Bóg na Manhattanie

11 września w Nowym Jorku - dzień dramatu, ale i wspaniałych ludzi, z poświęceniem ratujących innych

Nowy Jork trzy miesiące po zamachu z 11 września to miasto głęboko przeżywające swoją tragedię. Gruzowisko po World Trade Center ciągle jest tlącym się pogorzeliskiem. W powietrzu unosi się zapach spalenizny i ludzkiej tragedii — tak musiała pachnieć Warszawa tuż po powstaniu. Obok gruzowiska nikt nie przechodzi obojętnie. To naznaczone tragedią miejsce nazywane jest tu „Ground Zero”.

Miejsce święte

Dla zagranicznych turystów to dziś największa atrakcja Nowego Jorku; dla Amerykanów — symbol upokorzenia i końca złudnego — jak się okazało — poczucia bezpieczeństwa. 11 września okazało się, że światowe konflikty mogą wtargnąć i tu — w sam środek Manhattanu.

Teren, na którym stały wieże World Trade Center noc i dzień odgruzowują ekipy budowlane. Jednym z szefów brygad pracujących w „Ground Zero” jest emigrant z Polski Janusz Szymański. Od czasu do czasu fotografuje miejsce tragedii. Jedno z niedawno wykonanych zdjęć głęboko nim wstrząsnęło. W swoim mieszkaniu pokazuje mi fotografię wbitych w szczyt gruzowiska dwóch belek z konstrukcji, które ułożyły się w znak krzyża. Ten krzyż stał tam przez parę tygodni, potem — gdy zaczęto odgarniać brzegi gruzowiska — zapadł się w rumowisko jak znak dany na chwilę. Strażacy ustawili już kolejny krzyż, zespawany z dwóch belek znalezionych wśród ruin.

Gruzowisko po WTC to dziś święte dla Amerykanów miejsce. 28 października ub.r. władze Nowego Jorku zaprosiły rodziny ofiar na wspólne modły poprowadzone przez kapłanów wszystkich religii na terenie „Ground Zero”. Dla tych ludzi dzień tragedii jest straszną tajemnicą, której znaczenie próbują zrozumieć do dziś. Dla wielu był próbą wiary.

Ocalała dzięki modlitwie

Pani Leokadia Głogowska pracowała na 82. piętrze. Dwa piętra wyżej uderzył pierwszy z dwóch samolotów-pocisków, jakie ugodziły w bliźniacze wieże.

— Jeśli wydostałam się z gmachu, to dzięki spokojowi, jaki dała mi modlitwa — mówi pani Leokadia. Dziś już wie, że jej mąż i syn modlili się o jej ocalenie.

We wszystkich opisach wydarzeń przewija się uznanie dla sprawnej ewakuacji pracowników biurowca. Jak na skalę katastrofy panika wywołała stosunkowo mało ofiar. Sekretarka Ivonne Mikle, która obserwowała płonące wieżowce z placu przed WTC, wspomina: — Ludzie, którzy stali pod płonącymi wieżami World Trade Center byli jak zahipnotyzowani, czuli, że muszą jakoś odreagować. Zbierali się w grupy modlitewne. To było niezwykle szokujące, obcy sobie ludzie czuli potrzebę pocieszania się nawzajem. Wśród nich byli Żydzi, katolicy, protestanci. Każdy po swojemu modlił się głośno. Ludzie płakali, zwracali się do Boga.

Ci, którzy uciekli z placu, krążyli w szoku po okolicznych ulicach i szukali bezpiecznego miejsca. Wielu schroniło się w kościołach. Natychmiast po tragedii odprawiano Msze św. i nabożeństwa. Całe miasto zeszło się na modlitwę.

Setki tysięcy nowojorczyków zadaje sobie pytanie o sens tej tragedii. Wątpiący pytają, dlaczego Bóg pozwolił na śmierć tysięcy niewinnych ofiar. Wolnomyśliciele wskazują, że ataku dokonano w imię Boga i wskazują, że każda religia musi prowadzić do nietolerancji, fanatyzmu i żądzy mordu. A chrześcijanie podkreślają ludzkie poświęcenie i miłosierdzie Boga, którego imienia fanatycy nadużyli dla szerzenia śmierci i zniszczenia.

Kapelan najdzielniejszych

Przed remizą strażacką nr 24 na Dolnym Manhattanie płoną świeczki ku czci poległych 11 września strażaków. Jednym z bohaterów poległych przy gaszeniu World Trade Center był kapelan nowojorskich strażaków — franciszkanin o. Mychel Judge. Dziś jest on — nie tylko dla katolików, ale dla wszystkich Amerykanów — symbolem poświęcenia w czasie akcji ratunkowej w World Trade Center.

Strażacy cieszą się w Nowym Jorku ogromnym szacunkiem. W mieście, gdzie domy ulokowane są niezwykle gęsto, gdzie jest najwięcej wieżowców na świecie, tylko największa odwaga i fachowość może opanować pożary. Nic dziwnego, że nowojorscy strażacy zyskali przydomek „najdzielniejszych”.

Remiza strażacka numer 24 sąsiadowała z kościołem i klasztorem Franciszkanów. Strażacy od zawsze bywali u ojców częstymi gośćmi. Jednym ze zwyczajów w zakonie była modlitwa o szczęśliwy powrót strażaków wyjeżdżających do pożaru. Ojciec Judge szybko pokochał najdzielniejszych z dzielnych i został ich kapelanem. Jim Papillo tak wspomina ojca Mychela: — Nigdy nie odmawiał przybycia na wezwanie. Potrafił całymi nocami czuwać w szpitalu przy ciężko poparzonych strażakach. Był z nami przy weselach, chrzcinach i pogrzebach. Wyczuwaliśmy bez słów jak szczerze był dla nas oddany.

Gdy pierwszy samolot uderzył w WTC, natychmiast zmobilizowano wszystkie wozy strażackie z remiz na Dolnym Manhattanie.

— 11 września rano o. Judge przygotowywał się w swoim pokoju do codziennych obowiązków, gdy dowiedział się, że samolot uderzył w World Trade Center — wspomina tragiczny dzień o. Miles Cassian, gwardian Zakonu Franciszkanów. — O. Judge natychmiast przebrał się w strój strażacki, włożył hełm i zszedł do remizy po drugiej stronie ulicy. Pojechał pierwszym wozem strażackim na miejsce akcji.

Symbol tragedii

Na miejscu tragedii wiele sekcji strażackich próbowało dotrzeć do pięter ogarniętych pożarem, inni koordynowali gaszenie na dole. Zawalenie się wież spowodowało śmierć ponad 300 strażaków. Ojciec Judge pomagał opanować chaos i namaszczał śmiertelnie rannych strażaków. Nie zachowały się żadne zdjęcia filmowe, ukazujące jak o. Judge udziela namaszczenia strażakom. Operatorzy kamer nie odważyli się zaglądać do zaimprowizowanego lazaretu, gdzie znoszono rannych i zaczadzonych ratowników.

Tymczasem liczba ofiar rosła z minuty na minutę. Ojciec Judge dwoił się i troił, pocieszając tych, którzy żegnali się z życiem. — Nie sposób ustalić, jak wyglądały ostatnie godziny życia o. Mychela — wspomina o. Cassian. — W pewnym momencie z wież World Trade Center ludzie odcięci pożarem od schodów zaczęli wyskakiwać z okien. Jedna z kobiet spadła na strażaka, przygniatając go. Ojciec Mychel to zobaczył i natychmiast podbiegł do konającego, by mu udzielić sakramentu namaszczenia. Na chwilę zdjął kask i wówczas w głowę uderzył go kawałek spadającego gruzu. Ratownicy posadzili go na jakimś krześle i zanieśli do pobliskiego kościoła św. Piotra przy ulicy Broadway na Dolnym Manhattanie. Zdjęcie strażaków niosących śmiertelnie rannego kapelana stało się jednym z najsłynniejszych symboli tragedii World Trade Center.

Klasztor Franciszkanów, w którym dziś czci się pamięć poległego brata, leży w samym sercu Manhattanu. To jakby oaza ciszy i cierpliwej miłości w betonowej dżungli wielkiego miasta. Ojca Judge znali tu wszyscy. Zasłynął z szerzenia kultu Matki Boskiej.

Pogrzeb ojca Judge odbył się w jego franciszkańskim kościele, położonym naprzeciw remizy nr 24. Uroczystościom przewodniczył kardynał Edward Egan. Cały Nowy Jork oddał mu hołd. Swojego kapelana żegnali wszyscy nowojorscy strażacy i ich koledzy z Chicago. Nikt z „najdzielniejszych” nie wstydził się łez, gdy ciało kapłana składano do grobu.

— Ojciec Judge to taki sam bohater, jak ci, którzy zginęli w Pearl Harbour — powiedział burmistrz Nowego Jorku Rudolf Giuliani.

W kościele św. Franciszka portret ojca Judge udekorowany jest kwiatami. Wiadomo już, że stanie się on jednym z symboli Nowego Jorku i wrześniowej tragedii. Nowojorczycy przypominają, że to właśnie z ich miasta pochodzi pierwsza amerykańska święta — św. Elisabeth Anna Seton.

Prośba o pokój

Po 11 września na Msze do św. Franciszka przychodzi znacznie więcej osób. Tragedia skłoniła ludzi do rozmyślania nad istnieniem dobra i zła. Do refleksji nad rolą Boga w ich życiu i w życiu całej Ameryki. O. Brophy mówi: — 11 września zmienił postawę Amerykanów do religii. Po prostu przypomnieliśmy sobie, że Amerykanie zawsze byli ludźmi religii i wiary. Nasze państwo zostało założone na fundamencie prawa do wolności religijnej i to jest dziedzictwo, do którego dziś wracamy.

Po 11 września na ulice i place nie tylko Nowego Jorku, ale i całej Ameryki wyszli ludzie, aby modlić się za ofiary tragedii i zwracać się do Boga z prośbą o pokój dla swojej ojczyzny. W czuwaniach modlitewnych wzięły udział miliony ludzi, którzy nie wstydzili się swej pokory wobec Boga.

Jeszcze rok wcześniej podobne modlitwy w miejscach publicznych byłyby zaskarżane przez zwolenników świeckości państwa do sądów. Podobne procesy trwały w USA w latach 80. i 90. Zwolennicy laickości usuwali krzyże z parków miejskich, skuwali tekst Dekalogu z frontonu ratusza i zakazywali modlitw w szkołach i przed zawodami sportowymi. Po 11 września nawet inauguracja giełdy na nowojorskiej Wall Street skłoniła wielu maklerów do modlitwy.

Prałat Jim Lasante z parafii West Hempstead koło Nowego Jorku mówi: — Powiedziałbym, że w Ameryce jesteśmy pewnego rodzaju duchowymi schizofrenikami. Z jednej strony wszyscy nasi prezydenci odnoszą się do Boga, a swoją przysięgę składają na Biblię, nasze patriotyczne pieśni pełne są odniesień do Boga, nawet nasze pieniądze opatrzone są inskrypcją: „W Bogu pokładamy nadzieję”. A z drugiej strony od dłuższego czasu w naszym życiu publicznym zwycięża opinia, że należy ściśle rozdzielić to, co jest czynnikiem religijnym czy duchowym od życia publicznego. W Ameryce nie wolno przyjąć Kościołom żadnych dotacji od instytucji rządowych, bo jest to uważane za naruszenie zasady rozdziału Kościoła od państwa. Jednocześnie amerykański Kongres zatrudnia kapelanów na państwowych etatach na stałe. Nadal trwa dyskusja, czy można pozostawić symbol Dziesięciu Przykazań na sali sądowej.

Bóg prezydentów

Na modły w narodowej katedrze w Waszyngtonie prezydent Bush zaprosił liderów wszystkich głównych wyznań chrześcijańskich, a wśród nich arcybiskupa Nowego Jorku Edwarda Egana. Na Mszę świętą przybyli wszyscy żyjący prezydenci USA, z wyjątkiem ciężko chorego Ronalda Reagana. Odniesienia do Boga są częste w przemówieniach prezydenta Busha. W momentach kryzysów, takich jak na przykład zatrzymanie załogi amerykańskiego samolotu wojskowego przez Chiny, prezydent deklarował, że modli się za swoich rodaków. Bush — który jest metodystą — wezwał w marcu 2001 roku, by naukę moralną Jana Pawła II przyjmowali i wcielali w życie nie tylko katolicy, ale wszyscy Amerykanie. Tak oto nieufność między katolikami a protestantami schodzi na dalszy plan. Po 11 września wiara w Boga okazała się czynnikiem, który łączy, a nie dzieli Amerykanów.

Wieże World Trade Center w dniu tragedii stały się areną dramatu śmierci. Bluźnierczo powołując się na imię Boga-mściciela islamscy terroryści chcieli zastraszyć Amerykę i zamordowali tysiące niewinnych ludzi. Ojciec Judge ofiarą swego życia rzucił wyzwanie tym, którzy chcieli zastraszyć innych władzą szafowania śmiercią.

To może skłaniać do szukania analogii z postacią innego franciszkanina — ojca Maksymiliana Kolbego. Ofiarując swoje życie, polski franciszkanin zanegował władzę hitlerowców. Oni także próbowali terroryzować innych władzą skazywania na śmierć. W obu wypadkach ofiara z życia ukazała żałosną nicość samozwańczych sędziów życia i śmierci. Gwardian manhattańskiego klasztoru Franciszkanów, o. Miles, mówi: — W jednym z wywiadów ojciec Judge nawiązał do ofiary i śmierci ojca Maksymiliana Kolbego. Jak powiedział ojciec Mychel, z historią życia ojca Maksymiliana zetknął się wiele lat temu i to właśnie ona wśród innych czynników zadecydowała, że wstąpił do Franciszkanów. Ofiara ojca Kolbego, który oddał swoje życie za współwięźnia w obozie w obliczu śmierci, bardzo poruszyła ojca Mychela. Kiedy dzisiaj przypominam sobie tę wypowiedź, widzę wyraźnie pewne analogie między tym, co zrobił ojciec Kolbe i postawą ojca Mychela.

Jest chrześcijańskim paradoksem, że ofiara życia często skłania do zastanowienia się nad sensem własnego życia tych, którzy ocaleli. Czy śmierć franciszkanina z Manhattanu skłoni Amerykanów do refleksji?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama