Objawienia prywatne budzą zainteresowanie i emocje. Kościół podchodzi do nich z wielką ostrożnością. Dlaczego?
Objawienia prywatne budzą ogromne zainteresowanie i emocje. Kościół podchodzi do nich z wielką ostrożnością. Dlaczego?
Był wieczór 22 lutego 1931 r. S. Faustyna, od sześciu lat w zakonie, od blisko roku mieszkała w płockim Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Po kolacji i modlitwach właśnie wróciła do swojej celi i przygotowywała się do snu. Nagle zobaczyła Jezusa. „Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: «Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie. Obiecuję także, już tu na ziemi, zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinę śmierci. Ja sam bronić ją będę jako swej chwały»” (Dz. 47).
Tak pierwsze objawienie Jezusa Miłosiernego opisała w swoim „Dzienniczku” s. Faustyna. Jej prywatne objawienia są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych na świecie, gdyż zapoczątkowały kult Bożego Miłosierdzia. A jednak papież Paweł VI, jeszcze w trakcie trwania Soboru Watykańskiego II, ogłosił dokument „Credo populi Dei”, w którym pisał: „Św. Jan od Krzyża poucza: «Od kiedy Bóg dał nam swego Syna, który jest Jego jedynym Słowem, nie ma innych słów do dania nam. Przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz […]. To bowiem, o czym częściowo mówił dawniej przez proroków, wypowiedział już całkowicie, dając nam swego Syna. Jeśli więc dzisiaj ktoś chciałby Go jeszcze pytać lub pragnąłby jakichś wizji lub objawień, nie tylko postępowałby błędnie, lecz także obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych jedynie w Chrystusa, szukając innych rzeczy lub nowości»”.
Mówiąc inaczej, wiele wizji i objawień nie tylko nie jest zatwierdzanych przez Kościół katolicki, ale bywa także początkiem dziwnych ruchów, które często przeradzają się w groźne sekty. Stąd ostrożne podejście do wszelkich tego typu wizji.
Objawienia prywatne są sprawą trudną. Nie stanowią problemu, dopóki są przeznaczone dla człowieka indywidualnie - jego nawrócenia czy wzrostu wiary. Jednak w momencie, gdy wizjoner ogłasza, że otrzymał misję: ma przekazać światu słowa Boga, Maryi czy świętych, stają się kłopotliwe. Dla Kościoła jedynym i ostatecznym Objawieniem się Boga jest Chrystus, Syn Boży. To najważniejsze Objawienie - zwane publicznym - jest zawarte w Piśmie Świętym.
Kościół nie odrzuca objawień prywatnych, jeśli w długim zazwyczaj i żmudnym procesie uzyska pewność, że nie rozszerzają one, nie przekraczają ani nie zmieniają Objawienia publicznego, lecz wydobywają z niego jakieś zapomniane czy niedoceniane wątki, które w danej epoce historycznej są istotne. Drugą, nie mniej ważną okolicznością jest upewnienie się, że wizjoner nie ogłasza objawień z przyczyn egoistycznych, nie szuka chwały, zaspokojenia swoich ambicji oraz że prowadzi życie w pełni chrześcijańskie. W ocenie prawdziwości objawień niezmiernie ważne jest też poddanie się dyscyplinie kościelnej, decyzjom przełożonych nawet za cenę cierpienia. Ponadto przeżycia wewnętrzne bardzo mocno działają na psychikę człowieka, dlatego czasem trudno odróżnić doznanie mistyka od choroby psychicznej. Potrzeba więc dużej ostrożności, a nawet badań psychiatrycznych. Dlatego nie dziwi, że kilka lat po pierwszym objawieniu Jezusa Miłosiernego s. Faustynie ks. Michał Sopoćko, zanim został jej kierownikiem duchowym i pomocnikiem w głoszeniu orędzia o Bożym miłosierdziu, najpierw poprosił o zbadanie przyszłej świętej przez psychiatrę.
Przełożone również zachowywały dystans wobec tego, co mówiła przyszła sekretarka Bożego Miłosierdzia. Jesienią 1931 r. przełożona płockiego domu matka Róża Kłobukowska poinformowała matkę generalną Michaelę Moraczewską, że w przekonaniu s. Faustyny Jezus polecił jej namalować obraz. M. M. Moraczewska: „(…) mimo woli, przy całej wielkiej życzliwości, musiałam Siostrze Faustynie przyczynić cierpienia. (…) Dopóki jej bogate przeżycia wewnętrzne i mistyczne zamykały się w obrębie murów zakonnych, były tajemnicą między Bogiem, jej duszą i przełożonymi, [cieszyłam się], widząc w tych wszystkich łaskach wielki dar Boży dla Zgromadzenia. Inaczej jednak, gdy objawienia Siostry zaczęły dążyć do ujawnienia na zewnątrz. Bardzo się wtedy lękałam, żeby nie wprowadzić do życia Kościoła choćby najmniejszej nowostki, fałszywych nabożeństw itp., a jako główna przełożona czułam się tu za nasze Zgromadzenie odpowiedzialna. Obawiałam się też u Siostry Faustyny podkładu wybujałej fantazji albo może jakiejś histerii, bo nie zawsze co zapowiadała, spełniało się” - zapisała w swoich wspomnieniach m. M. Moraczewska. Natomiast siostry z płockiego klasztory na wieść o tym, jakoby Faustyna miała widzieć Jezusa, zaczęły przyglądać się jej z zaciekawieniem. A że na zewnątrz niczym, oprócz szczególnej pobożności, nie wyróżniała się, większość zaczęła patrzeć na nią podejrzliwie, mówiąc, iż jest fantastką czy histeryczką.
W ten sposób Faustyna z objawieniami, które nie były przeznaczone tylko dla niej, ale dla całego świata, została właściwie sama. Wprawdzie był z nią Jezus, którego obecność dodawała jej sił, lecz mimo to targały nią wątpliwości. Pytała Go nawet, czy nie jest jakimś widmem. A przecież już wcześniej kilkakrotnie widziała Pana, m.in. gdy przynaglał ją do wstąpienia do zakonu. Zamęt w sercu wprowadzali też przełożeni, którzy nie dowierzali słowom zakonnicy z tzw. drugiego chóru. Był to dla Faustyny bardzo trudny czas.
Sytuacja zmieniła się dopiero, kiedy spotkała spowiedników i kierowników duchowych. Dopiero oni rozpoznali, iż Faustyna nie jest rozhisteryzowaną dewotką, ale rzeczywiście otrzymała zadanie do wykonania od samego Jezusa. Jednak aby prywatne objawienia s. Faustyny zostały przez Kościół uznane, musiało minąć niemal pół wieku.
JKD
Katechizm Kościoła Katolickiego: W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest „ulepszanie” czy „uzupełnianie” ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej. Zmysł wiary wiernych, kierowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła, umie rozróżniać i przyjmować to, co w tych objawieniach stanowi autentyczne wezwanie Chrystusa lub świętych skierowane do Kościoła. Wiara chrześcijańska nie może przyjąć „objawień” zmierzających do przekroczenia czy poprawienia Objawienia, którego Chrystus jest wypełnieniem. Chodzi w tym wypadku o pewne religie niechrześcijańskie, a także o pewne ostatnio powstałe sekty, które opierają się na takich „objawieniach”.
OKIEM DUSZPASTERZA
Bóg może chcieć spotkać się z kimś w sposób przekraczający zwyczajne z Nim spotkania, które odbywają się w przestrzeni naszego duchowego doświadczenia. Może wyznaczyć człowiekowi płaszczyznę spotkania znajdującą się w zasięgu poznania zmysłowego - tak jak niegdyś objawił się w znakach widzialnych Mojżeszowi. Czyni to rzadko, ale to Mu wolno - jest przecież Bogiem i może mieć po temu swoje własne powody. Jednak też właśnie dlatego, że Bóg jest Bogiem, niemożliwe jest, by jakiekolwiek autentyczne objawienie - Jego samego czy Jego przyjaciół i wysłańców - wychodziło swoją treścią poza to jedyne Objawienie, w którym raz na zawsze dał się On nam w swoim Synu Jednorodzonym. „Gdybyśmy nawet my - powiada apostoł Paweł - lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty” (Ga 1,8). Tę prostą prawdę, że żadne cuda czy objawienia, które odwodzą od Boga, nie mogą od Niego pochodzić, znano już w Starym Testamencie. Już w Pięcioksięgu znajduje się następująca przestroga: „Jeśli powstanie u ciebie prorok lub wyjaśniacz snów i zapowie znak lub cud, i spełni się znak albo cud, jak ci zapowiedział, a potem ci powie: «Chodźmy do bogów obcych - których nie znałeś - i służmy im», nie usłuchasz słów tego proroka albo wyjaśniacza snów. Gdyż Pan, Bóg twój, doświadcza cię, chcąc poznać, czy miłujesz Pana, Boga swego, z całego swego serca i z całej duszy” (Pwt 13,2-4).
W tym właśnie duchu postępuje Kościół, kiedy odwraca się od wszelkich nadzwyczajnych wydarzeń, które mimo swoich treści religijnych odciągają ludzi od Boga: rodzą podziały, ośmieszają wiarę, zwracają uwagę religijną w kierunku niezdrowej sensacji itp. Ostrożność jest zwyczajną postawą Kościoła nawet wobec objawień autentycznych. Jeśli one naprawdę pochodzą od Boga, taki czyściec nieufności nie tylko im nie zaszkodzi, ale uczyni je bardziej wiarygodnymi.
Wydaje się, że wszystkie objawienia autentyczne - zarówno te skierowane do milionów ludzi, jak i te przeznaczone dla nielicznych - mają w sobie tajemniczą moc skutecznego mobilizowania ludzi do tego, by przybliżyli się do Chrystusa.
Warto też podkreślić, że większość nawet najgłośniejszych objawień doczekała się jedynie pośredniego potwierdzenia ze strony Kościoła (np. poprzez wybudowanie sanktuarium na miejscu objawień, beatyfikację i kanonizację osób, które tych objawień doznały itp.). Postawa ta wynika z przeświadczenia, że jeśli coś jest sprawą Bożą, to obroni się samo, zwłaszcza swoimi duchowymi owocami. Przede wszystkim zaś Kościół daje w ten sposób wyraz swojej wierze w absolutną uniwersalność Objawienia, jakie zostało nam dane w Chrystusie. Jeśli również dzisiaj zdarzają się autentyczne objawienia - głośne lub całkiem prywatne - to przecież całym ich celem jest większe otwarcie nas na to Objawienie jedyne i nieprzemijalne.
Echo Katolickie 8/2019
opr. ab/ab