Dzieci nieślubne

Z cyklu "Poszukiwania w wierze"

Niepokoją mnie wypowiedzi Pisma Świętego przeciwko dzieciom nieślubnym: „Nie wejdzie syn nieprawego łoża do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu nie wejdzie do zgromadzenia Pana” (Pwt 23,3). „A rozplenione mnóstwo bezbożnych nie odniesie korzyści, z cudzołożnych odrośli wyrosłe — nie zapuści korzeni głęboko ani nie założy podwaliny niezawodnej. Jeśli nawet do czasu rozwinie gałęzie — wstrząśnie nimi wiatr, bo słabo utwierdzone, i wyrwie z korzeniami wichura. Połamią się nierozwinięte gałęzie, a owoc ich bezużyteczny, niedojrzały do jedzenia i do niczego niezdatny. Bo dzieci zrodzone z nieprawego pożycia, przy osądzeniu rodziców, świadczą o ich przewrotności” (Mdr 4,3—6). Temat ten boli mnie osobiście, dlatego przytaczam tyle tekstów. Oto jeszcze cytaty z Księgi Syracha: „Dzieci cudzołożnicy nie zapuszczą korzeni, gałązki te pozbawione będą owocu... Potomkowie bezbożnych nie wypuszczą latorośli, bo ich nieczyste korzenie są na urwistej skale” (23,25; 40,15). Na pewno różni ludzie znajdowali w tych tekstach religijne upoważnienie do dyskryminowania dzieci nieślubnych. A to jest straszne, bo cóż biedne dziecko jest winne temu, że nie urodziło się w normalnej rodzinie?

Zwłaszcza że — pozwolę sobie pociągnąć Pańską myśl — już sam brak ojca dyskryminuje takie dziecko dotkliwie, nawet jeśli otoczone jest ono w swoim domu i środowisku pełną miłością i akceptacją.

Zacznijmy naszą refleksję od próby uświadomienia sobie, jak ciężko przeżywa dziecko wszelkie odrzucenie lub napiętnowanie. Przypomnijmy sobie nasze własne dzieciństwo. Przecież nawet jeśli ktoś był w dzieciństwie cały zanurzony w miłości, jaką mu okazywali rodzice i różni ludzie bliscy i dalecy, zazwyczaj bardzo intensywnie pamięta różne przeżyte wówczas gorycze. Dla jednego prawdziwym dramatem było to, że nie dorównywał wzrostem swoim rówieśnikom, drugi ciężko przeżywał drwiny innych dzieci ze swojego imienia, z jakiegoś szczegółu swojej urody, z takiej czy innej swojej odmienności. Mam teraz na myśli tylko takie dramaty, które w dzieciństwie są zapewne nieuchronne, dramaty przeżywane również przez dziecko, któremu dom i całe dorosłe otoczenie zapewnia pełne poczucie bezpieczeństwa i bycia kochanym.

Pamiętając o tych dramatach, nawet nie umiem sobie wyobrazić, co musi przeżywać dziecko, które czuje się odrzucone przez swoich najbliższych albo przez ludzi cieszących się szczególnym autorytetem w jego otoczeniu. Jeden tylko Bóg wie, jakie bezmiary dziecięcej krzywdy spowodowały takie słowa, jak „znajda”, „bękart”, „podrzutek”. Musiały one ranić boleśniej niż kamień, a przecież dziecko było nimi piętnowane nie tylko przez swoich rówieśników, ale również przez dorosłych, najbliższych zazwyczaj nie wyłączając. Podobno w niektórych parafiach zdarzało się nawet, że na chrzcie z reguły nadawano dzieciom nieślubnym jakieś imiona ośmieszające. Proboszczowie, którzy to czynili, i wszyscy, którzy to aprobowali, sądzili zapewne, że takie potępienie grzechu cudzołóstwa podoba się Bogu. Nie zauważali tylko ciężkiej krzywdy, jaka w ten sposób była zadawana niewinnemu i bezbronnemu dziecku.

O ileż bliżej Ewangelii był św. Augustyn, który tak mówił: „Skoro rodzicom tych dzieci nie zaszkodzi ich niegodziwość, jeśli tylko poprawią się i nawrócą do Boga, tym bardziej nie zaszkodzi ona dzieciom, jeśli będą żyły sprawiedliwie” (Objaśnienie dosłowne Księgi Rodzaju, 10,13,23 — PL 34,418). A z pewnością nie da się posądzić św. Augustyna o bagatelizowanie grzechu cudzołóstwa. Starał się on tylko nie zapominać o zasadzie odpowiedzialności indywidualnej za grzechy, która została wyraźnie sformułowana już w Księdze Ezechiela: „Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca, ani ojciec za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie” (18 20).

W tym samym duchu wypowiada się ostatni sobór, który upomina się między innymi o „dziecko z nieprawego związku cierpiące niezasłużenie za grzech przez siebie nie popełniony” (KDK 27). I niewątpliwie w każdym pokoleniu Kościoła było wielu chrześcijan, którzy głęboko to rozumieli. Przypomina mi się na przykład piękna opowieść o jednym z Ojców pustyni, niejakim ojcu Ammonasie: „Gdy został biskupem, przyprowadzili doń dziewczynę ciężarną i rzekli doń: Taki a taki dopuścił się tego złego czynu, ukarz ich oboje! — On natomiast przeżegnał jej łono i kazał dać jej sześć par prześcieradeł i rzekł: Oby tak się nie zdarzyło, że gdy porodzi, a ona lub dziecko umarłoby, i nie byłoby na pogrzeb. — Mówią ci, co ją oskarżali: Czemuż to uczyniłeś? Ukarz ją! — On zaś mówi im: Baczcie, bracia, ona [przy połogu] może umrzeć. Czy więc wolno mi to jej uczynić? — I odesłał ją i nie odważył się starzec osądzić kogokolwiek”.

Na ogół nie docenia się motywów ekonomicznych i społecznych, które znacznie więcej przyczyniały się do dyskryminowania dzieci nieślubnych aniżeli względy religijne. Ale może najpierw powiedzmy dwa słowa na temat zasad ogólnych, którymi kierował się Kościół w swoim stosunku do tych dzieci. Otóż nie zapominając o ciężkich krzywdach, jakie również w Kościele spotykały dzieci nieślubne — z dumą możemy stwierdzić, że w zakresie tego, co najważniejsze, cieszyły się one pełnym równouprawnieniem. Mianowicie otrzymywały one w Kościele pełny dostęp do środków zbawienia. Na takich samych zasadach jak wszystkie inne dzieci dopuszczano je do chrztu oraz do następnych sakramentów, nie utrudniano im ślubu kościelnego. W ciągu całego istnienia Kościoła nie widać tendencji do stworzenia z ludzi nieprawego łoża kasty pariasów, zepchniętych na margines społeczności wierzących.

Raczej obserwuje się tendencje przeciwne. I tak choćby dziecko urodziło się nazajutrz po ślubie swoich rodziców, prawo kanoniczne traktowało je jako dziecko ślubne. Prawo kanoniczne przewidywało ponadto kilka możliwości legitymizacji ex post dziecka nieślubnego, przede wszystkim przez ślub rodziców, nawet jeśli pobrali się oni wiele lat po jego urodzeniu.

Właśnie na tym przykładzie można wyraźnie zobaczyć, jak istotnie do dyskryminowania dzieci nieślubnych przyczyniały się względy czysto ekonomiczne i społeczne. Wspomniany liberalizm prawa kanonicznego musiał mocno nie podobać się szlachcie polskiej, skoro sejm warszawski z roku 1578 wydał następującą rygorystyczną konstytucję: „Iż się po części tego trafia, że niektórzy mieszkają przeciw Panu Bogu nie z żonami, lecz z nałożnicami, które potym za żony sobie biorą, ustanawiamy, aby od takowych żon, które nałożnicami były, dzieci albo potomstwo ich w żadnych dobrach nie dziedziczyły, ani żadnej prerogatywy szlacheckiej nie miały”.

Przez konstytucję tę prawo polskie aż do roku 1768 było w bezpośredniej niezgodzie z obowiązującym wówczas w Kościele dekretem papieża Aleksandra III z roku 1172, który postanawiał, iż „tak wielka jest godność małżeństwa, że ci, którzy się urodzili przedtem, po jego zawarciu mają być traktowani jako urodzeni z prawego łoża”.

W przypadku konstytucji z roku 1578 mamy do czynienia z kastowymi przesłankami dyskryminacji dzieci nieślubnych, podobnymi do tych, jakie formułuje Bhagawadgita (I 40—43). Natomiast w klasach niższych dziecko nieślubne stawało się wielką zawadą ze względów przede wszystkim ekonomicznych. Nieślubny wnuk istotnie obniżał albo nawet unicestwiał matrymonialną atrakcyjność córki, która go urodziła jako panna. Nieślubny pasierb stawał się konkurentem do spadku dla swojego przyrodniego rodzeństwa. Jak nieprzejednana bywała niechęć wobec dzieci nieślubnych, niech świadczy fakt, że nauczyciele Kościoła czuli się w obowiązku przypominać, iż samo prawo natury nakłada na rodziców powinność troski o swoje nieślubne dzieci (por. św. Tomasz, 4 Sent. d.41 a.3 q.2).

W jednym punkcie prawo kościelne dyskryminowało ludzi urodzonych z nieprawego łoża i było tak niemal do naszych dni. Mianowicie nie wolno im było udzielić święceń kapłańskich ani przyjąć ich do zakonu. Prawo wychodziło tu ze starotestamentalnej przesłanki, że ofiary składane Bogu powinny być „bez skazy”. W oparciu o tę przesłankę nie udzielano święceń kapłańskich również ludziom „o rzucającej się w oczy szpetocie ciała” oraz kastratom. Duch ewangeliczny potrafił jednak częściowo usuwać tę dyskryminację, mianowicie poprzez instytucję dyspensy. W rezultacie nieślubne pochodzenie nie przekreślało nawet możliwości kanonizacji. Wśród świętych dominikańskich na przykład był dzieckiem nieślubnym św. Marcin de Porres, a na ołtarze wyniósł go papież Grzegorz XVI, znany przecież z postawy rygorystycznie konserwatywnej.

Dobrze, dobrze — można na te moje wywody odpowiedzieć — ale co zrobić z wypowiedziami Pisma Świętego na temat dzieci nieślubnych? Odpowiedź jest bardzo prosta: Należy przyjąć je z największym szacunkiem jako słowo Boże. Toteż na samym początku trzeba — po pierwsze — dobrze przypatrzeć się bezpośredniemu sensowi tych wypowiedzi; po drugie, nie traktować ich jako wypowiedzi izolowane, ale zobaczyć je w świetle całego Pisma Świętego, a zwłaszcza w świetle Ewangelii.

Cytuje Pan w swoim liście wypowiedź z Księgi Powtórzonego Prawa. W staropolskim tłumaczeniu księdza Wujka zdanie to brzmi inaczej: „Nie wnijdzie mamzer, to jest z nierządnicy urodzony, do zgromadzenia Pańskiego, aż do dziesiątego pokolenia” (Pwt 23,2). Tak właśnie oddał to zdanie św. Hieronim w swojej Wulgacie, czyli łacińskim przekładzie Biblii, sporządzonym na przełomie IV i V wieku. W swojej skrupulatności, ilekroć natrafiał on w Biblii hebrajskiej na słowo, którego znaczenia nie był pewien, pozostawiał je bez tłumaczenia. W tym przypadku św. Hieronim przejmuje znaczenie wyrazu „mamzer” z Septuaginty, czcigodnego tłumaczenia Biblii na język grecki z II wieku przed Chrystusem, ale zarazem decyduje się pozostawić w tekście oryginalny wyraz hebrajski.

Jak widzimy, przekład Biblii Tynieckiej fatalnie poszerza w tym zdaniu znaczenie wyrazu „mamzer”. Wyraz ten wskazuje nie tyle na człowieka nieprawego łoża, co raczej na kogoś urodzonego z prostytutki. Ktoś na to powie: Niewielka to różnica, tyle tylko, że dyskryminacja dotyczyła znacznie mniejszej liczby osób. Otóż nie wykluczałbym, że chodzi tu o ten typ prawa, którego nie zna nasza epoka, a którego jest pełno w starożytnych kodeksach prawnych: prawa, co nie tyle rozstrzygało na temat konkretnych ludzkich sytuacji, ale skutecznie ustanawiało zakaz, którego nikt nie przekraczał. Przykładem takiego prawa są postanowienia starożytnego Kościoła, iż kobiecie, która odważy się zabić własny płód, należy odmówić Komunii nawet na łożu śmierci. Przyszedł jednak moment, kiedy prawo to okazało się nieskuteczne i niektóre chrześcijanki zaczęły dopuszczać się tego strasznego czynu. Wówczas prawo kościelne złagodziło pierwotny rygor i ustanowiło jako pokutę za ten grzech dziesięcioletnie odsunięcie od Komunii. Otóż wydaje się, że prawo zawarte w Pwt 23,3 skutecznie odstraszało społeczność żydowską od jakiejkolwiek zgody na prostytucję. Chociaż starożytni Żydzi spotykali się z tym zjawiskiem u narodów sąsiednich, to jednak uważali je za coś tak bardzo przeklętego, iż prostytutek wśród nich w ogóle nie było.

Cytuje Pan ponadto niechętne dzieciom nieślubnym teksty ksiąg mądrościowych, czyli chronologicznie ostatnich ksiąg Starego Testamentu. Otóż jeśli uważnie się w nie wczytamy, znajdziemy w nich prawdziwe, nieprzemijalne skarby. Zwróćmy uwagę na trzy prawdy najważniejsze, jakie w tych wypowiedziach są nam przekazywane.

Po pierwsze, mądrość ostatniej epoki Starego Testamentu wyraźnie sformułowała postulat, że nawet w małżeństwie nie godzi się, aby nasze dzieci były poczynane z naszej nie uporządkowanej namiętności. „A teraz, Panie — modlił się Tobiasz w noc poślubną — Ty wiesz, że nie dla namiętności biorę siostrę moją za żonę, ale tylko dla miłości potomstwa, w którym by było błogosławione imię Twoje na wieki wieków” (Tb 8,7). W tej perspektywie rozumiało się samo przez się, że dzieci poczęte poza łożem małżeńskim zostały poczęte z nie uporządkowanej namiętności. Na jednostronność tej perspektywy zwrócę uwagę w ostatnich zdaniach tego listu, teraz spróbujmy zauważyć to, co w niej jest słuszne. W moim odczuciu jest coś wielkiego w intuicji, którą zapisał pisarz żydowski współczesny Apostołom, Józef Flawiusz: „Wasze dzieci będą miały dusze wolne i sposobne do cnoty tylko wówczas, gdy nie narodzą się z małżeństw haniebnych ani ze związku skojarzonego przez niewolniczą namiętność” (Dawne dzieje Izraela 4,8,23). Rzecz jasna, Flawiusz to nie jest Pismo Święte, trudno jednak nie uznać, że ta właśnie myśl Józefa Flawiusza jest głęboko przeniknięta duchem Biblii.

Po wtóre, cytowane przez Pana cierpkie uwagi na temat dzieci nieślubnych stanowią integralną część idei, często powtarzanej w księgach mądrościowych Pisma Świętego, że grzesznicy wydają na świat potomstwo duchowo marne:

Przez jednego mądrego miasto się zaludnia,

a pokolenie żyjących bez Prawa zmarnieje. (...)

Potomstwo grzeszników jest potomstwem obmierzłym,

i to, co żyje razem w domach bezbożników.

Dziedzictwo dzieci grzeszników pójdzie na zatracenie,

a hańba stale idzie razem z ich nasieniem.

Dzieci czynić będą zarzuty bezbożnemu ojcu,

że przez niego są w pogardzie. (Syr 16,4; 41,5—7)

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że myśl zawarta w tych wypowiedziach jest sprzeczna z prawdą, że „syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swojego ojca” (Ez 18,20). Nie zapominajmy jednak, że są to cytaty biblijne i trzeba w nich szukać nie tyle suchej informacji, co egzystencjalnego wezwania. W przekładzie na naszą mentalność zawarte w nich wezwanie brzmi następująco: „Jeśli nie rozumiesz innych powodów, dla których powinieneś żyć według Bożych przykazań, to zacznij takie życie przynajmniej przez wzgląd na twoje dzieci; przecież, czyniąc zło, ty zarażasz swoje dzieci duchową śmiercią!”

Otóż bardzo by nam się przydało więcej pamiętać o tym aspekcie miłości rodzicielskiej. To prawda, że każdy z nas będzie odpowiadał za swoją winę. Ale z drugiej strony, ja swoim grzesznym życiem mogę nawet własne dzieci doprowadzić do winy. Poniosą one wówczas odpowiedzialność nie za moje winy, tylko za swoje, ale to ja byłem ich gorszycielem.

Wreszcie trzecią prawdą, którą przekazują cierpkie dla dzieci nieślubnych teksty mądrościowe, jest wielkie ówczesne odkrycie, że bezdzietność, jeśli przyjmujemy ją po Bożemu, nie jest przekleństwem. Proszę się dokładnie wczytać we fragment Księgi Mądrości 3,13—4,6, a przyzna mi Pan rację, że zdania należące do tego fragmentu, które Pan cytuje w swoim liście, wyrwał Pan z kontekstu.

Te trzy prawdy są nieprzemijalne i po dziś dzień nie możemy powiedzieć, że rozumiemy je i wypełniamy do końca. Owszem, w omawianych tu tekstach ksiąg mądrościowych nie zauważono jeszcze, że również dziecko nieślubne jest niepowtarzalną osobą, na równi z wszystkimi ludźmi wezwaną do życia wiecznego i zdolną do przyjmowania łaski Bożej. Nie zdano sobie też jeszcze sprawy z tego, że potępianiem grzechu rodziców można niesprawiedliwie dotknąć niewinne dzieci, że krzywdy w ten sposób popełnione mogą być niewyobrażalnie wielkie. Ale nie zapominajmy o tym, że księgi te zostały napisane w czasach przedchrystusowych, kiedy objawienie Boże nie było jeszcze dopełnione.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama