Wydaje się, że lepsza od prób odgadnięcia tajemnicy, na czym polega podobieństwo człowieka do Boga, który go stworzył na swój obraz, i który w końcu sam stał się człowiekiem, byłaby zgoda na paradoks
Wydaje się, że lepsza od prób odgadnięcia tajemnicy, na czym polega podobieństwo człowieka do Boga, który go stworzył na swój obraz, i który w końcu sam stał się człowiekiem, byłaby zgoda na paradoks.
Jak to mottem swojej książki zachęcał Henry de Lubac: „zważmy, że sama Ewangelia pełna jest paradoksów, że sam człowiek stanowi żywy paradoks i że, jak można wnioskować ze słów Ojców Kościoła, Wcielenie to paradoks najwyższy: Παράδοξος παραδόξων”. Otóż to! Mądrzy tego świata wszystko chcą wyjaśniać, a prostaczkowie oświetlają „paradoksem paradoksów” paradoks samych siebie.
Filozofom się nie śniło, jak paradoksalna jest natura „żywego paradoksu”. Nie jest ona zamknięta, jak chciał Arystoteles, ale właśnie otwarta na dopełnienie „w Bogu”. Jest sobą tylko i aż o tyle, żeby być i szukać swojego dopełnienia w łasce Bożej. Swój cel znajduje jednak tylko wtedy, gdy ogarnie ją to, co nadprzyrodzone. Łaska jest „ukoronowaniem” natury, ale nie należy do natury; jest konieczna dla natury, ale natura nie nabywa przez to do niej „prawa”.
„Żądamy od Boga łaski nam należnej” — taki transparent, choć mógłby pojawić się w dzisiejszych czasach, wynika z nieporozumienia, a nawet z wielu nieporozumień. Jednym z nich jest spojrzenie „od dołu” zamiast spoglądania „z góry”. To nie tyle natura oczekuje łaski, ile łaska oczekuje od natury otwartości na jej przyjęcie. Tylko dlatego łaska może być łaską, że natura jest naturą. Jak w odwołaniu do św. Tomasza z Akwinu pisał Gisbert Greshake, „punktem wyjścia jest łaskawa wola Boga, która ustanawia ludzką naturę jako warunek wstępny dla swego działania”.
Naturę człowieka trzeba widzieć jako łaskę „podwójną”: łaskę dla człowieka, który dzięki „otwartości” natury może wyczekiwać łaski, i łaskę dla Boga, który tylko dlatego będzie mógł sprezentować łaskę, że już w stworzeniu podarował jej gotowość do przyjęcia łaski. W tym paradoksalnym języku być może odzwierciedla się obraz człowieka stworzonego na obraz Boży — jednym z refleksów naszego podobieństwa do Boga jest to, że nie tylko On wyświadcza nam łaskę, ale i my, mówiąc kolokwialnie, „robimy Bogu łaskę”. Nawet jeśli na tym podobieństwie analogii jest wyciśnięte jeszcze większe niepodobieństwo.
Paradoksalność „do kwadratu” w relacji łaski i natury jest „wyjątkiem od reguły” paradoksu wszelkiej miłości, także międzyludzkiej. Miłość jest z jednej strony niezbędna człowiekowi, ale przecież nie może jej wymagać od drugiego, bo nie ma miłości bez wolności. Jak człowiek „skazany” na miłość — jest „skazany” na łaskę, bo miłość „musi” być wolna, tak samo człowiek „skazany” na łaskę — jest „skazany” (jakkolwiek tautologicznie to brzmi) na łaskę, bo zależy od miłości Boga.
I w końcu trzeba powiedzieć, że jeśli człowiek nie jest człowiekiem bez łaski, to znaczy że człowiek został powołany do życia „ponad człowiekiem”. I znów, nie wolno bać się paradoksu: człowiek jest człowiekiem, a nie Bogiem, ale człowiekiem jest, gdy staje się Bogiem. Dlatego, jak przypomniała Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie Teologia, chrystologia, antropologia, nie wolno za cel odkupienia stawiać humanizacji człowieka, ale jego przebóstwienie.
Tyle że otrzymane dzięki łasce, a nie własnym naturalnym wysiłkiem. Paradoksalnie, samoubóstwienie, ten „program totalnej wolności”, który został „zaproponowany naszym prarodzicom w raju przez węża, który — jak stwierdza Biblia — miał jeszcze wówczas nogi” (Lech Jęczmyk), w rozumieniu potomków Adama i Ewy nie tyle polega na „staniu się jak Bóg” o własnych siłach, ile na uznaniu, że można być człowiekiem o własnych siłach.
Diabelskie kłamstwo w czasach, gdy wąż nie ma już nóg, bazuje na rozdzieleniu łaski od natury: łaska stała się „pierwszym piętrem” (nadnaturą) dobudowaną do parteru (natury), ale przecież wolnoć Tomku w swoim jednokondygnacyjnym domku! Rzeczywiście, wydaje się że można żyć jedynie „naturalnie”, skoro łaska jest łaską, a nie należy do natury. Jest to jednak możliwe tylko dlatego, że łaska wciąż „szuka” zgubionej „owcy”, a zatem natura nie jest tak naturalna, jak się ją maluje.
Ukazujący się Jezus dyktował Sekretarce Miłosierdzia: „pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu Moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień Mojej sprawiedliwości” (Dz. 965). Czas miłosierdzia to inaczej czas łaski, która oczekuje na „łaskę” ze strony natury, by ją obdarzyć łaską. Wołanie Boga, którego łaska nie jest przyjęta przez naturę, to pewnego rodzaju „deska ratunku” rzucona Bogu przez Boga, który oby został w końcu potraktowany przez człowieka „po ludzku”.
Jeśli nie miłosiernie, to przynajmniej sprawiedliwie, czyli zgodnie z ludzką naturą, która krzyczy o łaskę tym głośniej, im bardziej się fakt ten „na siłę” przemilcza.
opr. mg/mg