Wiara w Trójcę Świętą nie jest łatwa do pogodzenia z ziemską arytmetyką, w której 1+1+1=3. Jednak wierząc w trzy Osoby Boskie, wierzymy nadal w JEDNEGO Boga
Monoteizm niełatwą drogę musiał przejść, by zaakceptować, że mimo iż „Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego”, to są przecież trzy Osoby Boskie, w których imię należało według słów Ewangelii chrzcić. Dziś może nie tyle z pozycji monoteizmu krytykuje się wiarę chrześcijan, co oskarża albo o brak logiki (1+1+1=1?), albo o tworzenie niepotrzebnych spekulacji filozoficznych zaciemniających prostą jakoby wiarę pierwotnego Kościoła.
Oczywiście nie są tak nielogiczni chrześcijanie, by obstawać przy tym, że jest trzech bogów (to byłby tryteizm zamiast monoteizmu), ani by twierdzić, że trzy osoby dają w sumie jedną. Tak naprawdę „nie chodzi tutaj o jakąś matematyczną łamigłówkę” (A. McCoy, Katolicyzm. Przewodnik dla inteligentnych, Poznań 2007, s. 32), ale o to, czy jest możliwe, że kimś innym jest Ojciec, kimś innym jest Syn, kimś innym jest Duch Święty, a mimo tego nie są oni czymś innym. Rzecz w tym, czy jest możliwe, że są trzy Osoby, ale tylko jeden Bóg? A tego nie da się już rozwiązać matematycznymi działaniami, w ogóle nie sposób rozumem objąć tego, co rozumowi się wymyka, co rozum przekracza. Dlaczego w takim razie jednak próbować, czemu nie porzucić wiary w Trójcę, skoro wydaje się ona urągać rozumowi?
Najpierw warto sobie uświadomić, że rzeczywiście nie jest najlepszym sposobem na uznanie Trójcy rozpoczynanie od spekulacji rozumowych. To wydaje się jednym z najpoważniejszych kaznodziejskich czy katechetycznych błędów: bezpodstawne przekonanie, że próba rozumowego opisania tajemnic Bożych poprzedza czy nawet warunkuje ich przyjęcie. A jest dokładnie odwrotnie: zarówno kiedyś, w czasie sporów doktrynalnych pierwszych wieków, gdy pojęcie Trójcy wykuwano „w trakcie morderczych zmagań o to, by prawdzie o nadzwyczajnym samoobjawieniu Boga nadać spójny charakter” (A. McCoy, dz. cyt., s. 31), jak i dziś, gdy to samo objawienie i równoległe do niego przeżywanie wiary również poprzedza jej rozumową interpretację.
Dlatego właśnie za nietrafione należy uznać oskarżenie, że Kościół wydumał sobie Trójcę Świętą. Dumał, dumał — nie miał widać nic innego do roboty — aż w końcu wydumał coś tak nieprawdopodobnego, że aż rozum się miesza, coś tak ryzykownego, że rozsądni ludzie pukają się w czoło i machają ręką na kościelne przekonania. Otóż jeśli Kościół broni nauki o Trójcy, czyni to po to, by być wiernym zarówno objawieniu, jak i doświadczeniu swoich członków. Jest Kościół zachłanny na wszystko, co Bóg objawił mu o sobie. I właśnie „wyznanie wiary w Trójcę Świętą nie jest (...) stwierdzeniem niepojętych i niemożliwych do udowodnienia wewnątrzboskich stosunków i procesów, lecz odpowiedzią samego objawiającego się Boga na pytanie, kim On jest” (W. Breuning, Nauka o Bogu, w: Podręcznik teologii dogmatycznej w jedenastu traktatach, traktat II, red. W. Beinert, Kraków 1999, s. 217). Jest odpowiedzią Boga, jakiej udzielił On najpierw w Jezusie, a potem w Duchu Świętym.
W gruncie rzeczy „problem” Trójcy sięga samych źródeł chrześcijańskiej wiary. Zaproszeniem czy prowokacją do przejścia od monoteizmu Starego Testamentu do wiary w jednego Boga w trzech Osobach jest przecież sam Jezus, który swoimi roszczeniami, a przede wszystkim Zmartwychwstaniem postawił pytanie, na które nie wolno było nie dać odpowiedzi. Był Jezus Synem Bożym czy nie? Znać przecież na kartach Pisma Świętego to zmaganie, jakiego doświadczali wyznawcy monoteizmu, gdy z jednej strony całe ich poruszone jestestwo w spotkaniu Pana świadczyło im o Jego niezwykłości, a z drugiej nie do wyobrażenia było dla nich, by wyprowadzić z tego wnioski ostateczne. To mogło wydarzyć się tylko na bazie zdumienia silniejszego niż kontrola rozumu. Przykładem ten chyba dla żartu zwany „niewiernym”, który wypowiada swoją życiową kwestię: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20,28). Nie jest wiara w Trójcę „wymysłem teologów, ale wyznaniem ludzi, którzy znali i znają Jezusa, którzy Go pokochali” (Ch. Schönborn, Jezus jako Chrystus. Katechezy wiedeńskie, Poznań 2005, s. 18).
Gdyby Jezus „był kimś innym niż Bogiem, gdyby był jakąś istotą między Bogiem a nami — przytomnie zauważa J. Ratzinger — nie pośredniczyłby wówczas między nami a Bogiem, lecz raczej od Niego nas odsuwał” (J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, Kraków 1971, s. 116). Niemożliwe jest przecież, by niebóg mógł dać ludziom to doświadczenie, które stało się ich udziałem: doświadczenie synostwa Bożego, doświadczenie nowego życia w Bogu. Podobnie można powiedzieć o Duchu Świętym, który wprowadza człowieka w nadprzyrodzone życie i pozwala mu przenikać tajemnice samego Boga — może to czynić tylko pod warunkiem, że sam jest Bogiem. Tak więc z objawienia i doświadczenia wynika trynitarność, przy czym nie dodają one czegoś do Boga, lecz ukazują Go takim, jakim był od zawsze. Duch objawia Ojca i Syna, pozwala przeżywać rzeczywistość Trójcy.
Od tego doświadczenia do dogmatycznych sformułowań droga była jednak daleka. Dopiero pojęcia filozofii greckiej umożliwiły językowe sformułowania z jednej strony wskazujące na różnice występujące w Trójcy, a z drugiej unikające zagrożenia politeizmem. Zamiast skomplikowanych filozoficznych pojęć warto przynajmniej zacytować podstawową zasadą teologii trynitarnej, która wskazuje na jedyną różnicę między Osobami Boskimi — różnicę relacji między nimi: „W Bogu każda z osób dlatego właśnie jest sobą, że znajduje się w relacji do pozostałych i w ten sposób wszystkie są razem, w ścisłym ze sobą powiązaniu, stanowią jedno Bóstwo” (G. Greshake, Wierzę w Boga Trójjedynego. Klucz do zrozumienia Trójcy Świętej, Kraków 2001, s. 32).
Nie trzeba się spinać przed wykładaniem wiernym tajemnicy Trójcy. Nie po to Bóg się objawiał, żeby utrudniać swoim wyznawcom życie. Byłoby przejawem nieracjonalnej pychy, gdyby kaznodzieja oczekiwał od siebie, że zdoła wyjaśnić tajemnicę Trójcy. Jego zadaniem jest raczej wprowadzić w doświadczenie Trójcy. Jak się okazuje, nawet prości wierni nie mają problemu z przeżywaniem rzeczywistości Trójcy; ot, choćby modlą się zwracając do Trzech, jak ich uczy tego Duch Święty, którego nie umieliby zamknąć w pojęciach.
Niech więc sam Duch Święty dokona najpierw wewnętrznego objawienia Trójcy, niech przedstawia wierzącym Ojca i Syna. „Kiedy napełnia nas Duch Święty, głęboko w swoim wnętrzu doświadczamy tego, czym jest ojcostwo Boga, miłość Chrystusa i moc Ducha. Jednakże tych trzech elementów nie można rozdzielić (...) Chciejmy Boga poznawać nie tylko intelektem, ale także sercem. Być napełnionym Duchem to przeżywać w swym życiu Boga jako Trójcę” (N. Gumbel, Co nas nurtuje. Siedem powszechnie wysuwanych zastrzeżeń pod adresem chrześcijaństwa, Warszawa 1998, s. 119). I dopiero na tej bazie niech duszpasterz wyjaśnia tajemnice życia wewnętrznego człowieka i Boga.
Tekst ukazał się w Bibliotece Kaznodziejskiej nr 3(156)/2012
opr. mg/mg