Duchowość dominikańska

Z cyklu "Rozpacz pokonana"

Dante, który w Pieśni XI i XII Raju przedstawia świętych Franciszka i Dominika jako dwa koła jednego rydwanu, streścił specyfikę każdego z nich w dwóch parach dopełniających się postaw. Podobnie jak Franciszek wziął ślub z panią Biedą:

To z panią Biedą Franciszek z Asyżu.
Zgoda małżonków, lica uśmiechnięte,
Miłość przedziwna, wzrok pełen pogody
Budziły wkoło zadumania święte.

- tak Dominik związał się na zawsze z Wiarą:

Gdy wziął ślub z Wiarą i tytułem wiana
Obojej stronie u świętej krynice
Nierozwiązalność była warowana, (...)
Aby w imieniu samym się streszczały
Duszy znamiona, Anioł go w swej zjawie
Kazał zwać „pańskim”, bo w Panu był cały.

I jak Franciszek był serafinem, bez reszty oddanym Miłości, tak Dominika przyrównuje Dante do cherubina, którego przepełniała Mądrość:

Jeden miał ogień seraficki w łonie,
A w drugim taka Mądrość się zebrała,
że od niej blaskiem cherubina płonie.

Trudno o bardziej trafną charakterystykę duchowości św. Dominika: był on sługą Wiary i Mądrości.

 

Na początku było współczucie

W samych korzeniach duchowości dominikańskiej leży świadomość, że głoszenie Ewangelii i rozwój Kościoła nie jest celem samym w sobie, bo celem wszelkiego apostolstwa i duszpasterstwa jest chwała Boga i zbawienie ludzi.

Chrystus Pan, „widząc tłumy, litował się nad nimi, ponieważ byli znękani i, porzuceni, jak owce nie mające pasterza” (Mt 9,36), i właśnie dlatego kazał głosić Ewangelię wszystkim narodom. Nakaz głoszenia Ewangelii nie ma nic wspólnego z programem ekspansji ideologicznej, chodzi tu o głoszenie słowa ratunku dla zagubionej ludzkości.

Współczucie było początkiem postawy apostolskiej św. Dominika. Postawa pochylenia się nad ludzką biedą cechowała go, zanim jeszcze usłyszał powołanie do głoszenia słowa Bożego. Mówi nam o tym jedyny zachowany przekaz o jego młodości: „Kiedy Dominik studiował w Palencji, wielki głód nastał w całej prawie Hiszpanii. Poruszony nędzą ubogich i gorąco z nimi współcierpiąc, postanowił jednym i tym samym czynem pójść za radami Pana i pomóc wedle możności umierającym biedakom. Sprzedał więc książki, które mu wówczas były niezbędne do studiów, i cały swój dobytek, i rozdzielił wszystko pomiędzy ubogich. Swoim pobożnym przykładem tak pociągnął innych teologów i mistrzów, że z hojności młodzieńca zrozumieli, jak skąpo sami dotychczas siali, toteż odtąd dużo więcej przeznaczali na jałmużnę”

Właśnie współczucie nakazało mu pozostać w południowej Francji, kiedy w trakcie pielgrzymki z Hiszpanii do Rzymu na własne oczy oglądał spustoszenie, jakiego w duszach ludzkich dokonuje neomanicheizm: „Kiedy spostrzegł, że mieszkańcy tej ziemi już są heretykami, zdjęła go litość dla tak niezliczonych uwiedzionych dusz i współczuciem serca zaczął się o nie wielce niepokoić”

Współczucie kształtowało jego postawę apostolską, której istotnym elementem były całonocne modlitwy i liczne czyny pokuty: „Bóg udzielił mu szczególnej łaski płaczu nad grzesznikami, biedakami i udręczonymi. Nosił ich udręki w wewnętrznym przybytku współczucia, zaś palący go wewnątrz afekt ujawniał się przez wypływające na zewnątrz łzy. Miał w zwyczaju bardzo często spędzać noc na modlitwie i, zamknąwszy drzwi, modlić się do swojego Ojca”. „Cechowała go niezwykła równowaga ducha, mąciło ją jedynie współczucie i miłosierdzie” .

To współczucie skierowane było raczej ku konkretnym ludziom niż ludzkim masom. Bezpośredni następca św. Dominika, bł. Jordan z Saksonii, opisuje przypadek nawrócenia jakiegoś heretyka, który jednak ociągał się z jawnym porzuceniem swoich błędów, ze względu na materialne uzależnienie od swoich dawnych współwyznawców. Wówczas Dominik, „współczując mu najgłębiej, postanowił sam sprzedać siebie w niewolę i za tę zapłatę wykupić od nędzy duszę znajdującą się w niebezpieczeństwie. Co też by uczynił, gdyby Pan, który bogaty jest we wszystko, nie zatroszczył się o to, że bieda owego człowieka w inny sposób została zażegnana”.

Kiedy indziej współczucie kazało św. Dominikowi podjąć niezwykle ascetyczny tryb życia, aby w ten sposób uratować dla Chrystusa właścicielki jakiegoś zajazdu, zafascynowane surowym trybem życia neomanichejczyków. „Zazdrosny o dusze, cierpiąc z tego powodu, że takimi pozorami zwodzi się dusze prostaczków, (...) zaczął wraz ze swoimi towarzyszami zadawać sobie taką surowość, że bez pomocy łaski Bożej słabość ludzka w żadnym razie nie mogłaby jej znieść”.

Słowo Boże nie może być przedmiotem propagandy

Szacunek dla człowieka, współczucie dla jego duchowej biedy i troska o jego zbawienie to najbardziej charakterystyczne cechy postawy apostolskiej. Przesadą byłoby oczywiście twierdzić, że są to specyficzne cechy duchowości dominikańskiej. Bo jest ona specyficzna głównie przez to, że chce jakby zrezygnować z wszelkiej specyfiki i realizować najgłębsze tradycje apostolstwa chrześcijańskiego, które są przecież własnością całego Kościoła.

Czym się różni apostolstwo od propagandy? Propaganda ma na celu dobro ideologii, dla której chce zdobyć jak najwięcej ludzi. Człowiek w gruncie rzeczy nie obchodzi propagandysty, on chce zdobyć wielką liczbę ludzi, którzy będą świadczyli o sile jego ideologii. Inaczej apostolstwo: jego celem jest właśnie dobro człowieka. Dlatego propagandysta posługuje się słowem instrumentalnie, jako narzędziem walki o rządy nad duszami. Natomiast słowo apostoła musi wypływać naprawdę z jego duszy, stanowić jakby cząstkę jego samego. Nie da się apostołować samym tylko słowem, za słowem apostoła musi stać jego czyn, jego postawa, a w końcu - on sam.

Świadomość, że słowo Boże nie może być przedmiotem propagandy, jest głęboko zakorzeniona w duchowości dominikańskiej. We wspólnocie, która się nazywa „zakonem głosicieli słowa Bożego” (Ordo Praedicatorum), wcale nie wymienia się głoszenia słowa jako pierwszego zadania zakonu. Konstytucje zakonne paradoksalnie wymieniają je nawet na miejscu ostatnim: „Wśród elementów stanowiących życie dominikańskie najważniejsze to życie wspólne, odprawianie liturgii oraz modlitwa prywatna, wypełnianie ślubów, nieustanne zgłębianie prawdy i posługa apostolska. W wiernym wypełnieniu tych zadań wspomaga nas klauzura, milczenie, habit oraz dzieła pokuty”. Krótko mówiąc, słowo Boże powinno się głosić całym sobą; a nie tylko ustami.

Postawę powyższą wyraża bardzo popularna w zakonie dewiza, która wyraża samą istotę duchowości dominikańskiej: contemplata aliis tradere - nauczać innych tego, w czym jest się samemu zakorzenionym poprzez kontemplację. Takie rozumienie działalności apostolskiej kazało św. Tomaszowi, który w kontemplacji widział czynność szlachetniejszą od działania (nawet od czynów miłosierdzia), postawić głoszenie słowa Bożego nawet ponad kontemplację: „Życie czynne ma dwie postaci. Jedna jego postać to ta, kiedy wypływa ono z pełni kontemplacji: chodzi tu o nauczanie oraz głoszenie słowa Bożego. Jest to bardziej wzniosłe niż zwykła kontemplacja. Podobnie bowiem jak czymś więcej jest oświecać niż tylko świecić, tak samo czymś więcej jest przekazywać innym owoce kontemplacji niż tylko kontemplować”

Toteż pisma poświęcone duchowi dominikańskiemu roją się od praktycznych wskazówek i wezwań, aby nasze słowa rzeczywiście płynęły z naszego osobistego i wspólnotowego zjednoczenia z Bogiem. „Bracia niech starają się uprawiać życie duchowe i cnoty ludzkie - powiadają konstytucje zakonne - aby swoimi obyczajami nie osłabiali tego, co nauczają ustami”. Dawne konstytucje formułowały to samo wezwanie bardziej uroczyście i żarliwie: „Wszystkich naszych braci prosimy i błagamy, aby zważając na skałę, z której zostali wyciosani, te najświętsze środki przyjęli duszą, umiłowali sercem i zawsze na ile to tylko możliwe wypełniali czynem. Jeśli głosiciel słowa Bożego będzie ich pozbawiony, to choćby był uczony i wymowny, będzie jedynie miedzią brzęczącą i cymbałem brzmiącym, mężem bezpłodnym, który niczego nie dokona dla swego pokolenia”.

Mistrz Humbert z Romans, jeden z pierwszych teoretyków duchowości dominikańskiej, w następujący sposób uzasadnia twierdzenie, że głosiciel słowa Bożego powinien być bardziej umartwiony niż inni chrześcijanie: „Jest on posłem Króla Niebieskiego. Otóż nie ma zwyczaju wierzyć posłowi, dopóki nie wykaże się on znakami uwierzytelniającymi, że jest naprawdę posłem i że jest związany z tym, o którym powiada, że go posłał. Toteż Pan, kiedy posłał Mojżesza do synów Izraela, dał mu znaki, aby mu uwierzono: Głosiciel słowa Bożego powinien więc nosić wyraźne znaki swojego Pana. Otóż znakiem takim jest umartwienie ciała: „Którzy należą do Chrystusa, ukrzyżowali ciało swoje” (Ga 5,24)”. Oczywiście, jest to, jeden z niezliczonych tekstów tego rodzaju, bardzo typowy dla tradycji dominikańskiej.

Liczne są również teksty, w których napomina się zakonników, aby głoszenie słowa Bożego nie ograniczali tylko do ambony czy konfesjonału, ale starali się wykorzystać każdą po temu okazję. Oto jedna ze wskazówek dla wędrownego kaznodziei: „Niech się stara wszędzie przynosić dobry owoc: w drodze i w domu, spotykając się z niewielu ludźmi i w tłumie. Trud drogi niech podejmuje z umiarem. Niektórzy bowiem robią tak wielkie trasy, że kiedy przyjdą do gospody, nie są w stanie ani odprawić mszy, ani pobożnie odmówić modlitw dnia, ani głosić słowa Bożego, ale są tak zmęczeni, że muszą natychmiast pójść na spoczynek”. „Trzeba też starać się o to, aby gdziekolwiek spotykając się na posiłku mężowie duchowi, a zwłaszcza głosiciele słowa Bożego, jeśli nie czyta się przy stole, zawsze przed końcem posiłku powiedzieć coś budującego, aby nigdy nie podawano pokarmu dla ciała bez pokarmu dla duszy. Przykład takiej postawy zostawił nam Zbawiciel, który, odkąd zaczął głosić słowo Boże, nie był na posiłku, na którym by nie powiedział czegoś, budującego”

Warunkiem dobrego posługiwania jest nie tylko osobiste zjednoczenie z Bogiem: cała wspólnota powinna być przeniknięta duchem Bożym i jest jakoś współwinna, jeśli któryś z jej członków głosi słowo Boże w sposób niegodny. Konstytucje dominikańskie mówią o tym wyraźnie: „Posługa głoszenia słowa Bożego jest zadaniem wspólnym i należy ono w pierwszym rzędzie do całej wspólnoty; toteż na początku klasztory nasze nazywano <świętym głoszeniem>”. „Najpierw we własnym klasztorze niech bracia budują Kościół Boży, który chcemy rozszerzać po świecie”.

Kościół, jakim jest wspólnota zakonna, musi być oczywiście skoncentrowany wokół liturgii, toteż „z woli samego św. Dominika uroczyste i wspólne odprawianie liturgii ma być jednym ze szczególnych zadań naszego powołania”. Nacisk na wspólną liturgię wyrasta u dominikanów z nieco innych korzeni niż w zakonach benedyktyńskich. Wynika on mianowicie z średniowiecznych przekonań na temat istoty życia apostolskiego: polega ono nie tylko na głoszeniu Ewangelii, ale na wspólnocie życia przenikniętego wiarą, zaś kulminacyjnym wyrazem i podstawowym źródłem tej wspólnoty jest liturgia.

Ponieważ zaś apostolstwo nie powinno być propagandą, ani agitacją, jego celem jest coś istotnie więcej niż przekonywanie do prawdziwości wiary chrześcijańskiej albo do zachowywania zasad chrześcijańskiej moralności. Głosiciel słowa Bożego, sam zjednoczony z Bogiem, to przede wszystkim powinien mieć na celu, aby również innych do Boga przybliżyć. Jedność z Bogiem i otwarcie się na łaskę Chrystusa jest owym unum necessarium, w którym zawiera się zarówno przyjęcie prawd wiary jak życie według Bożych przykazań. Toteż „posługiwanie słowa Bożego, niezależnie od formy, w jakiej się to czyni, ściśle łączy się z sakramentami i w nich znajduje swoje uwieńczenie. Życie chrześcijańskie rodzi się bowiem, karmi i umacnia słowem Bożym i sakramentami”.

 

Ustawiczne zgłębianie Bożej prawdy

Duchowość dominikańską cechuje wysoki szacunek dla nauki i studiowania: Jest on traktowany jako integralna część naszego obowiązku apostolskiego. „Nasze studiowanie - powiadają pierwotne konstytucje zakonu - przede wszystkim i z całą żarliwością do tego powinno zmierzać, abyśmy duszom bliźnich mogli być pożyteczni”. „Przez studiowanie bracia niech rozważają w sercu wieloraką mądrość Bożą i przygotowują się do posługi doktrynalnej Kościołowi oraz wszystkim ludziom. Światłem i źródłem naszego studiowania jest Bóg, który wielokroć i wieloma sposobami przemawiał niegdyś przez proroków, w końcu zaś przemówił w Chrystusie [por. Hbr l,l], przez którego - w zesłanym Duchu Świętym - w pełni jest objawiana w Kościele tajemnica woli Ojca, aby oświecać umysły wszystkich ludzi”.

Przy takim podejściu do studiów ogromnie podkreśla się - rzecz jasna - niezbędność intensywnego życia duchowego przy zgłębianiu prawd Bożych. Św. Katarzyna ze Sieny w taki oto sposób wyjaśnia, dlaczego wierne wypełnianie trzech ślubów zakonnych jest sprawą życia i śmierci dla zakonu, w którym wiedza zajmuje tak ważne miejsce: „Spójrz na łódź ojca twego Dominika i zobacz, z jakim doskonałym ładem wszystko urządził. Chciał, aby bracia jego mieli na myśli tylko chwałę moją i zbawienie dusz przez światło wiedzy, To światło chciał uczynić zasadą swego zakonu, nie zrzekł się jednak prawdziwego dobrowolnego ubóstwa. (...) U jakiego stołu żywi on synów swoich światłem wiedzy? U stołu krzyża. Krzyż jest stołem, przy którym zasiada. święte pragnienie żywienia dusz dla chwały mojej. (...) Chciał, aby synowie jego żyli w posłuszeństwie i ulegle spełniali to, do czego zostali przeznaczeni. Ponieważ nieczystość zaciemnia oko umysłu i nawet żywotność ciała słabnie wskutek tego nikczemnego występku, więc nie chcąc, aby przygasło światło, które przyczynia się znakomicie do lepszego poznania jasnej wiedzy, ustanowił trzeci ślub czystości, nakazując, aby wszyscy go przestrzegali z prawdziwym i doskonałym posłuszeństwem”.

Zakonnicy, którym brakuje tego fundamentu wszelkiej wiedzy duchowej - powiada św. Katarzyna - „zmieniają w ciemność nawet światło wiedzy, omraczając je pychą. Nie światło wówczas ciemnieje, lecz ciemnieje dusza mędrca”.

Toteż w tradycji zakonu ciągle się przypomina, że nie ma prawdziwego studiowania prawd Bożych bez modlitwy, ostatecznie bowiem nie uczymy się prawdy Bożej z ksiąg ani od ludzi, lecz od samego Boga. Oto jak wspominał swojego mistrza osobisty sekretarz św. Tomasza z Akwinu, brat Reginald: „Zawsze przed pracą, dysputą, wykładem, pisaniem lub dyktowaniem szedł na modlitwę. Upadłszy na twarz, z płaczem prosił, żeby mu dane było znaleźć znajdujące się w prawdzie tajemnice Boże. Jeśli przedtem nie umiał czegoś rozwiązać, dzięki tej modlitwie wychodził pouczony. Podobnie jeśli natrafił na jakąś trudność, modlił się”.

Różnie mogą brzmieć konkretne wskazówki dla zgłębiających prawdę Bożą. Raz będą to wezwania, aby swoje studiowanie przepoić ubóstwem i czystością, kiedy indziej będzie się zachęcać do pokory i modlitwy. Ale wszystko to świadczy o tym, że w zakonie dominikańskim przechowywana jest - zapewne nieraz nieudolnie - świadomość, iż szukanie prawdy i służba prawdzie wymaga wysiłku nie tylko intelektualnego, ale również duchowego.

Otwarcie się na prawdę, która płynie z samego Boga, chroni od licznych zahamowań, charakterystycznych dla głosicieli takich czy innych ideologii. Zwolennikowi ideologii trudno rzeczywistość oglądać bezpośrednio, on ją widzi przeważnie przez okulary swojej ideologii. Jeśli natomiast szukanie prawdy stanie się przedmiotem pracy duchowej, a nie sprawą samego tylko intelektu, człowiek nabiera umiejętności odróżniania prawdy powszechnej od cząstkowej i nie odrzuca żadnej, lecz obie stara się uszanować. Człowiek zdobywa też wówczas spontaniczne i niewzruszone przekonanie, że żadna prawda nie może być w niezgodzie z Bogiem, zaś prawda kłócąca się z rzeczywistością albo kłóci się z nią tylko pozornie, albo w ogóle nie jest prawdą.

Nadzwyczajne świadectwo takiej postawy złożył św. Tomasz, który umiał z szacunkiem pochylić się nad każdym ludzkim poszukiwaniem prawdy i zawsze gotów był uczyć się jej również od pogan i przeciwników. Uważał ponadto, że jeśli prawda jest prawdą, to nie zdołają jej unieważnić nawet najbardziej inteligentne zarzuty. Dlatego nie chronił głoszonej przez siebie prawdy przed zarzutami, lecz formułował je najostrzej, jak tylko było można, oraz starał się wydobyć ten aspekt słuszności, jaki w sobie zawierały. Zakon dominikański szczyci się - rzecz jasna - świętym Tomaszem i widzi w nim tego, kto w sposób szczególnie trafny zrealizował w swoim życiu hasło Veritas (Prawda), które obok zasady contemplata aliis tradere stanowi naczelną dewizę zakonu.

Jak się to więc stało, że zakon, od samego początku pielęgnujący szacunek dla prawdy, dał się zaangażować do inkwizycji przeciw heretykom. Stereotypowe odpowiedzi na to pytanie są niewystarczające, stanowią raczej próbę ucieczki od odpowiedzi, ale je tu wyliczmy: obowiązek inkwizycji został odgórnie nałożony dominikanom w roku 1231 przez papieża Grzegorza IX; inkwizycja nie stanowiła nigdy dzieła zakonu, brali w niej udział również liczni franciszkanie oraz kapłani świeccy, liczniejszy udział dominikanów wynikał stąd, że łatwiej było znaleźć u nich wykwalifikowanych teologów; można wskazać szereg szczegółowych prób zakonu pozbycia się tego obowiązku; w społeczeństwie średniowiecznym herezja podkopywała nie tylko wiarę, ale godziła również w państwo i społeczeństwo itp. Jeśli samej inkwizycji broniły najbardziej światłe umysły średniowiecza, to dlatego, że w tamtej epoce przeceniano chyba znaczenie społecznych wymiarów prawdy (dzisiaj, przeciwnie, lekceważymy je chyba zanadto). W ideologii inkwizycji podkreślało się ponadto, że karanie ludzi za głoszone poglądy nie wynika ze zwątpienia w wewnętrzną siłę prawdy, ale jest reakcją na złą wolę. Człowiek współczesny sądzi, że były to deklaracje gołosłowne, bo samo istnienie inkwizycji manifestowało małoduszność w stosunku do prawdy. Oby tylko człowiek współczesny umiał równie ostro widzieć swoje własne małoduszności w podejściu do prawdy.

 

Warunkiem szacunku dla innych szacunek dla siebie

Podnieśliśmy dotychczas dwie cechy duchowości dominikańskiej: współczujący szacunek dla człowieka, któremu chce się pomóc w odnalezieniu samego siebie przez posługę słowa Bożego, oraz całościowe (nie tylko intelektualne) otwarcie się na prawdę rzeczywistości, zwłaszcza na jej wymiary ostateczne. Postawy te w sposób logiczny domagają się poczucia osobistej godności oraz wzajemnego szacunku wewnątrz wspólnoty.

„Właściwe zakonowi posłannictwo - czytamy w Konstytucji podstawowej zakonu - domaga się od braci odpowiedzialności i wielkoduszności. Każdego brata po ukończeniu formacji należy traktować jako człowieka dojrzałego: ponieważ naucza innych ludzi i wypełnia różne obowiązki w zakonie. Z tego powodu zakon pragnie, aby jego prawa nie obowiązywały pod grzechem, a to dlatego, że bracia mają je przyjmować z mądrością: nie jako niewolnicy postawieni pod prawem, lecz jako wolni obdarzeni łaską”.

Ostatnie zdanie powyższego tekstu wyraża zasadę, która w swoim czasie stanowiła wielkie novum w historii życia zakonnego, a wprowadził ją dopiero św. Dominik, inspirując się zresztą przyjętą przez siebie Regułą św. Augustyna. Katarzyna ze Sieny nazwie ten element życia dominikańskiego „karnością królewską”: królewska to bowiem rzecz być posłusznym prawom z wewnętrznego przekonania, a nie dlatego, że przymusza do tego sankcja grzechu, którą przepisy zakonne mogłyby być opatrzone.

W tradycji dominikańskiej - a sądzę, że jest to wspólne wszystkim, zakonom katolickim - często spotyka się wezwania do przełożonych, aby swoją władzę spełniali w duchu wiary i miłości. „Obowiązkiem przeora - pisze mistrz Humbert - jest badać, jak różna, zarówno od wewnątrz, jak od zewnątrz, bywa sytuacja, zdrowie oraz dyspozycje jego braci. Niech się dostosuje, na ile rozum i religia pozwala, do dyspozycji każdego z nich; i niech znosi (byle bez grzechu) słabości i wady drugich, zarówno moralne, jak cielesne”. Zaś konstytucje zakonne przypominają, że sam św. Dominik „pokornie się poddawał zarządzeniom, a zwłaszcza prawom, jakie po wszechstronnym rozważeniu ustanawiała generalna kapituła braci”. „Przełożony, szukając woli Bożej i dobra wspólnoty, niech się nie uważa za szczęśliwego, dlatego że panuje swą władzą, lecz że służy w miłości. Niech się stara o to, żeby w sposób wolny spełniano swoje zadania, a nie żeby mu w sposób niewolniczy podlegano”. Rzecz jasna, że powyższe wskazówki nie mają na celu rozmiękczenia ślubu posłuszeństwa, chodzi raczej o to, żeby ślub ten był nie tylko środkiem ułatwiającym całkowite oddanie się Bogu, ale również instrumentem budowania nadprzyrodzonej wspólnoty wiary, w której każdy z członków realizuje swoje powołanie do wolności dziecka Bożego.

Druga, obok „karności królewskiej”, cecha specyficzna dla ustroju naszego zakonu to instytucja dyspensy: „Dla skutecznej realizacji celu zakonu, przełożony ma władzę dyspensowania, gdy uzna to za pożyteczne, zwłaszcza w wypadku, gdyby coś stało na przeszkodzie studiowaniu, głoszeniu słowa Bożego lub pożytkowi dusz”. Bezpośredni cel tej instytucji jest jasny: nie człowiek jest dla szabatu, ale szabat dla człowieka, toteż przepisy zakonne powinny służyć zakonnikom, a nie odwrotnie, ponadto przepisy nie powinny stanowić przeszkody w naszej pracy apostolskiej. Na dalszą metę, instytucja dyspensy ułatwia realizację różnych powołań wewnątrz jednego zakonu. Że zaś może być również, nadużytą, o tym zapewne nawet nie trzeba wspominać: bo czyż jest na tym świecie cokolwiek dobrego i słusznego, co nie może być nadużyte?

Papierkiem lakmusowym szacunku dla człowieka jest stosunek do chorych i starców, a także do różnych osób w taki lub inny sposób „niewydarzonych”. Wszystkie zakony chlubią się i słusznie - szczególną troskliwością o swoich chorych. Ponieważ przyjąłem zasadę oddawania głosu raczej tekstom klasycznym niż własnego opisu, przytoczę tekst mistrza Humberta na ten temat: „Niektórzy pod pozorem zakonności są surowi dla chorych, słabo ich karmią; nakazują im milczenie itp., stawiając tę surowość ponad miłosierdzie - i sądzą, że przez to są dobrymi zakonnikami. Na tym polega przeklęty przez Pana zakon faryzeuszy: Biada wam, uczeni i faryzeusze, bo składacie dziesięcinę z mięty, anyżu i kminku, a zaniedbujecie to, co jest w Prawie ważniejsze: miłosierdzie itd. (Mt 23,23). Nie taki jest zakon, o którym mówi Apostoł Jakub: Pobożność czysta i niepokalana u Boga i Ojca ta jest: nawiedzać sieroty i wdowy w ich utrapieniach (Jk 1,27); dotyczy to również chorych”.

Jeszcze jedna cecha ustroju zakonu wydaje się świadczyć o tym, z jaką powagą traktuje się u dominikanów zasadę wzajemnego szacunku: mianowicie ustrój zakonu jest dogłębnie i od samego początku demokratyczny. Odrzucono więc zasadę dożywotności urzędów, przełożeni są wybierani przez zainteresowane wspólnoty i w ważniejszych decyzjach uzależnieni od wybieralnych rad klasztornych bądź całych wspólnot, istnieje system kontroli władzy, któremu podlegają wszyscy przełożeni, generała zakonu nie wyłączając. Wprowadzenie takiego ustroju było możliwe dzięki temu, że pierwsze pokolenie zakonu rekrutowało się przede wszystkim z ówczesnych elit uniwersyteckich. Jeśli wspólnotę ożywia żarliwa wiara i duch apostolski, ustrój ten oszczędza jej energii, jaką trzeba byłoby poświęcać na przełamywanie różnych bezwładów, charakterystycznych dla mniej demokratycznych ustrojów.

Jednakże ustrój demokratyczny w zakonie ma również swoje wady. Mianowicie osłabienie gorliwości religijnej we wspólnocie znacznie wyraźniej odbija się na stylu życia i pracy niż we wspólnotach rządzących się w sposób bardziej paternalistyczny; ponadto sama wspólnota może wówczas tworzyć siły bezwładu i odgradzać się nimi od prób odmowy oraz głębszej realizacji swojego powołania. Krótko mówiąc, jeśli w każdym zakonie osłabienie gorliwości jest czymś godnym pożałowania, to u dominikanów jest to zło szczególnie groźne.

 

Ubóstwo znakiem i narzędziem postawy apostolskiej

Ubóstwo dominikańskie ma pewien odcień specyficzny w stosunku do ogólnomonastycznego ideału ubóstwa: jest wyraźnie złączone z apostolskimi celami zakonu. Takie ujęcie ma swoje dobre i złe strony: nie grozi tu pokusa traktowania ubóstwa jako celu samego w sobie, łatwo jednak ulec pokusie przeciwstawnej, pojmowania ubóstwa jako środka czysto zewnętrznego. Ta druga pokusa jest równie groźna jak pierwsza: gdyby ubóstwo przestało być elementem postawy wewnętrznej, mającym moc oczyszczać dusze tych, którzy je praktykują, utraciłoby charakter czynu duchowego. Toteż w tradycji dominikańskiej usilnie przypomina się ogólnomonastyczny ideał ubóstwa, podkreślając jedynie, co specyficznego wynika dla doktryny oraz praktyki ubóstwa z apostolskich celów zakonu.

Oto jak problematykę ubóstwa ujmują konstytucje zakonu: „Pragnąc dotrzymać kroku Apostołom, którzy bez złota, srebra i pieniędzy głosili Królestwo Boże, święty Dominik oraz jego bracia postanowili, stosownie do apostolskich wymagań swojego czasu, nie mieć posiadłości ani dochodów, ani pieniędzy, i głosić słowo Ewangelii, żebrząc codziennie o chleb dla wspólnoty. Duchem tego apostolskiego ubóstwa w początkach zakonu również my powinniśmy żyć, stosownie do różnych warunków miejsca i czasu”.

Ale zaraz po podkreśleniu apostolskiej specyfiki naszego ubóstwa, konstytucje deklarują, że zakon pragnie realizować ubóstwo w duchu. wielkiej tradycji monastycznej; jednakże nawet ta deklaracja jest przesycona nawiązaniami do naszego powołania apostolskiego: „Posłuszni słowom Pana: Idź, sprzedaj co masz i rozdaj ubogim, i przyjdź mnie naśladować (Mt 19,21), postanowiliśmy być ubogimi w rzeczywistości i w duchu. Ponieważ innych staramy się wyrwać spod panowania bogactw i zwrócić ku dobrom niebieskim, sami powinniśmy zwyciężać chciwość, upodabniając się do Chrystusa, który dla nas stał się ubogi, abyśmy stali się bogaci Jego ubóstwem (2 Kor 8,9). Ten duch ubóstwa przynagla nas, abyśmy z żywą ufnością w Panu umieścili skarb nasz w sprawiedliwości Królestwa Bożego. Daje on wolność od podlegania rzeczom ziemskim, a nawet od troski o nie, abyśmy pełniej przylgnęli do Boga, swobodniej w Nim trwali, odważniej o Nim mówili. Polega on na tym, że poprzestajemy na małym, co wiąże nas głębiej z ubogimi, którym mamy głosić Ewangelię; a również na tym, że nie żałujemy środków na potrzeby braci i bliźnich, gdyż dla Królestwa Bożego, zwłaszcza dla potrzeb nauki oraz posługi zbawienia; chętnie dzielimy się tym, co posiadamy, tak aby we wszystkim, czym posługuje się przemijająca konieczność, ważniejsza, była miłość, która nie przemija”.

W początkach zakonu apostolski wymiar ubóstwa dominikańskiego wynikał nie tylko z założenia, że głosiciel Ewangelii powinien być wolny od nadmiernych trosk doczesnych, aby tym więcej mógł się oddać nauczaniu słowa Bożego. Ubóstwo stało się wówczas (pierwsza połowa XIII wieku) czymś dodatkowo koniecznym, gdyż pod wpływem prądów neomanichejskich zaczęto odmawiać wiarogodności apostolskiej księdzu, który nie żyje ubogo. Toteż pierwsze pokolenie dominikanów było naprawdę - a nie tylko w swoich deklaracjach - wspólnotą biedaków.

Podstawą utrzymania była jałmużna. Później zasada ta zinstytucjonalizowała się w, tak znanym ze źródłem staropolskich, kwestowaniu. Początkowo przecież było w tym coś naprawdę szokującego, że oto ksiądz prosi o chleb jak zwykły żebrak. Według tradycji zakonnej, w czasach św. Dominika klasztory nie zabezpieczały sobie zapasów większych niż na jeden dzień; jeśli były nadwyżki, należało je rozdać ubogim. W ten sposób zakonnicy żyli nie tylko skromnie, ale w rzeczywistym ubóstwie: z dnia na dzień zależni od innych, w ciągłej niepewności jutra. W tamtych czasach był to prawie konieczny warunek, żeby do niektórych środowisk można było pójść ze słowem Bożym. Pamięć o czasach, kiedy klasztory dominikańskie nie mogły mieć żadnej spiżarni, zachowała się w popularnej w zakonie legendzie, według której sami aniołowie nakarmili braci, kiedy nie mogli użebrać jedzenia na obiad, poza jedną bułką, którą oddali jakiemuś biedakowi.

Dominikanie są, jak wiadomo, zakonem żebraczym. Jest to nazwa raczej przestarzała, wyraża jednakże ideę znacznie bardziej odporną na przemijanie. Zwróćmy uwagę zwłaszcza na dwa elementy tej idei. A więc po pierwsze, zawarte jest w niej przekonanie, że ustalone w Kościele struktury ekonomiczne nie mogą stanowić przeszkody dla głoszenia słowa Bożego. W Kościele średniowiecznym, w którym postawą utrzymania duchownych były dziesięciny i beneficja, nie było ekonomicznych możliwości dla powstania zakonu, zajmującego się nauczaniem wiary, z więc nie mogącego się utrzymać z pracy własnych rąk. Decyzja utrzymania się z jałmużny pozwoliła ten impas przekroczyć. Oto jak św. Tomasz broni możliwości całkowitego poświęcenia się głoszeniu słowa Bożego, niezależnie od struktur parafialnych: „Lud wierny ma prawny obowiązek łożyć na utrzymanie jedynie zwykłych przełożonych, którzy otrzymują w związku z tym dziesięciny oraz inne dochody kościelne. Jeżeli zaś niektórzy chcą za darmo służyć wiernym głoszeniem słowa i słuchaniem spowiedzi, i nie domagają się od nich świadczeń jako czegoś sobie należnego, nie obciąża to wiernych. Wierni mogą dobrowolnie odwdzięczyć się im wsparciem doczesnym, do czego choć nie są zobowiązani na mocy prawa, powinni się jednak poczuwać na mocy miłości”.

Po wtóre, materialna zależność od dobroczynności wiernych - pomijając to, że jest to sytuacja wysoce upokarzająca, a więc mająca szczególną moc leczenia pychy - skłania do ciągłych pytań, czy nasza zakonna i apostolska gorliwość jest wystarczająco autentyczna, żeby wolno nam było być niejako na utrzymaniu ludu Bożego. „Jałmużny udziela się zakonnikom dlatego - pisze św. Tomasz - aby mogli swobodniej oddać się czynom pobożności, w których pragną uczestniczyć ofiarodawcy. Toteż używanie tych darów przestaje być godziwe, jeśli zakonnicy osłabną w czynach pobożnych: jest to bowiem wbrew intencji tych, którzy owych dobrodziejstw udzielili. (...) Gdyby znaleźli się zakonnicy, którzy chcieliby żyć z jałmużny, jaką daje się ubogim, mimo że nie zmusza ich do tego ani konieczność, ani wypełnianie pożytecznej służby, nie byłoby to z ich strony godziwe”. Toteż tradycja zakonu rozróżnia jałmużnę (eleemosyna), której wierni udzielają, aby umożliwić nam służbę Bożą, od podarków (munuscula), których należy unikać, ponieważ od służby Bożej raczej odwodzą.

W zakonie dominikańskim - i zapewne we wszystkich zakonach żebrzących - często powtarza się wezwania do duchowej wdzięczności wobec tych, którzy zaspokajają nasze potrzeby doczesne. Modlitwy za tych, „którzy dobrze nam czynią dla imienia Twego” - żyjących i umarłych odprawiane są w naszych klasztorach codziennie. W dawnych pouczeniach spotykało się między innymi twierdzenia, że powinniśmy się biczować za grzechy tych, którzy pomagają nam w potrzebach doczesnych.

Podsumowując: Przyjęcie jałmużny za podstawę utrzymania nie tylko umożliwiło zakonowi samo wręcz istnienie wewnątrz wydawałoby się zamkniętego systemu ekonomicznego Kościoła XIII wieku, ale stało się przedmiotem wielostronnej refleksji duchowej. Stałym punktem odniesienia dla tej refleksji jest testament św. Dominika: „Testament godzien był tego biedaka Chrystusowego, który w wierze stał się bogaczem i dziedzicem Królestwa, jakie Bóg obiecał tym, co Go miłują. Dotyczył nie ziemskich bogactw, ale łaski, nie materialnych dostatków, ale mocy duchowej, nie ziemskich posiadłości, ale zażyłości z Bogiem. Otóż przekazał Dominik to, co sam posiadał: „Takie oto bogactwa - powiada - zostawiam wam, najdrożsi bracia, abyście je jako synowie posiadali na mocy dziedzicznego prawa. Miejcie miłość, zachowajcie pokorę, posiądźcie dobrowolne ubóstwo”. Zaiste jest to testament pokoju. Nie mamy prawa go unieważniać naszym zapomnieniem, wzgardzić nim naszą bezecnością, zmienić go naszymi reformami. Stał się on prawomocny nie przez śmierć testatora, ale przez jego wejście do nieśmiertelnego życia”.

 

Nieosiągalny ideał: apostolstwo powszechne

Dominikanie są pierwszym w historii Kościoła zakonem, którego wszystkie klasztory podlegają władzy jednego przełożonego generalnego. Praktyczne pożytki tej innowacji są oczywiste: ponieważ zakonnicy są wówczas bardziej członkami zakonu niż tego lub innego klasztoru, możliwe stało się przenoszenie ich z klasztoru do klasztoru, aby lepiej wykorzystać ich uzdolnienia i charyzmaty. Jednakże nie względy praktyczne zadecydowały o takim ustroju zakonu. Wynikł on z założeń ideowych, mianowicie zakon ma ambicję pełnienia apostolstwa powszechnego. „Zakon ma charakter powszechny - deklaruje Konstytucja fundamentalna - ponieważ jest posłany do wszystkich ludów, w jedności z całym Kościołem”.

Żadna partykularna instytucja - a przecież zakon jest tylko jedną z instytucji kościelnych - nie jest w stanie zrealizować czegokolwiek w wymiarze powszechnym: Żaden poszczególny zakon nie, jest oczywiście w stanie zrealizować ideału apostolstwa powszechnego. Zarazem jednak duchowość dominikańska każe jakby nie przyjmować tego do wiadomości i dążyć do tego, aby głosić słowo Boże wszędzie tam, gdzie ono jeszcze nie dotarło.

Ten ideał apostolstwa powszechnego wyrażony jest nawet w jednym z atrybutów ikonograficznych św. Dominika, mianowicie w symbolu szczenięcia zapalającego pochodnią kulę ziemską. „Matka, zanim go jeszcze poczęła, widziała we śnie, jak gdyby nosiła szczenię, które trzymało w pysku płonącą pochodnię, a które wyszedłszy z jej łona zdawało się zapalać cały świat”. Zapalać słowem Bożym cały świat - to jest właśnie ideał dominikański.

Jak praktycznie daje się wyraz temu ideałowi? W ciągu paru pierwszych wieków żywe było w zakonie pragnienie, aby zanieść Ewangelię „aż na krańce ziemi”. Wyrażało się ono w nie zrealizowanych planach św. Dominika pójścia ze słowem Bożym do Saracenów lub Kumanów; ten ostatni lud trudno dziś nawet zidentyfikować - istotne jest to, że według ówczesnych wyobrażeń żył on „na krańcu ziemi”. Podróże św. Jacka na Prusy oraz do Kijowa były również próbą dotarcia z Ewangelią „aż do krańców świata”. W świetle tej ideologii należy interpretować późniejsze żywoty tego świętego, które kazały mu zawędrować aż do Chin lub nawet do Japonii. Idea dotarcia z Ewangelią „aż na krańce świata” była motorem słynnej wyprawy misyjnej dominikanów węgierskich, którym w latach trzydziestych XIII wieku udało się nawiązać kontakt z ziomkami żyjącymi w Azji. Idea ta leżała również u podstaw założonej przez św. Rajmunda z Pennafort zakonnej szkoły języków wschodnich (Studium Arabicum), ona też była powodem znaczącej obecności dominikanów w dziele odkrycia Ameryki.

Źródłem inspiracji dla tych pragnień ogarnięcia „całego świata” słowem Ewangelii było znamienne wydarzenie w samych początków zakonu. Mianowicie w roku 1217, kiedy zakon liczył zaledwie kilkunastu braci, św. Dominik „zwołał ich oraz wezwał Ducha Świętego i wyjawił im swoje postanowienie, aby wszystkich braci, choć bardzo nielicznych, rozproszyć po różnych krajach, albowiem rozrzucone ziarno przynosi owoce, trzymane zaś razem — butwieje”. Był to niewątpliwie akt wielkiej odwagi, ale także ufności w Opatrzność: „Było to przedziwnie u sługi Bożego mistrza Dominika, że wysyłając braci tu i tam po różnych częściach Kościoła Bożego, czynił to z taką ufnością i bez wahania - choć innym wydawało się, że na razie nie trzeba tego czynić - jak gdyby z góry wiedział, co z tego wyniknie, albo został pouczony przez duchowe objawienie. Początkowo miał przy sobie nielicznych braci, a większość z nich to byli ludzie mało wykształceni i prości - i rozproszył ich po różnych Kościołach, aby dzieciom tego świata, którzy sądzą według swej roztropności wydawało się, że raczej niszczy to, co się dopiero zaczyna, niż buduje coś wielkiego”.

Odtąd trwałą cechą duchowości dominikańskiej jest paradoksalne przeświadczenie, że jesteśmy zobowiązani głosić słowo Boże również tam, gdzie to nie jest naszym obowiązkiem, a nawet tam, gdzie to przekracza nasze możliwości. Przeświadczenie to raz po raz zderza się oczywiście z twardą rzeczywistością a także z naszą małodusznością, jednakże jest ono niewątpliwie w naszym zakonie pielęgnowane. Nie wolno na przykład dominikaninowi ograniczyć się do swoich obowiązków wykładowcy, katechety czy proboszcza, choć te szczegółowe obowiązki winien się starać wypełniać dobrze; duch zakonu wymaga od nas otwarcia również na te wezwania do głoszenia słowa Bożego, które przychodzą do nas niezależnie od naszych obowiązków.

Idea apostolstwa powszechnego wyjaśnia ponadto otwarcie zakonu (a w każdym razie obowiązek otwarcia) na nowe i mało zauważane potrzeby duszpasterskie. Patrząc z tego punktu widzenia, zakon może się poszczycić wielu pięknymi kartkami w historii Kościoła. I tak jedną z zasług św. Dominika było dostrzeżenie duszpasterskich problemów związanych z rozwojem miast. Początkowo klasztory dominikańskie - wbrew dotychczasowej tradycji monastycznej - powstawały niemal wyłącznie w dużych miastach, aby swoim oddziaływaniem objąć ludność miejską, a także promieniować na okoliczne duchowieństwo (pierwotnie było zasadą, że w każdym klasztorze odbywały się regularne wykłady prowadzone przez wykwalifikowanego teologa). Zakon dominikański - tę zasługę dzielimy z franciszkanami - ogromnie zaangażował się też w kaznodziejstwo wędrowne i wydał tak wielkich Bożych wędrowców, jak chociażby nasz św. Jacek czy św. Wincenty Fereriusz. Znany jest również udział dominikanów w chrystianizacji Indian, połączony z czynną ich obroną przed niesprawiedliwościami ze strony hiszpańskich kolonizatorów - wystarczy wymienić Bartłomieja de las Casas, któremu udało się zmobilizować do tej pracy licznych swoich współbraci. Natomiast zbyt mało wiemy np. o wspaniałej i rozległej pracy rekolekcyjno-misyjnej dominikanów litewskich w drugiej połowie XVIII wieku.

Różaniec stanowi jeden z dowodów, że obowiązek apostolstwa powszechnego jest integralnie wszczepiony w duchowość dominikańską. Z paru względów różaniec jest niemal idealnym przykładem dzieła powszechnego. Po pierwsze, jest to modlitwa tak prosta, że dostępna nawet analfabetom, a jednocześnie tak mądra, że przerastająca wytrawnych teologów czy intelektualistów. Po wtóre, treścią różańca jest sama istota wiary chrześcijańskiej, tzn. tajemnica Wcielenia, Odkupienia i Przebóstwienia. Po trzecie, w tajemnice te różaniec wprowadza poprzez modlitewną kontemplację, a trudno wyobrazić sobie mniej jednostronną metodę wkorzeniania się w rzeczywistość wiary. Zaangażowanie zakonu w rozkrzewianie różańca świadczy również o tym, że pokusa elitarności, która może grozić dominikanom z powodu ich - mniej lub bardziej prawdziwych - ambicji intelektualnych, jest na ogół szczęśliwie przezwyciężana.

Mówiąc o różańcu, nie można pominąć maryjnego charakteru zakonu. Zapewne wszystkie zakony w Kościele katolickim chcą być zgromadzeniami maryjnymi. Maryjność dominikańska jest wyraźnie świadoma powszechnego charakteru Maryi w dziele zbawienia. Wyraża to na przykład popularna w zakonie legenda, o płaszczu Matki Bożej, którym okrywa Ona synów i córki św. Dominika: „Płaszcz był tak ogromny, że wydawał się obejmować całą niebieską ojczyznę, a pod nim zobaczył Dominik niezmierzoną ilość braci”. Powszechność macierzyńska Maryi wobec ludzi oznacza oczywiście nie tylko to, że jest Ona Matką wszystkich ludzi: jest Ona również Matką każdego poszczególnie. Prawdę tę wyraża wzruszająca legenda o Matce Bożej, która w nocy nawiedziła klasztor i zatrzymała się kolejno nad każdym ze śpiących zakonników, aby go pobłogosławić.

 

Zakon czasów ostatecznych

Maksymalistyczny program apostolstwa powszechnego wyrósł bezpośrednio z żywej świadomości eschatologicznej. Teksty dotyczące początków zakonu pełne są świadectw tego przekonania, że żyjemy w czasach ostatecznych. Motywy eschatalogiczne zostały wyciszone dopiero w okresie wielkiej kontrowersji na temat życia zakonnego, która z pewnymi przerwami trwała w latach 1255-1290, a której centrum był uniwersytet paryski. Mistrzowie Wilhelm z Saint-Amour oraz Gerard z Abbeville wykorzystywali wówczas w swojej walce przeciw zakonom żebraczym niektóre ich własne deklaracje eschatologiczne, co wpłynęło niestety na stopniowe odchodzenie od tych niezmiernie interesujących intuicji.

Nawet ikonografia św. Dominika przeniknięta jest eschatologią. Wspomnieliśmy wyżej o motywie szczenięcia zapalającego kulę ziemską płonącą pochodnią. „Albowiem jego słowa - wyjaśnia Piotr Ferrandus - płonęły jak pochodnia, gdyż przyszedł w duchu i mocy Eliasza”. A więc św. Dominik ,został tu jednoznacznie zestawiony z Janem Chrzcicielem (por. Łk 1,17). Analogicznie wyjaśniają pierwotne źródła znaczenie gwiazdy, którą nad czołem św. Dominika miała zobaczyć jego matka chrzestna.

Co wyraża to podobieństwo św. Dominika do św. Jana Chrzciciela? Otóż jak Jan przygotowywał ludzi na pierwsze przyjście Pana, tak - według owych ujęć - Dominik został posłany na to, by przygotować Jego przyjście ostateczne. Mistrz Humbert potwierdzenia tej wizji dopatruje się nawet w fakcie pochodzenia św. Dominika z krańców Zachodu, z Hiszpanii: „Godziło się zaiste, aby Ten, który niegdyś powołał jutrzenkę, teraz; kiedy dzień ma się już ku wieczorowi, kazał wzejść na Zachodzie gwieździe wieczornej, aby w tych czasach końcowych z krańców ziemi sprowadzić chmurę, co swym wieczornym deszczem obficiej zrosi winnicę, którą zasadziła Jego prawica. Jak bowiem Jan Chrzciciel, poprzedzając niby jutrzenka wschód słońca, zapowiedział pierwsze przyjście Zbawiciela, tak święty Dominik spełnia zadanie gwiazdy wieczornej i kiedy chyli się ku zachodowi światło tego świata, poprzedza - jak wierzymy - bliski już sąd”.

Byłoby przesadą w powyższym tekście i innych podobnych wypowiedziach widzieć jedynie niesmaczną chęć wywyższenia własnego założyciela. Teksty te niewątpliwie odzwierciedlają żywą świadomość eschatologiczną pierwszych dominikanów. Mobilizowała ich ona - co już podkreśliliśmy - do zupełnie szczególnej gorliwości apostolskiej. Ta cecha duchowości dominikańskiej - tzn. żywa świadomość, że żyjemy w czasach ostatecznych - może najbardziej zapomniana, szczególnie domaga się ponownego odkrycia. Zauważmy jeszcze, że tak jak niemal wszystko w duchowości dominikańskiej, nie jest ona specyficzna dla naszego zakonu: żywe oczekiwanie przyjścia Pańskiego jest przecież zadaniem całego Kościoła, wszystkich ochrzczonych.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama