O różnych rodzajach feminizmu i jakie jest miejsce kobiety w Kościele
Pojęcie feminizmu wywołuje sprzeczne skojarzenia. Jedni rozumieją to pojęcie jako niezrozumiałą i histeryczną próbę ułożenia świata w „kobiecocentrycznej” konstelacji. U drugich wywołuje ono szacunek, że wreszcie ktoś dopomniał się o długo zapomniane i ośmieszone prawa kobiet. Feminizm jest ideą społeczną i jak każda tego typu idea posiada zarówno elementy godne pochwały, jak i krytyki. Nie można nie doceniać ruchów feministycznych za ich walkę o równość płac (bo niby dlaczego kobiety mają otrzymywać mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni?), czy praw wyborczych, które nawet w wielu krajach cywilizowanych wprowadzono dopiero w XX wieku. Nie można jednak nie skrytykować feminizmu za lansowanie pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności idei parytetu, czyli równego udziału mężczyzn i kobiet w instytucjach publicznych (bo niby dlaczego w jakiejkolwiek instytucji miałoby pracować tyle samo mężczyzn i kobiet? Przecież kryterium wyboru nie jest płeć, a umiejętności). Trudno o pochwalenie pojawiającej się raz po raz głośnej ideologii towarzyszącej feminizmowi, która neguje wszystko, co nie jest feministyczne. Obiektywna i nieemocjonalna próba ocenienia tego ruchu społecznego jest trudna i niejednoznaczna (pozostawiam ją Szanownemu Czytelnikowi). Próbując opisać zjawisko feminizmu, powinniśmy zwrócić uwagę na pewien interesujący fakt: feminizm jest obecny w prawie każdej dziedzinie życia społecznego: w polityce, nauce, a także w religii.
W jaki sposób feminizm objawia się w Kościele? Dla zilustrowania tego zagadnienia możemy zarysować kilka typów relacji Kościół — feminizm. Relacje te można pogrupować, rozpoczynając od radykalnych, charakteryzujących się dużą dawką agresji do urzędu papieskiego i hierarchii. Kolejną grupę stanowią relacje umiarkowane, gdzie nie przekreśla się zasad i struktury Kościoła, a jedynie ukazuje się pewne istotne dla kobiet problemy. I wreszcie relacje „stonowane”, w których feminizm jest niegroźnym i ubogacającym Kościół ruchem społecznym. Przyjrzyjmy się pokrótce powyższym typom.
W takim haśle można ująć stanowisko radykalne. Wyznawczynie tego stanowiska twierdzą, że kapłani-mężczyźni zdominowali i zawłaszczyli sobie sakrament kapłaństwa, uzyskując w ten sposób monopol na sprawowanie władzy w Kościele. Feministki te głoszą także własną myśl teologiczną, według której Boga należy utożsamiać z kobietą. Należy w tym miejscu podkreślić, że swoje poglądy wyrażają one agresywnie i niezwykle emocjonalnie, a ich podstawy często oparte są nie na nauce, lecz na nie uzasadnionych spekulacjach.
Radykalność myśli skrajnych feministek, przeradza się później w działania, które trudno nie nazwać absurdalnymi. Czytałem kiedyś wywiad z pewnym holenderskim dominikaninem, „feministą”, który regularnie wraz z grupą kobiet „sprawuje” Mszę świętą. Swoje praktyki interpretuje jako zbliżenie się do „kapłaństwa kobiet” oraz porównuje je do praktyk pierwszych chrześcijan, którzy również nie byli oficjalnie akceptowani. Niestety, ów dominikanin sam nie rozumie, że żyjąc w XXI wieku, nie jesteśmy już pierwszymi chrześcijanami i nie możemy zacząć interpretować wiary od początku, tak, jakby nie było za nami żadnej historii. To tak, jakbyśmy próbowali stworzyć jakieś nowe urządzenie techniczne, pomijając takie odkrycia jak koło, prąd, maszyny liczące czy silniki.
„Długo byłyśmy na uboczu” — powiedzą feministki umiarkowane. Kościół — przynajmniej w warstwie decyzyjnej — tworzyli mężczyźni. Pozwólmy, by kobiety mogły kształtować Kościół w równym stopniu — głoszą umiarkowane feministki. Wskazują one, że przez całe wieki kobiety kształtowały wiarę, ale nie były docenione. Przykładem (rzeczywiście pięknym i ciekawym) jest Estera, która uchroniła Żydów od podbicia przez wroga. Nie można nie wspomnieć o św. Katarzynie, która prowadziła wysiłki dyplomatyczne, a ich owocem było sprowadzenie papieża z Awinionu do Rzymu. U progu XXI wieku rozpowszechnia się orędzie miłosierdzia, które przekazała jedna z największych mistyczek w historii Kościoła: Faustyna Kowalska. Oczywiście przykładów jest o wiele więcej. Można zatem postawić pewien postulat: jeżeli kobiety kształtowały wiarę w historii Kościoła, to pozwólmy im teraz realnie wpływać na niego.
Umiarkowane feministki domagają się, by kobiety były obecne na każdym obszarze działania Kościoła. By były wykładowcami na Wydziałach Teologicznych, by zarządzały majątkiem kościelnym, by mogły uczestniczyć w radach biskupich, by kierowały wydawnictwami i prasą religijną. Niewątpliwie, taki postulat wydaje się być racjonalny i uzasadniony.
Stonowany feminizm powiada, że kobieta była i jest obecna w Kościele. Jedyną wyższością naszych czasów nad historią jest to, że teraz można o tym jasno i jawnie mówić i pisać. Wyznawczynie tego poglądu nie walczą o lepszą pozycję, jedynie poszukują forum, na którym wyrażają opinie na temat swojej roli w Kościele.
Przy wielu niedogodnościach, jakie wnoszą feministki radykalne, z pewnością na to pytanie należałoby odpowiedzieć pozytywnie. W pewnym sensie polityka Kościoła wobec kobiet jest jeszcze in statu nascendi, choćby dlatego, że pierwsze poważne oficjalne teksty o ich roli powstały dopiero za Jana Pawła II. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć o słynnym papieskim „Liście do kobiet”. W tekście tym Papież wyraża uznanie dla ich powołania oraz nobilituje ich miejsce w Kościele. Feministki włączają się i współtworzą debatę o kobietach w Kościele, której wynik nie jest jeszcze przesądzony. Wydaje mi się, że spośród wielu zagadnień należałoby przedyskutować kwestię statusu kobiet żyjących samotnie.
Uważam także, że ważnym zadaniem, jakie powinien spełnić feminizm w Kościele, jest uczulenie wrażliwości na sprawy kobiet oraz pomoc tym rejonom świata, gdzie podstawowe prawa kobiet są ciągle łamane.
Na zakończenie warto zaznaczyć, że feminizm jest znakiem czasu, i że więcej dobrego wniesie popieranie racjonalnych ruchów feministycznych, aniżeli walka z nimi. Zresztą, jeżeli prawdziwa jest zasada mówiąca, że „my rządzimy światem, a nami kobiety”, to walka ta na niewiele się przyda.
opr. mg/mg