Koniec świata tuż tuż? Dlaczego prorocy millenaryzmu zawsze się mylą?

Kwestia zbliżającego się Dnia Pańskiego – dnia powrotu Chrystusa i końca doczesnego świata powodowała problemy i rozłamy już w czasach św. Pawła. I dziś wzbudza ona wiele pytań, a w niektórych nurtach chrześcijańskich pojawia się przekonanie, że jesteśmy „ostatnim pokoleniem”, czyli tym, które doświadczy paruzji.

Znaki końca czasów

Pytanie to z pewnością nie jest nowe. Patrząc na historię chrześcijaństwa, dostrzegamy liczne nurty, które koncentrowały się na eschatologii, oczekując rychłego nadejścia Dnia Pańskiego. Wszystkie okazały się fałszywe, a jednak ciągle na nowo tego typu poglądy pojawiały się w kolejnych stuleciach.

Jednym z pierwszych w historii chrześcijaństwa, który sądził, że koniec świata nadchodzi już w jego dniach był w II w. Montanus, założyciel sekty określanej od jego imienia mianem montanizmu. Przez swoich zwolenników uważany był za proroka, sam siebie zaś nazywał „Parakletem”. Oczekiwał, że Nowe Jeruzalem wkrótce zstąpi z nieba, a miejscem, w którym miało się to stać była Frygia w dzisiejszej Turcji.

Tertulian i tysiącletnie królestwo

Jeden z najwybitniejszych teologów przełomu II i III wieku, Tertulian w późniejszym okresie swego życia coraz bardziej zaczął odchodzić od zdrowej doktryny, przechylając się w stronę skrajnego rygoryzmu oraz millenaryzmu. Millenaryzm, zwany też chiliazmem, związany jest z przekonaniem, że tysiącletnie królestwo Chrystusa, wspomniane w Apokalipsie, należy rozumieć nie w sposób symboliczny (jako Jego władanie nad rzeczywistością doczesną od Wniebowstąpienia aż do powtórnego przyjścia – Paruzji), ale całkowicie dosłowny. W takiej interpretacji paruzja oznaczałaby nie kres dziejów doczesnego świata, ale inaugurację panowania Chrystusa na ziemi. Sam Tertulian oczekiwał, że to tysiącletnie królestwo miało nastać w roku 500. W jego dziele „Przeciw Marcjonowi” czytamy m.in.:

„Bo i my wyznajemy, że na ziemi mamy przyrzeczone królestwo, ale przedtem niebo; ale w innym stanie, jako że po zmartwychwstaniu na tysiąc lat, w mieście budowy Boskiej, w Jeruzalem spuszczonym z nieba, które Apostoł nazywa z góry matką naszą. (...) Po tysiąc lat tego królestwa, w którym to czasie dokonuje się zmartwychwstanie świętych, wstających z martwych według zasług wcześniej lub później, wtedy to, gdy nastąpi zburzenie świata i objawienie palącego sądu, będziemy odmienieni w każdym atomie na substancję anielską”.

Millenarystyczne poglądy wyznawali także niektórzy inni starożytni teologowie, m.in. Laktancjusz, Justyn Męczennik, anonimowy autor Listu do Barnaby (tu pojawia się m.in. wątek sześciu tysięcy lat istnienia świata od stworzenia aż do jego kresu, wykorzystywany później przez innych interpretatorów Biblii, m.in. Świadków Jehowy), Sekstusz Juliusz Afrykańczyk i Hipolit Rzymski. Ostatecznie jednak poglądy millenarystyczne zostały odrzucone, m.in. za sprawą teologicznej szkoły aleksandryjskiej, której przedstawicielami byli Klemens i Orygenes oraz zachodnich Ojców Kościoła takich jak Ambroży z Mediolanu i Hieronim. Wszyscy oni wykazywali naiwność dosłownych interpretacji biblijnej symboliki apokaliptycznej – interpretacje te były niezgodne z charakterem samych ksiąg biblijnych i intencjami ich autorów.

Chrystus powrócił już ... w średniowieczu?

Wątki apokaliptyczno-eschatologiczne powracały regularnie w różnych średniowiecznych nurtach teologii i pobożności. Niektóre z nich związane były z interpretacjami zjawisk kosmicznych czy przyrodniczych, inne – z dosłownymi interpretacjami biblijnej symboliki. Przykładowo, w 1186 miała nastąpić wielka kosmiczna katastrofa, przepowiadana przez Jana z Toledo, związana ze zderzeniem planet w gwiazdozbiorze Wagi. Popularna w średniowieczu „Złota legenda” Jakuba de Voragine wylicza aż 15 znaków, które poprzedzą Sąd Ostateczny, a wśród nich m.in. podnoszenie się poziomu morza na 15 łokci, wydzielanie się krwawej rosy z roślin, trzęsienie ziemi, wychodzenie zmarłych z grobów, pękanie kamieni i ich tłuczenie się o siebie. Znaki te miały być jakoby odczytane przez św. Hieronima w hebrajskich tekstach.

Swój szczyt nastroje eschatologicznej trwogi przed nadchodzącym końcem świata osiągnęły na przełomie XIII i XIV wieku w środowiskach heretyckich lub heterodoksyjnych ruchów związanych z postacią Joachima z Fiore, spirytuałami, biczownikami oraz waldensami. Pojawiły się wtedy rozmaite apokryficzne apokalipsy, w różnych postaciach historycznych doszukiwano się Antychrysta, a eschatologicznym ruchom towarzyszyła zazwyczaj ostra krytyka Kościoła, wezwania do jego radykalnej reformy. Niektóre z tych postulatów miały charakter ewangeliczny – były wezwaniem do powrotu do pierwotnej prostoty, inne jednak szły zdecydowanie zbyt daleko, uznając wszelką materię za złą, za siedlisko szatana. Niejeden propagator chiliazmu wprost wskazywał na papieża czy na Kościół rzymski jako na Antychrysta. Najbardziej bodaj znanym głosicielem takich tez był John Wycliffe, którego poglądy w Anglii stały się inspiracją dla późniejszych lollardów, a w naszej części Europy – m.in. dla Czecha Jana Husa oraz Polaka Andrzeja (Jędrzeja) Gałki z Dobczyna.

Wyznaczanie daty – jeśli nie dziś, to jutro

Temat końca świata podejmowali także reformatorzy. Marcin Luter wspominał o nim przy kilku okazjach. Jedną z dat, którą wyznaczał, był rok 1558 (sam zmarł w roku 1546), w innym jednak miejscu mówił o znacznie odleglejszej perspektywie – roku 2040.

Szczególne upodobanie do wyznaczania daty końca świata mają Świadkowie Jehowy. Analiza ich pism wskazuje na to, jak często podawali konkretny rok, a następnie wycofywali się ze swoich proroctw lub zaczynali je interpretować w sposób symboliczny. Koniec świata miał nastąpić w roku 1874 (tak twierdził ich założyciel Ch. T. Russel, w oparciu o obliczenia jakoby wtedy miało upłynąć dokładnie 6 tysięcy lat od stworzenia świata), następnie zaś w 1914, 1918, 1925, 1945, 1972, 1972, 1975, 1984, 1994 oraz 2000. Obecnie przesunięty został na rok 2034. Świadkowie uważają, że koniec świata zapoczątkuje wieczny raj, wcześniej jednak nastąpi Armagedon, który wygubi całą ludzkość z wyjątkiem 144 tysięcy samych Świadków – oni zaś obejmą panowanie nad ziemią. Nastąpi wtedy 1000 lat próby, po której powtórnie przyjdzie na ziemię Jezus. Jest to więc kolejna wersja dosłownie rozumianego millenaryzmu.

Datę końca świata usiłowali wyliczać nie tylko przedstawiciele sekt, ale i poważni naukowcy. Jednym z nich był Isaac Newton, słynny fizyk, który na początku XVIII wieku starał się zinterpretować biblijną księgę Daniela i wyliczył na tej podstawie, że rok 2060 miałby zakończyć nasze dzieje, wtedy bowiem ma powtórnie nadejść Chrystus.

„Ostatnie pokolenie” i „zwiastunowie”

Popularny w Polsce ruch domów modlitwy związany jest z IHOP (International House of Prayer), wraz z jego założycielem, Mike Bicklem. Zarówno IHOP, jak i spora grupa Kościołów protestanckich hołduje przekonaniu, że znaki czasu wskazują na rychłe przyjście Chrystusa – a obecne pokolenie chrześcijan to tzw. „forerunners” – czyli zwiastunowie tego przyjścia. W kwietniu 2022 r. Mike Bickle głosił, że „Jezus Chrystus, Oblubieniec, Król i Sędzia ma przyjść, aby panować nad wszystkimi narodami i napełnić całą ziemię chwałą Pana. Obejmuje to Jego plany, aby wyposażyć globalny ruch modlitewny prowadzący do bezprecedensowej mocy, która przyniesie «miliardowe żniwo dusz ludzkich», zbawienie Izraela i transformację Kościoła w jedną rodzinę i przygotowaną Oblubienicę” (Zob. https://mikebickle.org/resource/the-forerunner-message-made-simple/)

Bickle nie jest tu wyjątkiem w głoszonym przez siebie przesłaniu. Docierające do Polski nauczania z rozmaitych nurtów protestanckich z USA często obejmują element eschatologiczny, w którym podkreślany jest m.in. fakt odrodzenia Izraela jako wypełnienie biblijnych proroctw i nieomylny znak końca czasów. 14 maja 2023 r. mija właśnie 75 lat od powstania państwa Izrael po niemal 2000 latach nieobecności na scenie politycznej. W tym kontekście odczytywane są słowa Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie.” (Mt 24,34; Łk 21,32). Drzewem figowym, które wypuszcza pąki, zapowiadając koniec czasów, miałby być właśnie Izrael. Ile wynosi czas życia jednego pokolenia? Jak mówi Ps 90,10: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt”. Wniosek z tego jest oczywisty: skoro od odrodzenia Izraela mija właśnie siedemdziesiąt pięć lat, to właściwie powinniśmy już pakować walizki, bo Chrystus przyjdzie na dniach.

Czy jednak na pewno? Wszelkie wyliczenia oparte na wyrwanych z kontekstu fragmentach Biblii czy proroctwach rozbijają się o jasne słowa Jezusa:

„O dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec. A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24,36-39).

 

Owszem, możemy dostrzegać znaki czasu i powinniśmy je interpretować. Odrodzenie Izraela jest faktem, nad którym powinni się pochylić teologowie. Być może jeszcze bardziej dobitnym znakiem czasu jest tzw. ruch Żydów Mesjanistycznych, czyli Żydów, którzy nie porzucając swej religijnej tożsamości, uznają Jezusa za Mesjasza. Wielu dostrzega tu początek spełnienia zapowiedzi św. Pawła z listu do Rzymian: „zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie do Kościoła pełnia pogan” (Rz 11,25). Co innego jednak dostrzegać znaki czasu, co innego zaś – przepowiadać rychły koniec świata, a zwłaszcza wyznaczać jego konkretną datę czy też wskazywać na tę czy inną postać jako na zapowiadanego Antychrysta. Od kaznodziejów czy teologów, którzy się tym parają, powinniśmy stać jak najdalej, aby idąc za sensacyjnymi teoriami nie zgubić przesłania Ewangelii, które stale wzywa nas do nawrócenia, niezależnie, jak wiele dni dzieli nas od powtórnego przyjścia Chrystusa. Warto też mieć w pamięci słowa św. Pawła, który w liście do Tesaloniczan przestrzegał swoich czytelników:

W sprawie przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa i naszego zgromadzenia się wokół Niego, prosimy was, bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym rozumieniu ani zastraszyć bądź przez ducha, bądź przez mowę, bądź przez list, rzekomo od nas pochodzący, jakoby już nastawał dzień Pański. (...) Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi (1Tes 2,1-2; 3,11).

Nadmierne skupienie się na eschatologii i apokaliptyce prowadzi bowiem nieuchronnie do jednego: zaniedbania realizacji naszego chrześcijańskiego powołania w doczesności i rozbudzenia niezdrowego zainteresowania „rzeczami niepotrzebnymi”, do których należą dosłowne interpretacje apokaliptycznej symboliki i wskazywanie palcem kolejnych Antychrystów.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama