Jak wychować seminarzystę do miłości Kościoła?

Jeśli chrześcijanin nie odkryje swojej wartości jako umiłowanego dziecka, to zawsze będzie żebrakiem albo uzurpatorem miłości.

Pełniąc od blisko 10 lat posługę wicerektora seminarium duchownego, zadaję, sobie na modlitwie i podczas rozmów z osobami odpowiedzialnymi za formację przyszłych prezbiterów, wiele pytań dotyczących wychowania seminarzystów. Bardzo cenne są wspólnotowe poszukiwania na nie odpowiedzi. W tym zakresie pomocą służą także opinie, pozytywne i negatywne, księży spoza kręgu wychowawców i wykładowców seminaryjnych, sióstr zakonnych i osób świeckich.

Jak wychować seminarzystę do miłości Kościoła?

Ich spojrzenie — oryginalne z powodu dystansu wobec seminaryjnej codzienności — często jest wyrazem troski o to, ażeby pomóc potencjalnym kandydatom do kapłaństwa w odkryciu powołania, a następnie w zapewnieniu im możliwie optymalnych warunków formacji. Jej celem jest wychowanie odpowiedzialnego i mądrego głosiciela słowa Bożego, gorliwego szafarza sakramentów i ofiarnego sługi ludzi potrzebujących pomocy. W procesie tym chodzi o spełnienie tęsknoty Kościoła za świętymi pasterzami.

Aby przybliżyć się do chrześcijańskiego rozumienia miłości i Kościoła, trzeba otwarcia na objawienie. Poznanie to, w najgłębszej istocie, wiąże się z wiarą. Stąd równie ważne — obok py tania o wychowanie seminarzysty do miłości — jest pytanie o wychowanie go do wiary.

Miłość przyjmowana

Proces wychowania do miłości zaczyna się w domu rodzinnym. Zazwyczaj dzieje się to naturalnie, bez tworzenia szczegółowych planów wychowawczo­edukacyjnych. To w domu rodzinnym najlepiej widać, że do miłości wychowuje miłość. Doświadczenia alumnów w tym zakresie na ogół nie odbiegają od pozytywnych i negatywnych przeżyć innych młodych ludzi. Wielu z nich doświadcza ofiarnej miłości swoich rodziców, ich wysiłku, pracy i codziennego oddawania życia niejednokrotnie licznemu potomstwu. Ale, niestety, nie wszyscy rozpoczynający formację seminaryjną mają takie szczęście. Niektórzy wchodzą w świat dorosły obciążeni brakami miłości między rodzicami, rozbitymi relacjami rodzinnymi, byli wychowywani bez jednego z rodziców, noszą w sobie skutki nadużywania alkoholu przez bliskich i są ofiarami różnych traumatycznych przeżyć. Wszystko to nie pozostaje bez znaczenia dla poczucia własnej wartości oraz relacji z Bogiem i bliźnimi.

Jeśli chrześcijanin nie odkryje swojej wartości jako umiłowanego dziecka, to zawsze będzie żebrakiem albo uzurpatorem miłości.

Seminarium jest duchowym towarzyszeniem Jezusowi na różnych etapach Jego ewangelicznego nauczania, począwszy od chrztu w Jordanie i cudu w Kanie Galilejskiej aż po Wieczernik, Golgotę i spotkania ze Zmartwychwstałym. Ważnym wydarzeniem, którego w wychowaniu do miłości nie można pominąć, jest zanurzenie się wraz z Jezusem w miłości Ojca i „usłyszenie” słów: „Tyś jest mój syn umiłowany, w tobie mam upodobanie” (por. Łk 3,22). Jeśli kleryk, i w ogóle każdy chrześcijanin, nie odkryje swojej wartości jako umiłowanego dziecka, to zawsze będzie żebrakiem albo uzurpatorem miłości. Deficyt miłości będzie rekompensowany potrzebą bycia w centrum uwagi, kolekcjonowaniem różnych substytutów prawdziwej miłości. Nie muszą one od razu same w sobie być grzeszne. Ale jak suma małych nadziei — o czym przypomniał papież Benedykt XVI — nie utworzy wielkiej (SSa, 30), tak małe miłości nie wystarczą, aby nasycić głód ludzkiego serca.

Na wielką miłość, którą jest Bóg w Trójcy Osób, i na to, co On czyni dla człowieka, można się tylko otworzyć, a nie zapracować. Obowiązuje tu prosta w sformułowaniu, ale nie zawsze łatwa w realizacji zasada: aby ofiarować miłość, trzeba ją wpierw przyjąć, pozwolić ogarnąć się i napełnić Miłością. Najlepszym sposobem słuchania wyznania miłości i otwierania się na nią jest trwanie przed Chrystusem Eucharystycznym.

Kierownictwo duchowe pomaga alumnowi odróżniać w sercu głos kompleksów i zranień od głosu Boga.

Przeszkody w słuchaniu Ojca są wynikiem nieusłyszenia tych słów od ziemskich ojców. Kierownictwo duchowe pomaga alumnowi odróżniać w sercu głos kompleksów i zranień od głosu Boga. Psychiczne i duchowe zranienia sprawiają ból, ale wówczas, gdy zostaną ogarnięte łaską sakramentalnego uzdrowienia, a w kierownictwie duchowym, niekiedy również w terapii psychologicznej, przepracowane, stanowią szansę głębszego spojrzenia na ludzi znajdujących się w podobnej sytuacji. Duszpasterska wrażliwość wynikająca ze świadomości własnej kruchoś ci i skarbu noszonego w glinianym naczyniu może być zatem wkomponowana w służbę innym. Boża miłość leczy zranienia ludzkiej miłości i czyni wrażliwym na ludzi zranionych.

Miłość kształtowana

Miłość w swej najgłębszej istocie jest Kimś — a nie czymś. Po dobnie i Kościół jako Jej ikona, to Ktoś — a nie coś. Jan Paweł II 6 czerwca 1999 roku, podczas homilii w Pelplinie, powiedział: „Kościół to Chrystus żyjący w nas wszystkich”. Nierozerwalne zespolenie Chrystusa z Kościołem skutkuje właściwym rozumieniem przykazania miłości Boga i bliźniego. Św. Jan pisze: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). Nie można zatem odłączyć relacji z Bogiem od relacji z bliźnimi.

Przyjęcie Bożej miłości zobowiązuje do kształtowania życia na jej miarę. Pod tym względem powołanie każdego chrześcijanina, czy do małżeństwa, czy do kapłaństwa, do różnych form życia konsekrowanego, jak również do samotności, jest podobne. Jego sensem jest miłość. I choć wiele można wskazać form realizacji przykazania miłości, to jedno jest źródło i wspólny cel. Miłość, jaką Bóg człowiekowi ofiarowuje, wymaga odpowiedzi i twórczego rozwinięcia. W przypadku kandydata do sakramentu święceń dokonuje się to na kilku płaszczyznach osobistego rozwoju. Czynników wpływających na tę formację jest wiele. Są one podmiotowe, związane z postawami moderatorów i potencjałem samych seminarzystów, i bardziej systemowe.

Rola wychowawców jest ważna, choć pomocnicza. Wiąże się jednak z koniecznością ich ciągłego duchowego i intelektualnego rozwoju. Cóż z tego, że wychowawca będzie wskazywał powinności, gdy jego życie będzie ich zaprzeczeniem? Wychowanie seminarzystów jest zatem sprzężone z samowychowaniem przełożonych. Zakończenie formacji podstawowej i niejednokrotnie studiów specjalistycznych nie zwalnia ich z zabiegania o coraz pełniejsze wyrażanie miłości do Kościoła. Kierunkiem dojrzewania musi być wolność od szukania siebie, a zatroskanie o dobro seminarzystów i Kościoła. Wiąże się to z wiernością nauczaniu Kościoła na temat przygotowania kandydatów do sakramentu święceń, dyspozycyjnością wobec biskupa i wymagającą postawą względem siebie i wychowanków. Postawę tę cechuje pokora wobec woli powołującego Boga i odwaga w podejmowaniu decyzji, nie zawsze zrozumiałych przez osoby postronne. Wyraża się także umiejętnością dostrzegania postępu w formacji alumnów, jak i gotowością braterskiego upominania. Odpowiednia dojrzałość wychowawców albo, niestety, jej brak udzielają się wychowankom. Można postawić tezę, że również seminarzyści w pewnym sensie wychowują przełożonych. Nieświadomie swoim zachowaniem przypominają im ich dawne lub aktualne słabości, uczą cierpliwości w towarzyszeniu właściwym danemu etapowi rozwoju oraz inspirują swoimi twórczymi pomysłami.

Cóż z tego, że wychowawca będzie wskazywał powinności, gdy jego życie będzie ich zaprzeczeniem?

Na systemowy aspekt wychowania składają się różne działania. Niektóre z nich uwzględniają regulaminy seminaryjne, a inne niesie samo życie. Modele wychowania seminarzystów zmieniały się przez wieki i wciąż podlegają przeobrażeniom, ale jego istota pozostaje ta sama. Chodzi o oddanie życia Oblubienicy­Kościołowi na wzór Chrystusa­Oblubieńca (Ef 5,25­27). To oddawanie siebie ma, jak w życiu Apostołów, różne etapy. Początek formacji cechuje fascynacja, spontaniczność, gotowość do działania, ale również brak świadomości własnych ograniczeń. Można ją porównać z deklaracją Piotra gotowego oddać życie za Mistrza (J 13,37). Później przychodzą różne zmagania, kryzysy, bolesne przekonanie o własnych oraz cudzych słabościach i przysłowiowe zdejmowanie masek. To etapy poniekąd „wymuszone” specyfiką wspólnotowego życia, które niewątpliwie nie należy do bezstresowych. Wielość temperamentów, ograniczeń, a przy tym konieczność własnego nawrócenia czynią z seminarium prawdziwy poligon walki o dobro. Mieszkanie w pokojach wieloosobowych powoduje napięcia i stawia wobec trudnych wyzwań, konieczności dialogu, wzajemnej pomocy, przepraszania i przebaczania sobie nawzajem. Te różne sytuacje przygotowują do mądrego przezwyciężania napięć w późniejszej posłudze kapłańskiej. I są one szansą przezwyciężania pokusy izolacji i zawężania kręgu oddziaływania jedynie do grupy „swoich”, wśród których człowiek czuje się komfortowo.

W życiu codziennym człowiek dla człowieka jest trudnym darem, co również umożliwia dojrzewanie.

W życiu codziennym człowiek dla człowieka jest trudnym darem, co również umożliwia dojrzewanie. Już podczas formacji seminaryjnej trzeba wiedzieć, że w pracy duszpasterskiej trafi się na różne osoby we wspólnocie kapłańskiej, parafialnej, szkolnej. „Chropowatość” relacji jest szansą, wyzwala z infantylnego patrzenia na miłość i z redukowania jej do uczucia. Spojrzenie na Kościół musi być realistyczne. Tworzą go konkretni ludzie, a nie wzniosłe abstrakcyjne pojęcia. Tak więc seminarium jest wspólnotą z punktu widzenia wiary, nie zaś sentymentalnym kółkiem wzajemnej adoracji. Miłość, która integruje ciało i ducha, serce i rozum, chroni przed frustracją zrodzoną z nierealistycznych oczekiwań. Kościół cechuje wielość i różnorodność, która idzie na przekór ludzkim kryteriom doboru towarzyskiego.

Bywa, że reakcja gości, na przykład uczestniczących w dniach skupienia w seminarium, przypomina starożytne zawołanie: „Zobaczcie, jak oni się miłują”. I co ciekawe, sami seminarzyści takim odbiorem są zaskoczeni.

Ale choć seminarium nie jest środowiskiem aniołów, nie stwarza też — jak się nieraz uważa — „cieplarnianych” warunków, to pod wieloma względami życie kleryka jest łatwiejsze od życia innych studentów. Dzieje się tak na przykład za sprawą warunków materialnych nieporównywalnie lepszych od tych, jakie mają rówieśnicy. Komfortową sytuacją jest także brak niepokoju o byt po święceniach. Niesie to pewne niebezpieczeństwa w formacji, a co za tym idzie, również potrzebę samodyscypliny.

Wychowanie do miłości wiąże się z czterema aspektami formacji seminaryjnej. Człowieczeństwo, pogłębiona duchowość, kompetencje intelektualne i doświadczenia duszpasterskie składają się na integralną troskę o konkretny wyraz miłości względem Boga i Kościoła. Na aspekt ludzki, poza odpowiednim poziomem kultury osobistej, składa się także zdolność do bezinteresownej ofiary. Rozwój intelektualny wiąże się między innymi z próbą zrozumienia sensu chrześcijańskiej miłości i Kościoła. Formacja duchowa pozwala patrzeć na życie i posługę kapłańską z punktu widzenia wiary, a duszpasterska — praktycznie służyć Kościołowi. Odpowiednia dojrzałość kandydata do święceń pomaga mu dostrzec, że również zobowiązania, jakie przyjmują na siebie diakoni i prezbiterzy, podporządkowane są uporządkowanej miłości. Dotyczy to zarówno zobowiązania do posłuszeństwa, modlitwy liturgią godzin, jak i celibatu. Sens im nadaje hojność, a zatem „nadmiar” miłości. Ciasnota serca skutkowałaby małostkowością, smutkiem i poczuciem ograniczenia. „Wielkim zagrożeniem współczesnego świata — jak napisał papież Franciszek na Twitterze — jest indywidualistyczny smutek płynący ze skąpego serca”.

Wielkim zagrożeniem jest indywidualistyczny smutek płynący ze skąpego serca.

Działania pomagające w kształtowaniu postawy miłości wiążą się z różnymi praktykami, do których zachęca się seminarzystów. W wielu seminariach w tok formacji wpisane są dni duszpasterskie. W Pelplinie są to soboty przeznaczone na spotkania alumnów z osobami potrzebującymi. Udają się oni do domu dziecka, różnych domów opieki społecznej dla osób niepełnosprawnych, do hospicjum, do więzienia. Zaangażowanie to polega także na pomocy w prowadzeniu rekolekcji dla osób z problemem alkoholowym czy dla niepełnosprawnych. Wyostrzeniu wrażliwości na potrzeby ludzi chorych i konkretnej im pomocy służy możliwość zaangażowania w honorowe krwiodawstwo, wpisanie do banku dawców szpiku kostnego. Wszystko to sprzyja postawie dyspozycyjności w oddawaniu czasu, traceniu życia, nie tylko z obowiązku, ale z potrzeby serca. Poza tym istotne są zachęty do dzielenia się posiadanymi pieniędzmi. I to zarówno jeśli chodzi o pomoc koleżeńską, jak i wsparcie osób spoza grona seminaryjnego. Taką okazją może być jałmużna wielkopostna, którą diakoni przekazują potem biednym. Ważna w działaniach praktycznych jest umiejętność współpracy. Seminaria duchowne zazwyczaj dają wiele ku temu okazji.

Formacja seminarzysty to proces ciągły. Nie dokonuje się on tylko w czasie roku akademickiego. Wakacje to dobry test całorocznej pracy i kolejna okazja do działań formacyjnych. Ważnym sprawdzianem jest umiejętność oddzielania spraw pierwszorzędnych od pozostałych. W seminarium życie jest uporządkowane regulaminem, a podczas wakacji alumn sam dysponuje swoim czasem. Poza odpoczynkiem powinien go spożytkować na pomoc w rodzinnej parafii, udział w pielgrzymkach, rekolekcjach czy obozach. Działania te służą wspólnotom i pomagają odkrywać bogactwo Kościoła. Bardzo korzystny dla formacji jest większy w tym czasie kon takt z osobami świeckimi, przyjmowanie z wdzięcznością uwag od ludzi, którzy niejednokrotnie w doświadczeniu wiary są bardziej zaawansowani niż kleryk.

Oczywiście, ważna w wychowaniu do miłości jest troska o najbliższą rodzinę, wyrażająca się obecnością i konkretnym działaniem. Gdy rodzice na przykład prowadzą gospodarstwo rolne, seminarzysta w żaden sposób nie powinien dyspensować się od pomocy podczas żniw i od innych prac. Poza wszelkimi innymi pożytkami z tego wynikającymi dochodzi jeszcze świadectwo „normalności”.

Wakacje to dobry test całorocznej pracy.

Życie niesie z sobą również niepokojące zjawiska, budzące pytania o skuteczność wychowania do miłości. Jest ich wiele — niektóre są bardziej subtelne, inne zewnętrznie dostrzegalne. Jednym z nich jest życie ponad stan. Jeśli ksiądz, którego rodzina żyje w trudnych warunkach materialnych, kupuje, zwłaszcza zaraz po święceniach, drogi samochód, biorąc nań pożyczkę z banku, to niewątpliwie jest to zjawisko naganne. A bywa, że już w trakcie seminarium wydaje spore sumy na drogi sprzęt elektroniczny, różne zbędne gadżety, markowe stroje, wymuszając wręcz na bliskich środki na te cele. Ale zdarzają się również sytuacje, że rodzina kapłana jest zamożna i stać ją na hojne jego sponsorowanie. Wówczas przejawem dojrzałości będzie wdzięczność wobec bliskich i gotowość dzielenia się otrzymanymi dobrami z potrzebującymi, przy osobistym poprzestawaniu na tym, co podpowiada duch chrześcijańskiego umartwienia.

Proces wychowania do miłości, jak i samo jej wyrażanie, trwa całe życie. W wychowaniu seminaryjnym chodzi o właściwe ukierunkowanie tej ciągłej formacji, a nie dojście do jakiegoś upatrzonego celu. Każdy ma nieco inny rytm dojrzewania. Dlatego coraz częściej pojawia się konieczność indywidualizacji formacji łącznie z przedłużeniem czasu jej trwania.

W życiu każdego człowieka, chrześcijanina, kleryka i prezbitera są obecne zwycięstwa i porażki. Miłość do Boga i Kościoła na wiele sposobów poddawana jest próbom. Tak było i w życiu św. Piotra. Chrystus po swoim zmartwychwstaniu nie czyni mu jednak wyrzutów z powodu słabości, ale pyta o miłość. Tylko ona daje prawo do bycia pasterzem (J 21,15­19). Piotr doświadczył miłości miłosiernej, stał się jej świadkiem i głosicielem. I jak Chrystus miłuje Kościół, tak Jego przyjaciele wchodzą w tę logikę daru. Jest to zadanie na całe życie. Jego spełnianie nie rozpoczyna się dopiero po przyjęciu sakramentu święceń, ale na każdym etapie dojrzewania do kapłaństwa musi mieć swoje urzeczywistnienie.

Miłość pasterską cechuje ofiarność, która nie oznacza cierpiętnictwa, postawa ojcowska i braterska, empatia, delikatność, a także odwaga stawania w obronie ludzi najsłabszych, gdy zagrożone jest ich dobro. W miłości pasterskiej chodzi zatem nie o statystyki i spektakularne akcje, ale o człowieka. Dlatego nie tylko działalność na wielką skalę ma znaczenie. Istotne są także drobne gesty życzliwości, znaki wdzięczności wobec osób posługujących w seminariach, na plebaniach.

Miłość patrzy sercem i dostrzega również to, co niepozorne. Miłość do Kościoła wyraża się stosunkiem do konkretnych ludzi. Umacnia się ona podobnie jak wiara, gdy jest przekazywana. Kard. Joseph Ratzinger w 1986 roku w homilii z okazji czterechsetnej rocznicy powstania seminarium duchownego w Bambergu mówił: „Tylko wtedy, gdy mamy odwagę być blisko tego Ognia, gdy pozwalamy na to, abyśmy sami płonęli, wówczas możemy także zapalić Jego ogień na tej ziemi, ogień życia, nadziei i miłości”.

KS. JANUSZ CHYŁA (ur. 1967), teolog­dogmatyk, prorektor Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie, adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Opublikował m.in. książki Jezus Chrystus Jana Pawła II, Siedem znaków Paschy i Ewangelia na Twitterze.



Copyright © by Pastores 56/2012

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama