Z cyklu "Szukającym drogi"
Dzisiaj cudy praktycznie się nie zdarzają. Odnoszę wrażenie, że wielu współczesnych katolików cudy żenują. Chętnie uznaliby wiarę w cudy za pozostałość prymitywnego pojmowania świata. Powstrzymuje ich tylko to, że sam Chrystus czynił cudy. Ja sam mam dwa pytania: 1) Obraz Boga, który nie zagrzmiał swoją potęgą wobec nieprawości i zbrodni Oświęcimia, a który ingeruje w sytuacjach dużo mniej poważnych, mnie nie tylko nie przekonuje, ale odstręcza. W tym obrazie nie ma żadnej głębi, takie wyobrażenia o Bogu budzą moje zażenowanie. 2) Być może dzisiaj jakieś cudy nawet się i zdarzają, ale jeśli nawet — to bardzo rzadko. Dawniej cudów było bez porównania więcej. Dlaczego? Najbardziej narzucająca się hipoteza: cudy są wytworem braku krytycyzmu, a więc zjawiskiem raczej subiektywnym.
Jakby w odpowiedzi na twierdzenie, że w naukowym obrazie świata nie ma miejsca na cudy, natrafiłem niedawno na głęboką uwagę Poincarégo, że „największym cudem na świecie jest to, że cudy się nie zdarzają”. Wielki fizyk wyraził w ten sposób swoje zdumienie i podziw, że prawa przyrody są takie właśnie, jakie są, i że są niezmienne. To zdumienie, że świat jest taki właśnie, jaki jest, paradoksalnie wyraził mój przyjaciel fizyk. Czuł się obrażony w swoim racjonalizmie opisem ewangelicznym, że Zmartwychwstały Jezus przyszedł do apostołów mimo zamkniętych drzwi. Otóż pewnego razu powiedział mi: „A czy to nie jest coś równie niepojętego, że ja natrafiam na ścianę i ona mnie zatrzymuje?”
Już św. Augustyn głosił, że cały świat jest jednym wielkim cudem i to, co my pospolicie uważamy za cud, nie jest bardziej cudem od tego, co nam się wydaje zwyczajne. Jest cudem, w naszym odczuciu, ze względu na swoją nadzwyczajność i wyraźny kontekst religijny. Toteż nie z racji rzeczowych, ale jedynie psychologicznych, zjawisko nadzwyczajne może nam więcej powiedzieć o Bogu niż otaczające nas cudy zwyczajne.
Ma Pan chyba rację twierdząc, że wielu współczesnych katolików cudy jakby żenują. Bierze się to stąd, że nasze poglądy na temat Opatrzności Bożej są w znaczej mierze oparte na modelu deistycznym. Wydaje nam się często, że Bóg stworzył świat, nadał mu swoje prawa i jakby stanął z boku: tylko od czasu do czasu ingeruje w naturalny bieg rzeczy i wtedy właśnie następuje cud. Jest to oczywiście obraz naiwny i słusznie można wówczas — tak jak Pan — pytać: dlaczego Pan Bóg powstrzymał się od cudownej ingerencji w Oświęcimiu, mimo że na pewno wielu ludzi błagało Go wówczas całą swoją duszą o koniec koszmaru? Umieszczenie nauki o cudach na tle prawdy o Opatrzności Bożej będzie główną częścią mojej odpowiedzi na Pańskie pytanie, przedtem jednak chciałbym rzucić parę uwag na temat cudów Pana Jezusa.
Przyjście, życie, śmierć i zmartwychwstanie Zbawiciela było oczywiście najwspanialszym dziełem Bożej Opatrzności względem ludzi. Zbawiciel przyszedł uwolnić nas z paraliżu duchowego, z zaślepienia, przyszedł nas obdarzyć życiem Bożym. Był człowiekiem tak prawdziwym, że to przekracza wszelkie nasze wyobrażenia: każdy z nas jest bowiem więcej lub mniej pokrzywiony, przygaszony, niedowidzący, nie rozumiejący, zasklepiony w sobie. On był w pełni Prawdziwym Człowiekiem, bo był maksymalnie — jak to się tylko da pomyśleć — zjednoczony z Bogiem: On sam jest Prawdziwym Bogiem, równym Ojcu Synem Bożym. Rzecz jasna, ten Człowiek był przepełniony duchową mocą, moc Boża przelewała się z Niego obficie na innych i uwalniała z grzechów, otwierała na ukrytą w świecie prawdę Bożą itp. Była to moc tak potężna, że bez trudu przebijała się niejako przez to, co niewidzialne, i ujawniała się również widzialnie.
Proszę zauważyć, że cudy ewangeliczne zawsze objawiają jakąś głębszą rzeczywistość, a zarazem pracują na rzecz tego głębszego wymiaru. Zanim Pan Jezus uzdrowi ślepego, przedtem zajaśnieje wśród ludzi jako Światłość świata, dzięki której ujawnia się prawda o człowieku i właściwy kierunek naszej życiowej drogi (J 1,9—11; 3,19—21; 8,12; 9,4n). Moc tej Światłości jest tak wielka, że niejako mimochodem uzdrawia nawet wzrok cielesny. Zarazem cud cielesny promieniuje na sferę ducha: przywrócenie wzroku było dla uzdrowionego początkiem wiary w Jezusa (J 9,38).
Znów w wskrzeszeniu Łazarza Chrystus objawił się jako Życie, które ma moc wszystkich wyrwać od śmierci: „Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie” (J 11,25). Albo cud uzdrowienia z paraliżu: Chrystus uczynił go dlatego, żeby nas przekonać, iż przedtem już dokonał cudu daleko większego — uwolnił tego, którego ciało było związane chorobą, z więzów grzechu. „Cóż łatwiej jest powiedzieć: Twoje grzechy są ci odpuszczone, czy też: Wstań i chodź? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma władzę na ziemi odpuszczać grzechy — rzekł do paralityka: Wstań, weź łoże i idź do domu!” (Mt 9,5n)
I taki jest sens wszystkich Jego cudów. Uzdrawiał opętanych, bo ma moc nas wszystkich wyzwolić spod panowania szatana. Pochylał się nad trędowatymi, bo po dziś dzień nie brzydzi się żadnym grzesznikiem i każdego chce uwolnić z trądu grzechów. Przywracał słuch i mowę, bo i dziś przywraca słuch duchowy, tak abyśmy mogli słyszeć słowo Boże i rozpoznawać Jego obecność w naszym życiu, a także abyśmy mogli świadczyć o Nim wobec innych.
Wszystkie widzialne cudy Jezusa były zakorzenione w rzeczywistości głębszej i niewidzialnej, wiele zaś swoich cudów dokonał Jezus wyłącznie niewidzialnie (taki na przykład byłby Jego cud odpuszczenia grzechów sparaliżowanemu, gdyby nie małoduszna reakcja świadków). Natomiast Pan Jezus nigdy nie uległ pokusie dokonywania takich cudów, które byłyby jedynie zewnętrzną manifestacją mocy, nie miałyby w sobie sensu duchowego. Nie poszedł więc za podszeptem szatana, i nie rzucił się dla widowiska z świątynnego szczytu, nie dał faryzeuszom znaku z nieba, jakiego oni żądali, nie zstąpił z krzyża, mimo że szydercy obiecywali uwierzyć w Niego. To sobie zapamiętajmy: Chrystus nie uczynił ani jednego cudu, który nie miałby w sobie wewnętrznej duchowej treści, który byłby jedynie zewnętrznym dowodem Jego mocy.
Czy przez swoje cudy Chrystus łamał albo zawieszał prawa natury? Otóż nie. Nawet kiedy wskrzesił rozkładającego się już Łazarza, nie działał wbrew prawom natury ani obok nich. On wówczas objawił nową naturę: tę naturę, która już nie będzie panowała nad człowiekiem ani go sobą przygniatała, dlatego że człowiek — wyzwolony z grzechu i potężny swoją jednością z Bogiem — będzie panował nad nią, a ona przez to będzie wywyższona i uszlachetniona. Również inne cudy Chrystusa objawiały tę naturę czasu eschatologicznego, naturę nowego stworzenia: zarówno cud chodzenia po wodzie, jak cud przyjścia pomimo zamkniętych drzwi. I to także sobie zapamiętajmy: Cud nigdy nie łamie praw natury ani ich nie zawiesza, cud jedynie bardziej lub mniej ujawnia ostateczną sytuację natury, sytuację natury w świecie bez reszty zwróconym ku Bogu.
Spróbujmy sobie teraz, w świetle powyższych ustaleń, odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego dziś tak mało cudów? Otóż współczesny Europejczyk uznaje właściwie tylko dwa wymiary rzeczywistości, materię i kulturę, zamknął się zaś na wymiar duchowy, czyli akurat ten, który przekracza ramy czasoprzestrzeni. W tej dwuwymiarowej rzeczywistości cud jest faktycznie czymś niezrozumiałym, nielogicznym, niepotrzebnym i równie kiczowatym jak trójwymiarowy obrazek dla dzieci. Żeby zrozumieć, czym naprawdę są cudy, trzeba być dobrze wkorzenionym w rzeczywistość, trzeba żyć w rzeczywistości trójwymiarowej.
Czym jest cud dla człowieka duchowego? Człowiek duchowy nieustannie obraca się w kręgu cudów. Ta sama materia, którą wszyscy dotykamy, ważymy, mierzymy i używamy, jest prześwietlona światłem Bożym, niewidzialnym jednak dla ludzi nieduchowych, ale dopiero w tym świetle ujawnia swoją niezwykłą wspaniałość. Dopiero w tym świetle możemy doświadczyć, że Boża Opatrzność ogarnia dosłownie każdą chwilę naszego życia, że Najlepszy Ojciec opiekuje się nami bez reszty. Nawet choroby, cierpienia i prześladowania, którym na równi podlegają wszyscy ludzie, są przeniknięte mocą Bożą, na którą ludzie nieduchowi są zamknięci. Każdy szczegół naszego życia — dobry i zły — ma swoje korzenie w świecie niewidzialnym i dopiero kiedy to widzimy i w tamtym kierunku poszukujemy, zaczynamy rozumieć, jak cudowne jest życie i świat, w którym żyjemy.
Otóż kto żyje w tym świecie cudownym (albo przynajmniej przez jakiś okruch doświadczenia przekonał się, że ma prawo jego istnienie przeczuwać), nie będzie się dziwił, że ta cudowność raz po raz przebija się aż do sfery zjawiskowej i objawia się jako potężniejsza nawet niż prawa fizyki czy biologii. Jeśli ktoś poprzez swoje cierpienie odbywa pracę duchową i namacalnie doświadcza mocy Bożej, oczyszczającej i uszlachetniającej jego ducha, ten nie zdziwi się, jeśli ta moc — niejako mimochodem, niejako ze swego nadmiaru — uzdrowi również jego ciało. Wystarczy sobie uświadomić, że wśród cudów, stwierdzanych przez Kościół w procesach kanonizacyjnych, szczególnie często spotyka się cudy doznane przez siostry zakonne. To nie jest przypadek.
Kto w ten sposób patrzy na cudy, nie będzie się gorszył tym, że Bóg nie sparaliżuje podnoszącej się do ciosu ręki zbrodniarza ani nie roztrzaska piorunem strażników Oświęcimia. Po prostu Bóg nie lubi naruszać naturalnego biegu rzeczy — ani praw fizyki i biologii, ani praw rządzących dobrem i złem. Nie lubi nie dlatego, że ma takie widzimisię, ale dlatego że jest Miłością i drogą cierpliwej miłości — bez zewnętrznych nacisków — prowadzi świat do zbawienia. Ostateczne jednak dno bytu należy bezwzględnie do Boga i dlatego żaden zbrodniarz, nawet szatan, nie może bez mojego współudziału wyrządzić mi krzywdy ostatecznej, nie może zabić mojej duszy. To jest nieskończenie dużo, choć rozumiem, że z pozycji człowieka udręczonego może się to wydawać bardzo mało. Ale moc Boża działa jeszcze potężniej: dzięki niej nawet cierpienie i prześladowania mogą stać się dla mnie drogą do odnalezienia się i oczyszczenia. Czy to nie jest cud? I cóż w tym dziwnego, jeśli owa potężna moc Boża ujawni się niekiedy widzialnie, wyzwalając prześladowanych nawet z widzialnych więzów? Ale przecież nawet w takim wypadku Pan Bóg nie działa jako zewnętrzny ingerent.
Dlaczego dziś tak mało cudów? Zależy, dla kogo mało. Jeżeli ktoś żyje tylko w swoich dwóch wymiarach, to choćby wierzył w cudy i ich pożądał, przecież on nie cudów pragnie, ale nadzwyczajnej zewnętrznej ingerencji Boga. Taki człowiek, nawet jeśli jest świadkiem cudu, to go przeważnie nie zauważy. Dla tego jednak, kto żyje w wymiarze duchowym, cudy są niemal chlebem powszednim. Taki rozpoznaje palec Boży również w rozmaitych widzialnych wydarzeniach, choć zapewne tylko nieliczne spośród tych wydarzeń można by określić jako „niewytłumaczalne z punktu widzenia współczesnej nauki”.
Słowem, na Pańskie pytanie, dlaczego dziś tak mało cudów, odpowiedziałbym po prostu słowami Ewangelii: „Bo kto ma, temu będzie dane, a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma” (Łk 8,18). Cudów jest mało tylko dla tych, którzy nie dostrzegają w rzeczywistości jej najważniejszego wymiaru.
opr. ab/ab