Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"
Ojcze Czcigodny, podobno nawet w istnieniu zła widzisz dowód na istnienie Boga.
To, co nazywamy złem, to albo zepsucie rzeczy dobrych, które poza nimi, samo w sobie, w ogóle nigdzie nie może istnieć, albo udręka grzechu, która wynika z piękna sprawiedliwości. Otóż nawet zepsucie świadczy o dobroci natur. To bowiem, co stało się złe wskutek zepsucia, z pewnością jest dobre z natury. Zepsucie jest przecież przeciwne naturze, gdyż jej szkodzi. Nie szkodziłoby zaś, gdyby nie zmniejszało jej dobra. Zatem zło na tym właśnie polega, że pozbawia dobra. Toteż nigdy nie pojawia się inaczej niż w jakiejś rzeczywistości dobrej. Wprawdzie nie w dobrej najwyższego stopnia, gdyż ta jest niezniszczalna i niezmienna, a jest nią Bóg. Wszakże tylko w dobrej rzeczywistości zło może się pojawić, gdyż nie inaczej szkodzi niż przez zmniejszanie tego, co jest dobre. Dlatego dobro może istnieć bez zła — takim jest sam Bóg, a także niektóre wyższe byty niebieskie — zło jednak bez dobra istnieć nie może. Jeżeli bowiem nie zadaje żadnej szkody, nie jest złem. Jeżeli zaś ją zadaje, to dlatego, że ciągle jest dobro, które ulega zmniejszeniu. Jeśli zniszczy je całe, nie pozostanie nic z natury, która podlega szkodzie. Wówczas i zła już nie będzie, które szkodę zadaje — zniknie bowiem natura, której dobro wskutek szkody ulega zmniejszeniu.
Owszem, rozumiem, że nie ma dziury samej w sobie, jest tylko dziura w moście albo w spodniach. Rozumiem, że nie ma choroby samej w sobie, jest tylko mniejszy lub większy, czasem bardzo duży uszczerbek na zdrowiu. Ale jak spostrzeżenie to prowadzi Cię, Ojcze, do Pana Boga?
Nawet grzech świadczy o tym, że natura została stworzona jako dobra. Gdyby bowiem ona sama w sobie nie była wielkim dobrem, porzucenie Boga, który jest jej światłem, nie mogłoby stać się dla niej złem. Podobnie jak ślepota polega na zepsuciu oka i świadczy sobą, że oko zostało stworzone, aby oglądać światło. Oko nawet swoją wadliwością wykazuje, że jako organ odbierający światło przewyższa pozostałe członki ciała i tylko z tego powodu jego niewrażliwość na światło jest wadą. Tak samo człowiek, który był blisko Boga, nawet swoją ułomnością świadczy o tym, że został stworzony jako bardzo dobry, gdyż dlatego jest tak nieszczęśliwy, że nie jest blisko Boga.
Dziękuję Ci, Ojcze, za takie spojrzenie na tajemnicę zła. Myślę, że straciłaby ona wiele ze swojej przerażającej mocy, gdybyśmy więcej rozumieli, że każde zło jest konsekwencją czyjegoś oddalenia od Boga. Konsekwencją co najmniej pośrednią. Tutaj pojawia mi się pytanie: Jeżeli wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, to dlaczego Pismo Święte wyraża się niekiedy o ciele w taki sposób, jak gdyby ono było czymś złym?
Nie natura ciała jest zła, lecz złem jest jego zepsucie. Kiedy zostanie uzdrowione, powróci ciało do swego pierwotnego stanu, w którym zostało stworzone. Wówczas nie będzie swoimi wadami obciążało duszy i nie będzie w nim żadnych pożądań przeciwnych duchowi. Ta niezgoda między ciałem i duszą zwiodła manichejczyków, tak że wymyślili jakąś obcą i złą substancję, która została jakoby z nami zmieszana.
Wspomniałeś, Ojcze, o manichejczykach.
Manichejczycy w swoim szaleństwie twierdzą, że z naturą Boga zmieszała się niezmienna substancja zła. W ten sposób czynią naturę Bożą raczej podatną na zniszczenie i chcą ją oddać w niewolę naturze obcej. Natomiast wiara katolicka wyznaje, że dobre, ale podległe zmianom stworzenie wskutek wolnej decyzji zmieniło się na gorsze i w ten sposób jego wypaczona i zepsuta natura znalazła się nie w niewoli obcej substancji, lecz z własnej winy w niewoli swojego grzechu. Stąd bardzo różnimy się w nauce na temat samego wybawcy. Manichejczycy bowiem powiadają, że zadaniem wybawcy jest oddzielić od nas naturę obcą, my zaś — że uzdrowić i ożywić naszą.
Co, Twoim zdaniem, w manicheizmie jest najgroźniejsze?
Według manichejczyków, w ogóle nie ma grzechów. Ród ciemności nie grzeszy bowiem, gdyż postępuje zgodnie ze swoją naturą. Również to, co ma naturę światła, nie grzeszy, gdyż musi postępować tak jak postępuje. Zatem nie ma grzechu, który by Bóg potępiał; nie ma grzechu, który można by leczyć pokutą. Jeśli natomiast przyjmujemy pokutę, przyjmujemy zarazem winę; jeśli zaś winę, to i wolę. Jeśli zaś wola decyduje o grzechu, to nie ma tu przymusu natury.
Przyznam się, że jest to dla mnie coś nowego. Manicheizm wydawał mi się przede wszystkim doktryną konkurencyjną wobec nauki Bożej o stworzeniu, doktryną odrzucającą fundamentalną dobroć materii i ciała. Ty, Ojcze, zwracasz mi uwagę na to, że jest to doktryna skrajnie deterministyczna: to, co pochodzi z natury złej, jest zdeterminowane do zła; to, co pochodzi z natury dobrej, jest zdeteminowane do dobra. Zatem zwalczając manicheizm, broniłeś ludzkiej wolności i godności naszego człowieczeństwa. Dowiaduję się ponadto, że — zdaniem manichejczyków — nawet to, co dobre i duchowe nie zostało stworzone przez Pana Boga (w sensie: wyprowadzone Jego wszechmocną miłością z nicości), ale pochodzi z Jego natury. W tym więc punkcie był manicheizm doktryną panteistyczną. Ciekaw jestem, co w tym panteizmie manichejskim było specyficznego?
Nic, co byłoby uczynione z natury Bożej, nie mogłoby grzeszyć. Zresztą nie byłoby wówczas stworzone, ale byłoby z Niego i byłoby tym, co On. W rzeczywistości, takim jest Syn i Duch Święty, ponieważ z Niego są, toteż są tym, co On: jeden przez zrodzenie, drugi przez pochodzenie. I w taki sposób są z Niego, że nigdy nie był pierwszy od Nich. Toteż ta natura zupełnie nie może grzeszyć. Nie może bowiem porzucić samej siebie i nie ma lepszej, do której mogłaby przylgnąć, a porzucając ją — zgrzeszyć.
To rzeczywiście niebywałe pomieszanie: do stworzeń próbować odnosić to, co dotyczy Osób boskich! Ale zostawmy już manichejczyków. To, co powiedziałeś, Ojcze, przed chwilą, bardzo wyjaśnia mi tajemnicze słowa św. Jana: „Każdy, kto się narodził z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże. Taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga” (1 J 3,9). Trudno mi było pogodzić te słowa ze zdaniem, które znajduje się w tym samym Liście: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1,8). A to przecież jest jasne: Jeśli jesteśmy już teraz uczestnikami Bożej natury, to stosownie do stopnia naszego uczestnictwa, już teraz jesteśmy bezgrzeszni. W pełni stanie się to dopiero w zmartwychwstaniu. Toteż póki jesteśmy na tej ziemi, zawsze będziemy grzesznikami, oby tylko jak najmniej. Uczestnikami zaś natury Bożej nie jesteśmy przez samo posiadanie w sobie pierwiastka duchowego, jak panteistycznie sądzili manichejczycy, ale przez bezinteresowny i zupełnie nienależny człowiekowi dar Boży. Zastanawiam się tylko, czy twierdzenie, że obecnie wszyscy jesteśmy grzesznikami, nie usprawiedliwia jakoś naszych grzechów.
Czym innym jest nie grzeszyć, czym innym nie mieć grzechu. Jeśli bowiem w kimś grzech nie króluje, taki nie grzeszy, tzn. nie jest posłuszny jego pragnieniom. Jeśli zaś w kimś w ogóle nie ma takich pragnień, taki nie tylko że nie grzeszy, ale nawet nie ma grzechu. W obecnym życiu można to wprawdzie osiągnąć w wielu dziedzinach, ale całkowicie osiągniemy to — taka jest nasza nadzieja — w zmartwychwstaniu ciała, kiedy będziemy przemienieni.
Czy nawet święci byli grzesznikami?
Również dzisiaj liczni ludzie żyją sprawiedliwie i święcie, a przecież nie kłamią, kiedy się modlą: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
A Matka Najświętsza?
Kiedy mowa o grzechach, ze względu na Pana wyłączam całkowicie z tej problematyki świętą Dziewicę Maryję. Nie nam wiedzieć, o ile więcej łaski udzielono do zwycięstwa nad jakimkolwiek grzechem Tej, która godna była począć i porodzić Tego, który z pewnością nie miał żadnego grzechu. Zatem wyłączywszy Dziewicę, gdybyśmy mogli zgromadzić wszystkich świętych i święte, kiedy żyli na tej ziemi, i zapytać ich, czy byli bez grzechu — jak sądzicie, co by nam odpowiedzieli? Czy to, co powiada Pelagiusz, czy to, co Apostoł Jan? „Jeśli powiemy, że nie mamy grzechu, sami siebie zwodzimy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8).
Ojcze, zaprawdę święta jest wiara katolicka: kiedy przeciwko pelagianom broniłeś prawdy, że wszyscy ludzie, nawet święci, są grzeszni, nie zapomniałeś wyłączyć od tej powszechności grzechu Matki naszego Pana. Później Kościół wyraźnie uświadomił sobie w Duchu Świętym, że jest Ona niepokalanie poczęta, nie godziło się przecież, żeby Ta, z której miał się narodzić Syn Boży, była kiedykolwiek dłużniczką szatana. Ale my rozmawiamy teraz o grzechu...
Grzech, czyli niegodziwość, nie polega na zwróceniu się ku rzeczom złym, lecz na porzuceniu tego, co lepsze. Powiada Pismo: „Wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre” (1 Tm 4,4). Toteż i wszystkie drzewa, jakie Bóg zasadził w Raju, były dobre. Zatem człowiek, kiedy sięgał po zakazany owoc, nie zwracał się ku złej rzeczy, lecz dopuścił się czynu złego poprzez porzucenie tego, co lepsze.
Trudno zatem zrozumieć, dlaczego człowiek grzeszy.
Grzech ma miejsce wówczas, kiedy albo nie ma miłości, jaka powinna być, albo jest mniejsza niż powinna być — i to niezależnie od tego, czy można wolą ten brak przezwyciężyć, czy nie. Bo jeśli można, źródłem grzechu jest wola teraźniejsza; jeśli nie można — wola z przeszłości. Brak miłości można jednak przezwyciężyć nie pyszną wolą, która polega na sobie, ale pokorną, która otrzymuje pomoc z góry.
Ojcze, powiedz to samo jeszcze inaczej: żeby zrozumieli również ci, którzy nie bardzo wiedzą, co to jest miłość.
Grzech sprawia zadowolenie; gdyby go bowiem nie dawał, człowiek by nie grzeszył. Sprawiedliwość nie daje takiego zadowolenia; albo nie sprawia go wcale, albo sprawia go mniej niż na to zasługuje. Dlaczego tak jest? Bo dusza jest chora. Chleb jest jej przykry, a smakuje trucizna.
Ojcze, aby zniechęcić ludzi do grzechu, nie zawahałeś się wyspowiadać publicznie ze swoich własnych grzechów.
Dobry jest Ten, który mnie stworzył, i On sam jest moim Dobrem. Grzeszyłem zaś przez to, że rozkoszy, wzniosłości, prawdy szukałem nie w Nim samym, ale w Jego stworzeniach, w sobie i w innych. W ten sposób popadłem w cierpienia, nieporządek, błędy.
Wróćmy do Twojego twierdzenia, że grzesznik jest człowiekiem duchowo chorym. Jak to się stało, że człowiek, stworzenie Boże, popadł w chorobę ducha?
Ludzie czynią wiele zła, od którego mają wolność się powstrzymać. Nikt jednak nie miał takiej wolności jak pierwszy człowiek, dopóki stał przy swoim Bogu, który go stworzył sprawiedliwym, nie wypaczonym najmniejszą wadą. Czym innym jest kara za grzech, której się w ogóle nie czyni, tylko się jej doznaje. Jest jeszcze coś trzeciego, kiedy grzech jest zarazem karą za grzech. Do tego można odnieść słowa: „Czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,19). Chodzi tu między innymi o całe zło, jakie się czyni z niewiedzy, nie dostrzegając w tym zła albo sądząc, że jest to dobro. Przecież gdyby zaślepienie serca nie było grzechem, nie byłoby tak ostro piętnowane w Piśmie Świętym.
Nie spotkałem się jeszcze z takim spojrzeniem, że całkowicie i bez reszty dobrowolnym był tylko pierwszy grzech, jaki się zdarzył w ludzkich dziejach, grzech popełniony przez osoby dotychczas bezgrzeszne. Wszystkie grzechy następne są już popełniane przez grzeszników, a więc przez osoby, których wolność jest w znacznym stopniu ograniczona przez grzech. Zapewne na tym polega niewola grzechu. Ale szczególne wrażenie zrobiły na mnie Twoje słowa, Ojcze, że owocem grzechu może być niezdolność powstrzymania się od grzechów następnych. Na tym polega tajemnica zaślepienia i zatwardziałości w grzechu, a poniekąd także tragizm nałogów. Św. Paweł pisze o ludziach, którzy wzgardzili poznaniem Boga i dlatego „wydał ich Bóg na pastwę ich namiętności, tak że czynili to, czego się nie godzi” (Rz 1,28). Tak, grzech jest dowodem, że dla Boga człowiek został stworzony i odejść od Boga jest rzeczą straszną.
Jesteśmy, bo On jest dobry. I o tyle jesteśmy, o ile jesteśmy dobrzy. Ponieważ zaś On jest również sprawiedliwy, nie jesteśmy złymi bezkarnie. I o ile jesteśmy złymi, o tyle mniej jesteśmy.
Krótko mówiąc, podobnie jak masło psuje się przez jełczenie, wino przez kwaśnienie, a liście przez plagę mszyc, tak człowiek psuje się przez grzech. I chyba głównie w takim sensie można mówić o karze za grzech. Gdyby wino było rozumne, można by powiedzieć, że kwaśnienie jest karą za grzech dobrowolnego wejścia w warunki, które wino niszczą.
Bóg wszystko stworzył dobrym i wszystko dobrze uporządkował. Grzechu jednak nie stworzył. I to jedno jest złem: nasz dobrowolny grzech. Stąd jeszcze inny rodzaj zła, mianowicie kara za grzech. Mamy zatem dwa rodzaje zła: grzech i karę za grzech. Z grzechem Bóg nie ma nic wspólnego, karę za grzech nakłada jako obrońca naruszonego porządku. Podobnie jak dobry jest Bóg, który wszystko ustanowił, tak samo jest sprawiedliwy, kiedy dokonuje pomsty za grzech. Skoro więc to wszystko, co obecnie wydaje się nam przeciwne, zostało doskonale uporządkowane, stało się takim z powodu upadłego człowieka, który nie chciał zachowywać prawa Bożego.
No tak, ale to, co nazywasz, Ojcze, karą za grzech, spotyka również sprawiedliwych. Nawet własna żona urągała sprawiedliwemu Hiobowi, że na nic mu się zdała jego prawość. Co odpowiedzieć wówczas szydercom, o których mówił już Psalmista, a którzy człowieka ponad miarę udręczonego pytają: „Gdzie jest twój Bóg?” (Ps 41,4)
Mój Bóg jest obecny wszędzie. Wszędzie jest cały. Nic nie jest w stanie zamknąć w sobie Tego, który może przyjść nie zauważony, odejść bez poruszania się. Kiedy On chłoszcze mnie przeciwnościami, to albo sprawdza zasługi, albo karze grzechy i za cierpliwe znoszenie zła doczesnego przygotowuje mi nagrodę wieczną.
Ale grzesznikom często powodzi się znakomicie...
Czytamy w Psalmie: „Oto człowiek począł nieprawość, jest ciężarny udręką i rodzi niegodziwość” (7,15). Bo w każdym złym czynie jest udręka, a myśl o każdym złym czynie rządzi się kłamstwem. Prawda jest tylko w dobrym czynie. Dlatego wszyscy, którzy trwają w kłamstwie, są udręczeni. Co na to Prawda? Oto jak woła: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię!” (Mt 11,28)
Twierdzisz więc, Ojcze, że już na tej ziemi grzech się człowiekowi nie opłaca, sprowadza na nas udrękę.
Już obecnie dokonuje się sąd nad grzechem. Albowiem ukrytym sądem Bożym jest kara, jaką każdy człowiek jest obecnie doświadczany, aby się oczyścił, albo jest upominany, aby się nawrócił, albo też — jeśli wzgardził powołaniem i nauką Bożą — jest to kara zaślepiająca go na potępienie.
Ojcze, wspomniałeś już o niewoli grzechu. Wróćmy może do tego tematu, bo jest zbyt ważny, żeby się obok niego prześliznąć.
Pan mówi: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8,34). O nieszczęsna niewolo! Liczni niewolnicy, kiedy nie mogą wytrzymać ze złymi panami, proszą, żeby ich sprzedać. Godzą się z niewolą, chcą przynajmniej pana zmienić. Lecz co ma uczynić niewolnik grzechu? Do kogo się uda? Kogo poprosi, aby go sprzedano innemu? Niewolnik człowieka, udręczony twardym traktowaniem, szuka odpoczynku w ucieczce. Ale dokąd ucieknie niewolnik grzechu? Gdzie by nie uciekł, wszędzie siebie ciągnie za sobą. Złe sumienie nie ucieknie od samego siebie. Gdzie by człowiek nie poszedł, pójdzie za nim. Grzech jest bowiem we wnętrzu człowieka. Popełnił człowiek grzech dla jakiejś cielesnej rozkoszy: rozkosz mija, grzech zostaje. Mija to, co sprawia rozkosz; zostaje to, co sprawia udrękę. O nieszczęsna niewolo!
Ale nie wszyscy grzesznicy doświadczają wyrzutów sumienia. Można je w sobie zagłuszyć, można zatwardzić swoje serce.
Nawet ciężkie i straszliwe grzechy, jeśli wejdą w zwyczaj, wydają się niewielkie lub nawet w ogóle nie mamy ich za grzechy. Dochodzi do tego, że nie tylko się z nimi nie kryją, ale sądzą, że należy je rozgłaszać i propagować. Napisano o tym w Psalmie: „Chełpi się grzesznik swoim pożądaniem, a ten, co czyni nieprawość, jest poważany” (10,3). Pismo Święte powiada, że taka niegodziwość woła: „Krzyk z Sodomy i Gomory wzmógł się” (Rdz 18,20). Bo nie tylko nie karano u nich czynów haniebnych, ale publicznie mnożyły się one jako zgodne z prawem. Biada ludziom z powodu grzechów, jeśli przerażają nas tylko te grzechy, które nie są popełniane.
Zatem nawet cała społeczność może nie uważać za zło czegoś, co obiektywnie niszczy człowieka. Albo uważać to za zło niewielkie.
Które grzechy są lekkie, a które ciężkie, rozstrzyga nie to, co ludzie o nich sądzą, ale — co Bóg.
Niewola grzechu przejawia się zapewne różnorako...
Zwróćmy uwagę na słabość ciała, o której przypomina nam Apostoł: „Grzech niech nie króluje w śmiertelnym waszym ciele” (Rz 6,12). Nie powiedział: „niech nie będzie grzechu”, ale: „niech nie króluje”. Jest w tobie grzech, bo inaczej nie pojawiłoby się w tobie złe upodobanie. Króluje w tobie grzech, jeśli się na niego zgadzasz. Upodobanie, zwłaszcza jeśli zwraca się ku rzeczom niegodziwym lub cudzym, należy powściągać, a nie dawać mu wolność. Należy je uśmierzyć decyzją, a nie podejmować decyzji po jego linii.
Krótko mówiąc: Jeśli grzech tylko jest we mnie, to już się zaczęło moje wyzwolenie; ale jeśli króluje, znaczy to, że jestem w niewoli. Mówiłeś, Ojcze, o tym, że owocem grzechu może być brak sił do powstrzymania się od grzechów następnych.
Od konieczności bycia w niewoli grzechu wyzwala Ten, który nie tylko daje nam przykazania, ale przez Ducha Świętego obdarza nas miłością. Rozkosz miłości związuje rozkosz grzechu. Bez Chrystusa pozostaje ona nie do przezwyciężenia i człowiek musi być jej niewolnikiem. „Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik” (2 P 2,19).
Człowiekowi czasem tak da się we znaki zależność od grzechu, że aż pojawią się pretensje do Pana Boga. Ktoś uzależniony od alkoholu myśli sobie wówczas, o ile piękniejszy byłby świat, w którym w ogóle nie byłoby alkoholu. Człowiek zrujnowany przez rozpustę marzy o tym, żeby przestać być istotą seksualną. I ma człowiek żal do Pana Boga: Po co Ty, Panie Boże, stworzyłeś alkohol? Po co stworzyłeś nas istotami seksualnymi?
Bronisz się w taki sposób: „Jeśli pijaństwo jest grzechem, dlaczego Pan dał nam wino? Grzechem jest kochać złoto, ja kocham złoto, a nie Stwórcę. Jednak to Bóg stworzył złoto: dlaczego stworzył to, co kochać jest czymś złym?” I tak jest ze wszystkim, co źle kochasz, między innymi z wszelką rozpustą, polegającą na popełnianiu różnych czynów haniebnych. Zastanów się, popatrz, rozważ, że wszelkie stworzenie Boże jest dobre i nie zgrzeszysz, dopóki go źle nie użyjesz. Zatem posłuchaj, człowiecze. Powiadasz: Dlaczego Bóg dał mi to, co zakazuje kochać? Gdyby stworzenie, które źle kochasz, bo samego siebie nie kochasz, mogło mówić, odpowiedziałoby ci: Chciałbyś, aby mnie Bóg nie stworzył, bo wówczas byś mnie nie kochał. Zobacz, jak jesteś niegodziwy i twoje własne bezecne słowa cię zdradzają. Chciałbyś, aby Bóg, który jest większy od ciebie, stworzył cię, ale nie chciałbyś, aby stwarzał inne dobro. To, co Bóg stworzył dla ciebie, jest dobrem. Ale czym innym są wielkie dobra, czym innym małe dobra; czym innym dobra ziemskie, czym innym duchowe. Jednak wszystko to są dobra, bo Dobry stworzył to, co dobre. Toteż powiada Pismo Święte: „Uporządkujcie we mnie miłość” (Pnp 2,4). Bóg stworzył cię czymś dobrym. Jesteś mniejszy od Niego, ale stworzył też dobra, które są mniejsze od ciebie. Nie porzucaj wyższego dobra i nie schylaj się ku niższemu. Stój prosto!
Powiedziałeś, Ojcze, że grzesznik nie kocha samego siebie.
Ludzie źli tylko takiego zła boją się doświadczyć, jak głód, choroba, wojna, utrata majątku, niewola, gwałtowna śmierć. Tylko to uważają za zło, co nie czyni człowieka złym. I nie wstydzą się chwalić dobra, choć jednocześnie sami są źli. Bardziej gniewa ich złe mieszkanie niż złe życie: jak gdyby najwyższym dobrem dla człowieka było posiąść wszystkie dobra oprócz samego siebie.
Właśnie, miałem z tym problem od dawna: Mówisz, Ojcze, o ludziach złych. Czy w ogóle wolno nam dzielić ludzi na dobrych i złych? Choć z drugiej strony nawet Pismo Święte tyle mówi o niegodziwcach. Bardzo niepokoi mnie na przykład modlitwa z Psalmu: „Uwolnij mnie, Panie, od człowieka złego” (139,2).
Powołam się na przykład Apostoła Pawła. Był prześladowcą, bluźniercą, krzywdzicielem. Był złym człowiekiem, sam dla siebie był karą. Dyszy pragnieniem zabijania i pragnie krwi chrześcijańskiej ten, który w przyszłości miał przelać własną. Miał listy od arcykapłanów, aby uwięzić i przyprowadzić w celu ukarania, kogo tylko znajdzie w Damaszku jako zwolennika drogi chrześcijańskiej. I kiedy kroczy tak drogą okrucieństwa, nie znając litości, słyszy głos samego Pana Jezusa Chrystusa, mówiącego z nieba: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (Dz 9,4) Głosem tym uderzony upadł prześladowca, a powstał głosiciel. Oślepł na ciele, aby zobaczyć sercem. Spadło zeń bielmo cielesne, aby mógł głosić z serca. Uwolniony został Szaweł od człowieka złego. Od kogo? Od samego Szawła! Jeśli uwolniony od człowieka złego, którym był on sam, to cóż mu zaszkodzi inny zły człowiek?
Ojcze, powiedz nam coś jeszcze na temat psychologii grzechu.
Grzech dokonuje się w trzech etapach: najpierw jest pokusa, potem upodobanie, wreszcie przyzwolenie. Pokusa przychodzi przez pamięć lub zmysły: wzrok, słuch, węch, smak, dotyk. Jeśli to pociąga, niegodziwe upodobanie należy powściągnąć. Kiedy na przykład podczas postu na widok pokarmu cieknie nam ślinka, jest to dopiero upodobanie: nie aprobujemy go jednak i powściągamy je mocą rozumu, który w nas rządzi. Jeśli jednak damy przyzwolenie, będzie to grzech, który Bóg widzi w naszym sercu, choćby go ludzie nie widzieli. W podobnych trzech etapach dokonał się grzech pierworodny. Od węża przyszła pokusa i jakieś przekonywanie. W pożądaniu cielesnym pojawiło się u Ewy upodobanie. Wreszcie jej mąż wyraził rozumem przyzwolenie. Kiedy się to dokonało, człowiek został wypędzony z Raju, czyli z uszczęśliwiającego światła sprawiedliwości, w śmierć. Było to najzupełniej sprawiedliwe.
Ludzi jednak pociąga do grzechu nie tylko korzyść i przyjemność.
Dwa rodzaje bodźców pobudzają ludzi do grzeszenia: rozkosz i ból. Rozkosz wabi, ból odrzuca. Aby nie poddać się rozkoszom, niezbędna jest powściągliwość; aby nie poddać się bólowi, potrzeba cierpliwości. Albowiem na te dwa sposoby kuszona jest dusza ludzka do grzechu. Raz słyszy: Zrób to, a tamto osiągniesz; i kiedy indziej: Zrób to, a tamtego unikniesz. Przyjemność poprzedzona jest obietnicą, cierpienie — zagrożeniem. Ludzie więc grzeszą, aby osiągnąć przyjemność albo uniknąć cierpienia. Dlatego Bóg raczył nam dać przeciwko wabiącej obietnicy i zastraszającej groźbie zarówno obietnicę jak groźbę. Obiecał Królestwo Niebieskie, zagroził karą piekła. Słodka jest rozkosz, ale Bóg jest słodszy. Złe jest cierpienie doczesne, ale gorszy jest ogień wieczny. Masz to, co możesz kochać w miejsce świeckich i brudnych miłości. Masz to, czego należy się lękać, zamiast strachów tego świata.
Ale co warte jest trwanie przy dobru ze strachu przed karą?
Unikaj grzechu nie ze strachu przed karą, ale z miłości tego, co sprawiedliwe. Powiada Apostoł: „Z powodu słabości ciała waszego powiem po ludzku: Jak dla niegodziwości oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i niegodziwości, tak teraz dla uświęcenia oddajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości” (Rz 6,19). Kiedy oddawaliście członki wasze niegodziwości i popełnialiście czyny haniebne, to robiliście to ze strachu czy dla przyjemności? Odpowiecie: Do grzechu pchała nas przyjemność. To podczas gdy do grzechu skłania przyjemność, do sprawiedliwości ma nas przymuszać strach? Sprawdzajcie siebie, spójrzcie na siebie!
A jeśli kogoś powstrzymuje przed złem właśnie strach przed karą?
Niesłusznie uważa się ktoś za zwycięzcę nad grzechem, jeśli nie grzeszy ze strachu przed karą. Cóż z tego bowiem, że na zewnątrz nie popełnia czynów złej pożądliwości, jeśli sama zła pożądliwość pozostała jako wróg wewnętrzny? Czy okaże się niewinnym wobec Boga ktoś taki, kto chciałby tego, co zakazane, gdyby tylko się nie bał? Wina jest w samej woli takiego człowieka, który chce czynić to, czego czynić się nie godzi, a tylko dlatego nie czyni, że nie uszłoby mu to bezkarnie. W rzeczy samej, taki wolałby, żeby nie było sprawiedliwości, która zakazuje grzechów i za nie karze. Jeśli zaś wolałby, żeby nie było sprawiedliwości, niewątpliwie zniósłby ją, gdyby to było w jego mocy. Wobec tego jak może być sprawiedliwym taki nieprzyjaciel sprawiedliwości, który by ją, gdyby tylko mógł, zniósł, dlatego że wydaje nakazy, grozi i sądzi? Zatem nieprzyjacielem sprawiedliwości jest ten, kto nie grzeszy tylko ze strachu przed karą. Stanie się jej przyjacielem dopiero wówczas, kiedy z miłości do niej nie będzie grzeszył. Dopiero wtedy będzie się prawdziwie bał grzechu. Kto bowiem boi się męki wiecznej, nie grzechu się boi, ale ognia piekielnego. Dopiero ten boi się grzechu, kto nienawidzi go jak męki wiecznej. To jest „lęk Pański czysty, trwający na wieki wieków” (Ps 18,10). Albowiem lęk przed karą zawiera w sobie udrękę i nie ma w sobie miłości, gdyż „doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18).
Ojcze, a czy z grzechu może wyniknąć coś dobrego?
Odważę się powiedzieć, że pożytecznie jest dla ludzi pysznych, jeśli popadną w jakiś jawny grzech. W ten sposób ci, którzy już upadli przez swoje zadufanie, mogą poznać własną brzydotę. Dla Piotra bardziej zbawienną rzeczą był płacz nad własnym grzechem niż zarozumiała pewność siebie.
Skorzystam z okazji i zapytam Cię, Ojcze, o wypowiedź św. Jana Apostoła, z którą nie mogę sobie poradzić: „Jeśli ktoś spostrzeże, że brat popełnia grzech, który nie sprowadza śmierci, niech się modli, a przywróci mu życie. Mam na myśli tych, których grzech nie sprowadza śmierci. Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć — w takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (1 J 5,16). Co znaczą te groźne słowa?
Jasno z nich wynika, że Pan, który nakazuje nam modlić się za naszych prześladowców, nie nakazuje modlić się za niektórych braci. Nie rozwiążemy tego problemu, dopóki nie przyznamy, że niektóre grzechy braci — czyli chrześcijan — są gorsze niż prześladowanie nieprzyjaciół. Sądzę, że grzechu na śmierć brat dopuszcza się wówczas, kiedy za łaską Pana naszego Jezusa Chrystusa poznawszy Boga, zwalcza wspólnotę braterską i wznieca płomień zawiści przeciwko łasce, dzięki której został pojednany z Bogiem.
Rozmowę tę uważałbym za nie dokończoną, gdybym Cię nie zapytał, Ojcze, o nasz stosunek do zła czynionego przez innych, zwłaszcza w naszym otoczeniu.
W dwóch przypadkach nie zepsuje cię złe towarzystwo: jeśli nie przytakujesz grzechowi i jeśli mu się sprzeciwiasz. W ten sposób nie uczestniczysz w grzechu, nie zgadzasz się. Uczestniczy bowiem w grzechu, kto przyłącza się do tego czynu taką samą wolą lub aprobatą. Toteż Apostoł upomina nas: „Nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności” (Ef 5,11). Ponieważ jednak nie wystarczy nie przytakiwać, bo może wynikać stąd lekceważenie nauki Bożej, dodaje Apostoł: „a raczej jeszcze upominajcie”.
Ale przecież chrześcijanin powinien być łagodny i miłosierny.
Kiedy ktoś, aby nie zasmucić grzesznika, patrzy wyrozumiale i z życzliwością, jak rosną w nim wady, tak samo nie jest miłosierny jak człowiek, który nie chce dziecku odebrać noża, żeby ono nie płakało, nie boi się zaś tego, że będzie cierpiało lub utraci życie z powodu zadanej sobie rany.
Czy wobec tego nie należy być miłosiernym wobec grzesznika?
Nic bardziej nie wskazuje na człowieka duchowego niż stosunek do cudzego grzechu. Myśli on o tym, żeby raczej uwolnić bliźniego niż go wyszydzić, raczej pomóc niż nakrzyczeć; i o ile to możliwe, bierze go w obronę. Toteż powiada Apostoł: „Bracia, jeśli ktoś zabrnął w jakiś grzech, wy, którzy jesteście duchowi, pouczcie takiego” (Ga 6,1). Następnie, żeby nikomu się nie wydawało, że pouczył, jeśli naskoczył na grzesznika i go wyszydził albo wzgardził nim pysznie jako głupcem, powiada: „w duchu łagodności, zważając na to, abyś i ty nie uległ pokusie”. Nic bowiem tak nie skłania do miłosierdzia, jak myśl o tym, że ja sam znajduję się w niebezpieczeństwie.
Dziękuję Ci, Ojcze, za tę rozmowę.
opr. aw/aw