Dlaczego Boże Narodzenie obchodzimy 25 grudnia?
W jednym z artykułów natrafiłem na opis ciekawego wydarzenia: „Pewna kobieta zagadnęła w pociągu jednego z dominikanów: Proszę księdza, przeczytałam, że Pan Jezus nie urodził się 25 grudnia, tylko że to jest jakieś pogańskie święto. Co ja swoim dzieciom powiem, gdy Boże Narodzenie przyjdzie?”. Jest on opatrzony następującym komentarzem autora: „Zdumienie ogarnia, że w XX wieku praktykująca chrześcijanka nie wiedziała czegoś, czego nikt nie ukrywa, bo wszyscy to wiemy, że data została przyjęta umownie”. Pojawia się więc pytanie, dlaczego nikt o tym nie mówi? Ten wątek podejmuje autor w innym tekście pisząc, że może wynika to z dziwnego przekonania, które jeszcze od czasu do czasu można spotkać wśród niektórych duszpasterzy, iż „lepiej ludziom za dużo nie mówić, bo jeszcze się zgorszą”. Prawda jest jednak taka, że m.in. postawa ta prowadzi do tego, iż wielu chrześcijan po przeczytaniu książek typu Kod Leonarda da Vinci ma poważne problemy dotyczące wiary. Tymczasem ludziom warto mówić o tych sprawach, gdyż kryją się za nimi zapomniane treści, które mogą umocnić naszą wiarę i przybliżyć nas do Jezusa.
Nie o datę tu chodzi…
[Uwaga od redakcji: początkowo w całym Kościele 6 stycznia obchodzono zarówno Boże Narodzenie, jak i Chrzest Pański. Święto to zwane było "Teofania", czyli "Objawienie Boga". Na Wschodzie rozdzielono te święta dopiero w 377 r., za sprawą Jana Chryzostoma, tak że Boże Narodzenie zaczęto obchodzić również 25 grudnia. Należy jednak pamiętać, że Kościół prawosławny dotąd zachowuje starszy kalendarz juliański, podczas gdy wszystkie współczesne kalendarze układane są według kalendarza gregoriańskiego, czyli faktycznie juliański 25 grudnia wypada obecnie 7 stycznia] |
Owszem, data 25 grudnia została przyjęta umownie na dzień świętowania Bożego Narodzenia. Świadczy o tym dobitnie fakt, że na Wschodzie uroczystość ta obchodzona jest 6 stycznia . Pojawia się więc naturalne pytanie o to, dlaczego Kościół na Zachodzie przyjął taką właśnie datę? Pytanie jest o tyle ważne, że dniu w tym kryje się zdumiewająca symbolika Bożego Narodzenia. Zanim jednak na nie odpowiemy, musimy sobie uświadomić, że każde święto w roku liturgicznym jest czymś więcej niż tylko wspomnieniem historycznego faktu zaistniałego w przeszłości. Ono jest przede wszystkim uobecnieniem konkretnego wydarzenia zbawczego, które się wtedy dokonało. Nie chodzi więc o datę, chodzi o wydarzenie. Ono niesie dla nas konkretną łaskę, którą otrzymujemy za każdym razem, gdy je celebrujemy. Gdyby chodziło o datę, to Mszę św. moglibyśmy sprawować tylko w Wielki Czwartek, a właściwie to 6 kwietnia (gdyż najprawdopodobniej Ostatnia Wieczerza odbyła się 6 kwietnia 30 roku), nawet jeśli w danym roku wypadłoby to w… poniedziałek. A zatem, dlaczego wydarzenie narodzin Jezusa wspominamy akurat 25 grudnia?
Zwycięstwo nad nocą
Właściwie funkcjonują odnośnie tego dwie hipotezy. Ja skupię się tylko na tej, z którą zetknęła się pani wspomniana na początku tego artykułu, drugą pozostawiam dociekliwości Czytelników. Wybrałem ją również dlatego, że jest ona bardzo często przedstawiana w niewłaściwym świetle, o czym mogliśmy się przekonać chociażby na przykładzie Kodu Leonarda da Vinci. Mówi ona, iż wybrano tę datę, aby zastąpić święto pogańskie, które w 275 roku, z rozkazu cesarza Aureliusza, wpisano do rzymskiego kalendarza. Było to Święto Narodzin Słońca Niezwyciężonego (Natale Solis Invicti). Nie chodziło tu jednak – jak chcą niektórzy – o jakiś synkretyzm, o sztuczne połączenie chrześcijaństwa z pogańskim kultem, by przyciągnąć do Kościoła jak najwięcej pogan. To jest dość przewrotna interpretacja. Powodem wybrania takiej daty była po prostu chęć wykorzystania symboliki tego dnia i nadanie jej treści ściśle chrześcijańskich. Nie bez przyczyny bowiem pogańskie Święto Narodzin Słońca Niezwyciężonego przypadało 25 grudnia. I tu dochodzimy do zasadniczej myśli tego artykułu. Otóż na początku naszej ery w tym dniu przypadało zimowe przesilenie nocy. Między 24 a 25 grudnia nastawała najdłuższa noc w roku. Kolejne dni i tygodnie, które do niej prowadzą, nieubłaganie niosą ze sobą coraz więcej ciemności. Otaczająca nas przyroda powoli umiera – robi się zimno, z drzew opadają liście, odlatują ptaki. Wszystko zdaje się powoli zamierać w bezruchu. Gęsta i nieprzenikniona noc pochłania świat. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że słońce coraz niżej wędruje po jesiennym niebie. Świat ogarnia mrok i śmierć. Starożytny człowiek z niepokojem spoglądał na te zjawiska w przyrodzie. Obserwując słabnące słońce, które coraz krócej świeciło, pewnie zastanawiał się o zmierzchu, czy ono jutro powróci. Wiedział, że do tej pory zawsze wracało, ale czy teraz nie umrze zupełnie i świat nie pogrąży się w całkowitym mroku? Wiedział, że słońce to życie… Jakaż więc musiała być jego radość, gdy po dniu przesilenia dostrzegał, że dzień zaczyna się wydłużać, a noc ustępuje. Słońce znowu zaczęło zwyciężać! Jednak walka ciemności ze światłem trwała jeszcze przez kolejne dni, gdyż mrok – choć przegrywał – ustępował niechętnie.
Światło i ciemność
Chcąc jeszcze lepiej to zrozumieć, musimy uświadomić sobie znaczenie symboliki światła i ciemności. Nie jest to łatwe dla nas, żyjących po odkryciu żarówki dokonanym przez Edisona, dla których przejście od mroku do jasności to tylko kwestia jednego ruchu ręką. Dlatego może te znaki są dla nas tak mało czytelne. Warto nad nimi jednak chwilę pomyśleć. Aby zrozumieć znaczenie światła, trzeba najpierw zrozumieć co niesie ze sobą ciemność. Może szliśmy kiedyś w nocy przez las, albo przez nieoświetlone zaułki w mieście. Bardzo trudno wtedy powstrzymać się od nerwowego odruchu spoglądania za siebie. Dlaczego? Bo ciemność kojarzy się z niebezpieczeństwem. Noc to czas lęku i niepewności. Nigdy przecież nie wiadomo, co lub kto kryje się w otaczającym nas zewsząd gęstym mroku. Gdy zabraknie światła to nawet we własnym domu nie czujemy się pewnie. Noc związana jest więc nierozdzielnie ze strachem… Po drugie, w ciemnościach bardzo trudno określić orientację, dlatego też czujemy się w nich zagubieni. Potykamy się o różne rzeczy, nie widzimy przeszkód stojących na naszej drodze – czego często boleśnie doświadczamy. Trudno też zorientować się co nam zagraża, a co nie. W nocy zmieniają się proporcje. Człowiek ma wrażenie, że wszystko jest większe. Nie potrafi też dobrze ocenić odległości i ma wrażenie, że wszystko jest dalej. Łatwo wtedy się zgubić, zejść z właściwej ścieżki. Droga, która w dzień wydawała się banalnie prostą, w nocy staje się często nie do przebycia… I wreszcie, noc wiąże się ze śmiercią. Tam bowiem, gdzie nie dociera światło, nie ma też i życia. Jeśli zaczyna brakować promieni słonecznych, życie bardzo szybko zamiera – czego jesteśmy świadkami każdej jesieni i zimy. Wszystko jednak diametralnie się zmienia, gdy wśród ciemności pojawi się światło. Ono rozprasza nocne lęki, przywraca zmysł orientacji pomagając odnaleźć właściwą drogę, daje światu życie. Gdy pojawia się światło, nawet najgęstsza ciemność nie może go pochłonąć.
Gdzie w tym Chrystus?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sobie uzmysłowić, że w naszym życiu istnieją o wiele groźniejsze ciemności, niż te, które niesie ze sobą noc. To ciemności grzechu. Jednak grzech jest rzeczywistością duchową, której nie możemy zobaczyć, dlatego aby ją odpowiednio wyrazić, potrzeba widzialnego symbolu. Wszystko więc, co wiąże się z nocą, staje się w Piśmie Świętym (szczególnie w pismach św. Jana) obrazem tego, co dzieje się z człowiekiem żyjącym w grzechu. „Kto swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy” (1J 2,11). Grzech nie tylko sprawia, że człowiek gubi właściwą drogę w życiu, lecz przede wszystkim sprowadza na niego śmierć. Ona przecież wzięła swój początek z grzechu, który popełnili w Raju pierwsi rodzice. Tam mogli oglądać Boga, prawdziwe Słońce, które dawało im Życie. Jednak z własnej woli pozbawili się tego Światła… Dlatego zaczęli błądzić i umierać. Tak rozpoczął się bardzo smutny etap w historii człowieka. Od tego momentu coraz bardziej pogrążał się on w mroku grzechu i śmierci. Kłamstwo, kradzież, zdrada, zabójstwo… „Błąkał się człowiek wśród okropnej nocy. Bolał i nikt go nie wspomógł w niemocy” – jak śpiewamy w jednej z adwentowych pieśni. Kiedy ciemność osiągnęła swe apogeum, nastąpił upragniony punkt zwrotny w smutnej historii człowieka. Oto Jezus Chrystus przyszedł na ziemię, by oświecić tych, którzy „w mroku i cieniu śmierci mieszkają” (Łk 1,79). „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” (Iz 9,1-2). Święty Ambroży tak o tym pisze: „Świat już pogrążał się w mroku, lecz Ty jak słońce promienne, z łona Dziewicy wyszedłeś” (Hymn „Creator alme”). Na ziemię zstąpił sam Bóg – prawdziwa Światłość dająca Życie. Odzyskaliśmy to, co pierwsi rodzice utracili w Raju. Jezus bowiem mówi o sobie: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, (…) będzie miał światło życia” (J 8,12). Zrozumiałe więc, że wspomnienie tego zbawczego wydarzenia wyznaczono na dzień zimowego przesilenia, którego symbolika doskonale odpowiadała łasce, jaką ze sobą niesie to wydarzenie. Słońce pokonujące wydłużającą się noc, co roku mówi nam o potężnym Słońcu Sprawiedliwości – Jezusie Chrystusie, który „uwolnił nas spod władzy ciemności” (Kol 1,13) i „skierował nasze kroki na drogę pokoju” (Łk 1,79).
Wojna!!!
Wspomniałem wcześniej, że po zimowym przesileniu walka ciemności ze światłem trwała jeszcze przez kolejne dni, gdyż mrok – choć przegrywał – ustępował niechętnie. Co roku jesteśmy świadkami tego zadziwiającego spektaklu rozgrywającego się na naszym niebie. Nie inaczej było po przyjściu Jezusa na świat. Jego narodziny były bowiem aktem wojny, powrotem na teren własnego królestwa, zagarniętego kiedyś przez wroga – szatana. Jezus „przychodzi do swojej własności” (por. J 1,11), by wyrwać swoich poddanych z ręki wroga. Szatan dobrze o tym wiedział, dlatego próbował zabić Nowonarodzonego rękami Heroda. Chyba także do tych wydarzeń odnoszą się słowa Apokalipsy św. Jana: „I stanął Smok przed mającą porodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię. I porodziła Syna – Mężczyznę (…). I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł” (Ap 12,4-5.7-8). Jakże różni się ten opis od – czasem nieco sielankowej – atmosfery bożonarodzeniowych kartek. Zauważmy, że walka, jaka rozpoczęła się w dniu narodzin Jezusa, trwała przez całe Jego życie. Właściwie było ono niemal całe wypełnione ścieraniem się z Królestwem Ciemności. Chrystus wypędzał demony, walczył z pokusami szatana, wyrywał grzeszników z jego ręki… Ostateczna bitwa rozegrała się na krzyżu, a zakończyła się zwycięstwem w Wielką Noc Zmartwychwstania. Wtedy to śmierć została pokonana, a nas ogarnęła wielka światłość. Od tej chwili z utęsknieniem oczekujemy, „aż nadejdzie pełen blasku dzień Pański” (III Prefacja o NMP). Gdy zaś on wreszcie nastanie „odtąd już nocy nie będzie” (Ap 22,5).
Walka nadal trwa
Żyjemy więc w czasach ostatecznych. Wierzymy, że Jezus przyjdzie ponownie, tak jak kiedyś przyszedł w betlejemskiej grocie. Jak mówił św. Cyryl Jerozolimski: „Za pierwszym przyjściem został owinięty w pieluszki i złożony w żłobie; za drugim oblecze się światłem jak szatą. Przyszedł i przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, ale przyjdzie raz jeszcze, pełen chwały, otoczony zastępami aniołów. Dlatego nie poprzestajemy na pierwszym Jego przyjściu, lecz wyczekujemy także i drugiego” (Katecheza 15, 1). Nieustannie więc trwa dla nas czas oczekiwania – Wielki Adwent. I tak, jak – przeżywany każdego roku – liturgiczny Adwent upływa pod znakiem wydłużającej się nocy, tak i w naszych czasach dostrzegamy chyba coraz więcej ciemności grzechu. Może – w chwilach zwątpienia – jesteśmy podobni do starożytnego człowieka, który z niepokojem patrzył na umierające słońce, i zastanawiamy się, czy kiedyś tego wszystkiego całkiem „diabli nie wezmą” (dosłownie). Patrząc na skalę kolejnych szalonych pomysłów ludzkości, wydaje się to czasem dość prawdopodobne. Mrok niechętnie ustępuje… Jednak każde Boże Narodzenie jest znakiem niezawodnej nadziei. Bóg nie zostawia nas samych i nieustannie przychodzi. „Pan jest Bogiem i daje nam światło” (Ps 118,27).
Postępujmy drogą światłości
Trzeba więc na koniec zapytać czym to Boże światło jest? Odpowiedź znajdujemy m.in. w psalmie: „Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce” (Ps 119,105). Jezus Chrystus nie tylko zwyciężył śmierć, lecz także „na życie rzucił światło przez Ewangelię” (2Tm 1,10). Odkąd zostawił nam swoją Ewangelię, nie musimy już kroczyć przez życie niejako po omacku. W jej świetle, w świetle słów i życia Jezusa, widzimy czyhające na nas niebezpieczeństwa oraz odnajdujemy właściwą drogę. Rozpoznajemy co jest dobre, a co złe. To utożsamienie Chrystusa i słów Ewangelii jako światłości świata pięknie wyraża oprawa na księgę Ewangelii, na której widnieje napis „ego sum lux mundi”, czyli „ja jestem światłem świata”. Skoro więc Bóg daje nam światło, to chciejmy z niego korzystać. Od naszego postępowania zależy także, czy ludzie pozostający w ciemnościach grzechu będą się chcieli do niego zbliżyć. Pamiętajmy więc ciągle o słowach św. Pawła: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła” (Rz 13,12).
Jak widać, symbolika Bożego Narodzenia jest bogata i zdumiewająca. Warto więc w tych dniach nad nią przez chwilę pomyśleć, by dać się oczarować wymowie tego wydarzenia. Nie dajmy się zwariować i „uczcijmy to święto nie jarmarcznie, lecz po Bożemu, nie na sposób świecki, lecz nadziemski” – do czego już w IV w. zachęcał wiernych św. Grzegorz z Nazjanzu (Mowa 38, 4).
Epilog
Hejnał wszyscy zaśpiewajmy,
Cześć i chwałę Panu dajmy,
Nabożnie k’Niemu wołajmy.
Mocny Boże z wysokości,
Ty światłem swej wszechmocności
Rozpędź piekielne ciemności.
Jużci ona noc minęła,
Co wszystek świat ucisnęła,
A początek z grzechu wzięła.
Na to Boży Syn jedyny,
By ciemności zniósł i winy,
W żywot wstąpił świętej Panny.
Temu Bóg dał nas w opiekę,
By czartowską zniósł z nas rękę
I piekielną odjął mękę.
Ten łaskawie nas przyjmuje,
Z wiecznych ciemności wyjmuje,
Światłość zbawienną gotuje.
Źródła:
B. Nadolski, Liturgika, t. II, Poznań, Pallottinum 1992.
P. Krupa, Prawda jest jedna, „W Drodze”, 2006, nr 5.
P. Krupa, Nie bój się „Kodu da Vinci”, „List”, 2006, nr 7-8.
J. Eldredge, Pełnia serca, Poznań, W Drodze 2005.
Tomasz Kwiecień OP, Konferencja podczas Jutrzni (czwartek), Rekolekcje w WSD w Tarnowie, jesień 2004.
Grzegorz z Nazjanzu, Mowa 38.
Cyryl Jerozolimski, Katecheza 15,1, LG t. I, s. 137.
Ambroży z Mediolanu, hymn „Creator alme”, LG t. I, s. 125.
opr. mg/mg