Z cyklu "Pytania nieobojętne"
Niepokoi mnie problem przysięgi. Ewangelia potępia nie tylko przysięgę fałszywą, ale wszelką przysięgę: „W ogóle nie przysięgajcie. Ani na niebo, bo jest tronem Bożym. Ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego. Ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na twoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech raczej mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie. Co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,34—37).
Dzisiaj na każdym kroku żądają od człowieka jakichś zobowiązań, jakichś podpisów, jakichś przysiąg. Przecież to niezgodne z duchem Ewangelii! Ale jeśli odmówisz, nie przyjmą cię do pracy, możesz mieć jakieś kłopoty. Pytałem znajomego księdza. Odpowiedział, że zobowiązanie złożone pod przymusem jest nieważne. Nie bardzo mnie to przekonuje, jeśli pamiętam o tym, że Ewangelia w ogóle zakazuje przysięgania.
Przypatrzmy się najpierw przytoczonemu przez Pana fragmentowi Ewangelii. Spostrzegam w nim co najmniej trzy pouczenia. Po pierwsze, nie próbujmy przykazań Bożych traktować na wzór praw ludzkich. Jeśli kto chce obejść prawo ludzkie, zawsze sobie jakąś furtkę znajdzie. Zakazywał Stary Testament przysięgi fałszywej, zakazywał w ogóle wzywania imienia Bożego nadaremno, więc wymyślono sobie furtki: przysięgano na niebo i ziemię, na Jerozolimę, na własną głowę. Ale przecież — tłumaczy nam Pan Jezus — wszystkie te przysięgi odwołują się ostatecznie do Boga. „Niebiosa są moim tronem, a ziemia podnóżkiem nóg moich” — przypomina Zbawiciel słowa Księgi Izajasza (66,1). A z kolei Psalm 48 nazywa Jerozolimę „miastem wielkiego Króla”. Zresztą czyż wszystkie wielkie wartości, na które człowiek ma ochotę przysiąc, nie są darem Bożym? Każda zatem przysięga ostatecznie odwołuje się do Boga i nie ma co szukać wykrętnie jakichś półprzysiąg. Owszem, istnieją jeszcze przysięgi odwołujące się do sił Bogu przeciwnych, ale niegodziwość takich przysiąg jest tak oczywista, że Zbawiciel nawet o nich nie wspomina.
Po wtóre, chodzi Panu Jezusowi o przywrócenie zwykłemu słowu należnej mu wartości. Mowa nasza ma być rzetelna i prostolinijna: „tak, tak; nie, nie”. „Dla chrześcijanina każda mowa powinna być tak jakby zaprzysiężona” — powiada św. Hieronim. Przysięganie jest szkodliwe co najmniej w takim stopniu, w jakim przyczynia się do zepsucia ludzkiej mowy. Spostrzeżenie to odnosi się zresztą również do innych manipulacji, mających na celu wzmocnić wartość naszej mowy. Bo zamiast powiedzieć po prostu: „prawda”, lubimy dodać: „szczera prawda”; często i tego nam nie wystarczy i powiadamy: „najszczersza prawda”, „prawda z ręką na sercu”, „prawda najprawdziwsza”. W ten sposób tworzy się atmosfera, w której słowa coraz bardziej odrywają się od rzeczywistości, a człowiekowi coraz trudniej wierzyć ludzkiemu słowu. Przecież dzisiaj nie sposób kupić po prostu masła, bo każde masło jest dziś albo „śmietankowe”, albo „wyborowe”, albo „luksusowe”. Najgorsze buble są „ekstra”, „prima”, „super” i brak już słowa, którym można by określić zwyczajnie porządny przedmiot.
Czy Pan Jezus w ogóle zakazuje przysięgi? Tak można by sądzić, gdyby przytoczony przez Pana fragment Ewangelii był jedynym nowotestamentalnym tekstem na ten temat. Tymczasem tak nie jest. Ponieważ zaś uznajemy w Piśmie Świętym słowo Boże, wierzymy, że nauka Boża zawarta jest w całości tekstów, wypowiadających się na ten temat. Otóż wiara nie zadowoli się próbą zharmonizowania tych tekstów: jeśli natrafia na trudności z uzgodnieniem poszczególnych wypowiedzi biblijnych, przyjmuje je z wdzięcznością wobec Boga, głównego Autora Pisma Świętego. Bo dzięki takim trudnościom łatwiej nam się otworzyć na ducha, który przenika literę słowa Bożego.
Otóż w Nowym Testamencie znajduje się kilka konkretnych aktów przysięgi. Jest to dowód rozstrzygający, że wiara chrześcijańska nie wyklucza przysięgi absolutnie, chce natomiast ograniczyć jej używanie do koniecznego minimum. Co najciekawsze, jedna z tych przysiąg zawiera oczywistą aluzję do słowa Pana Jezusa o przysięgach: „Bóg mi świadkiem — przysięga św. Paweł — że w tym, co do was mówię, nie ma równocześnie tak i nie” (2 Kor 1,18).
Dwie inne przysięgi Apostoła Pawła przytacza św. Augustyn w tekście, który sam w sobie wart jest przypomnienia w związku z naszym tematem: „Apostoł często przysięgał. «Co wam piszę, mówię przed Bogiem, że nie kłamię» (Ga 1,20), albo: «Świadkiem mi Bóg, któremu służę moim duchem» (Rz 1,9). Nie godzi się przypuścić, że Paweł, zwłaszcza w natchnionych listach, złamał przykazanie Pańskie. Zatem słowa: «Zupełnie nie przysięgajcie» przypominają nam, abyśmy, na ile to tylko możliwe, unikali przysięgi i pod pozorem dobra nie przysięgali zbyt łatwo”.
Jakżeż zresztą przysięga mogłaby być złem sama w sobie, skoro nawet Bóg jej używa?! „Przysięgam na siebie — powiedział do Abrahama — ponieważ to uczyniłeś, że nie oszczędziłeś swojego syna jedynego, będę cię błogosławił” (Rdz 22,16). Powołanie się na tę przysięgę znajdziemy później w Ewangelii (Łk 1,73). Zaś List do Hebrajczyków, wykazując wyższość kapłaństwa Chrystusa nad kapłaństwem Aarona, rozwija argument, że tylko to pierwsze jest kapłaństwem zaprzysiężonym przez Boga: Stało się to nie bez złożenia przysięgi, tamci bowiem [kapłani Starego Testamentu] bez przysięgi stawali się kapłanami. Ten zaś [Chrystus] przez przysięgę Tego, który powiedział: Poprzysiągł Pan a nie będzie żałował: Tyś jest kapłanem na wieki” (Hbr 7,20; por. Ps 110,4).
Przysięgą nazywamy zazwyczaj wezwanie Boga na świadka naszych stwierdzeń lub zobowiązań. I tutaj pojawia się trudność następująca: Przecież Bóg jest wszechobecny, zatem jest świadkiem — chcemy czy nie chcemy, zdajemy sobie z tego sprawę czy nie — wszystkich naszych poczynań i zobowiązań. O co więc chodzi w przysiędze? Na trudność tę odpowiedziałbym tak: Przez przysięgę wchodzimy jakby w status egzystencjalny aniołów, wykonujemy dany akt z najpełniejszą świadomością, że dzieje się to w obliczu samego Boga. Oczywiste więc, że przysięga domaga się szczególnego duchowego zaangażowania. Chodzi nie tylko o to, żeby przysięga nam nie spowszedniała. Jeśli nie zamierzam przekroczyć swojej ludzkiej ułomności i jakby — przynajmniej na ten moment — dorównać aniołom, nie wolno mi przysięgać nawet raz w życiu. Dotyczy to przysięgi uczciwej, nie krzywoprzysięstwa. Bo krzywoprzysięstwo jest to czyn właściwie diabelski: jest to zło wykonane z tak pełną świadomością obecności Boga, że człowiek odważa się aktywnie przywołać Go na świadka tego postępku.
Czas wreszcie wymienić trzecie pouczenie, które dostrzegam w cytowanym przez Pana fragmencie Kazania na Górze: Unikajcie nawet przysięgi uczciwej, bo cele, jakie spodziewacie się uzyskać poprzez przysięgę, zazwyczaj można osiągnąć i bez niej; wystarczy uświadomić sobie, że znajduję się w obecności Bożej. Opowiadał mi znajomy, że był świadkiem następującego, nieco komicznego wydarzenia w sądzie. Ktoś coś tam zeznawał, na co mu ktoś drugi: „Gdyby tu był krzyż, mówiłbyś zupełnie inaczej”. Aż trudno uwierzyć, ale ten człowiek rzeczywiście zaczął w jednej chwili zeznawać zupełnie inaczej.
Wróćmy do tekstów biblijnych, które mówią o przysięgach, składanych przez samego Boga. Wskazują one na jeszcze jeden moment, zawierający się w przysiędze: często przysięga jest stwierdzeniem lub obietnicą szczególnie uroczystą. My, ludzie, potrzebujemy święta i odświętności. Bo to, co podniosłe, odświętne, uroczyste, ujawnia nam, że to, co powszednie i doczesne, nie kończy się na samym sobie, ale otwiera się na coś więcej, prowadzi do jakiejś transcendencji. Zatem Bóg, składający uroczyste obietnice, jest Bogiem pochylającym się nad nami w taki sposób, jak tego potrzebujemy, dostosowującym się do naszych ludzkich potrzeb, wyprowadzającym nas w sposób zgodny z naszą naturą ponad naszą doczesność.
Ten moment otwierającej na transcendencję podniosłości można zauważyć zwłaszcza w przysięgach, zawierających obietnicę i zobowiązanie. Weźmy na przykład przysięgę małżeńską. Przecież nie tylko dlatego wzywamy Boga na świadka tego zobowiązania, aby nie załamać się w chwilach, kiedy trudno będzie zobowiązania dotrzymać. Nawet nie tylko dlatego, że liczymy i nieustannie liczyć będziemy na Jego obecność w naszym małżeństwie. Przysięga małżeńska głosi jakby ponadludzki charakter tego związku między mężem i żoną. Związek ten jest cudowny i tajemniczy już w swoim wymiarze ludzkim. Cudowne i tajemnicze jest bowiem to, że wspólnota dwojga ludzi staje się w miarę przychodzenia na świat dzieci wieloosobową wspólnotą rodzinną. Otóż w przysiędze małżeńskiej przywołuje się uroczyście Boga na twórcę i świadka zakładanej wspólnoty; liczy się na to, że będzie nam dopomagał, aby nasza wspólnota nie tylko rosła i przelewała się na nasze dzieci, lecz aby przetrwała na życie wieczne.
Toteż człowiek religijny odczuwa obrazę Boga w uroczystym wzywaniu Go dla potwierdzenia zaangażowań, już i bez przysięgi budzących moralne wątpliwości. Tu przypomina się postać Franza Jëgerstëttera, młodego austriackiego rolnika, który odmówił złożenia przysięgi w wojsku hitlerowskim. „Nie mogę pogodzić mego sumienia z walką za Führera — wyjaśniał swoje stanowisko — nie mogę złożyć przysięgi wiążącej mnie wobec rządu prowadzącego niesłuszną wojnę”. Sąd nie zważał na to, że Jëgerstëtter był ojcem trojga małych dzieci, skazał go na śmierć i wyrok wykonano. Dziś jego imię wspominamy z czcią należną męczennikom.
Mnie również nie przekonuje wyjaśnienie księdza, o którym Pan wspomina, że zobowiązania złożone pod przymusem są nieważne. Jest to zasada prawna, nie moralna. Każdy sprawiedliwy sąd, jeśli zostanie przekonany o tym, że dane zobowiązanie złożone zostało ze strachu i pod przymusem, orzeknie jego nieważność. Jednakże sąd ludzki nie zajmuje się sprawami duszy. Otóż są takie zobowiązania, które zawsze ranią duszę, nawet jeśli złożę je pod przymusem, a więc z punktu widzenia prawa nieważnie. Przypomnijmy sobie dzieje męczenników. Ludzie ci nawet pod groźbą tortur i śmierci nie chcieli składać zobowiązania, że odejdą od Chrystusa. I nie próbowali się wykręcać, że zobowiązania pod przymusem i tak są nieważne. Bo wiedzieli, że do rzeczy niegodziwych nie wolno nam się zobowiązywać nawet pod przymusem.
Jak jednak się zachować wobec tego zalewu deklaracji i zobowiązań, jakich na każdym kroku się od nas żąda? Na przykład ilekroć oddaję do pralni spodnie, podpisuję deklarację, że zgadzam się na to, iż w praniu mogą ulec zniszczeniu guziki oraz zamek błyskawiczny. I za każdym razem spodnie wracają do mnie w nienaruszonym stanie. Po prostu pralnia zabezpiecza się za pomocą mojego podpisu przed wzięciem odpowiedzialności za ewentualne szkody. Sądzę, że podobna małoduszność i chęć przerzucenia ewentualnej odpowiedzialności na innych leży u źródeł wielu deklaracji i zobowiązań, jakich żąda się od ludzi w różnych innych sytuacjach. Jednak egzekwuje się od ludzi również inne zobowiązania: zbliżające się swoją formą do przysięgi (tyle że nie wspomina się w nich imienia Bożego), w których człowiek przyrzeka jakąś określoną postawę generalną, nazwaną zazwyczaj w sposób mało precyzyjny.
Jak się zachować w sytuacji, kiedy ktoś żąda od nas takiego zobowiązania? Jedno jest pewne: Jeśli kiedykolwiek zdarzy mi się, że podsuwany mi tekst budzi wyraźny sprzeciw mojego sumienia, zobowiązania takiego nie wolno mi podejmować. Nawet gdyby miał to być akt pozorny, z którego nikt mnie rozliczać nie będzie. Nawet gdyby odmowa miała mnie narazić na kłopoty.
Co do innych deklaracji i zobowiązań, składać je w zasadzie wolno. Starajmy się jednak rozróżniać te, które godzą się ze zdrowym rozsądkiem, od tych, które mu się sprzeciwiają — i w miarę naszych możliwości oczyszczajmy życie społeczne od tych ostatnich. A zwłaszcza nie wciągajmy dzieci w nasze absurdy, nie żądajmy od nich odprawiania żadnych pustych rytuałów. To ostatnie zdanie napisałem pod wpływem rozmowy z rodzicami dziesięcioletniego dziecka, które w swojej klasie musiało składać przyrzeczenie, że będzie żyło „zgodnie z ideałami Mikołaja Kopernika”, patrona swojej szkoły.
opr. aw/aw