Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"
Niektórzy sądzą, że wiara kłóci się z rozumem.
Niemożliwe, aby Bóg nienawidził w nas tego, czym jako Stwórca wywyższył nas ponad zwierzęta. To byłby absurd, gdyby wiara odrzucała lub podważała rozum. Przecież nie moglibyśmy nawet wierzyć, gdybyśmy nie mieli rozumnej duszy. Jednakże w niektórych sprawach dotyczących zbawczej nauki, których nie możemy jeszcze ogarnąć rozumem (niektórych tylko do czasu), wiara wyprzedza rozum. Zresztą rozum się wówczas tego domaga, aby wiara oczyszczała serce, tak by człowiek mógł uchwycić i znieść światło Tego, który jest Wielkim Rozumem.
Co zatem sądzisz, Czcigodny Ojcze, o przyczynowych relacjach między rozumem a wiarą: Czy rozumienie jest warunkiem uwierzenia, czy też wiara pogłębia i poszerza nasze rozumienie siebie i świata?
Ja głoszę wiarę, aby uwierzyli ci, którzy jeszcze nie wierzą. A przecież, jeśli nie zrozumieją tego, co mówię, nie mogą uwierzyć. Zatem w pewnym sensie prawdziwą jest zasada: „Chcę zrozumieć, aby uwierzyć”. Ale kiedy powiadam za Prorokiem: „Uwierz, abyś zrozumiał” (Iz 7,9; wg Septuaginty), prawdę mówię. Zatem zrozum, abyś uwierzył; uwierz, abyś zrozumiał. Jedno nie sprzeciwia się drugiemu. Zrozum moje słowo, abyś uwierzył. Uwierz, abyś zrozumiał słowo Boże.
Ale sam, Ojcze, nauczasz, że błędem jest odkładać moment uwierzenia Chrystusowi, dopóki rozum nie odpowie sobie na wszystkie pytania dotyczące wiary. Nie sposób na przykład rozwiązać wszystkie bez wyjątku problemy, jakie nasuwa człowiekowi Pismo Święte.
Kto chciałby rozwiązać wszystkie pytania dotyczące Ksiąg świętych zanim uwierzy, wcześniej skończy mu się życie, niż zdoła przejść ze śmierci do życia. Jest ich przecież bez liku i nie da się skończyć z nimi przed przyjęciem wiary, raczej życie się skończy bez wiary. Ale rzecz jasna, kiedy już wiarę się przyjęło, należy je z całą starannością badać, aby serca wierzących napełniały się pobożną radością. To, co się w tych problemach wyjaśniło, należy bez pychy przekazywać innym; to zaś, co pozostało nie rozwiązane, trzeba bez uszczerbku dla zbawienia znosić.
Tak samo w przesłaniu wiary zawierają się prawdy, które całkowicie przekraczają nasze powszednie doświadczenie. Na przykład prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa. Rozum musi sobie zadać pytanie: Czy to, wobec czego nasz zdrowy rozsądek jest tak bezradny, rzeczywiście jest prawdą?
Kiedy słyszysz, że trzeciego dnia zmartwychwstał, może wątpisz, może się miotasz. Łatwiej ci uwierzyć w to, co ludzkie: że się urodził, cierpiał, został ukrzyżowany, umarł i że Go pogrzebano. Kiedy zaś słyszysz, że trzeciego dnia zmartwychwstał, zaczynasz wątpić. Człowiecze, przecież chodzi tu o Boga, o Wszechmogącego — i przestań wątpić. Jeśli mógł ciebie, którego nie było, stworzyć z niczego, dlaczego nie mógłby człowieka, którego już stworzył, wskrzesić?
Nieuchronnie zatem zbliżamy się do pytania zasadniczego: Co to jest wiara? Bo z tego, co powiedziałeś, Ojcze, wynika, że w każdym razie jest czymś dużo więcej niż światopoglądem, niż siatką przeświadczeń, jaką człowiek religijny nakłada na rzeczywistość, aby ją dla siebie oswoić. Wspomniałeś przecież o tym, że wiara realizuje się między innymi poprzez zaufanie Bogu Żywemu i Wszechmogącemu.
„Wiara jest zadatkiem tego, czego się spodziewamy; przekonaniem o rzeczach, których nie widzimy” (Hbr 11,l). Jeżeli ich nie widzimy, jak się przekonać, że one są? Otóż skąd pochodzą te rzeczy, które widzisz, jeśli nie od Tego, którego nie widzisz? Coś widzisz, żebyś w coś wierzył; żebyś na podstawie tego, co widzisz, wierzył w to, czego nie widzisz. Nie bądź niewdzięczny wobec Tego, dzięki któremu widzisz, bo widzisz, abyś mógł wierzyć w to, czego jeszcze nie możesz widzieć. Dał Bóg twojemu ciału oczy, twojemu sercu rozum. Rusz rozumem w swoim sercu, pobudź tego, który mieszka w twoich wewnętrznych oczach, aby otworzył okna i rozpoznał stworzenie Boże. Musi bowiem być ktoś w środku, żeby patrzył przez oczy. Kiedy patrzysz pod nieobecność tego wewnętrznego mieszkańca, coś jest tuż pod twoimi oczyma, a ty tego nie widzisz. Bo cóż z tego, że otwarte okna, jeśli ten, który przez nie ma patrzeć, odszedł?
Wiara jest zatem wrażliwością na Obecność bardziej realną niż rzeczy cielesne i dlatego dla cielesnych oczu niewidzialną. Jest zarazem wielką drogą ku tej Obecności. W miarę jak postępujemy na tej drodze, wzrasta nasze uczestnictwo w rzeczywistości. Tak chyba trzeba rozumieć Twoje słowa, Ojcze, że na podstawie tego, co widzę, mam wierzyć w to, czego jeszcze nie mogę widzieć. Właśnie wiara przygotuje mnie do tego, żebym mógł widzieć również to, czego obecnie jeszcze nie widzę. To bardzo niebanalne spojrzenie na wiarę: Wiara jako wielki program pełnego wkorzenienia w Rzeczywistość.
Wiara jest fundamentem, ale pomyśl o gmachu, jaki na nim zostanie zbudowany. Im niższy fundament, tym wspanialszy szczyt będzie. Wiara ma w sobie coś z pokory, ale oglądanie Boga i nieśmiertelność, i życie wieczne nie ma w sobie pokory, lecz wspaniałość, wzniosłość, żadnego braku, wieczną trwałość, żadnego zagrożenia od nieprzyjaciół, żadnego lęku przed zepsuciem. Wielka to rzecz, która zaczyna się wiarą, choć niektórzy nią gardzą. Dyletanci gardzą fundamentem. Jest to wielki dół, w który rzuca się kamienie; nikt ich nie wygładza, nikt nie troszczy się o ich piękno. Podobnie jest z korzeniami w drzewie: nie są one piękne, a jednak wszystko, co cię w drzewie raduje, wyrasta z korzeni.
Masz rację, Ojcze: wielkość programu wyjaśnia wielkość obecnego poniżenia wiary — wyjaśnia, dlaczego wiara dotyczy rzeczy w zasadzie niewidzialnych. Przecież nie dlatego, że Pan Bóg chce nam utrudnić życie i nie pozwala nam naocznie widzieć tego, co w naszym życiu najważniejsze. Wymiar wiary, a zwłaszcza sam Bóg, jest dla nas obecnie niewidzialny, „gdyż żaden człowiek nie może oglądać Bożego oblicza i pozostać przy życiu” (Wj 33,20). Bóg jest naprawdę nieskończenie doskonały, zbyt wspaniały, żebyśmy mogli w obecnej naszej sytuacji wejść bez szkody w bezpośredni z Nim kontakt. Właśnie wiara jest stopniowym, coraz głębszym uzdalnianiem człowieka do bezpośredniej łączności z Bogiem, Źródłem wszelkiego istnienia i wszelkiego dobra.
Powiada Apostoł Jan: „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy to się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2). Wielka obietnica! Lecz taka jest nagroda wiary. Chcesz uzyskać nagrodę? Staraj się o nią! Jeśli wierzysz, domagaj się nagrody wiary. Jeśli zaś nie wierzysz, jak ci nie wstyd żądać nagrody?
I pomyśleć, że słowo „nagroda” dało powód do pomawiania wiary chrześcijańskiej o interesowność! Trudno o większe nieporozumienie. Z tego, co mówisz, Ojcze, jasno wynika, że wiara jest to coś niewyobrażalnie więcej niż uznanie za prawdziwą określonej doktryny.
Wierzyć, że On jest Chrystusem, a wierzyć w Chrystusa — to wielka różnica. Nawet demony uwierzyły, że On jest Chrystusem (Jk 2,19), ale nie uwierzyły w Chrystusa. Ten bowiem uwierzył w Chrystusa, kto w Nim położył nadzieję i Go kocha. Albowiem kto ma wiarę bez nadziei i bez miłości, wierzy, że jest Chrystus, ale nie wierzy w Chrystusa. Kto zaś w Chrystusa wierzy, przychodzi Chrystus do niego i jednoczy się z nim w taki sposób, że staje się członkiem w Jego ciele. Bez nadziei i miłości jest to jednak niemożliwe.
Czyli wierzyć w Chrystusa to zwracać się ku Niemu swoją postawą i swoimi czynami. Więcej: w miarę możliwości całym sobą. Jedno mnie w Twoich wypowiedziach na ten temat trochę niepokoi. Rozumiem, że „wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,17). Ale z Twoich wypowiedzi ktoś mógłby wnioskować, że miłość bez wiary jest niemożliwa.
Gdzie jest miłość, tam musi być wiara i nadzieja. Gdzie jest miłość bliźniego, tym samym jest tam miłość Boga. Kto bowiem nie kocha Boga, jak może kochać bliźniego, jak siebie samego? Skoro nawet samego siebie nie kocha! Należy jednak odróżnić miłość nakazaną przez Chrystusa od tej miłości, jaką ludzie po ludzku się wzajemnie kochają. Na różnicę wskazują słowa: „tak jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Chrystus zaś w taki sposób nas kocha, abyśmy mogli razem z Nim królować.
Może wrócimy do tego tematu w rozmowie o miłości. Myślę, że jest dużo logiki w Twoim radykalizmie, Ojcze. Jest to ten sam radykalizm, jaki znajduję w niektórych wypowiedziach Nowego Testamentu: „Bez wiary nie sposób podobać się Bogu” (Hbr 11,6); albo: „Kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). Jeśli wiarę ujmuje się zgodnie z tym, co powiedziałeś, łatwiej zrozumieć, że radykalizm ten nie ma nic wspólnego z duchem sekciarstwa czy nietolerancją wobec inaczej myślących. Ale chciałbym się zatrzymać szczególnie nad jednym z takich radykalnych sformułowań. Mianowicie w Ewangelii św. Jana piętnuje się grzech niewiary, tak jakby to był jedyny, a w każdym razie najważniejszy grzech godny potępienia: „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu — bo nie wierzą we Mnie” (16,8n). O co tu chodzi, Ojcze?
Może o to, że niewiara zatrzymuje wszystkie grzechy, wiara zaś od nich uwalnia. Toteż ten jeden grzech nie podoba się Bogu bardziej niż inne, gdyż to z jego powodu inne nie zostają odpuszczone — pyszny człowiek nie chce bowiem uwierzyć w pokornego Boga. Dlatego napisano: „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (Jk 4,6).
Myślę, że chodzi tu o niewiarę w sensie obiektywnym tzn. o rzeczywiste zamknięcie się na Boga. Bałbym się takich twierdzeń wygłaszać o konkretnych ludziach, którzy rozpoznają siebie jako niewierzących. Wydaje mi się, że zastrzeżenie to dotyczy również Twojego poglądu, Ojcze, do którego tak często powracałeś, że bez wiary nie ma dobrego czynu.
Dobry czyn wynika z ukierunkowania, a to wskazuje wiara. Wyobraź sobie człowieka, który znakomicie steruje okrętem, ale zapomniał, dokąd płynie. Cóż z tego, że wspaniale ustawia żagle, i okręt jest mu doskonale posłuszny, że umie go ustawić podczas burzy, że chroni go przed uszkodzeniem? Starczy mu sił, żeby wyprowadzić okręt, skąd chce i dokąd chce, ale kiedy go zapytać, dokąd płyniemy, odpowie: „Nie wiem”, albo: „Do jakiegoś portu, a może o jakąś skałę się rozbijemy”. Czy nie jest tak, że im bardziej taki jest pewien swojej sztuki żeglarskiej, tym większe niebezpieczeństwo, że doprowadzi okręt do rozbicia? Oto przykład człowieka, który szybko posuwa się naprzód poza drogą. Czy nie byłby lepszy i bardziej bezpieczny taki sternik, który choć mniej zdolny i z trudem dając sobie radę, trzyma się właściwego kursu?
Rzadko kto tak starannie jak Ty, Ojcze, rozróżnia dobro obiektywne od tego, co wydaje się dobrem. Dobro obiektywne to takie, którego pierwszym Sprawcą jest Bóg i które do Boga prowadzi.
„Gdyby dobre dzieła usprawiedliwiały Abrahama, miałby chwałę, ale nie u Boga” (Rz 4,2). Zachowaj nas, Boże, od takiej chwały. Raczej usłyszmy następujące słowo: „Kto się otacza chwałą, niech się w Panu otacza chwałą” (1 Kor 1,31). Liczni bowiem swoje czyny poczytują sobie za chwałę i spotkasz wielu pogan, którzy dlatego nie chcą zostać chrześcijanami, bo jakoby wystarczy im ich dobre życie. „Ważne jest dobre życie — powiada taki — a jakie przykazania da mi Chrystus? Abym dobrze żył? Już dobrze żyję, Chrystus jest mi niepotrzebny”. Taki ma chwałę, ale nie u Boga.
I wiara jest oczywiście pierwszym dobrem spośród tych, które prowadzą do Boga?
Wszystkie twoje dobre czyny to twoje duchowe dzieci, a wśród nich twoją pierworodną jest wiara. Jeśli na przykład potajemnie pożądasz cudzej rzeczy, wewnątrz tracisz wiarę. Stajesz się obłudnikiem, który kieruje się nie miłością, ale podstępem.
Ufam, że wiarę obiektywną Bóg sprawia niekiedy również w ludziach, którzy subiektywnie ciągle jeszcze uważają się za niewierzących. Zapewne też niewiele jest warta wiara tych, których czyny są niegodne wiary?
Jezus spał w łodzi i dlatego była miotana wichrami. Gdyby Jezus czuwał, łódź byłaby bezpieczna. Kiedy czytamy o Bogu, że śpi, chodzi o to, że my śpimy; kiedy mówi się o Nim, że powstał, znaczy to, że to my się przebudziliśmy. Łodzią twoją jest twoje serce, a Jezus przebywający w łodzi — to twoja wiara. Gdybyś pamiętał o swojej wierze, twoje serce nie byłoby miotane wichrami. Jeśli zapomniałeś o wierze, Chrystus zasnął i spodziewaj się rozbicia. Ale zrób to, co ci jeszcze pozostało do zrobienia. Obudź Go, powiedz Mu: Panie, przebudź się, giniemy! On uciszy wichry i w twoim sercu zapanuje pokój.
Ale niestety można również utracić wiarę.
Trwanie w wierze jest wielką łaską Bożą. Ale też wielką karą jest utracić pierworodne dziecko. Dzieje się to wówczas, kiedy podczas ucisku Kościoła ludzie tracą wiarę. Zatem ludzie prześladujący Kościół, wprowadzający do Kościoła zgorszenia, tracą swoje dzieci pierworodne, choćby się nazywali chrześcijanami. Będą bez wiary, bezpłodni, zostanie im sama nazwa i znak chrześcijanina, ale w sercu noszą grób swego dziecka pierworodnego. Ich wiara jest martwa.
Ogromnie lubię takie metafory, oparte na historii biblijnej! Wiara to temat tak bogaty, że na pewno go nie wyczerpiemy, ale jednego wątku pominąć nie wolno: że wiara jest darem Bożym.
Żeby nam się nie wydawało, że wiara zależy od naszego wolnego wyboru i już nie potrzebuje Bożej pomocy, posłuchajmy Pana: „Ja prosiłem za tobą, Piotrze, aby nie ustała wiara twoja” (Łk 22,32). Posłuchajmy jeszcze Ewangelisty: „Dał im moc, aby się stali synami Bożymi” (J 1,12).
Wobec tego jak się ma wiara do uczynków?
Usprawiedliwiony przez wiarę nie może odtąd działać inaczej niż sprawiedliwie, mimo że wcześniej nie dokonał żadnego czynu sprawiedliwego. Do usprawiedliwienia przez wiarę doszedł nie zasługą dobrych czynów, ale dzięki łasce Bożej. Ale łaska Boża nie może już w nim być jałowa (1 Kor 15,10), toteż działa dobrze przez miłość (Ga 5,6).
A jednak na innym miejscu Apostoł Paweł powiada, że usprawiedliwia nas wiara bez uczynków.
Powiada Apostoł Paweł: „Sądzimy, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia przez wiarę, niezależnie od uczynków Prawa” (Rz 3,28). Zaś na innym miejscu poucza: „Wiara działa przez miłość” (Ga 5,6). Jak to pogodzić? Posłuchajcie, bracia. Ktoś uwierzył, przyjął sakramenty wiary w łóżku i umarł. Nie miał czasu na działanie. Czy nie dostąpił usprawiedliwienia? Został, rzecz jasna, usprawiedliwiony, bo wierzył w Tego, który usprawiedliwia niegodziwców. Zatem został usprawiedliwiony, choć nie działał. Wypełniły się na nim słowa Apostoła o usprawiedliwieniu przez wiarę, niezależnie od uczynków Prawa. Łotr ukrzyżowany razem z Panem „sercem uwierzył ku usprawiedliwieniu i ustami wyznał, aby osiągnąć zbawienie” (Rz 10,10). Albowiem wiara, która działa przez miłość, zachowuje żar w sercu, choćby nie mogła uzewnętrznić się w czynach.
Mam jeszcze parę szczegółowych pytań biblijnych. Najpierw chodzi mi o wiarę niewiernego Tomasza. Czy to była jeszcze wiara, skoro on mógł dotknąć Zmartwychwstałego?
„Chodź, włóż palec — powiada Zmartwychwstały do Tomasza — wiedziałem o ranach twojej niewiary, zachowałem dla ciebie rany na moim ciele”. Lecz kiedy włożył rękę, wiara jego się dopełniła. Na czym bowiem polega dopełnienie się wiary? Że nie wierzy się w Chrystusa tylko człowieka ani tylko Boga, lecz w człowieka i Boga. Kiedy Tomasz dotknął ran swojego Zbawiciela, zawołał: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28). Dotknął człowieka, Boga rozpoznał; dotknął ciała, zwrócił się do Słowa, albowiem „Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas” (J 1,14).
A co sądzisz, Ojcze, o tajemniczych słowach Pana Jezusa: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8)
Powiedział to Pan o wierze doskonałej. Taka zaś ledwo zdarza się na ziemi. Oto mnóstwo ludzi należy do Kościoła, a kto by należał, gdyby nie było żadnej wiary? Gdyby zaś wiara była doskonała, któż by gór nie przenosił? Patrzcie na Apostołów: wszystko porzucili, podeptali nadzieje świeckie; nie poszliby za Panem, gdyby nie mieli wielkiej wiary. A jednak gdyby ich wiara była doskonała, nie prosiliby Pana: „Przymnóż nam wiary” (Łk 17,5).
O pomnożenie wiary modlił się również ojciec chorego dziecka.
Powiada Jezus ojcu, który Go prosił o uzdrowienie chorego dziecka: „Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy” (Mk 9,23). Ten, spojrzawszy w siebie i postawiony przed samym sobą, nie chce lekkomyślnie deklarować wiary. Najpierw bada sumienie i widzi w sobie jakąś wiarę, widzi również swą chwiejność, jedno i drugie widzi. Toteż jedno wyznaje, a co do drugiego prosi o pomoc: „Wierzę, Panie, ale zaradź memu niedowiarstwu!”
I ostatnie już pytanie: Jak po katolicku pogodzić jedność i różnorodność w wierze?
Jeden powiada, że Jakub w Jerozolimie oraz Jan w Efezie i w innych miastach uczyli tego samego, co Piotr w Rzymie, tzn. że w sobotę należy pościć, ale że później inne kraje odeszły od tej nauki, w Rzymie zaś przy niej pozostano. Drugi, przeciwnie, twierdzi, że na Zachodzie łącznie z Rzymem, nie zachowuje się przekazu apostolskiego, natomiast pozostał on w krajach wschodnich, w których zaczęto głosić Ewangelię i że zwyczaj przekazany przez wszystkich apostołów, łącznie z Piotrem, aby nie pościć w sobotę, trwa tam bez żadnych zmian. Spór ten nie ma końca, rodząc kłótnie i nieustanne zarzuty. Otóż jedna wiara niech ożywia od wewnątrz człony Kościoła rozprzestrzenionego po całej ziemi, nawet jeśli sama jedność wiary wyraża się w różnych zwyczajach, które przecież w żaden sposób nie naruszają prawdy wiary. „Cały wdzięk córy królewskiej wewnątrz” (Ps 44,14). Natomiast szata jej oznacza różnorodne zwyczaje: „Odziana różnorodnie w złociste koronki” (Ps 44,15). Właśnie po to szata Kościoła mieni się od różnorodnych zwyczajów, abyśmy się nie rozpraszali w złowrogich kłótniach.
Dziękuję serdecznie za tę rozmowę. Ale ostatnie słowo, Ojcze, niech należy do Ciebie.
Wiarą zwracasz się ku Temu, którego jeszcze nie widzisz. Nagrodą wiary będzie oglądanie Tego, w którego wierzysz. Czas wiary jest czasem siewu. Nie dajmy się zwyciężyć zmęczeniu i aż do końca nie ustawajmy w pracy, lecz trwajmy, dopóki nie będziemy żąć tego, cośmy zasiali.
opr. aw/aw