Pamięć, która czyni obecnym

To czyńcie na moją pamiątkę (cz.1)

Anamneza liturgiczna, cz. 1

Pamięć, która czyni obecnym

Pamięć, która czyni obecnym

U brzegów Morza Czerwonego...

Na zewnątrz było już ciemno, mimo że to już długi wiosenny dzień. Prawie wszystko jest przygotowane, mężczyźni zasiedli do stołu, jeszcze tylko kobiety się krzątają, aby wszystkiego przypilnować. Na centralnym miejscu przy style zasiada ojciec, który podnosząc kielich z winem odmawia dwie modlitwy — dziękczynienie za dar wina i za celebrowane święto. W końcu najmłodszy syn, nie mogąc się już doczekać tego momentu, w którym ma do odegrania tak ważną rolę, zadaje ojcu kluczowe pytanie, stojące w samym centrum paschalnej uczty, o której tu mowa: „Dlaczego ta noc różni się od wszystkich innych nocy”? Wtedy ojciec rozpoczynał swoją narrację — zwaną haggadą paschalną — w której odpowiadając na pytanie najmłodszego syna, opowiadał o tym, jak dobry jest Pan, który wyprowadził Naród Wybrany z niewoli faraona, przeprowadził synów Izraela suchą nogą przez wody Morza Czerwonego i wprowadził ich do Ziemi Obiecanej. Ta opowieść, która choć oparta na faktach historycznych, każdego roku musiała być przez ojca skrupulatnie przygotowana, aby mimo powtarzających się wydarzeń, wciąż być interesującą dla dorastających dzieci. Była to opowieść o charakterze wspomnienia, jej celem było przypomnienie wszystkim zgromadzonym przy stole, dlaczego zbierają się w nocy z 14 na 15 miesiąca Nisan, aby spożywać baranka, przaśny chleb, gorzkie zioła i pić aż cztery rytualne kielichy wina. Odwołując się do symboliki tych wszystkich potraw, ojciec tłumaczył całej rodzinie, co dla nich uczynił Pan. Haggada, chociaż była improwizowana przez głowę rodziny, musiała zakończyć się zawsze tymi samymi słowami, które tradycja przypisuje wielkiemu Gamalielowi: „każdy niech postrzega siebie samego — oczyma wiary — wychodzącego z Egiptu!”. Żydzi celebrujący paschalną wieczerzę są ludźmi pamięci. Przypominają sobie te wydarzenia, ale nie tyle po to, aby się wzruszyć dobrocią Boga, który zadbał kiedyś o ich ojców w wierze, ale po to, aby przez wiarę stać się uczestnikiem tamtych odkupieńczych wydarzeń. Żydzi wierzą, że ilekroć celebrują Paschę, stają u brzegu Morza Czerwonego wraz ze swoimi ojcami, aby doświadczyć wyzwolenia z egipskiej niewoli. To właśnie tutaj, w sprawowaniu paschalnej uczty na pamiątkę wyzwolenia z niewoli egipskiej i przejścia suchą nogą przez Morze Czerwone, należy szukać początków „uobecniającej pamiątki”, tego, co Żydzi nazywają słowem zikkaron, zaś Grecy słowem anamnesis.

Wprowadzenie

Tematowi liturgicznej pamiątki, wspomnienia, uobecnienia, czyli fachowo mówiąc — anamnezie — zostaną poświęcone trzy artykuły ukazujące się w trzech kolejnych numerach „Mszy Świętej”. Dzisiaj rozpoczynamy nasz temat, czyniąc do niego wprowadzenie. Przybliżymy trochę zagmatwaną terminologią i zastanowimy się, w jaki sposób funkcjonuje nasze ludzkie pamiętanie i dlaczego żaden z tych sposobów „czynienia pamiątki” nie nadaje się do mówienia o liturgii. Innymi słowy — w tym pierwszym z planowanych trzech artykułów powiemy sobie więcej o tym, czym anamneza nie jest, zaś na odpowiedź pozytywną — czym jest — zostawimy sobie artykuł w kolejnym numerze „Mszy Świętej”. W trzecim i ostatnim z tego cyklu zajmiemy się kwestią wspominania wydarzeń z życia Jezusa w ciągu roku liturgicznego, zadając sobie pytanie, czy świętując Boże Narodzenie, obchodzimy pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa i vice versa? 

Chrześcijanin — człowiek pamiętający

Zapewne wielokrotnie przy różnych okazjach (homilie, katecheza, czytane artykuły czy książki) można było usłyszeć zdanie typu: „Msza Święta to pamiątką śmierci i zmartwychwstania Jezusa”. Albo w wersji bardziej zaawansowanej zamiast „pamiątka” pojawia się termin „uobecnienie”. Ale co to faktycznie oznacza „uobecniać”, czyli „czynić coś obecnym, czego wcześniej nie było”? Jak w ogóle ta pamięć się dokonuje?

W Drugiej modlitwie eucharystycznej spotkamy słowa, które najgłębiej wyrażają tożsamość uczestniczących we Mszy Świętej: Memores mortis et resurrectionis eius. Chrześcijanin to ktoś, kto pamięta/wspomina śmierć i zmartwychwstanie Pana. „Przychodzimy na Eucharystię — zanotował nie tak dawno w swoim świetnym blogowym wpisie ks. Andrzej Draguła — bo pamiętamy, ale przychodzimy także, by wspomnieć. [...] Chrześcijanie to ludzie pamięci, ludzie pamiętający o śmierci i zmartwychwstaniu”.

Czyńcie to na moją pamiątkę...

Chrystus, ustanawiając podczas Ostatniej Wieczerzy sakrament Eucharystii, polecił swoim uczniom, aby czynili to na Jego pamiątkę. Jezus nakazał swoim uczniom powtarzać to, co sam wtedy uczynił. Równocześnie jasno wskazał, że nie może to być tylko mechaniczne powtórzenie tych samych czynności, co raczej przez powtórzenie pewnego rytu chodzi o uczynienie pamiątki, wspomnienie tego, co istotne w czynie Jezusa. Kościół bardzo szybko zrozumiał, że uczniowie Pana muszą się wspólnie gromadzić, brać chleb i wino, odmawiać te same słowa, które wypowiedział nad nimi Jezus, wspomnieć i opowiedzieć o Jego śmierci i zmartwychwstaniu po to, aby w tych wydarzeniach uczestniczyć.

Zauważmy jednak, że używane przez nas słowo „pamiątka”, „wspomnienie”, czy nawet „uobecnienie” są słabe, wręcz niewystarczające, aby oddać to, co kryje się pod omawianą przez nas rzeczywistością. Stąd też w teologii raczej odwołujemy się do technicznego terminu „anamneza”, który jest spolszczoną wersją greckiego słowa anamnesis, a które znowu jest tłumaczeniem hebrajskiego terminu zikkaron. Wszystkie te słowa chcą oddać rzeczywistość wspomnienia/pamiątki, które jest uobecniające, czyniące realnie obecnym tu i teraz wspominane wydarzenie.     

Gdybyś przestał o mnie pamiętać, nie byłoby mnie na świecie

Ilekroć myślę o tym liturgicznym wspominaniu, przychodzi mi na myśl cudny fragment książki Josepha Conrada pt. Zwycięstwo. Znajdziemy w niej intymny dialog dwojga zakochanych. Niczym intruzi spróbujemy troszeczkę podsłuchać tę ich miłosną rozmowę, aby samemu więcej zrozumieć, jaką moc ma pamięć:

- Czy wiesz, o czym myślałem? — spytał Heyst, nie odwracając się.

- Nie — odpowiedziała. Z jej głosu przebijał zawsze cień niepokoju, jak gdyby nigdy nie była pewna, dokąd rozmowa z nim zaprowadzi. Oparła się o poręcz obok niego.

- Nie — powtórzyła. — A o czym? — czekała; potem rzekła, ostrożnie raczej niż nieśmiało: — czy myślałeś o mnie?

- Zgadywałem, kiedy przyjdziesz — rzekł Heyst, wciąż jeszcze nie patrząc na dziewczynę, którą nazwał ostatecznie Leną po wielu próbach i zestawieniach pojedynczych sylab i liter.

- A więc w każdym razie myślałeś o mnie. Cieszę się z tego. Wiesz, mam takie jakieś wrażenie, że gdybyś przesłał o mnie myśleć, nie byłoby mnie wcale na świecie.

 

Jeśli to ostatnie zdanie byśmy delikatnie sparafrazowali, zobaczymy, że pamięć ma moc wręcz stwórczą, moc utrzymywania przy życiu, czynienia czegoś, czego wcześniej nie było, przywoływania przyszłości do teraźniejszości, sięgania z teraźniejszości w jeszcze nieznaną przyszłość: „Mam takie jakieś wrażenie, że gdybyś przestał o mnie pamiętać, nie byłoby mnie wcale na świecie” — taka jest moc liturgicznej pamięci.

Jaka to zatem pamięć? Czy każde nasze wspominanie ma taką moc? Codzienne doświadczenia z rozbrajającą szczerością pokazują nam, że nasza pamięć nie ma żadnej mocy uobecniającej. W codziennym życiu oczywiście korzystamy z pamięci nieustająco. Wszystko co czynimy, w jakimś stopniu jest oparte na tym, czego wcześniej się nauczyliśmy, co zapamiętaliśmy. Ale czasami czynimy swoisty akt wspominania, czyli takiego korzystania z pamięci, który nie tyle służy do wykonania normalnych czynności czy komunikacji, co jest swojego rodzaju przywołaniem wydarzeń czy doświadczeń z przeszłości, aby do nich wrócić właśnie teraz, w teraźniejszości. W tym sensie możemy mówić o różnych „rodzajach” pamięci czy wspominania.

Wspomnienie przez rzecz

Jeden z rodzajów wspominania to „wspominanie przez rzecz”. O co chodzi? Odwołam się do mojego ulubionego przykładu. Młoda, piękna dziewczyna jedzie na wymarzone wakacje nad polskie morze. Na plaży spotyka wymarzonego chłopaka. Spędzają ze sobą każdy moment dnia, spacerując, rozmawiając. Któregoś dnia on jej ofiaruje wielką, szumiącą muszlę i mówi: „Kiedy tylko przyłożysz tę muszlę do ucha, będziesz pamiętała o tym zachodzie słońca, kiedy wspólnie trzymaliśmy się za dłonie”. Kiedy więc dziewczyna wraca do domu po wakacjach, każdego wieczoru przykłada muszlę do ucha i wspomina cudowne, romantyczne wieczory. I to jest właśnie wspomnienie przez rzecz. Człowiek ma konkretną rzecz, która uruchamia w nim wspomnienie minionych wydarzeń. Dokładnie tak samo działa np. zdjęcie.

Jednak bez względu na to, jak bardzo człowiek będzie się przyglądał temu zdjęciu, albo wsłuchiwał się w szum muszli przyłożonej do ucha, nie przeniesie się znowu realnie na plażę nad Bałtykiem (może być nad morzem tylko w swojej wyobraźni), ani też nie poczuje na swoich policzkach bryzy morskiej, ani nie ujrzy na własne oczy czerwieniejącego blasku zachodzącego słońca. Dłoń tej dziewczyny nie zostanie pochwycona przez dłoń umiłowanego. Nadal będzie siedziała w swoim wygodnym fotelu, pijąc herbatkę i trzymając muszlę przy uchu, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go spotka, czy zostanie mu po nim tylko ta muszla, wzbudzająca uczucie radości i zarazem tęsknoty. Muszla pomogła wspomnieć to wydarzenie, ale rzeczywistość nijak się nie zmieniła. Przy pomocy rzeczy nie możemy uobecnić danego wydarzenia z przeszłości.

Wspomnienie przez teatr

Inny rodzaj wspominania, który wydaje się być bardziej realistyczny, bliższy temu, o czym mówimy, myśląc o anamnezie, to „wspomnienie przez teatr/dramę”. Chodzi w nim o to, aby przez teatralne, filmowe czy książkowe odtworzenie pewnych wydarzeń przypomnieć je sobie i w ten sposób w jakiś sposób w nim uczestniczyć. Kluczowe jest tu jednak wyrażenie „w jakiś sposób”, bo doskonale wiemy, że wracamy do tych wydarzeń jedynie pamięcią, że próbujemy je odtworzyć, zainscenizować, ale one nie dają nam realnego udziału w przeszłym, historycznie już dokonanym i tym samym zamkniętym/skończonym wydarzeniu. Nawet gdyby się okazało, że w tym roku podczas rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem wygrałyby oddziały krzyżackie, to czy którykolwiek z nauczycieli zacząłby uczyć, że w 1410 roku pod Grunwaldem wojska Władysława Jagiełły poniosły sromotną klęskę w walce z oddziałami wielkiego mistrza Ulricha von Jungingena? Jasne, że nie, ponieważ drama, teatr, nie ma wpływu na przeszłą rzeczywistość, nie potrafi jej zmienić, bo w niej nie uczestniczy. Jedynie próbuje dzisiaj ją odtworzyć, powtórzyć, mniej bądź bardziej dokładnie, ale dzieje się coś zupełnie nowego, coś — co poza wspomnieniem — nie ma nic wspólnego z przeszłym wydarzeniem. To, co było przeszłością, pozostaje w przeszłości. A odgrywane wydarzenia dzieją się teatralnie dzisiaj, są teraźniejszością. 

Wspomnienie + moc Boża = anamneza

Widzimy zatem, że celebrowanie Mszy Świętej to nie wspominanie przez rzecz czy znak, chociaż używamy takich rzeczy odwołujących się do przeszłości — jak chleb czy wino. Msza to również nie jest teatr, aczkolwiek pewne elementy dramatyczne czy powtórzenie kluczowych słów odgrywają w niej niebagatelną rolę. Celebracja sakramentów to jeszcze inny rodzaj pamięci — taki, który nie jest czysto ludzkim wspominaniem. To takie wspominanie, które łączy się z mocą Boga, bo tylko On może uczynić obecną wspominaną rzecz z przeszłości. Włoski teolog Renato De Zan tłumaczy, że anamneza to zjawisko niedające się wytłumaczyć tak po prostu przy pomocy pojęcia pamiątka, a nawet uobecnienie. Wiemy, że samo wspomnienie nie uobecnia wydarzeń, ale je niejako w psychologiczny sposób odtwarza w naszej pamięci. Aby uobecnić misterium paschalne w Eucharystii, potrzebna jest ingerencja Boga. Działa to mniej więcej według takiej zasady: „zgromadzenie liturgiczne wzbudza pamięć psychologiczną o tym wydarzeniu, Bóg zaś swoją mocą sprawia realną obecność Chrystusa i Jego wydarzeń przez sakramentalne znaki”.

Wehikuł czas? To nie działa

Podsumujmy zatem to wszystko, co zostało powiedziane, wskazując dwa błędne rozumienia liturgicznej anamnezy. Pierwszy z nich nazywam „wehikułem czasu”. Doskonale wiemy, na czym polega jego działanie. Według takiego schematu wszystko zależy od tego, jak dobrze nastawimy parametry naszego wehikułu czasu w czasie Eucharystii, żebyśmy wylądowali w początkach I wieku w Jerozolimie, gdzie uczestniczymy w wydarzeniach zbawczych. Stajemy wtedy pod krzyżem Chrystusa, który umiera i — jak pięknie mówi jedna z pieśni — „krew Chrystusa kapie na nasze rany i je oczyszcza”. Niestety, ale czujemy, że jest to tylko pobożne mówienie, które w sensie przeżyciowym, duchowym ma olbrzymi sens, ale się po prostu realnie, fizycznie nie wydarza. Zdania tego typu, że celebrując Eucharystię, zostajemy przeniesieni pod krzyż Chrystusa, stajemy pod krzyżem, wychodzimy na Kalwarię, oczywiście mają wielką wartość duchową. I w tym sensie nie są błędne. Jednak realnie nie dokonuje się nasze przeniesienie w czasie. Celebrując Eucharystię w swoim parafialnym kościele, ani na moment nie zmieniamy swojej lokalizacji w sensie przestrzennym. Również nie działa to w drugą stronę, żeby wydarzenia z przeszłością „transportowały się” do nas w takim sensie, że sprawując Mszę, zobaczymy na własne oczy żołnierzy przybijających do krzyża Jezusa, a potem cud zmartwychwstania. Widzimy, że „wehikuł czasu” zwyczajnie nie działa. Anamnezy nie da się wyjaśnić przy jego użyciu.

Anamneza to nie powtarzanie wydarzeń

Drugi sposób myślenia o anamnezie, również błędny, polega na tym, że mówimy, iż wydarzenia zbawcze dokonują się po raz kolejny. Jestem pewny, że tego typu zdania słyszeliśmy tysiące razy na katechezie czy w czasie kazań: „celebrując Eucharystię, Chrystus umiera na nowo na ołtarzu”, albo „składa ofiarę po raz kolejny”, lub „wydarzenie krzyża powtarza się na nowo”. Ale znów wyrażenia o powtórzeniu ofiary, śmierci, wydarzenia Golgoty możemy przyjąć na poziomie duchowym, dla opisania pewnego doświadczenia w przeżywaniu Eucharystii, ale rzeczywiście nic tu nie jest powtarzane czy odtwarzane na nowo. List do Hebrajczyków jest tu bardzo klarowny, gdyż w kilku miejscach używa greckiego wyrażenia ephapax, które oznacza: „raz na zawsze; raz i nigdy więcej”. Czytamy tam chociażby tak: „To (złożył ofiarę za grzechy) bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie” (Hbr 7,27). List do Hebrajczyków kilka razy powtarza, że Chrystus umarł i zmartwychwstał tylko raz i nigdy więcej. Skoro zatem Chrystus tylko raz umarł i tylko raz zmartwychwstał, to nie da się tego pogodzić z wizją, że za każdym razem, kiedy sprawujemy Eucharystię, Chrystus umiera na nowo i na nowo zmartwychwstaje. Wydarzenia w sensie historycznym dokonały się tylko raz. Czyli drugi sposób rozwiązania naszego problemu również upadł. Anamneza to nie powtarzanie czy odtwarzanie wydarzeń z przeszłości.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama