas nigdy nie opuści”.
30 kwietnia 2000 r. Jan Paweł II kanonizował siostrę Faustynę, wysłanniczkę Miłosierdzia. Te parę słów z jego homilii jest jak wołanie o to, co pilne i pewne. Pewność dotyczy mocy Miłosierdzia, a sprawą pilną dla ludzkości jest zanurzenie się w Nim.
„Światło Bożego Miłosierdzia, które Bóg zechciał niejako powierzyć światu na nowo poprzez charyzmat siostry Faustyny, będzie rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim tysiącleciu. (...) Trzeba, by ludzkość pozwoliła się ogarnąć i przeniknąć Duchowi Świętemu, którego daje jej zmartwychwstały Chrystus. To Duch leczy rany serca, obala mury odgradzające nas od Boga i od siebie nawzajem, pozwala znów cieszyć się miłością Ojca i zarazem braterską jednością”.
opr. aś/aś