Kto pierwszy spotkał Jezusa zmartwychwstałego? Nie była to żadna z osób, która pobiegła do jego grobu
Maryja nie musiała ani biec do grobu, ani oglądać wskrzeszonego Syna, żeby w swojej pielgrzymce wiary dojść do celu.
Właśnie od tego warto zacząć: chrystofanie (ukazywanie się Zmartwychwstałego) nie są celem samym w sobie, ale raczej drogą do celu, którym jest wiara w treści wyznawane co niedziela: I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a królestwu Jego nie będzie końca. Apostołowie świadczą o tym, że widzieli Go zmartwychwstałego, ale nie przekonują przecież, że każdy może Go zobaczyć. Sam Zmartwychwstały realizuje swój cel w sposób przemyślany. Jeśli się ukazuje, to albo uczniom, albo kobietom, które zaświadczą uczniom o tym, że powstał z martwych.
Jeśli chronologia wydarzeń wskazuje na kobiety jako pierwsze, którym Pan pozwolił się zobaczyć, to już wkrótce oficjalne listy będą wymieniać mężczyzn jako uprzywilejowanych świadków, a św. Paweł wyróżni ich według autorytetu, jaki sprawują w Kościele: „ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu” (1Kor 15,5). Ewangeliści, jak zauważa Jean Guitton, interesują się objawieniem oficjalnym oraz tym, co potwierdza jego prawdziwość, a nie całą historią (J. Guitton, „Maryja”, tłum. T. Dmochowska, Warszawa 1956, s. 69), i już samo to może być powodem pominięcia relacji o spotkaniu Syna z Matką. Pan po swojej śmierci kontynuuje misję prowadzoną za ziemskiego życia a skoncentrowaną na „wymiarze Piotrowym” Kościoła, który założył, dlatego jak nie było Matki w gronie oficjalnie powołanych uczniów, tak nie ma Jej w gronie uczniów, którym się objawia.
Chrystofanie służą temu, by rozproszeni uczniowie zgromadzeni w jednym miejscu ze strachu, zebrali się razem wokół Chrystusa. Ten Kościół apostolski w zalążku będzie później jednym głosem, już po napełnieniu Duchem Świętym, wzywał do wiary w to, co oni widzieli, a w co inni będą mogli — i musieli — uwierzyć już bez widzenia. Tomasz usłyszy to, co odnosi się do każdego z nas (Maryja tym razem jest wyjątkiem): Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29). Z kolei „wymiar Maryjny” Kościoła, w swoim doskonałym zaczynie, w Matce Bożej, która pod krzyżem nie straciła wiary, uprzedza Kościół hierarchiczny. W ogóle kobiety właśnie, a nie mężczyźni (wyjątkiem Jan), znajdują się pod krzyżem i później pierwsze spotykają Zmartwychwstałego. Dlatego papież Benedykt XVI mógł napisać, że w swej strukturze prawnej Kościół jest oparty na Piotrze i na Jedenastu, jednak w konkretnej postaci życia kościelnego kobiety są ciągle tymi, które otwierają drzwi Panu (J. Ratzinger (Benedykt XVI), „Jezus z Nazaretu, cz. 2: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania”, tłum. W. Szymona, Kielce 2011, s. 280).
Zmartwychwstały ukazuje się Jedenastu, bo tego potrzebują; są jak my, którzy potrzebujemy umocnienia, i którzy mamy wierzyć świadectwu tych — o Boski paradoksie — którzy sami nie uwierzyli, póki nie zobaczyli. Jak bowiem relacjonuje ewangelista Marek, Jezus wyrzucał im brak wiary oraz upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego (Mk 16,14). A Maryja nie potrzebowała ani umocnienia, skoro pozostała mocna wiarą do końca, ani podobnego pocieszenia — bo pocieszona była w inny, wewnętrzny i pozazmysłowy, sposób. Ona już wtedy i jako pierwsza była w tej sytuacji, w której znajdą się kolejne pokolenia wierzących, którzy też nie będą mogli zobaczyć, a będzie się od nich wymagało wiary. Ta, która wierzyć nie przestała, nie potrzebowała też widzieć. Być może nie byłaby godna zwać się błogosławioną między niewiastami (por. Łk 1,42), gdyby Jej się ukazał! Mogłaby wtedy usłyszeć pytanie: Uwierzyłaś dlatego, że Mnie ujrzałaś? (por. J 20,29).
Maryja przewyższa nas o tyle, że nie ze względu na świadectwo apostołów, którzy widzieli, ale już wcześniej i głębiej wierzyła i przez wiarę wiedziała, że On żyje. Od nas oczekuje się wiary rodzącej się ze słuchania świadków, Ona tę wiarę już miała, choć nie przekreśla to wagi słuchania przepowiadania świadków, bo w ten sposób to, czego Ona doświadczała, mogło zostać nazwane. Głoszenie apostołów to jakby „ciało” dla „duszy” tego, co Maryja przeżywała; to zewnętrzne świadectwo tego przekonania, które nosiła w swoim sercu. Można więc sobie wyobrazić Maryję potrzebującą nauczycieli i słuchającą tych w gruncie rzeczy pozostawiających wiele do życzenia kazań apostołów, które jakkolwiek niedoskonale, ale przecież nazywały to, co Ona przeżywała w duchu. Wymiar piotrowy i maryjny potrzebują się przecież nawzajem; głos Kościoła pozostaje ważny w życiu mistyka, choć to właśnie mistyk odgrywa zasadniczą rolę w mistycznym Ciele Chrystusa.
Ewangeliści, na co może zwróci uwagę czytelnik Ewangelii, są nieporadni (choć oczywiście w Duchu Świętym!), kiedy opowiadają o spotkaniach ze Zmartwychwstałym, co dobrze wyraża wydarzenia z pogranicza tego i tamtego świata. Jezus jest wciąż sobą i jednym z nas, a przecież jednocześnie jawi się jakby był kimś innym, tak że nieraz Go nie rozpoznają, i nie podlega już tym prawom, którym my wciąż podlegamy (np. zjawia się nagle i to pomimo zamkniętych drzwi). Jest ten sam i zarazem jakiś inny, tak że nie wystarczy zwykły sposób pojmowania Jego obecności, a od uczniów wymaga się wymaga się wkraczania w inny sposób poznawania Pana, „jest to, można by powiedzieć, rozpoznawanie od wewnątrz” („Jezus z Nazaretu”, s. 282). Przypadek uczniów zmierzających do Emaus jest być może najwymowniejszym tego przykładem (por. Łk 24,13-35): trzeba Go widzieć „od wewnątrz”, na mocy sakramentów, „po Bosku”, a nie jedynie naturalnie, „po ludzku”.
Jan Paweł II powiadał, że istnieją wszelkie powody, by przypuszczać, iż Matka była pierwszą osobą, której zmartwychwstały Jezus się ukazał (Jan Paweł II, „Katechezy Ojca Świętego Jana Pawła II. Maryja”, Kraków-Ząbki 1999, s. 140). Jej obecność przy Chrystusie na Golgocie, a potem w Ciele Chrystusa — Kościele zgromadzonym w Wieczerniku, aż prosi się o nie odmawianie Jej przywileju spotkania z Synem, który powstał z grobu; Jej doskonałe zjednoczenie z Synem w Jego uniżeniu wymagają tego, by spotkali się razem w tajemnicy wywyższenia. Ale być może warto zmodyfikować to przekonanie Następcy św. Piotra, uwzględniwszy wielorakie doświadczenia chrystofanii (które w jakiś sposób zależały, jak to sugerują teksty natchnione, od stanu wiary wierzącego) oraz celu, jakiemu ukazywanie się Pana miało służyć. Maryjne doświadczenie Zmartwychwstałego musiało odpowiadać wielkości Jej powołania oraz obdarowania (łaski pełna, Niepokalana, cała święta).
Właśnie Matki nie oszczędzał Syn w czasie swojego życia, ale niejako wyrywał Ją z siebie samej, tak by Maryjna wędrówka wiary osiągnęła jeszcze za życia kres, jakim jest zjednoczenie z Nim. On sam, jako pierwszy — pisał Hans Urs von Balthasar — wywija mieczem, który musi Ją przeniknąć (J. Ratzinger (Benedykt XVI), H. Urs von Balthasar, Maryja w tajemnicy Kościoła, tłum. W. Szymona, Kraków 2007, s. 96), tak że nie zobaczymy Jej w chwili glorii Syna na Taborze, ale już w czasie kenozy na Kalwarii — tak. I analogicznie nie słyszymy nic o Jej obecności, gdy On wstępuje do nieba, będzie za uczestniczyła w modlitwie Kościoła w Wieczerniku. Jakże nie widzieć w tym wszystkim Jej szczególnej roli i wyjątkowej drogi, którą musiała przejść do końca?
Jeśli inni widzą, by uwierzyć, Ona jedyna wierzy, a nie widzi, innymi słowy: widzi przez wiarę, widzi więcej i głębiej niż pozostali. Jak wcześniej razem z Synem była, jeśli wolno tak rzec, współukrzyżowana, tak teraz przeżywa współuwielbienie razem z Nim, daleko bardziej niż mogą to wyrazić słowa św. Pawła będące mimo wszystko dalekim echem tego, co Ona musiała doświadczać: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego (Ga 2,19-20). Niby na ziemi, ale już razem z Synem w niebie; mistycznie w trzecim niebie (por. 2Kor 12,2-4), jakby już była wniebowzięta, ale jednocześnie jeszcze w pierwszej gminie chrześcijańskiej, obecna jakiś czas jeszcze ze względu na dobro Kościoła. Jako pierwsza z nas, umarła i zmartwychwstała duchowo, by prowadzić życie w pełni ukryte z Chrystusem w Bogu (por. Kol 3,3).
Doskonałe zjednoczenie z Synem, które utrzymywała przez całe życie, wymagało od Niej odbycia wędrówki wiary aż po doświadczenie „nocy ciemnej”, która dosięgła Ją pod krzyżem. W duchu Maryi, Matki wierzących, wydarzyły się te rzeczywistości, których niewyraźną zapowiedź stanowiły epizody z życia Abrahama, ojca wierzących. Tamten wędrował fizycznie (i duchowo) za Jahwe, a Ta w duchu (a czasem i fizycznie) podąża za Jego Synem. Kiedy Abraham składał ofiarę z syna, w jakiś mistyczny sposób dane mu było uczestniczyć w Chrystusowej ofierze, z kolei Maryja jako jedyna z ludzi współuczestniczy mistycznie w sposób doskonały w doskonałej ofierze, oddając swojego Syna Ojcu wzorem patriarchy, choć to raczej on składał w ofierze Izaaka przyszłym wzorem Maryi. Jeśli grzeszny Abraham zwany Przyjacielem Boga miał już jakieś niejasne, przez wiarę, poczucie śmierci i zmartwychwstania Chrystusa (por. Hbr 11,19), co Jezus potwierdził (por. J 8,56), to znaczy, że tym bardziej Matka Boża doświadczyła przez wiarę radości Zmartwychwstania w jakiś mistyczny, nieznany uczniom i nam, sposób.
W odniesieniu do tak wielkiej tajemnicy należałoby zachować pobożne zdumienie oraz nie wykazywać zdziwienia wymownym milczeniem ewangelistów w temacie spotkania Matki z Synem. Jean Guitton nie wahał się nawet twierdzić, że być może mamy do czynienia ze świadomym milczeniem poszanowania, tym samym milczeniem, do którego ucieka się Jan w opisie ustanowienia Eucharystii. Milczeniem, które jest hołdem ducha złożonym temu, co nie da się wyrazić słowami („Maryja”, s. 69). Paradoksalnie jednak milczenie, jeśli nie ma być pozbawione wymowy, należałoby usłyszeć; w związku z tym papież zachęcał do refleksji nad przyczynami, dla których ewangeliści dokonali takiego właśnie wyboru („Katechezy...”, s. 139), ponieważ nie jest to bez znaczenia dla nas, którzy dopiero uczymy się poznawać Pana nie według ciała, ale według ducha (por. 2Kor 5,16b).
Sformułujmy przynajmniej ten wniosek: objawienie służące naszemu zbawieniu zawiera się w słowach urzędowych świadków (por. Dz 10,41), z kolei Zmartwychwstały ukazuje się jako żywy jedynie w Kościele, który jest Jego Ciałem. Jak zmartwychwstania, które jest przejściem do całkiem nowego rodzaju życia w Bogu, nie można zaobserwować metodami starego życia, tak doświadczenie Zmartwychwstałego staje się udziałem jedynie „nowego człowieka” zrodzonego i wzrastającego przez Słowo Boże i sakramenty przyjmowane z wiarą.
Tekst ukazał się w „Egzorcyście” (2014) nr 4 (kwiecień). Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg