Spadkobiercy soborowej odnowy Kościoła

O owocach Soboru Watykańskiego II

Wydarzenie Soboru Watykańskiego II (1962-65) nieustannie owocuje. Nie możemy powiedzieć, że oto czas Soboru minął. Co prawda, bardzo łatwo jest pozostać na uczczeniu okrągłych rocznic, nie wnikając w przesłanie tego wydarzenia. Wydarzenia, które śmiało możemy powiedzieć, wstrząsnęło światem, a może lepiej — uśpionym katolickim sumieniem. Jesteśmy bowiem świadkami — jak mówił Romano Guardini — procesu religijnego o niedającym się przewidzieć znaczeniu: Kościół rozpoczyna się budzić w duszach.

Były jednak okresy w życiu Kościoła, gdy zewnętrzne praktyki przysłoniły ducha ewangelicznego. Religię zastępowano „praktykami pobożnymi” (pielgrzymki, kult relikwii i świętych, bractwa, post, odpusty) zapominając o osobistej więzi duszy z Bogiem. Głos Marcina Lutra odniósł sukces głównie dlatego, że usłyszano w nim o Ewangelii, łasce, wolności chrześcijańskiej i o Chrystusie.

Chrześcijaństwo zamiast być religią, do której przychodzi się z przekonania i w wyniku osobistego rozwoju, przybrało postać religii masowej, do której człowiek zostaje włączony przez narodziny, wychowanie i społeczny konformizm. Tertulian z dumą mówił, że nikt nie rodzi się chrześcijaninem, że człowiek chrześcijaninem się staje. Cel Kościoła jest duchowy, apostolski, nadprzyrodzony: zjednoczyć dusze przez wiarę i miłość z Chrystusem i promować w ten sposób Królestwo Boże. Jednak niebezpieczeństwo polega na mniemaniu, że przyczynimy się do postępu Królestwa Bożego, gdy odnosimy sukcesy na płaszczyźnie środków: na przykład udało nam się ściągnąć do kościoła tłumy za pomocą zachwycającej oprawy muzycznej. W pewnym sensie samo pragnienie sukcesu niesie ze sobą pokusę. W gruncie rzeczy dążymy do silnego związania z własną grupą, żeby do naszych organizacji należało jak najwięcej ludzi. Zdarza się, że motywem działania Kościoła stają się jego organizacje: sekcja Akcji Katolickiej, efekty naszych ruchów, duszpasterskie zdobycze, statystyki komunii wielkanocnych — wyprodukowany wynik dla dobrej sprawy, ma się rozumieć. Środek staje się celem. Służy się mu z bardzo dużą bezinteresownością, często nawet z ogromną gorliwością. Lecz ta gorliwość jest często wypaczona przez klerykalizm, już nie polityczny, ale moralny i psychologiczny, którego czasem sobie nie uświadamiamy.

Niebezpieczeństwo staje się jeszcze groźniejsze, gdy Kościół, będąc już uświęconą instytucją w społeczeństwie, cieszy się honorami, bogactwami, korzyściami materialnymi i rozległymi wpływami. Grozi to tym, że ludzie będą wiązać się z nim nie po to, żeby spotkać Chrystusa, ale po to, żeby odnieść sukces: sukces osobisty czy grupowy. A największe niebezpieczeństwo byłoby wówczas, gdyby Kościół, nie zadowalając się przywilejami władz, sam dzierżył i sprawował władzę, jak było to w średniowieczu, w hierokratycznym ustroju świata chrześcijańskiego. Kościół obrośnięty tłuszczem, usadowiony w swych dziełach, w swych sukcesach i w swych zabezpieczeniach, bardziej narażony jest na to, że ulegnie zeświecczeniu i zapomni o tym, do czego został założony oraz dzięki czemu i ze względu na co istnieje. Jakżeż trafnie, z apostolską niezależnością wyrażał się św. Ambroży: lepiej jest dla biskupów znosić prześladowania cesarzy niż ich przyjaźń.

Instytucje kościelne stanowią jednak skarb prawdy, mądrości i czynów Boga. Historia pokazuje, że mądrość, a ostatecznie prawda polega na tym, by nie ulec pochopnie złudzeniu, że niektóre instytucje kościelne są przestarzałe lub przeżyte, nawet jeśli mogą na takie wyglądać. Zdarza się nader często, iż potem cieszymy się, że Kościół w takich chwilach zachował to, co wówczas uchodziło za anachronizm, że umiał docenić sprawę w świetle dłuższego, nie tylko jednodniowego doświadczenia.

Czy będziemy się gorszyć, że przez długie wieki nie zniesiono niewolnictwa, a potem poddaństwa? Czy gorszymy się tym, że do dziś, po dwóch tysiącach lat, nie udało się znieść proletariackich warunków życia ani wojny? Tak, bo Ewangelia opowiada się jednoznacznie po stronie pokrzywdzonych i tych, co nic nie mają. Należy jednak nie zapominać o tym, że nie wystarczy sama reforma „moralna”, która nie sięga do płaszczyzny struktur i tym samym nie porusza skutecznych sprężyn historii. Po drugie nie ma ewangelizmu na płaszczyźnie tylko religijnej bez wpływu na zmiany zewnętrzne i ekonomiczne. I po trzecie nie ma pełnej odnowy, nie ma pełnej reformy, dopóki Kościół nie jest unoszony przez poryw powrotu do źródeł ewangelicznych, dopóki nie zgodzi się wielkodusznie na to, by zharmonizować się ze strukturami nowego świata i odnowionego społeczeństwa. I to właśnie było pragnieniem Ojców Soboru Watykańskiego II.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama