W ramach trwającego synodu cały świat – w tym Kościół warszawski – stawia pytanie: „Co z tą naszą młodzieżą?”. Coraz mniej ich w murach naszych świątyń. Czy to oznacza, że zniknęli z Kościoła? Zastanawiam się, czy jesteśmy gotowi na konfrontację z tymi i podobnymi pytaniami. Pewne jest, że nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Gdy idziemy po nitce do kłębka, wyłaniają się kolejne wyzwania.
Punkt zwrotny
Od kilku miesięcy w wielu gremiach padają pytania związane z młodym pokoleniem katolików. Niejednokrotnie uśmiecham się i rozkładam ręce, bo odpowiedzieć jednym zdaniem, to jakby nic nie powiedzieć. Jesteśmy w takim momencie, że musimy zdecydować się na działania, których wcześniej nie próbowaliśmy. Duże wydarzenia i jednorazowe akcje nie zdają egzaminu.
Pamiętam wypowiedź kard. Vincenta Nicholsa, wiceprzewodniczącego Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE) sprzed kilku lat: „Nie chodzi tylko o nawrócenie polegające na wyjściu na spotkanie młodym ludziom, ale nawrócenie polegające na wyjściu poza nas samych, poza nasze założenia i wszystko, czego się nauczyliśmy”. Na drodze młodego człowieka do Boga przełomowym momentem jest przede wszystkim osobista relacja ze świadkiem Zmartwychwstałego. Aby do niej doszło, musimy szukać różnych form ewangelizacji.
Myślmy pozytywnie
Niektórzy wznoszą ręce i oczy do nieba, obawiając się buntu, przerostu formy nad treścią, zmian doktrynalnych i tego, że poukładany porządek w Kościele obróci się w chaos. Tymczasem Duch Święty od zawsze robił huragan. I nic w tym złego, jeśli w centrum niezmiennie pozostaje Ewangelia. Oczywiście ważny jest przekaz katechetyczny i podprowadzanie młodych do Jezusa. Warto jednak pamiętać, że młodzi mają dobre pragnienia: założenia rodziny, nawiązywania przyjaźni, znalezienia jasno wytyczonej drogi życiowej, świadomości, że ich zaangażowanie będzie docenione. Myślmy pozytywnie!
Przytoczę fragment listu ucznia ósmej klasy jednej z ursynowskich szkół: „To On mnie prowadzi przez życie, pomaga mi podejmować trudne decyzje, kiedy gdzieś jadę, to z Nim w sercu, ponieważ wiem, że wtedy mi nic złego się nie stanie. Podczas Mszy Świętej pomaga wyzbyć się problemów, które otaczają moje codzienne życie. Kiedy gram mecz, pomaga mi zebrać siły, żeby go wygrać, nawet kiedy już ich nie mam. Jak mam klasówkę, to pomaga wyzbyć się stresu, żebym się skupił i dobrze ją napisał. Zawsze mnie też chroni” (pisownia oryginalna).
Warto szukać przestrzeni, w których aktywność młodzieży splata się z życiem Kościoła. Na drodze młodych pojawia się potrzeba rozwoju osobistego, w tym talentów; sportowa rywalizacja łączy osoby o różnym światopoglądzie; świat kultury pomaga w odkrywaniu podobnych wartości.
Bardzo pragniemy tego, żeby młodzi ludzie przylgnęli do Boga, karmili się Jego słowem i Ciałem oraz zaufali Maryi, na przykład śpiewając Litanię loretańską. Każdy ma swoją dynamikę relacji i przyjaźni z Jezusem. Musimy to zaakceptować.
A jeśli oni nie chcą?
Może być tak, że babcia zachęca wnuka do wyjścia na nabożeństwo majowe do kościoła albo do odśpiewania litanii przy przydrożnej kapliczce, a wnuk wykręca się, jak tylko może. Nie kocha Pana Boga? Nie obchodzi go Kościół? Niekoniecznie! Może po prostu to nie jest forma pobożności dla niego. Każdy wiek ma swoje prawa – pokornie proszę, abyśmy spróbowali to zaakceptować.
Zamiast łez smutku, nerwów i ciągłego namawiania młodych do nabożeństwa majowego, może warto podsunąć zaproszenie na rekolekcje „Weekend od Boga”? Ich przekaz jest taki, że każdy czas jest darem od Stwórcy.
Rozpoczynamy od integracyjnych rozgrywek w ASG. Oprócz katechez, indywidualnej medytacji i wspólnego dzielenia się słowem Bożym, a także adoracji i liturgii, nie brakuje czasu na relaks w cudownym Loretto, na budowanie relacji między młodymi, na przygodę na kajakach i na szansę pomnożenia wdzięczności.
Może taka forma rekolekcji – inna niż klasyczne nabożeństwo majowe – jest w tym wieku bardziej potrzebna i skuteczniej zatrzyma w Kościele?