Wspomnienie o ks. Prałacie Z.J. Peszkowskim

Kim był kapelan Rodzin Katyńskich, ks. prał. Zdzisław Peszkowski? Jak udało mu się ocaleć z Katynia i jaką misję pełnił przez całe swe życie?

Smutny to zaszczyt wspominać postać tak wielką i obdarzoną takim charyzmatem, budzącą respekt, a zarazem darzącą sercem, pełną prawdziwej dobroci i ewangelicznej skromności. W takiej chwili rysuje się przed mówiącym pytanie, czy do takiego zaszczytu dorasta...

Prawdziwe i dokładne pokazanie życia człowieka, a zwłaszcza takiego życia takiego Człowieka, jest prawie niepodobieństwem. Zresztą nie moja to rola; będą się tym zajmowali biografowie i nie tylko oni, toteż w przyszłości zapewne powstanie niejedno naukowe opracowanie życia i dzieła śp. Ks. Prałata Zdzisława Aleksandra Jastrzębiec Peszkowskiego, kapelana Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie. Zauważę przy tym, że byłem niegdyś świadkiem odczytywania ról, godności, zaszczytów i tytułów, jakie pełnił i jakie otrzymywał w swoim długim życiu ks. Peszkowski. Otóż samo ich tylko odczytywanie zajęło... ponad godzinę.

Chciałbym zatem przekazać Państwu — obok skrótowych informacji biograficznych — moje bardzo subiektywne wspomnienie ujęte i ubarwione literacko, wynikające z indywidualnego oglądu ks. Peszkowskiego sercem i rozumem, bez większego niż to konieczne wkraczania w samą pamięć o Zbrodni Katyńskiej, której utrwalaniu tak potężnie, wiernie i skutecznie służył ks. Peszkowski.

Urodził się 23 sierpnia 1918 r. w Sanoku w rodzinie szlacheckiej (herbu Jastrzębiec, starego polskiego rodowodu), mającej związki m.in. z rodziną Henryka Sienkiewicza. Otóż żona dziadka ks. Peszkowskiego, Władysława Ślepowrona-Kudelskiego (czyli macocha matki ks. Peszkowskiego), podobnie jak żona Sienkiewicza (Maria) — nazywała się Maria i też była z Babskich jako córka Alfonsa herbu Radwan.

Złożywszy egzamin maturalny, w 1938 r. wstąpił z pobudek patriotycznych do Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu, a po jej ukończeniu trafił do 20 Pułku Ułanów im. Jana III Sobieskiego w Rzeszowie.

23 września 1939 r. wespół z innymi został zagarnięty do niewoli sowieckiej i osadzony w obozie w Kozielsku.

12 maja 1940 r. — jak sam pisze, cytuję:

(...) opuściłem Kozielsk ostatnim transportem. Pod eskortą doszliśmy do stacji kolejowej. Na bocznicy stały „więźniarki”. Wtłoczono nas do wagonów i pociąg ruszył w kierunku Smoleńska. Zatrzymaliśmy się na stacji Gniezdowo. Tam staliśmy całą noc. Pamiętam, że była straszliwa burza — pioruny, ulewa, jakaś groza. O świcie nasz pociąg ruszył... Dotarliśmy do niezbyt odległej miejscowości Pawliszczew-Bor. Było to coś w rodzaju letniska, sanatorium. Tak nastąpiło spotkanie nas wszystkich — jak dziś wiemy — niedobitków z trzech obozów — z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Cały miesięczny pobyt w tym szczególnym „sanatorium” był dla nas absolutną niespodzianką. Nie rozumieliśmy, co się dzieje. (...) Najbardziej wstrząśnięci nową sytuacją życiową byli więźniowie policjanci z Ostaszkowa. Początkowo trudno im było nawet mówić o tym, co przeszli. Z ich opowiadań wnioskuję, że Ostaszków był najcięższym obozem. Po miesiącu skończyła się sielanka z czystą bielizną, z jedzeniem przy stole, z grą w siatkówkę. Przewieziono nas do kolejnego obozu w Griazowcu, niedaleko słynnej Wołogdy. Znowu stary, zdewastowany monaster, strażnicy, prycze, „doprosy”. Było nas w Griazowcu ok. 500 osób. Z Kozielska... z Ostaszkowa... ze Starobielska...[W: H. Duda: Szlakiem zbrodni II. Opolanie w Sprawie Katyńskiej. Opole 1998, s. 49].

Tam 31 lipca 1941 r. zastaje więźniów tzw. amnestia. 25 sierpnia tegoż roku odwiedza ich gen. Władysław Anders, a 2 września opuszczają obóz już jako żołnierze Armii Polskiej w ZSRR. Dalsze losy tej armii są znane. Wiosną 1942 r. wojska polskie znajdują się w Kazachstanie i Uzbekistanie, a na Wielkanoc tego roku 1 Pułk Ułanów Krechowieckich, w którym służy późniejszy ksiądz Peszkowski, przeprawia się przez Morze Kaspijskie do Persji (Iranu).

Z. Peszkowski wyznaczony został przez gen. Andersa do nadzwyczaj trudnego zadania wyprowadzenia z terytorium Związku Radzieckiego zwolnionej ze zsyłek — i przymierającej głodem, schorowanej — ogromnej rzeszy cywilów, czyli rodzin i dzieci żołnierzy, a także innych towarzyszących im osób. Była to odyseja i epopeja, wielekroć i przez wielu ujmowana i zaświadczana. Tysiące dzieci i młodocianych zapamiętało Go z tamtego czasu także jako „druha Peszkowskiego”, albowiem organizował on wtedy polskie harcerstwo i drużyny zuchowe (nie tylko na Bliskim i Środkowym Wschodzie, ale także w Indiach). Mówiący te słowa spotkał w roku 2003 w Filadelfii PA (USA) dwie panie wspominające ks. Peszkowskiego z Teheranu, gdzie jeden raz zetknęły się z Nim jako harcerki zuchowe.

Przebywszy szlak bojowy Armii Andersa, rotmistrz Peszkowski znalazł się w Londynie.

W roku 1949 odkrywa w sobie powołanie kapłańskie. Studia podjęte w Oxfordzie (Anglia) kontynuuje w USA — w seminarium Polskim w Orchard Lake (Michigan), na Uniwersytetach Wisconsin i Detroit oraz w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUnO). Pracę magisterską poświęca pobytowi Henryka Sienkiewicza w Ameryce („Sienkiewicz w Ameryce”; rzecz tę wydaje drukiem dopiero w roku 2006 w Polsce), uzyskuje też stopień doktora filozofii, a w przyszłości jeszcze dwa doktoraty honoris causa. Później przez 46 lat jest członkiem fakultetu Zakładów Naukowych PUnO. Święcenia kapłańskie otrzymał 5 czerwca 1954 r. z rąk kardynała E. Mooney'a. Podejmuje pracę dydaktyczno-wychowawczą jako profesor teologii pastoralnej, a zarazem literatury i języka polskiego, w Seminarium Duchownym w Orchard Lake.

Po roku 1956 często odwiedza Polskę, nawiązując nici serdeczności i przyjaźni z Prymasem Tysiąclecia ks. kard. Stefanem Wyszyńskim, a potem również z ks. kard. Karolem Wojtyłą, w przyszłości wielekroć będąc gościem Papieskiego Domu Jana Pawła II.

W 1988 r. znalazł się pod Krzyżem Katyńskim (tzw. Krzyż Prymasowski) w Katyniu. Jak napisał: (...) Przede mną staje pytanie: dlaczego ocalałem? Mam świadomość, ze powinienem zginąć razem z nimi. Żyję, ale punktem odniesienia dla wszystkiego, co odtąd będzie się w moim życiu działo, staje się ich ofiara i śmierć. Służba wojskowa, praca z młodzieżą harcerską na Wschodzie i w Indiach, studia, decyzja pójścia droga kapłańską, praca na emigracji, to wszystko działo się odtąd w nieustannej łączności z nimi. Aż przyszedł moment, że mogłem pojechać do Katynia na uroczystość Wszystkich Świętych w 1988 roku. Stanąłem pod Krzyżem Katyńskim, aby tam odprawić Mszę Świętą prymicyjną dla moich obozowych kolegów. Wtedy zapragnąłem przybyć do Katynia na stałe, wybudować tam sanktuarium Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Pojednania. Tam chcę spędzić ostatnie lata mego życia, tam się modlić, głosząc jako świadek prawdę i pojednanie (...) [W: H. Duda: Szlakiem zbrodni II... op. cit. s. 51].

Jak wiemy, nie spełniło się to marzenie ks. Peszkowskiego. Niestety ani nie zdołał już obejrzeć filmu A. Wajdy o Katyniu, ani nie dożył uroczystości awansowania ofiar Zbrodni Katyńskiej na wyższe stopnie wojskowe, czego świadkami byliśmy w ostatnich dwóch dniach... To wielka szkoda, bo z pewnością byłoby to dla Niego źródłem szczególnej satysfakcji.

My, Opolanie, wiemy wszakże, że dla planowanego sanktuarium Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Pojednania gotowy był już w 1995 r. kamień węgielny (poświęcony przez Papieża Jana Pawła II) we wspaniale urzeźbionej łusce artyleryjskiej (wszystko dłuta znakomitego rzeźbiarza-metaloplastyka, ucznia X. Dunikowskiego, opolanina — już dziś śp. — Mariana Nowaka, wielce zasłużonego sojusznika w upamiętnianiu Katynia wieloma dziełami dzisiaj znajdującymi się w Katyniu i Miednoje, na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich i w innych miejscach). Gotowy też był, zatwierdzony przez Prymasa Polski, akt erekcyjny.

Sprawa sanktuarium niestety, w czasie, gdy kładziono kamień węgielny pod przyszły Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu w 1995 r., nie mogła stanąć na porządku dziennym z przyczyn pozapolskich, a podobnie — gdy budowano i ukończono uroczystym otwarciem w r. 2000 ów cmentarz katyński. Dodajmy, że — jak chodzą słuchy — rozważana była lub rozważana być może w przyszłości, na razie stale jeszcze „otwarta”, sprawa pochowania ks. Peszkowskiego w Katyniu (o czym myślał za życia), jakkolwiek spoczął On w podziemiach budowanej w Warszawie narodowej Świątyni Opatrzności Bożej.

Gdy Polska zbliżyła się już do pełnej wolności 1989 r. ks. Peszkowski osiągnął wiek emerytalny. Wtedy jednak, zamiast cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem i amerykańskimi wygodami, postanawia powrócić do Polski na stałe i całkowicie poświęcić się dziełu najszerzej rozumianego upamiętnienia Zbrodni Katyńskiej oraz pomocy w zbudowaniu polskich cmentarzy wojennych w Katyniu, Miednoje i Charkowie, jak też przerzucania w duchu prawdy pomostów porozumienia i pojednania między Polską i obecną Federacją Rosyjską jako spadkobierczynią ZSRR. Osiedla się w Warszawie przy ulicy Dziekania nr 1, które to miejsce staje się odtąd niejako „duchową stolicą” Sprawy Katyńskiej w Polsce, w Rosji i na świecie.

25 listopada 1993 r. Prymas Polski ks. kard. Józef Glemp mianuje ks. prałata Z. Peszkowskiego Kapelanem Federacji Rodzin Katyńskich, która to funkcja przyjmuje z czasem nazwę kapelana Rodzin Katyńskich i Pomordowanych na Wschodzie (patrz reprodukcja aktu mianowania w: H. Duda: Szlakiem zbrodni II... op. cit., s. 52).

Jako człowiek obdarzony nadzwyczajnym charyzmatem jednoczył wokół siebie ludzi różnych przekonań, tworząc (w kraju i za granicą) „łańcuchy ludzi dobrej woli” i organizując ich wysiłek na rzecz upamiętniania Zbrodni Katyńskiej.  Nie inaczej było z Opolanami, którzy wnieśli tu swój liczący się i nieprzemijający wkład (szczegółowo opisany we wskazywanej już wyżej książce Harry'ego Dudy), zwłaszcza podejmowany przez ś. p. dra inż. Tadeusza Podkówkę. Wkład, za który dziękując, sam ks. Peszkowski napisał: (...) ślę (...) piastowskiemu miastu Opolu z czcią stwierdzenie: Opole nie zapomniało, OPOLE PAMIĘTA (Szlakiem...op. cit., s. 6). Ale także ks. Peszkowskiemu za ten wysiłek, a zarazem nobilitację opolskiego wkładu w wielkie dzieło, były wdzięczne Opole i Opolszczyzna, czego wyrazem stało się nadanie Mu tytułu Honorowego Obywatela Województwa Opolskiego.

Będąc zaiste Mocarzem Ducha, był zarazem ks. Peszkowski w potocznym rozumieniu „zwyczajnym człowiekiem”, pełnym serdeczności, przyjaźni, życzliwości dla ludzi, poczucia humoru i wewnętrznej pogody. I jeszcze coś. Był Człowiekiem Modlitwy. A raniono Go niezasłużenie i często, wstrząsały nim nasze społeczne i narodowe wady; w chwilach goryczy mówił i pisał: „Jakeśmy skarleli...”. Jednak w takich chwilach, na ciosy, jadowite słowa i ludzką nikczemność reagował pochyleniem głowy i zatopieniem się w modlitwie, choćby na krótko. I powracał od tej modlitwy do świata jako zwycięzca — odnowiony, uleczony, radosny, znowu pełen mocy Ducha, ze stałymi i dość zwykłymi u Niego słowami na ustach: „Dobry Pan Bóg...”.

A takim zapamiętałem ks. Peszkowskiego, będąc świadkiem otwarcia polskiego Cmentarza Wojennego w Miednoje we wrześniu 2000 r. Jest to tekst poetycki i gorzki; biorę tę gorycz na siebie i własny tylko ogląd. Owszem, ten wiersz ma swój „klucz”, ale opisywać go ani komentować nie chcę. Zresztą nie on jest tu najważniejszy.

Z MIEDNOJE 2000

             Ks. Prałatowi Prof. Z. A. J. Peszkowskiemu              

 

Wczesna jest na północy jesień:

niebo niebieskie blednie zapowiedzią zimna.

Łąkę niegdyś dziką przecięto asfaltem.

Słońce ostatkiem serca bije: pogoda.

 

Dzwon — w zamyśle podziemny — krzykiem orła

jednak wyrywa się w przestrzeń

i rozbija znieczulenie wszelkie;

lśnią rozkołysane zgłoski „Bogurodzicy”.

 

Pod skrzydłami ołtarza ofiarna biel.

Obok — w cieniu nawet nie rzuca cienia —

ten, który jest wywyższony, jak wywyższeni

są zwykli i płaczący, klęczący w pokorze.

 

Kwitnie wrzos fioletowo-żałobny posadzony

we wałdajskim zakątku i kadzidlany dym —

siwy jak jego włosy i jego zmęczenie —

snuje się przy ścianie z żelaza.

 

Imiona i nazwiska ułożone na niej niby owady

w śmiertelnej gablocie: teraz martwe,

szaro-rdzawe motyle — niegdyś dumne pawie.

Lecz rdza — uparty kornik — co ma drążyć, drąży.

 

Wokół słowa zakłamane i puste jak atrapa,

ponieważ na okazję, odbijają się o jego obecność

osobną jak o szybę i padają półmartwe.

Nie przeżyją więc dnia ani miesiąca.

 

Kto się nie bał całować kości i z modlitwą

święty olej wylewał na sztorm dziurawych czaszek,

co jak torsje Ziemi wypluwały się

na leśną trawę pośród truchlejących drzew,

 

 

 

ten nienawidzony będzie, bo strach niesie

jak prorok napominający, grożący Prawdą.

Ten zlekceważony zostanie za Wszystko:

za czyny, słowa, czuwanie, obecność.

 

Dlatego stoi w kącie. I milczy. Słowa trzyma

jedynie w zanadrzu, gdyż odmówiono im czasu.

Ale kiedyś w tym kącie to jego pomnik stanie,

a chwalba tak wielu przeminie bez wieści.

 

On to przygarniał groźnych carów, którzy

w jego ramionach zyskiwali wymiar normalny

i ludzki. Atoli „Nikt nie będzie prorokiem

we własnym kraju” — co rzekł i czego zaznał sam Mistrz.

 

Ze strony niegdyś wrażej ktoś podchodzi

i całuje go w rękę. Bo on jest ten, który wiernie

stąpa śladami Mistrza. Co czują, nie wiedząc,

mali i wielcy — oprócz swoich.

Miednoje - 2.09.2000;
Opole - 7.01.2001

 

Tak, proszę Państwa. Pewien Rosjanin, profesor, po uroczystościach w Miednoje pocałował ks. Peszkowskiego w rękę...

I słusznie, jak uważam, niedawno Pan Józef Pękala podsunął mi myśl, że nie wiadomo, czy nie z powodu tego, jak ks. Peszkowski umiał i chciał rozmawiać z prominentnymi Rosjanami, doszło np. do sytuacji, że Borys Jelcyn jako dotychczas jedyny przywódca państwa rosyjskiego wypowiedział, jakkolwiek prywatnie, słowo „przepraszam” i osobiście złożył kwiaty pod Pomnikiem Katyńskim w Warszawie. Zachowała się fotografia, jak ks. Peszkowski rozmawia z premierem Czernomerdinem, potężną postacią ówczesnej Rosji, trzymając mu dłonie na ramionach, czego nigdy i nigdzie nie przewiduje żaden dyplomatyczny protokół...

Ks. Prałat myślał innowacyjnie, a w dziedzinie oddziaływania społecznego wręcz nowocześnie, także w oparciu o dobre wzory amerykańskie. Jeden z przykładów. Może 1,5 roku temu, gdy rozmawialiśmy telefonicznie, mówił mi, że wybiera się do Rzymu na jakąś międzynarodową konferencję prawników, aby tam zabiegać o włączenie do kanonu niezbywalnych praw ludzkich również prawa do godnego pochówku, nie tylko do godnego życia i godnej śmierci...

Gdy otarł się o śmierć i ciężko zachorował w Opolu śp. dr inż. Tadeusz Podkówka, pełnomocnik Ks. Prałata i Przyjaciel, na której to przyjaźni zbudowało się i urzeczywistniło w Opolu wiele inicjatyw Pamięci Katyńskiej, ks. Peszkowski postanowił, mimo wieku i stanu zdrowia, przyjechać do Opola, a potem zaraz do Głuchołaz, gdzie dr Podkówka przebywał na rehabilitacji w sanatorium. Ta wizyta zbiegła się z czasem pożegnania w Opolskiej Katedrze ś p. Ks. Prałata i Proboszcza — Stefana Baldego, o czym dowiedziawszy się, ks. Peszkowski niejako „wstąpił po drodze” do katedry, znał bowiem ks. Baldego. Oto więc fragment mego wiersza upamiętniający tamten czas:

DLA KSIĘDZA BALDEGO
ŻAŁOBNA MSZA
I SPOTKANIE BEZ PLANU

(...) Eucharystii żałobny kielich — promienisty

punkt na współrzędnych świata. I nadchodzą słowa

powitań i pożegnań; smutek uroczysty

idący w alleluja. W tych słowach ksiądz prałat

Peszkowski nagle staje: radości połowa

przy połowie żałoby. I pięćdziesiąt metrów

ramię w ramię: przyjaźni tylko jeden karat,

co trwa, choć niewidoczny, wśród przepychu sceptrów.

 

Dokąd-że gna ów Rotmistrz przedwiosenną porą?

Do Podkówki ze złota, co spadła z kopyta

galopujących zdarzeń. Lecz z duszą nie chorą

każda uczta wygrana — biesiadą dla myśli,

z których wszelka, płonąca, nim się spali — pyta.

Gna też Pękala mocą silnika, dogania

w drodze, więc siądą razem, aż się w nich uściśli

wola — ich, weteranów młodzieńczego trwania.

 

3.03.2003

 

Postacie z tego wiersza nazwałem „weteranami młodzieńczego trwania”, bo takimi były i są w istocie. Miałem w życiu szczęście znać ludzi, którzy mimo sędziwego wieku... umierali młodo. Zachowywali bowiem młodość i tężyznę ducha do ostatnich chwil życia. Do takich ludzi należał ks. Peszkowski, podobnie jak dr Podkówka.

A kiedy 3 lata wcześniej od ks. Peszkowskiego odszedł właśnie Tadeusz Podkówka, powiadomił mnie o tym telefonicznie... z Warszawy — bo tak właśnie sobie zażyczył — Ks. Prałat, wypowiadając zwykłe swe słowa, że „Dobry Pan Bóg tak chciał”. I przyjechał do Opola pożegnać wspólnego przyjaciela. I jak Tadeusz Podkówka za życia stał przy Ks. Prałacie, tak teraz On stał przy Nim — choć już kładzionym do grobu. W pożegnalnym wierszu nad otwartą mogiłą T. Podkówki tak to ująłem (fragment):

 

ODCHODZĄCEMU

(...)

Podniosłeś, Tadeuszu, przez diabła rzuconą

żelazną rękawicę Zbrodni; w tarczę ojca

zbrojny — udeptanego dotrzymałeś pola

przeciwko Goliatowi; tak-eś się rozpoczął

rycerzem wielkiej wojny światów zakłamania

i Prawdy, wiernie stojąc przy dostojnym boku

patriarchy, co strzeże Świętej Śmierci Katyń.

(...)

Ten „patriarcha” to oczywiście ks. Peszkowski. A z końcem ubiegłego roku, czyli ponad dwa lata później, ks. Z. Peszkowski koncelebrował będzie Mszę św. towarzyszącą w Opolskiej Katedrze odsłonięciu w Kaplicy Piastowskiej tablicy pamiątkowej poświęconej Tadeuszowi Podkówce, przez Ks. Prałata podpisanej.

Ksiądz Peszkowski wydawał się niezniszczalny. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że i tym razem Jego dolegliwości sercowe (nienowe przecież) ustąpią. Stało się inaczej. Wiadomość o śmierci Ks. Prałata dobiegła mnie w USA. W porozumieniu drogą internetową z Panem J. Pękalą w Kędzierzynie-Koźlu wystosowaliśmy wspólnie, lecz także w imieniu „rozproszonych Opolan”, podpisując razem z nami jedynie ich garstkę — bezpośrednio dostępnych, list kondolencyjny do Prymasa Polski Ks. kard. Józefa Glempa. Napisaliśmy w nim m.in.:

(...) Oto odszedł jeden z nielicznych Mocarzy Ducha, który z proroczą mocą orędował na rzecz Sprawy Katyńskiej, niosąc światu i Polsce przesłanie niesłabnącej Prawdy i Pamięci, ale zarazem Wybaczenia i Pojednania; który z apostolską i zniewalającą pokorą zjednywał i jednoczył najróżniejszych wiekiem i powołaniem ludzi do wspólnego dzieła upamiętnienia losu Synów Ojczyzny, którzy „umarli, byśmy mogli żyć wolni”. (...) My, Opolanie, dobrze wiemy i pamiętać będziemy, jak potężna i uporczywa, a zarazem cierniowa i raniąca była posługa Księdza Prałata Peszkowskiego; służba, którą radośnie podjął mimo wieku i stanu zdrowia i pełnił ja do końca, jak każdy wielki żołnierz, bo przecie i żołnierzem niegdyś był Rotmistrz Zdzisław Peszkowski; służba, dla której oddał zasłużony odpoczynek i wygody, dla której — jak ten z narodowego hymnu— „rzucił się przez morze”. Żegnamy ŚP. Księdza Prałata najczulszą i wdzięczną pamięcią, pośród klejnotów naszego życia chowając dary Jego przyjaźni i dobroci, a zarazem patriarchalnej mądrości, podobnie jak doświadczenie siły Jego modlitwy i niewyczerpanego optymizmu. (...)

List ten został skwitowany przez Sekretariat Prymasa Polski, czemu towarzyszyła kopia homilii wygłoszonej przez Prymasa w czasie pogrzebu ks. Peszkowskiego. Czytamy w niej m.in.:

(...) Dzieje życia tego kawalerzysty, jeńca wojennego, wychowawcy, potem kapłana i nauczyciela, dostojnika kościelnego i pisarza, niestrudzonego działacza, który przez różne kontynenty idzie do wolnej Ojczyzny, są wielką syntezą życia wielu Polaków. To odyseja księdza Peszkowskiego, który wyszedł z Ojczyzny na Wschodzie i wędrując przez wiele kontynentów o głodzie i chłodzie, wrócił do Polski z Zachodu, ale nie przestał myśleć o tych kolegach, którzy zostali w dołach Katynia. (...)

W dalekich Stanach Zjednoczonych, w Trenton NJ, 8, 20 i 23.10.2007 napisałem dla ks. Peszkowskiego wiersz pożegnalny, który pozwolę sobie na zakończenie przytoczyć:

NA ŚMIERĆ I POWRÓT
KSIĘDZA PRAŁATA ZDZISŁAWA ALEKSANDRA JASTRZĘBIEC PESZKOWSKIEGO

 

Odszedł człowiek jedyny, co tak znał tych w lesie —

swoich braci w niedoli, towarzyszy broni:

co ich czaszki, całując, miał w dłoniach. Już jesień

i wnet mróz niepamięcią się wciśnie do skroni,

 

miast korony zaś orzeł wdzieje czapkę kruka.

Kraj bez Księdza Prałata, bo Ksiądz do Katynia

dziś pospieszył na apel — w szeregu się szuka,

aż znalazł i gotowy z Boskiego naczynia

 

żywej wody się napić od samego Pana.

Albowiem tu Pan Jezus żołnierzom udziela

daru Krwi swej wieczyście. Komunia rozdana.

I znów Rotmistrz odbiera rozkaz Budziciela:

 

polecenie powrotu na placówkę nową

— tam gdzie Kraj nasz nieszczęsny, byle czym szczęśliwy —

aby teraz budować Dziekanię duchową

wśród chochołów sen śniących o sławie płochliwy.

 

Kraj przedziwny i zmienny, niewdzięczny i karli,

wielkoduchów choć rodzi, kogo da się — zwala.

Budzą jego sumienie jedynie Umarli,

bo cmentarzy nie depcząc, tylko tych pochwala.

 

 

Weź więc prochu garsteczkę kto żyw w tym narodzie

i na proch ten przysięgnij pamięć, że nie zgorze,

o Rotmistrzu, co w skoku nie myślał o brodzie,

lecz się niby Czarnecki rzucając przez morze,

                    powraca dla świadectwa.

Wspomnienie pierwotnie wygłoszone zostało w dniu 11 listopada 2007 w Klubie Inteligencji Katolickiej w Opolu

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama