Dlaczego Kościół jest wspólnota?

Z cyklu "Dlaczego kocham Kościół"

Stoimy dzisiaj wobec wielkiej pokusy, żeby traktować Kościół jako instytucję usług religijnych. Samo pojawienie się takiej pokusy nie powinno dziwić. Liczne instytucje usługowe istotnie współtworzą dzisiejsze życie społeczne. Bardzo wielu spośród nas pracuje w nich, wszyscy korzystamy z rozmaitych ich usług. Cenimy sobie te instytucje, które starają się należycie zaspokoić nasze potrzeby. Krytykujemy usługi wykonywane po partacku i bez troski o klienta.

KOŚCIÓŁ TO NIE INSTYTUCJA USŁUGOWA

W tej sytuacji pokusa patrzenia na Kościół jak na instytucję, w której możemy zaspokoić swoje religijne potrzeby, wydaje się dość naturalna. Ale też właśnie dlatego jest to pokusa bardzo niebezpieczna. Wobec instytucji usługowej klient jest kimś z zewnątrz, nawet jeśli jej usługi całkowicie go zadowalają i korzysta z nich stale. Dystans wobec instytucji pogłębia się, jeśli usługi świadczone są byle jak, albo jeśli instytucja konkurencyjna potrafi lepiej obsłużyć danego klienta.

Trzeba to sobie wyraźnie uświadomić, że niejeden katolik porzuca dzisiaj praktyki religijne, albo nawet odchodzi od Kościoła w kierunku innych wspólnot wyznaniowych, bo się zraził do Kościoła jako do instytucji usługowej: natrafił na księży, którzy mu nie odpowiadają, nie widział miejsca dla siebie w anonimowym tłumie niedzielnej Mszy świętej, denerwował go poziom kazań.

Owszem, sprawa to ogromnej wagi, ażeby księża dobrze i z miłością do ludzi wypełniali swoją posługę duszpasterską, a we wspólnocie parafialnej rozwijał się duch prawdziwego braterstwa. Niemniej grzechem pierworodnym, będącym źródłem odejścia od Kościoła tych ludzi, o których mówiliśmy przed chwilą, jest traktowanie Kościoła jako instytucji usługowej. W sytuacji, kiedy ludzie zadowoleni są z poziomu „usług kościelnych”, grzech ten objawia się typowo konsumenckim stosunkiem do Kościoła, niepoczuwaniem się do aktywnego uczestnictwa w konkretnych jego problemach, ustawianiem się wobec niego w pozycji, nawet jeśli życzliwego, to zewnętrznego obserwatora.

Krótko mówiąc, nie wystarczy powtarzać, że „Kościołem jesteśmy wszyscy”, trzeba tę formułę przemieniać w rzeczywistość. Na naszych pielgrzymkach przyjął się ostatnio zwyczaj nazywania się wzajemnie braćmi i siostrami. Zwyczaj ten świadczy o tym, że zaczynamy przeczuwać, iż największym być może zadaniem, jakie czeka dziś Kościół, jest pogłębienie ducha wzajemnego braterstwa. Wezwania do zwiększenia odpowiedzialności za Kościół i do czynienia jego spraw swoimi własnymi miałyby bowiem w sobie coś pogańskiego, gdyby ich fundamentem nie była troska o dobro konkretnych, żywych ludzi.

Nowy Testament dostarcza wielu świadectw na to, że pierwsi chrześcijanie pragnęli być społecznością braci i sióstr. Mój brat lub siostra to człowiek, który jest mi szczególnie bliski, a wolno mi ufać, że również ja jestem jemu szczególnie bliski. Nasze wzajemne stosunki nacechowane są spontaniczną bezinteresownością. Nie można nawet powiedzieć, że czujemy się do niej zobowiązani, wzajemna bezinteresowność dla nas jest raczej czymś tak oczywistym, że nawet nie zastanawiamy się nad tym, w jakim stopniu jest naszą powinnością. Bliskość braterska uruchamia się zwłaszcza wówczas, kiedy jedno z nas znalazło się w potrzebie. Zatem podstawowe cechy więzi braterskiej to wzajemna bliskość, bezinteresowność i solidarność.

MIŁOŚĆ BRATERSKA

Apostołowie często używali terminu „miłość braterska” (Rz 12, 10; 1 Tes 4, 9; Hbr l3, 1; 1 P 1, 22; 3, 8). Istnieje więc jakaś różnica między miłością, jaką winniśmy wszystkim ludziom, a miłością wewnątrz naszej katolickiej wspólnoty. Nie chodzi nawet o to, że braci w wierze winniśmy kochać więcej. Chodzi raczej o to, że skoro jesteśmy braćmi w wierze, powinno być czymś zrozumiałym samo przez się, że łączy nas miłość wzajemna i jeden myśli o dobru drugiego. Ponieważ zaś nasze braterstwo realizuje się w wierze, czujemy szczególną potrzebę wzajemnego pomagania sobie w naszej drodze do Boga. Niekoniecznie musi to być taka wzajemność, że jeśli ty pomogłeś mnie, to zaraz ja staram się tobie odwdzięczyć. Przecież łączy nas nie związek wzajemnych interesów, ale miłość braterska. Wdzięczność za dobro otrzymane od brata najczęściej okazuje się w ten sposób, że ja z kolei staram się podać rękę temu bratu, który akurat potrzebuje pomocy. Pan Jezus powiedział: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13, 35). Otóż w każdego z nas włożono bardzo wiele miłości. Jeśli więc ja mało staram się o to, aby z kolei innych obdarzać dobrem - również tym dobrem szczególnie ważnym, jakim jest moja wiara - znaczy to, że w dużym stopniu marnuję włożoną we mnie miłość i osłabiam świadectwo, jakie nasza wspólnota wiary mogłaby składać Chrystusowi.

Zatem fundamentem wszelkiego budowania ducha wspólnoty w Kościele musi być troska o każdego poszczególnego współbrata w wierze, zwłaszcza tego, który właśnie potrzebuje pomocy. Apostołowie przypominali o tym bardzo konkretnie:

Bracia moi, jeśliby ktokolwiek z was zszedł z drogi prawdy, a drugi go nawrócił, niech wie, że kto nawrócił grzesznika z jego błędnej drogi, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje liczne grzechy (Jk 5, 19-20).

A my, (...) powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne. Niech każdy z nas stara się o to, co dla bliźniego dogodne — dla jego dobra, dla zbudowania (Rz 15, 1-2).

Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę. Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie. Jeden drugiego brzemiona noście, a tak wypełnijcie prawo Chrystusowe (Ga 6, 1-2).

DOMOWNICY KOŚCIOŁA

Mamy już zatem najważniejszą, jak się wydaje, odpowiedź na pytanie, dlaczego tak często w naszych kościołach czujemy się obco i anonimowo. Główna tego przyczyna tkwi, niestety, w nas samych. Mianowicie jeśli ktoś przychodzi do kościoła głównie po to, żeby zaspokoić swoje potrzeby religijne, trudno się dziwić temu, że czuje się w nim tak, jak się ludzie zazwyczaj czują w instytucjach usługowych. Żeby poczuć się w Kościele domownikiem, trzeba znajdować się w autentycznych relacjach wiary przynajmniej z kilkorgiem ludzi.

Podejmuje się dziś liczne inicjatywy mające na celu pogłębienie poczucia naszej wspólnoty w wierze. Wiele tu można osiągnąć poprzez staranne przygotowanie liturgii, jak najszersze zapraszanie do aktywnego uczestnictwa w różnorodnych zadaniach wykonywanych przez parafię, budowanie na terenie parafii rozmaitych małych wspólnot. Są to inicjatywy bezcenne, ale zarazem przerodzą się one w budowanie na piasku, jeśli zabraknie tego, co najważniejsze, mianowicie mojej i twojej troski o dobro tego konkretnego człowieka, którego Pan Bóg postawił nam na drodze. Również o jego dobro ostateczne.

Apostoł Paweł prawdę tę wyraził w obrazie Kościoła jako Ciała Chrystusa:

Lecz Bóg tak ukształtował nasze ciało, że zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem. Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki. Podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki (1 Kor 12, 24-26).

A jednak wspólnota wierzących potrzebuje jeszcze czegoś więcej niż wzajemnej odpowiedzialności za siebie, mojej i twojej, i możliwie każdego z nas. Oryginalnie wyraził to św. Tomasz z Akwinu, komentując fragment Listu do Rzymian 12, 10:

Chodzi nie tylko o to, żebyśmy braci kochali bezinteresownie, ale również o to, żebyśmy kochali samą miłość, jaką ich kochamy i jaką przez nich jesteśmy kochani. Dzięki temu bowiem miłość będzie nam czymś drogim, a wówczas nie dopuścimy łatwo do jej rozerwania.

Krótko mówiąc: żeby wspólnota normalnie się rozwijała, nie wystarczy wzajemna troska o poszczególnych jej członków, trzeba ponadto inwestować we wspólnotę jako taką, potrzeba na przykład owych inicjatyw, o których mówiliśmy przed chwilą. Z drugiej jednak strony, w świetle powyższej myśli św. Tomasza, wyraźnie widać, jakim absurdem jest troszczyć się o wspólnotę, a nie zauważać poszczególnych jej członków — czyż można prawdziwie kochać miłość braterską i nie kochać poszczególnych braci?

MOJE ZADANIE W KOŚCIELE

Wspólnota tym się różni od anonimowego tłumu, że poszczególni jej członkowie pełnią w niej określone zadania. Łaciński termin określający wspólnotę communitas nawet swoją etymologią wskazuje na wspólne pełnienie zadań: cum — „razem z”, „wspólnie” oraz munus — zadanie, posługa. Zacznijmy naszą refleksję na ten temat od powszechnie znanej wypowiedzi św. Pawła o różnorodności zadań, jakie Bóg nam wyznaczył dla dobra tej samej wspólnoty wiary:

Jak bowiem w jednym ciele posiadamy wiele członków, a wszystkie one spełniają różne czynności, tak również my, choć jest nas wielu, stanowimy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z nas jest cząstką drugiego. Mamy zaś różne dary według udzielonej nam łaski; czy to dar proroctwa, którego należy używać zgodnie z zasadami wiary, czy to dar usługiwania, który okazujemy w usługiwaniu, czy to dar nauczania, którym cieszy się nauczający, czy to wreszcie dar zachęcania, którym cieszy się zachęcający (Rz 12, 4-8; por. 1 Kor 12, 27-30; Ef 4, 11).

W komentarzach tej wypowiedzi zawsze starano się uwypuklić, że wezwanie do aktywnego przyczyniania się na rzecz Kościoła dotyczy nie tylko jego pasterzy i nie tylko tych chrześcijan, których charyzmat wypełniany dla dobra wspólnoty postawił na jakimś świeczniku. Wspólnotę wiary autentycznie budują małżonkowie, którzy zabiegają o ducha Bożego w swojej rodzinie, ale również małżonkowie zachowujący wierność partnerowi, który ich porzucił. Wspólnotę tę buduje się wprowadzaniem zasad Bożych w swoje życie zawodowe, ale również cierpliwością w chorobach i nieszczęściach. Prawdziwymi budowniczymi Kościoła są również ci chrześcijanie, którzy prawie całą swoją energię duchową muszą przeznaczyć na walkę o odzyskanie samego siebie. Kto wie, czy ich zmaganie się z nałogiem, samotnością czy skłonnością do depresji nie jest tym wdowim groszem, który Bóg ceni sobie najszczególniej.

Wielu katolików sądzi, że ich możliwości włożenia jakiejś cegiełki w budowę tego duchowego gmachu, jakim jest Kościół, są niewielkie lub nawet praktycznie żadne. Kto tak sądzi, powinien sobie przemyśleć jeszcze raz przypowieść o talentach. To uderzające, że na potępienie zasłużył sobie ten człowiek, który otrzymał najmniej. Bo swoje możliwości czynienia dobra chyba najczęściej marnujemy wówczas, kiedy wydaje nam się, że są one niewielkie. Naprawdę powinniśmy się dobrze wczytać w przypowieść o talentach. Przestaniemy wówczas usprawiedliwiać się tym, że ode mnie jakoby nic nie zależy.

Nie chodzi, rzecz jasna, o to, żebym zaczął gorączkowo rozglądać się wokół siebie i zastanawiał się nad tym, co też takiego mógłbym wnieść w swoją wspólnotę parafialną. Może dobrze będzie zastanowić się czasem nad tym bezmiarem zadań, które we współczesnym Kościele czekają na pracowników. Iluż to ludzi odchodzi od wiary lub do niej nie dochodzi tylko dlatego, że w odpowiednim momencie nikt im nie podał pomocnej dłoni. Iluż to ludzi popadło w alkoholizm, bo w momencie życiowych niepowodzeń zabrakło im wsparcia ze strony jakiejś przyjaznej, a mądrej duszy. Ileż to małżeństw nigdy by się nie rozpadło, gdyby przynajmniej część doradców nie dawała im rad w duchu tego świata, ale w duchu Ewangelii. Iluż rodziców nie musiałoby dziś żałować gorzko grzechu dzieciobójstwa, gdyby przedtem przynajmniej ktoś jeden rzetelnie im wytłumaczył, czym naprawdę jest tak zwane przerwanie ciąży.

A cóż dopiero powiedzieć o tych zadaniach, może niekiedy bardzo palących, które w wymiarze społecznym nie zostały jeszcze nawet zauważone. Doprawdy, jestem zakłamany, jeśli sądzę, że nie mam praktycznie żadnych możliwości wyjścia poza mój status konsumenta w Kościele. Możliwości czynnego udziału w budowaniu wspólnoty wiary nie trzeba nawet szukać, one nas znajdą same, bylebyśmy tylko umieli je zauważyć. Do podjęcia tych wezwań, jakie do nas przychodzą niemal codziennie, nie potrzeba nawet czasu. Bo przecież słowo wypowiedziane w duchu wiary nie zabiera więcej czasu niż słowo w duchu tego świata, w tym samym też czasie mogę przebywać obojętnie obok drugiego człowieka albo zauważyć jego potrzeby. Wszystko zależy od tego, czy moja przynależność do Kościoła polega na rzeczywistym otwieraniu się na obecność Jezusa Emmanuela, Boga z nami, czy też zadowalam się tym, że dzięki Kościołowi mogę zaspokoić swoje potrzeby religijne.

Bezmiar zadań duchowych, jakie stoją przed współczesnym Kościołem, a jakie tylko w części są podejmowane, prowokuje jeszcze do wypowiedzenia trzech następujących myśli. Po pierwsze, sytuacja ta świadczy o tym, jak głęboko my wszyscy, jako społeczność, jesteśmy zranieni grzechem braku miłości. Po wtóre, świadomość tej sytuacji skutecznie chroni przed pychą tych wszystkich, których zarzut czysto biernego bycia w Kościele nie dotyczy. Choćbym bowiem dosłownie spalił się w poświęceniu dla współbraci, to i tak usuwam zaledwie kroplę z morza potrzeb. Mimowolnie przypominają się tu słowa Pana Jezusa: "Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: «Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać»” (Łk 17, 10).

Zarazem - i to jest myśl trzecia - Ewangelia każe nam poważnie traktować każdy najdrobniejszy nawet czyn zarówno dobry jak zły, jakiego dokonujemy:

Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie (Łk 16, 10).

Zatem w perspektywie mojego wezwania do Królestwa Bożego jest czymś jakby mało ważnym, czy jego budowa posuwa się niemal idealnie, czy też idzie jak po grudzie. Czymś naprawdę ważnym jest to, żebyśmy — ja i ty — czynnie włączyli się do tej budowy. Budowniczy tej Świątyni zasługuje bowiem na to, żeby zaufać Jego planom oraz Jego kierowaniu budową. Nie próbujmy zatem Go w tym wyręczać albo poprawiać. Nie będziemy też mieli racji, jeśli ogrom grzechu i bezwładu, jaki zauważamy w trakcie tej budowy, wtrąci nas w panikę i zwątpimy w sens tej budowy albo w możliwość doprowadzenia jej do końca. Najsłuszniej zrobimy, jeśli zaufamy Budowniczemu tej Świątyni i każdy z nas będzie się starał wypełniać wszystkie Jego polecenia.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama