Przedmioty i ubrania, które miał na sobie bł. ks. Jerzy Popiełuszko, są niemymi świadkami jego męczeństwa
Przedmioty i ubrania, które bł. ks. Jerzy Popiełuszko miał przy sobie i na sobie, w czasie porwania i śmierci, a dziś będące również relikwiami, stały się nie tylko niemymi świadkami jego męczeństwa, ale także nośnikami zakodowanych tajemnic jego męki.
Zbliża się 34. rocznica jego męczeństwa. Od kilkunastu lat okoliczności śmierci ks. Popiełuszki przedstawione w czasie tzw. procesu toruńskiego, co raz głośniej są kwestionowane. Nie znana jest m.in. data śmierci ks. Jerzego, 19 października jest datą umowną. Wiele wskazuje na to, że kapelan „Solidarności” mógł żyć jeszcze 25 października. (Warto zaznaczyć, że 23. aresztowano skazanych później za morderstwo: Piotrowskiego, Pękalę i Chmielewskiego.) Wiemy dziś, że został porwany najprawdopodobniej w celu zwerbowania go do współpracy. Wkrótce miał wyjechać na studia do Rzymu, a że cieszył się sympatią Jana Pawła II, władze liczyły, że być może zgodzi się być watykańskim informatorem.
„Na sutannie, na prawej pole, na wysokości trzeciego guzika, znajduje się orzełek w koronie z wizerunkiem Matki Boskiej. Wysokość orzełka 2,5 cm na 1,9 cm” — zapisano w protokole sekcji zwłok Błogosławionego. W oczy rzuca się jednak bardziej lewa poła sutanny. Mniej więcej na wysokości mierzonego orzełka, wyraźnie rozdarta. Może rozcięta? Jakiego działania było wynikiem to uszkodzenie? Z zeznań Józefa Bartczaka, nurka, który odnalazł ciało ks. Jerzego, a które złożył przed prokuratorem Andrzejem Witkowskim z pionu śledczego IPN, wiemy, że gdy po odnalezieniu zwłok wynurzył się na powierzchnię wody i poinformował siedzącego w pontonie przełożonego o swym odkryciu, ten wydał mu polecenie ponownego zejścia pod wodę i odcięcia części sutanny na potwierdzenie, że ciało należy do księdza. Bartczak miał też oznaczyć miejsce znalezienia zwłok poprzez przywiązanie do niech linki z boją sygnalizacyjną. Wykonał polecenie. Kiedy jednak kilka godzin później, razem z towarzyszącym mu nurkiem Kazimierzem Ślesickim był przesłuchiwany w toruńskim Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych na okoliczność ujawnienia zwłok, usłyszał, że w zeznaniach, które będzie w przyszłości składał ma pomijać fakt odcinania kawałka sutanny. Dlaczego? Co się stało z odciętym fragmentem? Nie była to bynajmniej jedyna instrukcja, którą wraz ze swym towarzyszem wówczas otrzymał. Najważniejszą z nich było polecenie zeznawania, że 30 października 1984 roku, na tamie we Włocławku, on i Kazimierz Ślesicki, nie tylko odnaleźli ciało ks. Jerzego, ale również oni później je wyłowili. O ile to pierwsze było prawdą, to drugie było już kłamstwem w najczystszej postaci. Niepisana zasada głosiła, że nurkowie, którzy odkrywają zwłoki pod wodą, wydobywają je także na ląd. Bartczak i Ślesicki po ujawnieniu ciała ks. Popiełuszki usłyszeli, że mają wyjść z wody, absolutnie nikogo nie informować, że znaleźli zwłoki i czekać. W międzyczasie zabrano ich do włocławskich koszar ZOMO na obiad i powiedziano, że po posiłku zostaną odwiezieni na tamę, gdzie wydobędą ciało księdza. Gdy wrócili, okazało się, że zwłoki zostały już wydobyte. Byli rozczarowani. Nie zdarzało się przecież by sukces ekipy nurków, którzy odkryli zwłoki, wieńczyła jakaś inna ekipa.
Cztery dni wcześniej, 26 października, na tamie we Włocławku prowadziła poszukiwania ekipa płetwonurków z Wrocławia, której dowódcą był Krzysztof Mańko. Mańko odnalazł na dnie ciało ks. Popiełuszki, wynurzył się i zgłosił ten fakt funkcjonariuszowi kierującemu akcją poszukiwawczą. Funkcjonariusz ten polecił zanurzyć mu się z powrotem i... odciąć kawałek sutanny na dowód tego, że są to zwłoki księdza Jerzego. Mańko wykonał polecenie, a zaraz potem dowiedział się, że zwłoki nie zostaną wydobyte i może wracać do Wrocławia. Otrzymał też rozkaz nie ujawniania nikomu, iż odnalazł ciało ks. Jerzego. Decyzję o niewydobywaniu ciała Księdza, nurkowie tłumaczyli sobie tym, że wokół tamy zebrało się zbyt wielu gapiów, że może dojść do zamieszek ulicznych. Krewni Krzysztofa Mańko, do których dotarli po latach dziennikarze, opowiadali, że po powrocie z Włocławka nurek czegoś się bardzo bał, zamknął się w sobie i nie można było nawiązać z nim żadnej rozmowy. Któregoś dnia wyszedł z domu i już nie wrócił. Okazało się, że 1 listopada 1984 roku otrzymał paszport i na zawsze wyjechał z Polski. W tym miejscu warto wspomnieć, że istnieje hipoteza w świetle której, owego 26 października 1984 roku, zwłoki księdza zostały jednak wydobyte i przeprowadzona została nawet wstępna sekcja zwłok. Następnie ciało kapelana „Solidarności” miano z powrotem zatopić.
Sutanna kryje jeszcze inne tajemnice. Nim przystąpiono do przeszukiwań akwenu we Włocławku, jeden z tamtejszych pracowników dostrzegł na powierzchni wody, w pobliżu filarów mostu, mieniącą się tęczowo plamę, wskazującą na to, że na dnie musi spoczywać przedmiot, z którego wydobywa się jakaś oleista ciecz. Krótko później w miejscu, gdzie widoczna była plama odkryto ciało ks. Jerzego. Mężczyzna, który ją zaobserwował skonstatował, że ubranie zamęczonego kapłana mogło być nasiąknięte lub zabrudzone jakąś oleistą substancją. W protokołach sekcyjnych nie ma jednak ani słowa na ten temat.
Roma Szczepkowska, jedna z zaufanych osób ks. Jerzego, nakłaniała ks. Teofila Boguckiego, proboszcza parafii św. Stanisława Kostki i byłego przełożonego nieżyjącego kapelana „Solidarności”, by naciskał na milicję w kwestii zwrotu Kościołowi sutanny ks. Popiełuszki. Obawiała się, że mogą zwrócić sutannę podmienioną. Ks. Teofil powiedział wtedy, że na pewno rozpoznałby tę fałszywą. Dodał, że prawdziwa miała pewien znak szczególny, o którym wie tylko on. Nie wyjawił nikomu czym ów znak był. Roma Szczepkowska rozmawiała o tym z ks. proboszczem Boguckim na plebani, gdzie były założone podsłuchy. Sutanna ks. Jerzego została oddana Kościołowi dopiero dzień po śmierci ks. Boguckiego.
opr. mg/mg