"Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo" Benedykta XVI

Książka "Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo" Benedykta XVI jest niejako przedmową do pozostałych dwóch części "Jezusa z Nazaretu" i podobnie jak one łączy hermeneutykę historyczno-krytyczną z hermeneutyką wiary

Wydawnictwo Znak, Kraków 2012, s. 174.

"Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo" Benedykta XVI

Książeczka, którą przyobiecał Benedykt XVI w poprzednich częściach swojej książki poświęconej Jezusowi, i której nie uważa za trzecią część Jezusa z Nazaretu, ponieważ jest ona, jak sam pisze, swoistym „przedpokojem” do wcześniejszych części, w publikacji wydawnictwa Znak prezentuje się jednak całkiem książkowo — dzięki dużej czcionce, która pozwoliła uzyskać prawie 200 stron tekstu, oraz twardej okładce, niewątpliwie piękniejszej od poprzednich (Madonna na łące pędzla Rafaela robi swoje), na której zachowano ten sam krój czcionki, który znamy z dwu pierwszych części.

Tym razem papież rezygnuje z dłuższej przedmowy, ponieważ metodologia pracy wyłożona w poprzednich częściach Jezusa z Nazaretu zostaje zachowana: i tym razem korzysta z dorobku nowożytnej egzegezy operującej przede wszystkim metodą historyczno-krytyczną, ale w interpretacji Pisma Świętego stosuje również zasady adekwatne do Boskiego wymiaru Biblii. Tak więc trzyczęściową książkę można potraktować jako praktyczne zastosowanie „hermeneutyki wiary” postulowanej przez papieża w nawiązaniu do wcześniejszych dokumentów Kościoła (np. Dei Verbum) polecających stosować obok zasad naukowych również teologiczne: uwzględnienie jedności Biblii (tzw. egzegeza kanoniczna), żywej Tradycji Kościoła oraz analogii wiary.

Ojciec Święty tym razem trochę innym językiem opisuje poprawną interpretację Biblii, co sprawia wrażenie, jakby chodziło mu bardziej o czytelnika nie parającego się egzegezą naukowo, ale szukającego życiowego zrozumienia Pisma. W związku z tym proponuje papież najpierw „zapytać, co dany autor chciał powiedzieć w swym tekście; jest to historyczna komponenta egzegezy”, a potem, żeby tekst nie pozostał jedynie w przeszłości, trzeba pytać, czy i jakie ma on znaczenie dla dzisiejszego czytelnika, ponieważ „w przypadku tekstu biblijnego, którego zgodnie z naszą wiarą pierwszym i najgłębszym autorem jest sam Bóg, pytanie o relację przeszłości do teraźniejszości stanowi nieuniknioną część samej interpretacji. Nie umniejsza to znaczenia historycznych badań, lecz je powiększa” (s. 5-6). Sam zresztą nie unika formułowania wniosków egzystencjalnych obok tych ogólnoteologicznych.

Papież korzysta obficie z dorobku naukowej egzegezy, ale niejednokrotnie idzie „pod prąd” wypracowanych przez nią opinii. W gąszczu egzegetycznych hipotez formułowanych przez współczesną egzegezę można by się zagubić, można jednak również poczekać, aż sprzeczne koncepcje niejako się „wypalą”, i wtedy zwrócić uwagę — tak właśnie czyni papież — że wiara Kościoła wydaje się dawać najbardziej wiarygodną odpowiedź. Tak więc czasem autor książki przytacza niektóre z hipotez, jednak w wielu miejscach wydaje mu się to zbyteczne lub nawet nieistotne, a raz nawet, jak się wydaje, pozwala sobie na drobne uszczypliwości kierowane w stronę egzegetów (por. s. 65), zwykle jednak bez zbędnego zaciemnienia przesłania książki przytacza najbardziej godne uwagi wnioski lub sięga po rozwiązania proponowane przez Ojców Kościoła czy współczesnych teologów; w końcu jest również i tak, że papież prezentuje swoje własne hipotezy.

Gdyby chcieć jednym zdaniem podsumować stosunek Ojca Świętego do Biblii — można by powiedzieć, że po prostu ufa on księgom natchnionym. Nie ulega „hermeneutyce podejrzeń” panującej w środowiskach akademickich, których reprezentanci opierając się nie na nowej wiedzy historycznej, ale na odmiennym podejściu do Pisma formułują opinie często przeciwne tradycyjnym prawdom wiary. W związku z tym papież podpisuje się pod następującym stanowiskiem Klausa Bergera: „Nawet w wypadku istnienia tylko jednego świadectwa [...] trzeba — aż do wykazania słuszności tezy przeciwnej — przyjmować, że ewangeliści nie zamierzają wprowadzać w błąd swych czytelników, lecz podają fakty historyczne [...]. Kwestionowanie historyczności tego opisu jedynie z powodu podejrzliwości przekracza wszelkie wyobrażalne kompetencje historyków” (s. 156-157).

Często powracającym wątkiem książki jest powiązanie słów i wydarzeń zbawczych, w myśl soborowego stwierdzenia, że „ekonomia Objawienia realizuje się przez czyny i słowa wewnętrznie ze sobą połączone” (por. Dei Verbum, 2). Papież mocno akcentuje związek opowiadanej przez autora nowotestamentowego historii, która stanowi wypełnienie słowa zapowiadanego w Starym Testamencie, ze słowem proroczym, które z kolei pozwala uchwycić sens dziejącego się wydarzenia. „Interpretujące słowo Boże i interpretująca historia pozostają ze sobą w obustronnej relacji: słowo Boże uczy, że wydarzenia zawierają dotyczącą wszystkich »historię zbawienia«. Same jednak wydarzenia ze swej strony wyjaśniają słowo Boże i umożliwiają poznanie konkretnej rzeczywistości, ukrytej w poszczególnych tekstach” (s. 30). W ten sposób papież odpiera nietrafione zarzuty niektórych egzegetów sugerujących, że albo ewangeliści niejako ubierali w wydarzenia prawdy wiary głoszone przez pierwotny Kościół, albo „na siłę” próbowali dowodzić wykonania się zapowiedzi Starego Testamentu w wydarzeniach, które wcale nie były ich spełnieniem.

Warto dodać, że papież pozostaje w tym swoim rozumieniu sprzężenia zwrotnego pomiędzy słowem i wydarzeniem wierny wcześniej głoszonym przekonaniom, że zbawcze wydarzenie jest zawsze czymś więcej niż słowo będące jego świadectwem; w tym sensie „słowo Boże poprzedza i przewyższa Pismo święte” (Verbum Domini, 17). Można powiedzieć, że w Starym Testamencie znajdują się słowa „niemające jeszcze swego pana (...) Rzeczywisty właściciel tekstów każe jeszcze czekać na siebie. Dopiero gdy się pojawia, słowa te otrzymują swe pełne znaczenie” (s. 31). Właśnie na tym polega chrześcijańska egzegeza, że w pełni wierna pierwotnemu słowu Pisma potrafi oczekującym słowom „dać” właściciela. „Dopiero nowe wydarzenia nadają słowom ich pełny sens, i na odwrót: wydarzenia mają trwałe znaczenie, ponieważ ich źródłem są słowa, wydarzenia są spełnionym słowem” (s. 35-36). Nawet jeśli nie dało się rozpoznać w samych słowach nowej rzeczywistości, to z kolei ona powoduje, że „słowa nabierają pełnego znaczenia dzięki wydarzeniu, w którym stają się rzeczywistością” (s. 29).

***

Zanim w kolejnych rozdziałach przed czytelnikiem odkryte zostaną tzw. ukryte lata Jezusa, Benedykt XVI stawia pytanie o Jego pochodzenie, które wiąże się z Jego istotą i posłannictwem. W związku z tym w pierwszym rozdziale „»Skąd Ty jesteś« (J 19,9)” zauważa papież, że „celem czterech Ewangelii jest danie odpowiedzi na te pytania” (s. 12). Już genealogie stanowią niejako nagłówek (u Mateusza) do całej ewangelijnej opowieści czy wprowadzenie do publicznej misji (tak u Łukasza) Jezusa i dają wyraz przekonaniu, że ma On podwójne pochodzenie: obok tego ludzkiego jest przecież również Synem Boga, a więc pochodzi „z wysoka”. Ewangelista Jan dobrze uchwycił konsekwencje tego, że przychodzący od Boga Logos staje się ciałem: wierzący „zostają włączeni w pochodzenie Jezusa, które staje się teraz ich własnym pochodzeniem. Za sprawą Chrystusa, przez wiarę w Niego, są teraz zrodzonymi z Boga” (s. 23).

W rozdziale drugim Benedykt XVI zajmuje się zwiastowaniem narodzenia Jana Chrzciciela i narodzenia Jezusa. Za Joachimem Gnilką uznaje, że źródłem Łukasza były tradycje rodzinne, a najprawdopodobniej sama Matka Pana. To tyleż odważne co zdroworozsądkowe stwierdzenie, którego na próżno poszukiwałem u egzegetów operujących „hermeneutykę podejrzeń”. „Dlaczego jednak — pyta papież — nie miałaby istnieć taka tradycja, przechowywana, a jednocześnie teologicznie interpretowana? Dlaczego Łukasz miałby wynajdywać twierdzenie o zachowywaniu spraw i wydarzeń w sercu Maryi, gdyby nie było do tego żadnego konkretnego punktu odniesienia?” (s. 29). W wydarzeniu Zwiastowania — analizuje papież egzegetyczne wnioski podawane przez innych badaczy — da się zauważyć wypełnienie się proroctwa Sofoniasza dotyczące Córy Syjońskiej, a sama „Maryja staje się Arką Przymierza, miejscem rzeczywistego zamieszkania Pana” (s. 44), żywym namiotem Boga, w którym On mieszka.

Godne uwagi jest stwierdzenie papieża, że cała scena mimo iż zanurzona w pobożności Starego Testamentu, przecież ją przekracza, ponieważ nowa sytuacja nadaje nieprzewidywalną wcześniej głębię. „Tajemnica trynitarza nie była jeszcze przedmiotem refleksji, nie została rozwinięta do stanu definitywnej doktryny. Ukazuje się spontanicznie dzięki prefigurowanemu w Starym Testamencie sposobowi działania Boga; pojawia się w wydarzeniu, nie stając się doktryną” (s. 46). Również synostwo Poczętego nie może być wyrażone w kategoriach metafizycznych. W opowiadaniu ukazują się więc prawdy wiary, które swoje doktrynalne definicje zyskają dopiero w następnych wiekach. Imię Jezus niejako dopełnia niekompletne objawienie imienia Boga objawione w scenie z płonącym krzewem. On nie tylko jest, ale i jest Bogiem obecnym dla ludzi i zbawiającym.

Choć portret św. Józefa narysowany przez papieża jest bardzo ciekawy, skupię się raczej na Maryi, która zostaje przedstawiona jako mocująca się ze słowem, prowadząca wewnętrzny dialog nad usłyszanym orędziem, usiłująca je zrozumieć; „widzimy ją jako niewiastę prowadzącą bogate życie wewnętrzne: kontroluje swe serce i rozum oraz próbuje poznać kontekst i całość orędzia Bożego. W ten sposób staje się obrazem Kościoła, który rozważa słowo Boże, usiłuje zrozumieć je w całości i jego dar zachować w pamięci” (s. 50). Z kolei my nie jesteśmy w stanie wniknąć w tajemnice serca Maryi — papież sięgając do wcześniejszych hipotez z czasów aż Augustyna, oraz nawiązując do współczesnej egzegezy nie potrafiącej rozszyfrować zagadkowego pytania „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1, 34) lub banalizującej jego treść (jakoby pytanie miało być jedynie łącznikiem dwu części tekstu) pozostawia sprawę otwartą, ale zgodną z tradycyjną wiarą Kościoła o dziewictwie Maryi: „Zdanie to pozostaje więc nadal zagadką — albo powiedzmy raczej: tajemnicą. Maryja, kierując się niezrozumiałymi dla nas motywami, nie widzi żadnego sposobu stania się matką Mesjasza przez współżycie małżeńskie” (s. 52). Po opuszczeniu przez anioła zostanie Ona z tą nadludzką misją i będzie jej wierna w „ciemnej nocy” wiary. „Anioł odchodzi, misja pozostaje, a wraz z nią wewnętrzna bliskość Boga, wewnętrzne widzenie i dotykanie Jego bliskości” (s. 55).

Czy dziś jeszcze — zastanawia się papież — po tylu demitologizujących faktyczność tego wydarzenia koncepcjach egzegetycznych, można jeszcze wierzyć w dziewicze narodzenie Jezusa z Maryi? Czy nie mają racji egzegeci podejrzewający Mateusza (czy pierwotny Kościół) o „dopasowanie” swojej wiary do proroctwa mówiącego o znaku dla Achaza (por. Iz 7,14), które siłą rzeczy powinno odnosić się do realiów tamtego czasu? A jednak „egzegeza — z wielką erudycją  i wszelką możliwą wiedzą historyczną — szukała historycznego, współczesnego tamtym faktom wyjaśnienia — i poniosła porażkę” (s. 69), żadna z prób interpretacji nie jest przekonująca. W związku z tym papież przyjmuje, że słowo proroctwa należy do tzw. słów oczekujących na swojego pana, i nic dziwnego, że chrześcijanie właśnie w swoim Panu i Jego Matce dostrzegli rozszyfrowanie zagadki, w Nich słowo to stało się rzeczywistością. „Tak, jestem przekonany, że właśnie dzisiaj, po wszystkich wysiłkach egzegezy, możemy na nowy sposób dzielić zdumienie, że (...) Bóg dał nam naprawdę wielki znak, który odnosi się do całego świata” (s. 71).

Ratzinger należy do czołówki współczesnych teologów i przyzwyczaił już swoich czytelników do tego, że nigdy nie ucieka przed pytaniami czy nawet zarzutami formułowanymi w odniesieniu do podstawowych prawd wiary. Także tym razem chce „z całą powagą zapytać: czy to, co na różny sposób i na podstawie różnych tradycji obydwaj ewangeliści, Mateusz i Łukasz, opowiadają nam o poczęciu Jezusa za sprawą Ducha Świętego z Dziewicy Maryi, jest historyczną rzeczywistością, wydarzeniem historycznym, czy też jest to pobożna legenda, która na swój sposób chce wyrazić i wyjaśnić tajemnicę Jezusa?” (s. 72). Jednak mimo że próbowano szukać źródeł ewangelijnych relacji w historii religii, analiza skłania to wniosku, że trudno znaleźć rzeczywiste paralelizmy z dziewiczym narodzeniem Jezusa. Benedykt XVI przychyla się ku tezie, że opowiadania Mateusza i Łukasza nie zostały wymyślone, ale powstały w oparciu o tajemnice rodzinne, które dopiero po śmierci Maryi stały się znane w Kościele, a dzięki temu sprzyjały rozwijaniu się chrystologii: z postaci Jezusa padało światło na to wydarzenie, z kolei ono odsłaniało lepiej to, co nastąpiło potem. Oczywiście samo opowiadanie o dziewicy i boskim chłopcu stanowić może pewnego rodzaju archetyp ludzkiej nadziei, jednak „wolno może powiedzieć, że ciche, niewyraźne sny ludzkości o nowym początku zrealizowały się w tym wydarzeniu — w rzeczywistości, jaką jeden Bóg może stwarzać” (s. 78). Ostatecznie więc wolno dziś bez zastrzeżeń wierzyć w prawdę tego, co wyznajemy w Credo, nawet jeśli dla nowożytnego ducha wydaje się takie wkroczenie Boga w ten świat skandalem; jeśli Bóg ma być Bogiem, musi Mu być wolno poruszać się nie jedynie w sferze idei, ale również w materii i czasie.

***

Trzeci rozdział zatytułowany „Narodzenie Jezusa w Betlejem” rozpoczyna się od przedstawienia historycznego i teologicznego kontekstu Łukaszowego opowiadania. Prowadzi to do zdumienia nad Bożymi planami realizującymi się w pełni czasu, czyli wtedy, kiedy możliwe stało się włączenie historii zbawienia w kontekst wielkiej historii powszechnej, tak że Bóg okazuje się Panem całej historii. Przy okazji Ojciec Święty zauważa, że mimo pewnych historycznych nieścisłości Ewangelia jest zasadniczo wiarygodna historycznie, a w każdym razie wbrew współczesnej dumnej historyczności to ewangelista był jednak „bliżej źródeł i wydarzeń, niż my — mimo całej historycznej erudycji — możemy sobie do tego rościć pretensje” (s. 89). Przede wszystkim jednak autor natchniony chciał nam przekazać, że mamy do czynienia z factum historicum, a nie jakimś mitycznym „kiedyś”: „w Nim, w Logosie, stwórczy Sens wszystkich rzeczy przyszedł na świat. Odwieczny Logos stał się człowiekiem, z tym zaś wiąże się kontekst miejsca i czasu” (s. 90). Opinię egzegetów podważającą miejsce narodzenia Jezusa kwituje papież jednym zdaniem: „Jeśli trzymamy się źródeł i nie powołujemy się na własne pomysły, jasne pozostaje, iż Jezus narodził się w Betlejem, a dorastał w Nazarecie” (s. 92).

Samo narodzenie Syna Bożego w takich a nie innych warunkach odczytuje papież w duchu teologiczno-egzystencjalnym — wzywa ono do przewartościowania kryterium oceny, stawanie się chrześcijaninem na wzór takiego właśnie wejścia Boga w świat musi oznaczać „wyjście z tego, o czym wszyscy myślą i czego chcą, odrzucenie dominujących kryteriów, umożliwiające znalezienie światła prawdy naszego bytu, i wejście w tym świetle na dobrą drogę” (s. 93). Z kolei papież wyjaśnia genezę powstania tych wszystkich elementów tradycyjnie kojarzonych z miejscem narodzenia, do jakich przyzwyczaiły nas betlejemskie stajenki konstruowane co roku w naszych kościołach. Okazuje się, że niejednokrotnie albo stanowią one owoc intuicyjnego stosowania „hermeneutyki wiary” przez obdarzony zmysłem wiary lud Boży, albo opierają się na interpretacjach wypracowanych przez pisarzy chrześcijańskich starożytnego Kościoła. Stajenka jest więc pewnego rodzaju ziarnem gorczycznym, z którego wyrośnie później wielkie drzewo — każde lapidarne określenie ewangelisty wywołuje od razu skojarzenia znane z późniejszego rozwoju doktryny. Na przykład „pierworodny”, którego powiła Maryja, to nie kwestia numeracji, ale przymiot teologiczny oznaczający przynależność do Boga, ostatecznie pierworództwo nabierze przecież wymiaru kosmicznego (por. Kol 1,15-18). Oczywiście „Łukasz nie mówi o tym wszystkim, jednak dla późniejszych czytelników jego Ewangelii — dla nas — nad tym ubogim żłobem w grocie betlejemskiej unosi się już ów kosmiczny blask: tutaj Pierworodny każdego stworzenia prawdziwie wszedł między nas” (s. 99).

Pierwsze wrażenie czytelnika trzeciej części Jezusa z Nazaretu , któremu wydawało się, że tym razem naukowiec podchodzi do tematu przede wszystkim medytacyjnie, ustępuje jednak w miarę lektury. Niektóre partie teksty zdają się bowiem nieproporcjonalnie rozbudowane w stosunku do pozostałych — znak to tego, że papież wciąż ma coś do powiedzenia, i tam gdzie uznaje to za istotne — formułuje sądy, które mogą wnieść coś w jego mniemaniu ważnego. Tak jest choćby w refleksjach dotyczących tłumaczenia wersu mówiącego o treści śpiewu aniołów: niech będzie czy jest chwała Boża?; ludzie dobrej woli, ludzie Jego łaski, ludzie, których kocha?, a może ludzie Jego upodobania? Wbrew pozorom nie są to kwestie nieistotne, bowiem „za różnicą w przekładach kryje się w ostatecznym rozrachunku pytanie o relację między łaską Bożą i ludzką wolnością” (s. 104), tak więc w gruncie rzeczy chodzi o właściwe rozumienie Bosko-ludzkiej współpracy w dziejach zbawienia; kwestia ta staje się więc niejako dyskusją z protestanckim sola gratia z jednej strony, oraz z drugą skrajnością przyznającą nadmierne prerogatywy ludzkiej wolności i możliwości działania.

Również w scenie przedstawienia Jezusa w świątyni widać, że pomimo szczegółów, którymi Łukasz inkrustuje opisywane wydarzenie, interesuje go najbardziej rdzeń teologiczny — chce on „powiedzieć: to Dziecko nie zostaje wykupione i nie zostaje zwrócone rodzicom, ale zupełnie przeciwnie: zostaje osobiście oddane Bogu w Świątyni, na Jego całkowitą własność” (s. 112). Samo opowiadanie ma formę liturgiczną i według papieża możemy w nim przyjrzeć się pełnemu Ducha liturgicznemu życiu pierwotnego Kościoła. Proroctwo Symeona skierowane do Maryi oznacza, że „sprzeciw wobec Syna godzi również w Matkę i rani jej serce. Gdy stanie się radykalny, ten Krzyż sprzeciwu staje się dla Niej mieczem, który przenika duszę” (s. 116-117), przy czym w przypadku proroctwa znów mielibyśmy według autora książki do czynienia ze zdaniem, które przetrwało jako słowa pochodzące z osobistych wspomnień Maryi” (s. 116). Teologia chwały łączy się nierozdzielnie z teologią Krzyża, i jest to fakt, który należy nie tylko do przeszłości — również dzisiaj bowiem Chrystus jest znakiem sprzeciwu, a co za tym idzie, wzorem postawy chrześcijanina pozostaje Mater Dolorosa. Bóg jest miłością, ale dziś być może szczególnie znienawidzoną, ponieważ ta miłość „domaga się wyjścia z siebie samego, po to by się wznieść ponad siebie. Miłość nie jest romantycznym uczuciem błogości. Zbawienie nie jest wellness, zanurzeniem się w samozadowoleniu, lecz jest wyzwoleniem z zasklepienia we własnym „ja”. Ceną za to wyzwolenie jest cierpienie Krzyża” (s. 116).

***

„Mędrcy ze Wschodu i ucieczka do Egiptu” to tytuł czwartego rozdziału, przy czym również tym razem historyczny i geograficzny kontekst opowiadania zawiera elementy teologicznej interpretacji: jak przy narodzeniu rolę odegrał cesarz August ze swoimi roszczeniami do zaprowadzenia pokoju na świecie, tak tutaj Herod pretendować chciałby do roli ziemskiego mesjasza, dlatego w poszukiwanym przez przybyszów prowadzonych przez gwiazdę królu musi zobaczyć zagrożenie. Już z tej pierwszej reakcji trzeba wyprowadzić wnioski egzystencjalno-teologiczne: „to, co z perspektywy wiary jest gwiazdą nadziei, z perspektywy codziennego życia jest najpierw jedynie przyczyną niepokoju, powodem zatroskania i strachu. Rzeczywiście: Bóg zakłóca naszą wygodną codzienność. Królestwo Jezusa idzie w parze z Jego Męką” (s. 138).

Jednak papież próbuje dokonać rekonstrukcji wydarzenia bez uciekania się w jedynie teologiczne wyjaśnienie: „nie można było pomijać pytania, czy nie było to jednak zjawisko na niebie, które potrafiłaby objaśnić i zaklasyfikować astronomia. Błędem byłoby z góry odrzucać takie pytanie, wskazując na teologiczny charakter opowiadania” (s. 131). I rzeczywiście astronomia wskazuje na zjawisko koniunkcji Jowisza i Saturna w gwiazdozbiorze Ryb w latach 7—6 przed Chrystusem, jednak nie potrafi ona wyjaśnić w jaki sposób miałaby ona skierować asronomów na drogę do Betlejem. Być może wśród pogan krążyło nieżydowskie proroctwo wypowiedziane przez Balaama (por. Łb 24,17), które zostało powiązane z ciałem niebieskim wypatrzonym przez ówczesnych astronomów? Nawet jeśli tak było, przecież samo w sobie nie tłumaczy to wyruszenia „mędrców” w drogę: „było w nich coś z wewnętrznego religijnego dynamizmu, pobudzającego do przekraczania siebie samego, do szukania prawdy, szukania prawdziwego Boga — a więc była jednocześnie filozofia w pierwotnym znaczeniu tego słowa” (s. 128).

I właśnie tego rodzaju uwagi zapisane na bazie ewangelicznego opowiadania, uwagi na temat religii oraz relacji między religią a nauką (czy szerzej: rozumem) wydają się najistotniejsze, są zresztą charakterystyczne dla całego dorobku Ratzingera stojącego na stanowisku zachowania równowagi fides ratio. Sama niejednoznaczność terminu „magowie” ukazuje, że „religijność może się stać drogą do autentycznego poznania, drogą do Jezusa Chrystusa. Kiedy jednak nie otwiera się na Jego obecność i przeciwstawia się jedynemu Bogu i Zbawicielowi, staje się wtedy demoniczna i niszczycielska” (s. 126). Mędrcy prowadzeni przez gwiazdę ukazują również, że „kosmos mówi o Chrystusie”, a „język stworzenia dostarcza wielu wskazówek” (s. 134), to znaczy że stworzenie daje się interpretować nie tylko naukowo, ale dla otwartego umysłu również religijnie; tyle że aby dotrzeć do żywego Boga potrzeba by czytać prócz księgi stworzenia jeszcze księgi natchnione; mędrcy bez wskazań Pisma nie dotarliby do spadkobiercy Dawida, z kolei po spotkaniu ze słowem Bożym gwiazda na nowo świeci mędrcom i ich prowadzi. Na marginesie zdumienia, że znawcy Pisma wskazujący na jego podstawie miejsce narodzenia Mesjasza nie poczuwają się do podjęcia żadnej decyzji, Benedykt XVI notuje cierpkie retoryczne pytanie: „czy trzeba w tym widzieć obraz teologii, która kończy się na akademickiej dyskusji? (s. 140).

Nauka nie może sprowadzać się jedynie do wiedzy, dopiero „mądrość przywraca zdrowie także orędziu »nauki«: rozumny charakter tego orędzia nie sprowadzał się do samej wiedzy, były w nim próby zrozumienia całości i w ten sposób doprowadzenia rozumu do aktualizacji jego najwyższych potencjalności” (s. 128). W tej perspektywie „mędrcy” reprezentują zarówno drogę religii ku Chrystusowi, jak również nauki, która potrafi w Nim przekraczać samą siebie, stają się naśladowcami Abrahama i Sokratesa. „Reprezentują wewnętrzne oczekiwanie ludzkiego ducha, podążanie religii i ludzkiego rozumu na spotkanie z Chrystusem” (s. 130), w którym dokonuje się nie tylko kres astrologii, ale i swoisty przewrót antropologiczny: „człowiek przyjęty przez Boga — tak okazuje się to tutaj w Jego jednorodzonym Synu — jest większy niż wszystkie moce świata materialnego i ma większą wartość niż cały wszechświat” (s. 136).

W części dotyczącej ucieczki do Egiptu oraz podróży do ziemi Izraela papież wskazuje na wypełnienie się historii Izraela w nowy, pełniejszy sposób. Pierwszy powrót z kraju niewoli nie przyniósł definitywnego wyzwolenia, dopiero Jezusowy exodus może to sprawić: „Jezus, Syn prawdziwy, w sensie bardzo głębokim sam udał się na »wygnanie«, ażeby wszystkich nas sprowadzić z obczyzny do domu” (s. 148). Papież również w tym przypadku zadaje to samo pytanie, które padało już wcześniej — czy nowotestamentowe interpretacje wydarzeń nawiązujące do starotestamentowych zapowiedzi to „rzeczywista historia czy tylko teologiczna medytacja, której nadano postać historii?” (s. 155). Skłania się ku tezie, że mamy do czynienia z wydarzeniami historycznymi, które zostały teologicznie zinterpretowane przez wspólnotę wierzących i ewangelistów, a przez to biblijne teksty pozwalają głębiej wniknąć w tajemnicę Jezusa.

***

Książka kończy się epilogiem zatytułowanym „Dwunastoletni Jezus w świątyni”. Zarówno rozdział pierwszy jak i właśnie epilog stanowią owoc samodzielnych przemyśleń Benedykta XVI, który w tych przypadkach nie korzysta z dostępnej literatury — w każdym razie znajdująca się na końcu książki bibliografia (zawierająca rzeczy nowe i stare, znać, że papież wciąż chce być na bieżąco) nie zawiera danych odnoszących się do tych dwu części.

Benedykt XVI przeciwstawia się przedstawianiu Jezusa jako liberała lub rewolucjonisty (to zresztą nienowe przemyślenia — polski czytelnik znaleźć je może w książce Formalne zasady chrześcijaństwa); tu znów można dopatrzeć się polemiki z protestancką dychotomią stawiającą przeciw sobie Prawo i Ewangelię. Papież podkreśla, że nie było celem Mistrza atakowanie pobożności Izraela, i choć „w swej misji synowskiej Jezus rzeczywiście zapoczątkował nową fazę relacji do Boga, w której zainaugurował nowy wymiar stosunków człowieka z Bogiem” (s. 161), to uczynił to nie w oparciu o nieskrępowaną swobodę, ale na bazie wolności „Tego, który jest całkowicie zjednoczony z wolą Ojca i który pomaga ludziom żyć w wolności opartej na wewnętrznej jedności z Bogiem” (s. 162). Także w stosunkach panujących w Świętej Rodzinie splatały się wolność i posłuszeństwo, a właściwie posłuszeństwo ziemskim rodzicom z posłuszeństwem Ojcu niebieskiemu: z jednej strony był poddany Maryi i Józefowi, z drugiej strony pokazywał im, że musi być tam, gdzie jest Jego miejsce — u Ojca, do którego należy, w Jego domu. Dwunastoletni ma wewnętrzne poznanie Boga Ojca, zna Go nie przez pośrednictwo innych, ale w sobie samym, żyje w Nim i Nim. „Czy można jaśniej jeszcze wyrazić Boże synostwo Jezusa?” (s. 165). Z drugiej strony Jego mądrość wzrasta, myśli i uczy się na sposób ludzki. „Staje się rzeczywiście widoczne, że jest On prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem — tak jak określa to wiara Kościoła” (s. 169). Tego powiązania nie potrafimy zdefiniować, pozostaje tajemnicą, której sformułowania dogmatyczne jedynie bronią.

Można powiedzieć, że „w Świątyni znajduje się nie jako buntownik wobec rodziców, lecz jako Ten, kto jest posłuszny, tym samym posłuszeństwem, które doprowadzi do krzyża i zmartwychwstania” (s. 166), z kolei samo zagubienie się Jezusa w świątyni stanowi pierwszą odsłonę Paschy. Słowa Jezusa okazały się zbyt wielkie nawet dla Maryi, której wiara musi coraz bardziej pogrążać się w ciemnościach i dojrzewać. W ten sposób ukazuje się Ona jako obraz Kościoła, który jak Ona zachowuje w swym sercu i przekazuje słowo Boże. Z tego Benedykt XVI wyprowadza wnioski natury ogólnej, a także formułuje przestrogę dla egzegezy: „Słowa Jezusa są za każdym razem większe od naszego rozumu. Za każdym razem przewyższają naszą inteligencję. Zrozumiała jest pokusa ich pomniejszania i naginania do naszej miary. Jednym z elementów poprawnej egzegezy jest właśnie pokorne uszanowanie tej, często nas przewyższającej, wielkości i nieumniejszanie słów Jezusa przez pytanie, na ile możemy im „dowierzać”. On uważa nas za zdolnych do wielkich rzeczy. Wierzyć znaczy poddać się tej wielkości i powoli do niej dorastać” (s. 167).

Tak więc i trzecią część Jezusa z Nazaretu trzeba widzieć jako polemikę ze współczesną egzegezą oraz próbę praktycznego zastosowania hermeneutyki wiary. Ale przecież książka jest przede wszystkim zachętą dla czytelnika do nawiązania „wewnętrznej przyjaźni z Jezusem, do której przecież wszystko się sprowadza” (parafraza słów papieża z przedmowy do pierwszej części książki); w tej perspektywie widać wyraźnie, że pierwszy rozdział i epilog stanowią niejako wstęp i podsumowanie treści Ewangelii mówiących o tym, jaka jest Jego istota i posłannictwo oraz co z tego wynika również dla wierzących w Niego.

Tekst ukazał się w „Perspectiva” (2013) nr 2. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama