Wielu mówi: "Bóg tak, Kościół nie". Jednak w Bożym planie dla świata Kościół nie jest tylko jakimś elementem marginalnym - wręcz przeciwnie, jest w samym centrum historii zbawienia
W jednym ze swoich felietonów teatralnych kpił sobie autor Gwałtu na Melpomenie z biblijnego opowiadania o Noem. Ta, jak to określił, jedna „z najgłupszych legend Starego Testamentu”, jawiła się Słonimskiemu jako „dzieje jednego partactwa, które miało być poprawione nowym partactwem”. Krytykował również niewiarygodne detale podane przez autora natchnionego, a dotyczące na przykład dokładnych wymiarów arki: „w tej pływającej szopie miały się zmieścić wszystkie gatunki zwierząt, i to po siedem par z każdego gatunku”.
Otóż niektórzy wierzący dokonują swego rodzaju gwałtu na tyleż chętniej przywoływanej w ramach „chrześcijańskiej przemocy ewangelizacyjnej”, im mniej się ją rozumie, zasadzie „poza Kościołem nie ma zbawienia” (łac. extra Ecclesiam nulla salus). Przypomnijmy dla porządku, że została ona sformułowana przez św. Cypriana ze względu na troskę o wiernych odchodzących od Kościoła i zrywających więź ze swoim biskupem, motywem biskupa Kartaginy nie była „chęć wypowiadania się na temat możliwości zbawienia tych, którzy bez własnej winy do tego Kościoła nie należą” (I.S. Ledwoń). To często powtarzane przez Ojców Kościoła sformułowanie, rozumiane w sposób pozytywny „oznacza, że całe zbawienie pochodzi jedynie od Chrystusa-Głowy przez Kościół, który jest Jego Ciałem” (KKK 846). Ani misja Syna Bożego nie została spartolona, by trzeba było Bogu ratować się (i ludzi) nowym partactwem-Kościołem, ani Kościół nie jest fuszerką i rzeczywiście jest w nim dostępne Chrystusowe zbawienie, ba! nawet sam Chrystus żyjący.
„Jeśli więc mówimy, że nie ma zbawienia poza Kościołem — tłumaczyłem w Katolickim pomocniku towarzyskim — to dlatego, że nie ma zbawienia bez Kościoła (łac. sine Ecclesia salus nulla), tak jak nie ma zbawienia bez Chrystusa (łac. sine Christo salus nulla)”. Dlatego ten, kto wiedząc, że Kościół jest konieczny do zbawienia, nie chciałby stać się Jego członkiem, nie może być zbawiony, z drugiej jednak strony sam Kościół podkreśla, że ci, „którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie” (KKK 847). Z kolei według tyleż pięknego co prawdziwego stwierdzenia Konstytucji o Kościele „nie dostępuje jednak zbawienia, chociażby był wcielony do Kościoła, ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła »ciałem«, ale nie »sercem«” (Lumen gentium). O takim można by mówić: poroniony płód.
Kościół jest „powszechny” (in. „katolicki” = „uniwersalny”, „cały” czy „zupełny”), jak wyznajemy co niedziela, ponieważ Chrystus jest w nim obecny, a także dlatego, że Kościół otrzymał od swojego Zbawiciela pełnię środków zbawienia (Słowo Boże, wyznanie wiary, życie sakramentalne, sukcesję apostolską), a przez to sam staje się „jakby sakramentem” dla tych, którzy nie znają jeszcze/już Boga. W tym sensie, jak stwierdza dominikanin Yves Congar formuła „»poza Kościołem nie ma zbawienia« oraz idea Kościoła jako »powszechnego sakramentu zbawienia« mają dokładnie to samo znaczenie”. Powszechność Kościoła oznacza jego misyjność — posłanie do wszystkich bez wyjątku ludzi, aby cała ludzkość stała się jednym Ciałem zjednoczonym z Chrystusem-Głową. Zaczyn Kościoła ma zakwasić całą ludzkość, a „ostatecznym celem misji nie jest nic innego, jak uczynienie ludzi uczestnikami komunii, jaka istnieje między Ojcem i Synem w Ich Duchu miłości” (KKK 850). Zaiste, nie jest to małoduszny cel, i przyznać trzeba, że iście Boskich mocy wymaga jego realizacja. By się jej podjąć, trzeba nie lada pokory, która niektórym krytykom Kościoła myli się z zarozumialstwem.
Przy okazji koniecznie należy zdemitologizować pewien stereotyp, który był się zalęgł w głowach wierzących, ale chyba w jakiś inny Kościół niż ten, w którym rozpoznaje się sam Kościół. Otóż myli się często „powszechność” Kościoła z jego światowym zasięgiem. W tym sensie można by mówić o Kościele powszechnym dopiero od jakiegoś momentu dziejów (lub do któregoś, jeśli założyć, iż Kościół się kiedyś znów „zwinie” liczebnie), a nie od samego początku. A jednak już w Kościele w Jerozolimie — nazwijmy go lokalnym — a nie na przykład dopiero w „światowym” Rzymie, autorzy natchnieni widzą powszechność. Święty Łukasz w Dziejach apostolskich (można by napisać: Dziejach Kościoła) widzi objawienie się tego rysu Kościoła już w Dzień Pięćdziesiątnicy, bo wtedy reprezentanci wszystkich narodów pod słońcem usłyszeli, jak napełnieni Duchem Świętym przemawiali w jego języku (por. Dz 2,5-6).
Można powiedzieć, że Kościół ma swego rodzaju „kod genetyczny”, dzięki któremu będzie możliwe zrealizowanie nie tylko powszechności, ale i pozostałych znamion Kościoła. Warto zauważyć, że autor natchniony nie przypadkiem wymienia u początku Kościoła „teologiczne sekwencje”, w których ta genetyczna informacja jest zawarta: są to Apostołowie (na czele których stoi Piotr), Maryja — Matka Jezusa oraz bracia Jego (por. Dz 1,14), którzy trwają w nauce Apostołów i wspólnocie, „łamią chleb” (czyli: karmią się Eucharystią) i modlą się (por. Dz 2,42). Podobnie widział to św. Jan już w Kanie, tyle że tam jeszcze uczniowie jeszcze nie wierzyli, a Maryja — tak; dlatego ks. Czesław Bartnik zwraca uwagę na nieprzypadkową kolejność: „On (Chrystus), Matka Jego, uczniowie, bracia i lud (por. Dz. 1,14; J 2,12)”. Dzięki temu „kodowi genetycznemu” organizm Kościoła będzie się rozrastał, albo odtwarzał. Jak to ujął konwertyta Gilbert Keith Chesterton, „ilekroć katolicyzm zostaje wygnany jako coś starego, zawsze powraca jako coś nowego”.
Wiara dostrzega również rys świętości w Kościele, albowiem Święty Oblubieniec ukochał Kościół jako swoją Oblubienicę, i wydał za nią samego siebie, aby go uświęcić (por. Ef 5,25-26). Jak kiedyś Panna Młoda wnosiła przy zawieraniu małżeństwa posag, tak tutaj to Małżonek obdarowuje Żonę świętym wianem — pełnią środków zbawienia, dzięki której również sam Kościół ma moc uświęcać swoich członków. Zrodzeni przez niego (właściwie „nią”, bo „Kościół” to rodzaj żeński, tylko język polski się zgenderyzował) synowie płci męskiej i żeńskiej wyposażeni zostają we wszystko, co potrzebne, by stać się doskonałymi jak Ojciec niebieski (por. Mt 5,48). Kościół (rodzaj męski), który jest Matką (rodzaj żeński), obejmuje (to słowo pasuje do obu płci) „w łonie swoim grzeszników, święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia, podejmuje ustawicznie pokutę i odnowienie” (Lumen gentium), pociągnięty pragnieniem upodobnienia do Oblubieńca. Jeśli, „jak słusznie powiedział pewien znawca życia, nie ma prawdziwego pociągu tam, gdzie jest za mała różnica płci” (to znów Słonimski), tak nie ma pragnienia pokuty tam, gdzie nie dostrzega się różnicy świętości między Mężem a Żoną.
Jak jednak rozumieć, że „Kościół już na ziemi naznaczony jest prawdziwą, choć niedoskonałą jeszcze świętością” (Lumen gentium)? Trzeba dostrzec rozdźwięk pomiędzy świętością, która została dana przez Oblubieńca, i tą świętością, która została przyjęta przez Oblubienicę. Otrzymany od „pewnego mężczyzny” zaczyn świętości „pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło” (Łk 13,20-21). W historii Kościoła nie mamy do czynienia ani z ewolucją (jakby chcieli postępowcy), ani z inwolucją świętości (jak utrzymują konserwatyści), lecz ze stopniową fermentacją dokonującą się dzięki tym samym „drożdżom” świętości (sto procent świętości w świętości), a mimo iż proces przebiega w „naczyniach” brudnych, to przecież nieświętość nie ma mocy plamić nieskalanej świętości Gospodarza, która została dana do użytku Gospodyni. Dlatego można mówić, iż — wydawałoby się paradoksalnie! — Kościół jest „nieskalany, choć złożony z grzeszników” (KKK 867). Kościół więc jak Maryja jest niepokalany od chwili swego „poczęcia”, a „jego uwikłanie w grzech nie jest w stanie dotknąć i zniweczyć tego początku z »czystej« łaski Boga” (Józef Majewski), która ma moc oczyścić to, co grzeszne. Dzięki temu, że w Chrystusie mieszka cała Pełnia, Bóstwo na sposób ciała (por. Kol 2,9), ten, kto widzi Wcielonego Syna, widzi i Ojca (por. J 14,9). Z kolei w Kościele obok już „widzialnego” (struktura, wiara, sakramenty) „pierwiastka boskiego mamy — twierdził Włodzimierz Sołowjow — nie odpowiadającą mu rzeczywistość ludzką”; cała rzecz zatem w tym, by Boskiemu zaczynowi pozwolić „wcielić” się w pełni i zakwasić wszystko, co ludzkie.
Zaraz należy jednak podkreślić, że od reguły „nieskalania mimo skalania” jest jeden chlubny, Niepokalanie Poczęty i donoszony do końca w świętości, wyjątek „nieskalanego nieskalania”. We wniebowziętej został już zrealizowany ten cel, który rysuje się przed Kościołem: przebóstwienie. Według św. biskupa Atanazego z Aleksandrii „Bóg stał się człowiekiem, aby ludzi byli bogami”, w związku z czym św. Maksymilian Maria Kolbe, założyciel Rycerstwa Niepokalanej, formułował swego rodzaju zasadę akcji-reakcji: jak Bóg stał się człowiekiem, tak im kto dokładniej odtworzy w sobie obraz Chrystusa Pana, tym bardziej zbliży się do Bóstwa, ubóstwi, stanie człowiekiem-Bogiem”. Właśnie i dopiero „w Maryi, najdoskonalszym członku Kościoła, możemy kontemplować jego prawdziwą naturę”, albo, innymi słowy, bez Maryi ani Kościół nie wiedziałby, na czym polegają narodziny do prawdziwej świętości, ani nie można by mówić o tożsamości Kościoła z Królestwem Bożym, „gdyby miała się ona opierać jedynie na Chrystusie, Głowie Kościoła, i nie miała doskonałego odpowiednika wśród jego członków” (Christoph Schönborn). Z kolei w sercach owych członków Królestwo Boże już istnieje i wzrasta w sposób tajemniczy, aby w pełni ukazać się dopiero wraz z powtórnym przyjściem Pana, kiedy to Kościół objawi się jako nieskalana „Małżonka Baranka” (por. Ap 21,9).
Według drogiego Ojcom Kościoła obrazu, arka Noego ocalająca z potopu jest figurą Kościoła. Jednak Kościół powszechny to nie sekta, której „wymiary” dałoby się ściśle określić. Nie da się nawet wskazać palcem tych, którzy w Kościele, „tej pływającej szopie” Noego, rzeczywiście się znaleźli nie tylko ciałem, ale i sercem. Podobnie jak nie da się zbadać stopnia świętości poszczególnych członków Kościoła, którego rysem charakterystycznym jest świętość, nawet jeśli da się wskazać palcem świętych, którzy wspięli się na wyżyny świętości, i nawet jeśli wiadomo, że Matka Pana wspięła się na Rysy świętości, bo nic z łaski Bożej nie zostało przez Nią zakopane.
opr. mg/mg