Dlaczego rok liturgiczny zaczyna się od Adwentu
Początek roku zawsze zmusza nas do spojrzenia w przeszłość - ale i jeszcze intensywniej - w przyszłość. Rodzą się pytania: co wniesie nowy rok, co nam da, co zabierze, czy będzie dla nas szczęśliwy, czy tragiczny, spokojny, czy pełen burz i niepokojów?
Dla każdego chrześcijanina jest jeszcze gama innych pytań: jakie miejsce w nadchodzącym roku w moim życiu zajmie Bóg, co mam robić, aby być jeszcze lepszym, aby swoimi czynami, myślami dać Bogu wyraz mojej miłości?
Może zdziwi to niektórych, a część młodych czytelników zacznie wręcz kiwać wątpiąco głowami i pytać: jak to możliwe - wtedy, kiedy wszyscy się bawią, tańczą, śpiewają, hulają - jak to możliwe, żeby w naszych umysłach rodziły się wtedy tak poważne pytania, problemy związane z moim stosunkiem do Boga. A tymczasem jest taki Nowy Rok - jedyny i niepowtarzalny, który wręcz z samego założenia prowokuje nas do głębszej refleksji... Z pewnością domyśla się wielu z Was, że nie chodzi tu o rok kalendarzowy - chociaż... znam wielu młodych ludzi, którzy Nowy Rok witają modlitwą, refleksją; którzy czas radości sylwestrowej nocy spędzają na wspólnej adoracji, na też radosnej - choć inaczej wyglądającej - rozmowie z Panem. Ale, przyznaję, są to rzeczywiście wyjątki. Większość - przypuszczam - nie o tych sprawach wtedy myśli...
Nowy rok kościelny, liturgiczny rozpoczyna się dokładnie od pierwszej niedzieli Adwentu, a kończy na sobocie 34. tygodnia zwykłego. Po drodze mamy w nim okazję przeżyć okres Bożego Narodzenia, czas Wielkiego Postu i Wielkanocy i najdłużej trwający, równie obfity w przeżycia - okres zwykły. Już na pierwszy rzut oka widać, że choć rok kalendarzowy ma tyle samo dni i tygodni, co rok liturgiczny - to różnią się wieloma elementami (początek roku liturgicznego przypada na koniec listopada i początek grudnia). Podstawową różnicą jest jakby zupełnie inna filozofia: rok liturgiczny ma na celu głosić chwałę Bożą i uświęcać wiernych. Stąd też cała historia zbawienia, przekazana nam na kartach Biblii, wtłoczona zostaje w ramy jednego roku, byśmy mogli stopniowo odsłaniać całe Misterium Chrystusa: oczekiwanie, zwiastowanie, nadejście, działalność, śmierć, powrót, nowe życie. Co więcej: na kontemplację tych Bożych tajemnic mamy nie jeden rok, ale tyle lat, ile Pan Bóg da nam żyć. Bo każdy rok jest okazją, byśmy na te wydarzenia spojrzeli inaczej, nieco dojrzalej. Co roku jesteśmy w jakimś sensie inni - inaczej przeżywamy Adwent czy Boże Narodzenie, mając lat 5, 18, 35 czy 80. Nasz udział w roku liturgicznym porównuje się czasem do spirali: kręcimy się w kółko - ale każdy dzień jest na innym miejscu tego koła. Cała chrześcijańska mądrość polega na tym, by ten ruch w koło postępował ciągle w górę - jak w spirali, to znaczy: by przeżycia roku liturgicznego z roku na rok były coraz głębsze, bardziej zrozumiałe, wnoszące w nasze życie kolejne, nowe wartości duchowe, dające nam szansę weryfikowania naszego postępowania.
Już na samym początku Adwentu słyszymy słowa Chrystusa: "Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy pan domu nadejdzie". Jest to pierwsza prawda: musimy być nieustannie przygotowani na przyjście Pana. Bo Adwent - to czynne, aktywne przygotowanie się na radość Bożego Narodzenia.
W ciągu tego czasu radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela nie raz w liturgii mszalnej usłyszymy słowo: "czuwajcie". Niejednokrotnie spojrzy na nas surowo św. Jan Chrzciciel i przypomni głosem wołającego na pustyni o potrzebie naprawy życia i przemiany.
Dlaczego? Czyżby Bóg bał się, że prześpimy to wielkie wydarzenie?
Czy nawoływania: miejcie się na baczności, czuwajcie, uważajcie, prostujcie drogę Panu nie są swego rodzaju zgrzytem w naszej radości oczekiwania? ... Pozornie tak, ale kiedy się bliżej temu przyjrzymy, dostrzeżemy, że każde wielkie wydarzenie musi być poprzedzone solidnym przygotowaniem. Weźmy chociażby dla przykładu matkę oczekującą dziecka. Kiedy się o tym dowiaduje, wszystkie jej myśli, cała jej uwaga kieruje się w stronę dziecka. Jest gotowa dla niego wyrzec się, przynajmniej do chwili urodzenia: alkoholu, nikotyny, tych pokarmów, które by mogły dziecku zaszkodzić. Zabiega o to, by miało ono gotową wyprawkę, by wtedy, gdy się narodzi ,miało wszystko, co potrzebne. I chociaż jest jej coraz trudniej, chociaż dochodzą coraz to nowe dolegliwości, bóle, to jednak nie narzeka, ale cieszy się, gotowa znieść wszystko, byleby usłyszeć radosne kwilenie swojego dziecka.
Podobna postawa powinna wytworzyć się i u nas, którzy przeżywamy czas przygotowania się na przyjęcie do naszych serc narodzonego Chrystusa, a w dalszej perspektywie do przygotowania się na powtórne przyjście Chrystusa, na Sąd Ostateczny.
Tak jak u przyszłej matki, tak i u nas, swoje miejsce musi znaleźć chrześcijańska radość, ale także umiejętność wyrzeczenia. Stąd też Kościół nie bez podstawy jeszcze do niedawna uczył: w czasach zakazanych, a więc i w Adwencie, zabaw hucznych nie urządzać. Dlatego zbieramy się codziennie na Mszy roratniej, odmawiamy sobie różnych przyjemności, by w ten sposób dać wyraz swojej gotowości. Na pewno każdy z nas pamięta, kiedy będąc dzieckiem, nie jadł słodyczy, kiedy przynosił na roraty zapisywane na kartkach dobre uczynki. Potem stwierdziliśmy, że już jesteśmy dorośli, że już nas te formy nie obowiązują. Może słusznie, ale problem nie polegał na zarzuceniu tych praktyk, ile na obraniu innej, bardziej dojrzałej formy. Rozważmy, najmilsi tę sprawę i pomyślmy, jak najlepiej przygotujemy się do spotkania z Chrystusem. Ale już na początku adwentowego przygotowania musimy zdać sobie sprawę, że całe to przygotowanie jest tylko początkiem, wstępem do tego, co po nim nastąpi, bo jaki miałoby sens oczekiwanie przez matkę na zrodzenie się dziecka, skoro po jego urodzeniu, zupełnie by ją ono nie zainteresowało, nie poczuwałaby się do obowiązku troszczenia się o nie, wychowywania, karmienia, ubierania? To przecież dla niego, a nie dla siebie przeżywała wszystkie te trudy przygotowania.
Na cóż byłyby nasze adwentowe dni przygotowania na przyjście Chrystusa, skoro byśmy o nim mieli potem zapomnieć? Po co nasz trud, nasze wyrzeczenia, kiedy w niczym nasza miłość do Boga i ludzi nie uległaby polepszeniu, nasza wiara w Boga nie stałaby się bardziej dojrzała?
Jeśli nasze pragnienie przygotowania się na przyjście Pana będzie odpowiednio silne, wtedy Bóg z pewnością, obdarzywszy nas swoimi łaskami, przyjdzie do nas, by z nami pozostać aż do czasów, kiedy będziemy mogli widzieć się z Nim twarzą w twarz, kiedy będziemy mogli trwać w wiecznej radości.
"Tak więc czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy przyjdzie ten czas".
opr. mg/mg