Wybierając Karola Wojtyła na papieża, kardynałowie widzieli w nim człowieka głębokiej wiary, otwartego na współczesność i zdolnego do dialogu
„Nie lękajcie się!” — takie wezwanie usłyszał świat 22 października 1978 r. z ust nowo wybranego następcy św. Piotra. Dziś 22 października jest dniem, w którym Kościół wspomina św. Jana Pawła II. Po 40 latach od jego wyboru wiemy, że zrealizował on zadanie przygotowania i przeprowadzenia Wielkiego Jubileuszu 2000 lat od narodzenia Jezusa Chrystusa. W tych dniach nakładem Fundacji Orszak Trzech Króli wychodzi książka „Papież Bożego Narodzenia”, która ukazuje życie naszego wielkiego rodaka w perspektywie tajemnicy wcielenia. Zamieszczony obok artykuł jest oparty na materiałach z tej publikacji
Jest 28 września 1978 r. Kard. Karol Wojtyła po porannych pracach w kurii wyjeżdża z Krakowa. Kierowca, Józef Mucha, wiezie go do Kalwarii Zebrzydowskiej. Wojtyła chce większą część tego dnia spędzić sam, wędrując po kalwaryjskich ścieżkach. Tego dnia mija 20 lat od jego konsekracji biskupiej, którą przyjął z rąk abp. Eugeniusza Baziaka.
O czym myślał, chodząc dróżkami Pana Jezusa i dróżkami Maryi? Czy podsumowywał jakoś te 20 lat, w czasie których z księdza, duszpasterza młodzieży, naukowca stał się arcybiskupem krakowskim, ojcem Soboru Watykańskiego II, kardynałem, a nawet papieskim rekolekcjonistą? Jedyne, czym dysponujemy, to wyznanie samego Jana Pawła II, które uczyni on niespełna rok później w tym samym miejscu, u stóp góry Żarek, zwanej Górą Ukrzyżowania:
„Najczęściej przybywałem tutaj sam, tak żeby nikt nie wiedział, nawet kustosz klasztoru. Kalwaria ma to do siebie, że się można łatwo ukryć. Więc przychodziłem sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. To jest zupełnie przedziwna rzecz — te dróżki... ale o tym jeszcze powiem. A prócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim. Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze, spraw takich było coraz więcej, a po drugie — dziwna rzecz — one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu wielkiej tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie”.
Po południu kardynał wróci do Krakowa. We wspomnienie św. Wacława odprawi Mszę św. w katedrze wawelskiej, by podziękować za 20 lat biskupstwa. Nazajutrz rano dowie się, że w Watykanie, po 33 dniach pontyfikatu, zmarł papież Jan Paweł I. Uda się na konklawe, które zakończy się jego wyborem na Stolicę Piotrową.
— Znowu się spotykamy, Karolu — kard. Maximilien de Fürstenberg podszedł do Wojtyły. — Wyglądasz na zmartwionego.
Fürstenberg był jednym ze 111 kardynałów, którzy 14 października 1978 r. przekroczyli próg Kaplicy Sykstyńskiej, aby wybrać nowego papieża. Belg znał Polaka od dawna. Po raz pierwszy zetknęli się w 1946 r., gdy nowo wyświęcony ksiądz z Polski przyjechał na studia do Rzymu i zamieszkał w Kolegium Belgijskim kierowanym przez Fürstenberga. W roku 1967 przyjmowali razem birety kardynalskie z rąk papieża Pawła VI. Belg, podobnie jak wielu innych uczestników konklawe, był zaskoczony, gdy wiedeński kardynał Franz König zaczął zachęcać do oddania głosów na arcybiskupa Krakowa. Przecież od 455 lat na Stolicę Piotrową wybierani byli Włosi, przecież ten człowiek pochodzi z kraju rządzonego przez komunistów, przecież nie zna mechanizmów rządzących rzymską kurią, przecież...
Jednak wybór Wojtyły miał też niewątpliwe atuty. Kardynałowie znali go jako człowieka głębokiej wiary, a jednocześnie otwartego na współczesność, jednego z aktywniejszych uczestników Soboru Watykańskiego II i energicznego pasterza archidiecezji krakowskiej. Poza tym był młody, potrafił pracować jak tytan i sporo podróżował po świecie.
Był człowiekiem silnym, choć teraz Fürstenberg miał wrażenie, że patrzy na kogoś przygniecionego ogromnym ciężarem albo skazańca przed ogłoszeniem wyroku...
„Dominus adest et vocat te” (Pan jest tutaj i woła cię) — powiedział, używając słów zapisanych przez św. Jana w Ewangelii (J 11, 28). Konklawe zaczęło się w sobotę, niedzielne głosowania przyniosły impas, w poniedziałek Wojtyła dostał dwa razy więcej głosów niż w pierwszym.
Po obiedzie zapukał do prymasa Wyszyńskiego.
— Przyszedłem się poradzić — powiedział.
— Przyznaję, że zaskoczyła mnie ta sytuacja — odparł Prymas.
— Co robić? — zapytał Karol.
— Sienkiewicz już to opisał w „Quo vadis”. Piotr chciał uciec, ale wrócił do Rzymu. Przyjmij. Dla Polski i dla Kościoła. Nie myślałem, że tak ma być, ale chyba König miał rację. Ty masz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie.
— Dziękuję. Bardzo mi ksiądz prymas pomógł.
Prymas pokazał Wojtyle perspektywę przygotowania całego Kościoła do dwutysięcznej rocznicy narodzenia Chrystusa. Każdy wybór nowego papieża ma w sobie coś z radości Bożego Narodzenia. Przypominają o tym nawet słowa ogłoszenia werdyktu konklawe. Kardynał protodiakon mówi: „Annuntio vobis gaudium magnum”, a aniołowie zwiastujący pasterzom narodzenie Jezusa w łacińskim zapisie Ewangelii według św. Łukasza ogłaszali: „Evangelizo vobis gaudium magnum”.
Pontyfikat Jana Pawła II można czytać według bardzo różnych kluczy: społecznego, moralnego, politycznego. Jednak on sam był przede wszystkim człowiekiem wiary, miłośnikiem modlitwy, apostołem Różańca. Wybrany w miesiącu różańcowym, widziany z różańcem w ręku, papież, który ogłosił Rok Różańca i dodał jedną część do tej tradycyjnej modlitwy, rozpoczął swój pontyfikat od tajemnicy radosnej, szczególnie dla nas, Polaków. Jego wybór, pierwsza pielgrzymka do Polski (pod hasłem „Gaude Mater Poloniae” — Raduj się, Matko Polsko), narodziny Solidarności — to wszystko niosło ze sobą ogromny ładunek radości i nadziei, jakby na potwierdzenie pierwszych słów soborowej Konstytucji duszpasterskiej o Kościele „Gaudium et spes” (Radość i nadzieja), w którą krakowski arcybiskup wniósł swój istotny wkład.
Wkrótce jednak przyszedł czas na tajemnice bolesne. Niespełna trzy lata później na tym samym Placu św. Piotra znalazł się Mehmet Ali Agca ze swoim śmiercionośnym browningiem. Jan Paweł II cudem uszedł z życiem z zamachu. Po zażegnaniu bezpośredniego niebezpieczeństwa został zaatakowany przez innego ukrytego przeciwnika, którym był niebezpieczny cytomegalowirus. W tym samym czasie w Warszawie umierał prymas Stefan Wyszyński. A u schyłku tego niezwykle trudnego roku w Polsce władze komunistyczne wprowadziły stan wojenny, czym zdławiły narodzony w sierpniu 1980 r. ruch Solidarność.
3 kwietnia 2005 r. Arcybiskup Kolonii kard. Joachim Meisner wszedł do Sali Klementyńskiej i skierował się prosto do katafalku, na którym spoczywało ciało Papieża. Wczoraj wieczorem — podobnie jak wiele milionów ludzi na całym świecie — dowiedział się, że Jan Paweł II odszedł z tego świata.
Teraz patrzył na jego martwe ciało i odczuwał smutek przemieszany z radością. Był przekonany, że ten człowiek osiągnął świętość i teraz cieszy się oglądaniem Boga, choć zarazem czuł ból rozstania.
— Ojcze Święty — modlił się — już jesteś w niebie, a ja zostałem sam ze Światowymi Dniami Młodzieży na karku.
Latem w Kolonii miał się odbyć kolejny zlot młodych z całego globu.
W tym momencie doznał dziwnego uczucia. Później nazwie to przeżyciem metafizycznym. Było to tak, jakby Jan Paweł II położył mu na ramieniu swoją dłoń. A potem usłyszał: „Teraz, gdy jestem na górze, urządzę wam takie Światowe Dni Młodzieży, jakich świat nie widział”.
Może w innych okolicznościach kard. Meisner pomyślałby, że to złudzenie, ale w tych dniach obecność czegoś nadprzyrodzonego była tak silna, że przyjął to bez zdziwienia. Nie tylko on miał wrażenie, że odejście Ojca Świętego to jeden wielki znak wkroczenia Boga w czas człowieka.
W Niedzielę Zmartwychwstania cały świat patrzył na ciężką walkę Jana Pawła II, który nie tylko nie miał siły przewodniczyć Mszy św., ale też źle się poczuł w chwili, gdy z okna biblioteki miał udzielić błogosławieństwa „Urbi et Orbi”. Zgromadzeni na placu wierni nie usłyszeli z głośników żadnych słów, a jedynie chrapliwy, ciężki oddech człowieka, który nie jest w stanie wydobyć z siebie nawet jednego zdania.
2 kwietnia, w pierwszą sobotę miesiąca, żegnał się z najbliższymi współpracownikami. O 21.37 jego serce przestało bić. Narodził się dla nieba.
Przekonanie o jego świętości było tak wielkie, że już na pogrzebie wierni prosili: „Santo subito!”, a Kościół przyjął to żądanie. Już 13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI poinformował o natychmiastowym uruchomieniu procesu beatyfikacyjnego, niespełna 6 lat po powrocie Jana Pawła II do domu Ojca ten sam papież ogłosił swojego poprzednika błogosławionym, a po kolejnych 3 latach Franciszek kanonizował Jana Pawła II. Tajemnice chwalebne w życiu Papieża Polaka znalazły swoje dopełnienie.
Za życia i po śmierci miał on wielu przyjaciół. Ale miał też wrogów, był bowiem bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Po jego wyborze jeden z komunistycznych notabli w Warszawie powiedział: „Lepszy Wojtyła jako papież tam niż jako kardynał tu”. Jednak i „tam” okazał się niebezpieczny, i to tak bardzo, że próbowano go uciszyć za pomocą Alego Agcy.
Czy i dziś tamto zdanie nie jest w pewien sposób powtarzane? Lepszy Wojtyła tam (w historii, w niebie) niż tu, czyli na ziemi, wśród ludzi? Czy nie pojawiają się — także w samym Kościele — głosy o tym, że jego przesłanie nie pasuje do dzisiejszych czasów? Głosy te dały się mocno usłyszeć na synodzie o rodzinie w 2014 r. — propozycje, które wówczas padły, stały w jawnej sprzeczności z nauczaniem Kościoła i ostatnich papieży, w tym papieża rodzin. Zwrot na synodzie nastąpił 16 października i mówiono wtedy nawet o „cudzie Wojtyły”, który miał sprawić odwrócenie kierunku obrad synodalnych.
Jan Paweł II jest wciąż niebezpieczny, wiedział bowiem — jako realista — że nadchodzą dla Kościoła trudne czasy, i pokazywał, jak skutecznie dawać sobie w nich radę.
Dokładnie 40 lat po wspomnianej na wstępie wyprawie kard. Wojtyły do Kalwarii Zebrzydowskiej, 28 września 2018 r., na ekrany polskich kin wszedł film „Kler”. Pojawił się niedługo po mocnych oskarżeniach pod adresem twórcy „Szlachetnej Paczki”, po pielgrzymce papieża Franciszka do Irlandii, przy okazji której szeroko omawiany był temat pedofilii wśród duchowieństwa, po raportach na ten sam temat w USA i w Niemczech. Zgoła to odmienny obraz Kościoła od tego, który pamiętamy z radosnych przeżyć beatyfikacji i kanonizacji Papieża z Polski. Tajemnice radosne wydają się zapomniane, na ich miejsce wdzierają się ciemność i ból.
Można powiedzieć: dobrze, że Papież tego nie dożył, bo cierpiałby bardzo. Ale można też spojrzeć na przesłanie, które nam pozostawił.
W 2002 r., u progu trzeciego tysiąclecia, po zamachu 11 września 2001 r. na World Trade Center, Jan Paweł II dodał do modlitwy różańcowej jeszcze jedną część: tajemnice światła. Opowiadają one o życiu publicznym Jezusa od chrztu w Jordanie, przez cud w Kanie Galilejskiej, wezwanie do głoszenia królestwa Bożego i Przemienienie po ustanowienie Eucharystii. Znajdują się one między nadzieją tajemnic radosnych a smutkiem i trwogą (tak brzmią następne słowa soborowej Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym) tajemnic bolesnych.
Tajemnice te wskazują na pięć istotnych wymiarów życia chrześcijanina.
Chrzest: „Ty jesteś Synem Moim”. Chrześcijanin ma świadomość swojego pochodzenia. Duma z bycia wiernym Kościoła ma źródło w tym, że każdy ochrzczony jest dzieckiem Boga, a nie w wyższej lub niższej jakości posługi księży.
Wesele w Kanie: Maryja i małżeństwo. Obraz duchowieństwa jest obrazem społeczeństwa, a ono buduje się na małżeństwach i rodzinach. Pierwszy cud Jezusa wskazuje na główny kierunek działalności duszpasterskiej Kościoła i na to, że Kościół jako rodzina ma najlepszą z matek.
Głoszenie królestwa Bożego i wezwanie do nawrócenia. Czymś fatalnym byłoby, gdyby chrześcijanie ogarnięci logiką wstydu za grzechy ludzi Kościoła zaprzestali misji — nie tylko w krajach misyjnych, ale też na terenach, gdzie wiara — niegdyś mocna — dziś jest w odwrocie.
Przemienienie na górze Tabor. Apostolstwo jest zawsze wylewaniem się nadmiaru życia wewnętrznego. Stąd tak ważna jest sztuka modlitwy — przebywania z Jezusem, owo „Panie, dobrze, że tu jesteśmy”.
Ustanowienie Eucharystii — Jan Paweł II wrócił do domu Ojca w Roku Eucharystii, który ogłosił kilka miesięcy wcześniej. Sam pokazał, jak codzienne zjednoczenie z Jezusem w Sakramencie Ołtarza prowadzi do wiecznego zjednoczenia z Nim. Tu rola księdza jest niezastąpiona, dziękujmy więc za kapłanów, którzy mają władzę sprowadzania Boga na ziemię i dawania Go ludziom. Módlmy się za nich, a także za to, by skupili się na tej najważniejszej misji i pozostawili ludziom świeckim działanie w świecie.
opr. mg/mg