Wielki Tydzień

Fragmenty powieści biograficznej "Jan Paweł II - nasz święty"

Wielki Tydzień

Paweł Zuchniewicz

Jan Paweł II - nasz święty

ISBN: 978-83-240-1435-4
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Bliżej nieba
Znaki nowego błogosławieństwa
Wielki Tydzień

EPILOG

Wielki Tydzień

Z wyroków Opatrzności dane mi było żyć w tym trudnym stuleciu, które odchodzi do przeszłości, a w roku, w którym wiek mego życia dosięga lat osiemdziesięciu (octogesima adveniens), należy pytać, czy nie czas powtórzyć za biblijnym Symeonem Nunc dimittis?
JAN PAWEŁ II, TESTAMENT DUCHOWY, REKOLEKCJE JUBILEUSZOWEGO ROKU 2000, 17 MARCA 2000
Nunc dimittis servum tuum, Domine secundum verbum tuum in pace. Teraz, o Panie, pozwól odejść słudze swemu w pokoju.
EWANGELIA WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA 2,29
25 MARCA 2005,
WIELKI PIĄTEK, WATYKAN

Zazwyczaj w ten dzień i o tej godzinie był gdzie indziej. Dziś jednak, pierwszy raz od dwudziestu sześciu lat, nie pójdzie do Koloseum i nie będzie tam robił zdjęć Papieżowi.

Arturo Mari wszedł do kaplicy. Uderzył go widok dużego ekranu umieszczonego pod ołtarzem. Jan Paweł II siedział naprzeciwko w fotelu. Na oparciu klęcznika leżała książeczka z tekstami tegorocznej via crucis. Na prośbę Ojca Świętego napisał je kardynał Joseph Ratiznger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary.

Na ekranie ukazało się Koloseum. Czerń nieba kontrastowała z podświetlonymi murami starożytnego cyrku otoczonego przez rzesze rzymian.

Stacja pierwsza: Pan Jezus na śmierć skazany.

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste, i błogosławimy Tobie, żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył.

Sędzia świata, który przyjdzie ponownie osądzić nas wszystkich, stoi tutaj, zbezczeszczony i bezbronny przed ziemskim sędzią.

Mari sięgnął po aparat. Byłoby najlepiej, gdyby poszedł do przodu, ustawił się gdzieś w okolicy ołtarza i zrobił Papieżowi zdjęcie en face, ale nie miał śmiałości. Stał tam, gdzie stał, i wiedział, że nie ruszy się z miejsca do chwili zakończenia nabożeństwa.

Panie, zostałeś skazany na śmierć, ponieważ lęk przed tym, co pomyślą ludzie, stłumił głos sumienia. I tak przez całą historię niewinni zawsze byli krzywdzeni, skazywani i zabijani. Jak wiele razy sami woleliśmy sukces od prawdy albo reputację od sprawiedliwości? Wzmocnij cichy głos naszego sumienia, Twój własny głos, w naszym życiu. Spójrz na mnie, tak jak popatrzyłeś na Piotra po jego zaparciu się Ciebie. Niech Twoje spojrzenie przeszyje nasze serca i pokaże kierunek, w jakim powinno podążyć nasze życie.

Cierpiał, patrząc na Papieża. „Arturo jest jak syn” — powiedział kiedyś Ojciec Święty do prezydenta USA Billa Clintona. Mari przeżywał chorobę własnego ojca i podobnie czuł się teraz. Papież siedział w fotelu i choć — był tego pewien — jego dusza rwała się do Koloseum, to schorowane ciało trzymało go tutaj. Jakże inny był ten widok od obrazu z tej samej kaplicy, który utrwalił się w pamięci Artura.

Tamtego dnia wrócił do domu dość wcześnie. Usiadł do obiadu, gdy zadzwonił telefon.

— Nie odbieraj — prosiła żona — dziś święto.

Podniósł słuchawkę. Za chwilę pędził do Pałacu Apostolskiego. Wszedł do kaplicy i oniemiał. Jan Paweł II klęczał przed młodym wychudzonym człowiekiem i trzymał go za rękę. Trwało to dłuższy czas. Potem wstał, rozpiął sutannę, wyjął złoty łańcuszek i zawiesił go na szyi chorego. Pogłaskał go i pocałował. Mężczyzna mógł mieć niespełna trzydzieści lat. Chwycił Wojtyłę za rękę.

— Ojcze Święty, dziękuję. To był najpiękniejszy dzień mojego życia

— powiedział. — Mogę powiedzieć jedynie „dziękuję”. Do zobaczenia w raju.

Później Arturo dowiedział się, że na podróż śmiertelnie chorego młodzieńca zrzuciła się cała wioska, pragnął bowiem przed śmiercią spotkać się z Papieżem. Bez zapowiedzi pojawił się pod Spiżową Bramą. Szwajcarski gwardzista wahał się przez dłuższy czas, w końcu zadzwonił do księdza Dziwisza, dalej było już łatwo.

Ojciec Święty mógł wtedy tak długo klęczeć przy tym młodym człowieku.

A teraz...? Boże, ależ on jest słaby. Mari zobaczył, jak daje znak arcybiskupowi Stanisławowi. Ten nachyla się do niego. Krótka rozmowa.

Jan Paweł II uderza dłonią w poręcz fotela. Arturo zna ten gest.

On się czegoś domaga. Arcybiskup podchodzi do drugiego sekretarza księdza Mieczysława Mokrzyckiego, ten opuszcza kaplicę i po chwili wraca z drewnianym krzyżem. Papież trzyma go jakiś czas pasyjką do przodu, w kierunku ołtarza, a potem odwraca ku sobie.

Mari podniósł aparat. Z tego kąta nie widział dobrze, ale wyglądało na to, że Ojciec Święty nie patrzył w ekran, lecz w krucyfi ks.

Stacja czternasta:
Jezus, zbezczeszczony i skrzywdzony, ze czcią złożony jest do nowego grobu.

Nikodem przynosi mieszankę mirry i aloesu, około stu funtów wagi, która wydziela cenny zapach. W samoofi arowaniu Syna, w Jego namaszczeniu w Betanii widzimy „nadmiar”, który przywołuje Bożą miłość, szczodrą i nadobfi tą. Bóg ofi aruje siebie bezgranicznie. Jeśli Bożą miarą jest nadobfi tość, także i my ze swej strony nie powinniśmy uważać czegokolwiek za zbyt wiele dla Boga.



26 MARCA 2005,
WIELKA SOBOTA, ZACATECAS


Maria Badillo podniosła fotografi ę i przetarła ją z kurzu. Odstawiła zdjęcie na półkę i wzięła drugie. Oba przedstawiały te same osoby. Był na nich Papież, była ona, był jej ukochany syn Herón. Różniły się tylko czasem i miejscem wykonania. Pierwsze — zrobione przed piętnastu laty — pokazywało uśmiechniętego, hm, powiedziałaby, nawet przystojnego Jana Pawła II i małego, pozbawionego włosów Heróna. Drugą fotografi ę zrobiono w Rzymie w ubiegłym roku. Przed Papieżem klęczy przystojny brunet w garniturze. „Mój Herón, ależ on wyrósł” — westchnęła. Po jednej stronie syna ona, po drugiej — jej mąż. Ojciec Święty trzyma w dłoniach tamto zdjęcie z 1990 roku. Miała wrażenie, że zaraz je wypuści — taki był słaby.

Włączyła telewizor.

Papież Jan Paweł II po raz pierwszy nie brał udziału w drodze krzyżowej w rzymskim Koloseum — relacjonował dziennikarz. Na ekranie pokazał się obraz tłumów zgromadzonych przed ruinami budowli, a po chwili twarz Jana Pawła II w jego kaplicy. Zobaczyła, jak Ojciec Święty przytula krzyż. Była to ta sama czułość, z jaką kiedyś pocałował Heróna w głowę. Po policzkach spłynęły jej łzy.



26 MARCA 2005, WIELKA SOBOTA, WATYKAN

— Carissimi... — powiedział logopeda.

— Carissimi... — szepnął, ale całkiem wyraźnie.

Ćwiczenia zaczęły dawać rezultaty. Miesiąc wcześniej po nagłym ataku duszności przewieziono go (po raz drugi w ciągu kilku tygodni) do Polikliniki Gemellego. Aby ułatwić oddychanie, lekarze wykonali zabieg tracheotomii. Chciał mieć pewność, że to nie odbierze mu możliwości mówienia, zapewniano go, że nie ma się czym martwić. Kiedy obudził się po operacji, okazało się, że nie jest w stanie mówić. Poprosił o kartkę i długopis. „Co ze mną zrobiliście? — napisał — Ale Totus Tuus”.

Musiał na nowo uczyć się artykułować wyrazy. Z pomocą logopedy robił postępy. Jutro nie będzie przewodniczył uroczystej mszy Niedzieli Zmartwychwstania, ale przynajmniej z okna pobłogosławi ludzi.



27 MARCA 2005,
NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA, WATYKAN


Słysząc głos kardynała Angelo Sodano, który pod nieobecność Papieża odprawiał mszę na placu Świętego Piotra, ksiądz Michel wyjął łokieć z uchwytu kuli i przełożył ją do lewej ręki. Po kilku tygodniach od feralnego upadku na nartach nauczył się już całkiem dobrze posługiwać narzędziami, które tymczasowo odciążały nogę uwięzioną w gipsie.

Dominus vobiscum (Pan z wami).
Et cum spiritu tuo (I z duchem twoim).
Sit nomen Domini benedictum (Niech Imię Pańskie będzie błogosławione).
Ex hoc nunc et usque in saeculum (Teraz i na wieki).
Adiutorium nostrum in nomine Domini (Wspomożenie nasze w imieniu Pana).
Qui fecit caelum et terram (Który stworzył niebo i ziemię).
Benedicat vos omnipotens Deus, Pater et Filius et Spiritus Sanctus.

Michel przeżegnał się.

— Amen — powiedział.

W przeszłości, gdy studiował w Rzymie, bywał na uroczystościach wielkanocnych i choć Papież z roku na rok stawał się słabszy, to jednak zawsze w nich uczestniczył. Pierwszy raz się zdarzyło, że nie pojawił się na placu Świętego Piotra. Dobrze, że chociaż z okna udzieli błogosławieństwa Urbi et Orbi, Miastu i Światu, które następca Piotra wypowiada tylko przy bardzo uroczystych okazjach. W tym nikt nie może go zastąpić.

Żałował, że nie zobaczy Ojca Świętego. Śpiewał w chórze i z miejsca, w którym stali, nie widział okna biblioteki. Przynajmniej go usłyszy. Po oklaskach zorientował się, że Papież już się pokazał.

Jednak z potężnych megafonów stojących w pobliżu dochodził tylko chrapliwy, nieregularny oddech. Jan Paweł II musiał mieć mikrofon blisko ust, pewnie po to aby można było zrozumieć cicho wypowiadane słowa błogosławieństwa. Michel mocniej ścisnął kulę. Matko, pomóż mu! Oddech stał się szybszy i głośniejszy.

Papież śledził wzrokiem tekst. Milczał. Emocje go zdradziły. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Gdy doszedł do słów „Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący”, spojrzał na wypełniony ludźmi plac. Podniósł rękę i nakreślił znak krzyża.

— Może lepiej, żebym umarł, jeśli nie mogę spełniać powierzonej mi misji — powie później arcybiskupowi Dziwiszowi. I zaraz doda: — Niech się spełni wola Twoja. Totus Tuus.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ, RZYM, KOLEGIUM ANGIELSKIE

Idąc korytarzem, Michel mijał wielkie portrety absolwentów kolegium, wśród których było wielu męczenników. To odległe czasy — po schizmie Henryka VIII i wprowadzeniu przez Elżbietę I antykatolickich praw młodzi Anglicy studiowali w Rzymie, tu byli wyświęcani i wracali do ojczyzny, by tam pracować wśród rodaków. Nierzadko ginęli.

Mieszkał tu na pierwszym roku studiów, które miały go przygotować do kapłaństwa. Po święceniach powrócił, aby zrobić doktorat i przygotować się do podjęcia pracy w rodzinnej Holandii.

Wszedł do pokoju i spojrzał na zdjęcie z Manili. Będę się za ciebie modlił. Msza w Paryżu: Czujecie ten upał? Ja też. Papież mówił wtedy o jakiejś niewolnicy... Michel nie rozumiał, dlaczego akurat ta myśl przyszła mu wtedy do głowy i dlaczego uznał, że warto podzielić się nią ze słuchaczami. Po dzisiejszej modlitwie na placu Świętego Piotra zaczął pojmować.

Kiedy nie tak dawno temu zjeżdżał po stoku, czuł się wolny i szczęśliwy. Niestety, fatalny upadek w jednej chwili zmienił jego sytuację.

Nogę włożono mu w gips, zaopatrzono go w kule, musiał nauczyć się z tym żyć. Ale za parę tygodni zdejmie gips, z pomocą ćwiczeń wróci do formy i dalej będzie pracował. A Papież? Dziś nie tylko ciało, lecz i głos odmówił mu posłuszeństwa. Choroba posiadła go całego. Niemy starzec, przykuty do wózka inwalidzkiego. Dawny narciarz...

Poszedł do kaplicy. Stanął przed ołtarzem — pod nim znajdowały się relikwie świętego Tomasza Morusa, kanclerza Anglii, który nie chciał uznać małżeństwa Henryka VIII z Anną Boleyn. Henryk VIII kazał go ściąć. Męczennik...

Do tej pory nie myślał o Ojcu Świętym w tych kategoriach. Dopiero dzisiaj, słysząc ten chrapliwy oddech duszącego się człowieka... Znał ludzi, których zdaniem Papież niepotrzebnie obnosił się z cierpieniem.

Patrzyli na niego jak na lidera wielkiej światowej organizacji i nie mogło im się pomieścić w głowie, że pokazuje się w takim stanie. Chory szef wystawia złe świadectwo fi rmie — uważali. Kościół nie jest jednak przedsiębiorstwem z menedżerem w nietypowym białym ubraniu. Ten człowiek, owszem, ma swój gabinet, ale z tego, co Holender wiedział, ważniejszym miejscem była dla niego kaplica. Słyszał od znajomych biskupów, że Papież nieraz „ginął”. Współpracownicy szukali go i zazwyczaj odnajdywali właśnie tam, nierzadko leżącego krzyżem za ołtarzem.

Michel podparł się na kulach i skierował do zakrystii. Na szczęście nauczył się już samodzielnie ubierać do mszy.



28 MARCA 2005, PONIEDZIAŁEK, KORTRIJK, BELGIA

— Renee, jesteście gotowi? — zawołał Jan, wchodząc do mieszkania.

Spieszył się z pracy, żeby zdążyć na mszę. W tym roku wszystko się poprzestawiało: Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny wypadało w Wielki Piątek, potem była Wielka Sobota i Niedziela Wielkanocna, więc dopiero w poniedziałek można było obchodzić to ważne dla ich rodziny święto.

— Już idziemy, pakowałam jeszcze rzeczy! — krzyknęła Renee z głębi domu.

Wkrótce czekała ich przeprowadzka do innego miasta. Rodzina powiększyła się. Po pierworodnej Elien (pospieszyła się o dziewięć dni i przyszła na świat tuż po Bożym Narodzeniu 1999) urodziło się im jeszcze dwoje dzieci — córka Laura i syn Manuel. Jan dostał nową pracę w Brugii. Z początkiem kwietnia mieli tam zamieszkać.

— Słuchałaś wiadomości? — zapytał w samochodzie.

— Nic nowego.

— Straszne to było wczoraj.

Oglądali w telewizji nieme błogosławieństwo Papieża.

— Pamiętasz poród Elien? — zapytała Renee.

— No, wiesz, jak możesz o to pytać!

— Przepraszam. Nie było cię wtedy z nami...

— Chodziłem w kółko po korytarzu, jak wtedy przed audiencją u Ojca Świętego.

— A ja leżałam podłączona do całej tej aparatury i czekałam, aż wyjmą ze mnie Elien. — Dziecko miało ułożenie pośladkowe i lekarze zdecydowali, że urodzi się przez cesarskie cięcie. — Nie mogłam się ruszyć. Wiesz, to okropne, jak człowiek jest tak ubezwłasnowolniony. Ale przynajmniej wiedziałam, że to dla jej dobra.

Jan słuchał w milczeniu. Domyślał się, dlaczego żonie przychodziły teraz do głowy takie myśli.

— Papież też wie, że to, co się z nim dzieje, czemuś służy — powiedział.

— Inaczej dawno by zrezygnował.

Z nich dwojga był tym, który widział Jana Pawła II jako ostatni. W ubiegłym roku pojechał do Rzymu i miał okazję uczestniczyć w audiencji. Wrócił z myślą, że wkrótce Papież odejdzie z tego świata.

— Bardzo cierpi... — powiedziała Renee. — Od dawna. Ale teraz...

— Jest na Kalwarii.

28 MARCA 2005, WTOREK, TORONTO


Tony też miał zdjęcie z Janem Pawłem II. Podszedł do półki i patrzył na nie przez chwilę. Papież na zdjęciu nie różnił się bardzo od tego, którego widział w niedzielę w telewizji.

Po odlocie Ojca Świętego z Toronto Tony poddał się terapii. Nieraz miał dosyć. Cena wydawała się zbyt wysoka. Ćwiczenia były żmudne i bolesne, a efekty mizerne. Kiedy zobaczył Jana Pawła II wchodzącego na pokład samolotu „Messenger of Aope” (Posłaniec nadziei) obiecał sobie, że już nigdy na nic nie będzie się skarżyć, ale w praktyce... Czasem myślał, że się podda. W trudnych chwilach ojciec Rosica przypominał mu o swoim spotkaniu z Papieżem w Rzymie, pół roku po Światowych Dniach Młodzieży. Był u niego na obiedzie w większym gronie, kiedy mieli wychodzić, Wojtyła zatrzymał go na chwilę i powiedział:

— Wiesz, dlaczego zszedłem i wszedłem po tych schodach? Wiedziałem, ile mieliście trudności. Przynajmniej w ten sposób chciałem wam okazać moją solidarność.

Próby trwały długo. Po wielu miesiącach Tony, jak małe dziecko, zaczął stawiać pierwsze nieporadne kroki. Dziś mógł samodzielnie podejść do telewizora, aby włączyć wiadomości. Co z nim? Co z Ojcem Świętym?



29 MARCA 2005, ŚRODA, MANILA

Rhea nie miała zdjęcia z Papieżem, przechowywała za to krzyżyk, który przywiozła z Toronto. Ile razy na niego patrzyła, tyle razy robiło jej się głupio, nie tyle z powodu jakichś wyrzutów sumienia, ile na wspomnienie własnej naiwności.

Krzyżyk znajdował się w torbie pielgrzyma, którą otrzymała po przyjeździe do Kanady. W czasie mszy na Downsview Papież powiedział, że znajduje się w nim światło. Rhea zaczęła oglądać krzyżyk na wszystkie strony, szukając jakiejś iluminacji. „Może gdzieś tu jest żaróweczka, może się zaświeci?” — myślała. Dopiero po powrocie do Manili wzięła do ręki Biblię i zrozumiała, że Jan Paweł II nie mówił o takim świetle, jakie daje lampa.

Dwa dni przed mszą na Downsview uczestniczyła w drodze krzyżowej na ulicach Toronto. W niezwykłym widowisku wzięli udział aktorzy amatorzy, a poszczególne stacje zostały rozmieszczone wśród kilkudziesięciopiętrowych wieżowców. Po zmroku dotarli do parku miejskiego, gdzie odegrano scenę ukrzyżowania. Rhea z zapartym tchem patrzyła na odtwórcę roli Jezusa, którego położono na krzyżu i dźwignięto w górę. Wówczas rozbłysły lampy aparatów fotografi cznych. Postać wiszącego aktora jakby drżała w błyskach tysięcy fl eszów.

Po trzech latach miała wrażenie, że historia się powtarza. Tylko że w blasku telewizyjnych jupiterów znalazł się ciężko chory Ojciec Święty.

— Rhea! — jej rozmyślania przerwała siostra Sophie, przy której stała jakaś nieznana Rhei dziewczyna. — To Rose, będzie z nami mieszkać. Mogłabyś wprowadzić ją w zasady naszego domu?

— Oczywiście.

— A jak Papież? — zapytała Sophie. — Podawali jakieś nowe wiadomości?

— Mówią, że stan ciężki, ale stabilny.

Sophie zostawiła dziewczęta i poszła do kaplicy. Tu kiedyś pytała Pana, czy dla dobra całej wspólnoty nie powinna wydalić Rhei ze „Szkoły Życia”. Tu otrzymała natchnienie, aby wysłać ją do Toronto. Sama zdziwiła się zmianą, która nastąpiła po jej powrocie. Najpierw z pewnym wahaniem, później coraz częściej powierzała jej różne zadania. Jak to się stało, że najgorsza ze wszystkich wychowanek stała się najbardziej odpowiedzialna? Chyba ona sama tego nie rozumiała. Wspominając Toronto, powtarzała, że żałuje tylko jednego. Chciała, żeby Papież ją objął i przytulił, ale nigdy nie udało jej się do niego zbliżyć. W takich chwilach przypominała jej małą dziewczynkę, która pragnie rzucić się w objęcia ojca.



29 MARCA, ŚRODA, WATYKAN

Na talerzu z papieskim herbem podano mu zmiksowaną papkę. Stałego pokarmu nie mógł przełykać. Ale i tego nie zje. Od powrotu ze szpitala schudł kilkanaście kilogramów.

Wieczorem lekarze założą mu sondę przez nos. Teraz pożywienie będzie otrzymywał tą drogą. Groziła mu śmierć z wycieńczenia.



30 MARCA 2005, CZWARTEK, WATYKAN

Dzisiaj odprawi mszę za Mietka Wisłockiego. Z Krakowa dzwonili Rybiccy. „Mietek dostał wylewu, leży sparaliżowany”. Środowisko się wykrusza. Wujek też.

Gdzie to było? Chyba nad jeziorem Wierzchowo w siedemdziesiątym piątym. Mietek złapał sporego szczupaka.

— Niech Wujek spojrzy, niezła sztuka — powiedział dumny, kładąc przed nim rybę.

Oderwał oczy od książki.

— Rzeczywiście, wspaniały — stwierdził z uznaniem.

Rybacy z Galilei też musieli być dumni, wyciągając tyle ryb (ewangelista wymienił dokładnie sto pięćdziesiąt trzy). Zarzucili sieci po stronie wskazanej przez Jezusa. Było to już po zmartwychwstaniu, apostołowie wrócili do swoich codziennych zajęć. Jezus pojawił się na brzegu jeziora, ale nie poznali, że to On. Dopiero gdy sieć się napełniła, Jan krzyknął „To jest Pan!”. A Piotr rzucił się w wodę, aby dopłynąć do Jezusa. Potem nastąpił słynny dialog: Czy miłujesz Mnie bardziej aniżeli ci? Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham.

Wiele razy rozważał ten fragment Ewangelii według świętego Jana. Czy zarzucał zawsze po odpowiedniej stronie łodzi, którą Pan mu powierzył?

Czy potrafi ł Go rozpoznać w ludziach przychodzących na spotkanie z nim? Czy — jak Piotr — rzucał się na głębinę, aby dopłynąć pierwszy do Jezusa?

Wracał do tej sceny, ile razy przychodziło zmęczenie i zniechęcenie. Piotr podjął decyzję: „Idę łowić ryby”. Wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.

Pierwsze lata nowego tysiąclecia okazały się trudniejsze, niż można się było spodziewać. Mimo jego błagań wybuchła nowa wojna w Zatoce Perskiej, jeszcze bardziej krwawa niż poprzednia. Tym razem w Stanach Zjednoczonych, które zmontowały nową koalicję, rządził George Bush junior, syn Busha seniora, którego niegdyś bezskutecznie usiłował przekonać do wstrzymania się od działań wojennych. Nowa wojna przyniosła co prawda obalenie reżimu Husajna, ale i wzrost wrogości między krajami islamskimi a kręgiem cywilizacji zachodniej. Były i inne udręki. W Kościół amerykański uderzyły skandale związane z nadużyciami seksualnymi księży, nawet w Polsce jednemu z jego dawnych bliskich współpracowników zarzucano niegodne zachowanie wobec kleryków. A on słabł. Choroba postępowała, pozbawiając go nie tylko możliwości swobodnego ruchu, ale i zdolności przepowiadania Ewangelii. Coraz częściej tylko zaczynał i kończył homilię, środek czytał ktoś inny. Był już blisko. Płynął do Pana.

Na początku pontyfi katu polecił zbudować basen w Castel Gandolfo. „Papież musi być w formie, bo nowe konklawe będzie kosztować znacznie drożej” — odpowiadał zdziwionym. Od lat już się w nim nie zanurzał. Przyszedł czas na inne pływanie. Każdy wysiłek, każda inicjatywa były jak wyrzuty ramion zawodnika, który wie, że jest już blisko mety: beatyfi kacja Matki Teresy z Kalkuty, rozpoczęty jesienią Rok Eucharystii, kanonizacje, pielgrzymki. Cieszył się, że udało mu się beatyfi kować pierwsze małżeństwo w historii Kościoła i kanonizować heroiczną matkę, która oddała życie, aby mogła żyć jej córka. Podróżował znacznie mniej, ale nie chciał z tego całkiem zrezygnować. Pojechał do Szwajcarii. Trzy czwarte mieszkańców tego kraju uważało, że powinien ustąpić z urzędu papieskiego. On zamieszkał w domu starców. Chciał pokazać, że starość też ma swoje miejsce w życiu człowieka. Dotarł do Lourdes. Zasłabł przed grotą, gdzie Maryja ukazywała się Bernardetcie Soubirous. Widać i to było potrzebne. Czuł, że to jego ostatnia pielgrzymka zagraniczna. Pekin i Moskwę zostawi swojemu następcy.

Miał jeszcze nadzieję, że uda mu się dokończyć prowadzone od początku pontyfi katu wizytacje rzymskich parafi i. Był jednak już tak słaby, że delegacje musiały przychodzić do Watykanu. Zostało jeszcze kilkanaście.

Jeśli Bóg da...

Do Niedzieli Miłosierdzia zostały trzy dni. Myśląc o Mietku i Środowisku, uświadomił sobie, że ta niedziela stała się ważna w jego życiu na długo przed tym, zanim ktokolwiek wyobraził sobie, iż stanie się wyjątkowym świętem. To przecież w pierwszą niedzielę po Wielkanocy narodził się Wujek. Pojechali oglądać krokusy do Zakopanego i tam zgodził się, aby go tak nazywano. Również w taką niedzielę, tyle że parę lat później, poszli z Jurkiem Ciesielskim na Zawrat, gdzie o mało nie zginęli w zamieci.

Trzy dni.

— Księże arcybiskupie, wczoraj przylecieliśmy do Rzymu.

— Doskonale, w takim razie proszę być w południe przy Spiżowej Bramie.

Krzysztof Kur odłożył słuchawkę i uśmiechnął się zadowolony. Wszystko idzie zgodnie z planem, arcybiskup Dziwisz pamięta o obietnicy.

Od spontanicznej wyprawy do Teatru Wielkiego w 1991 roku wiele się zmieniło. Artystyczne curriculum vitae Krzysztofa wydłużyło się, przybyło też spotkań z Janem Pawłem II, i to o wiele bliższych niż wówczas. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Filharmonia imienia Romualda Traugutta, której został dyrektorem, pojechała na pielgrzymkę do Rzymu i ofi arowała Papieżowi rzeźbę głowy Chrystusa Katyńskiego. Od tej pory był w kontakcie telefonicznym z arcybiskupem Dziwiszem i skorzystał z tego niedawno, wiedząc, że ma być służbowo w stolicy Italii. Nie przyjeżdżał z pustymi rękami. W czasie organizowanego przez fi lharmonię Festiwalu Pasyjnego Crucifi xus Est (Został Ukrzyżowany) zbierał podpisy pod listem z pozdrowieniami i życzeniami zdrowia od polskich artystów dla Jana Pawła II.

Piętnaście minut przed południem z dyrektorem Warszawskiej Opery Kameralnej Stefanem Sutkowskim stanęli przed Spiżową Bramą. Gwardziści wpuścili ich do środka, mężczyzna przy biurku zadzwonił do arcybiskupa Dziwisza.

— Za chwilę ktoś po panów przyjdzie i zaprowadzi dalej — powiedział.

Czekali kilka minut. Telefon zadzwonił powtórnie.

— Ksiądz arcybiskup bardzo przeprasza, ale nie będzie mógł panów dzisiaj przyjąć — powiedział. — Proszę zadzwonić jutro. Wieczorem media podały wiadomość, że Ojcu Świętemu podskoczyła gorączka i obniżyło się ciśnienie krwi. Potem komunikat ofi cjalny: „U Papieża doszło do zapalenia dróg moczowych”. Około północy agencja ANSA podała informację: „Z papieżem jest źle, bardzo źle”.

Krzysztof zrozumiał, że to musiało rozegrać się wtedy, gdy stali na progu papieskiego domu. Następne dni spędzi na placu Świętego Piotra, patrząc w okna na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego.



1 KWIETNIA 2005, PIĄTEK, WARSZAWA


Od rana telewizja nie mówiła o niczym poza stanem zdrowia Ojca Świętego. Przed wyjściem Piotr usłyszał, że wczoraj był kryzys. Wyglądało to poważnie. W fi rmie nikt nie miał głowy do pracy. Wszyscy rozmawiali o Papieżu, ciągle sprawdzali, czy są jakieś nowe wiadomości, w końcu szef stwierdził, że najlepiej będzie, jak wszystkich rozpuści do domów. Wyszedł koło drugiej. W teczce miał książkę, kupiony niedawno poemat Jana Pawła II Tryptyk rzymski. Nie przepadał za poezją, książkę kupił raczej ze względu na autora niż na formę i do tej pory nie zagłębił się w jej treść. Poczyta trochę, a potem wróci do domu.

Ciągnęło go na Żytnią. Zaparkował samochód nieopodal, wszedł przez bramę łączącą ulicę z podwórzem, a stamtąd do kościoła. Było sporo ludzi. Przysiadł z tyłu i otworzył książkę na chybił trafi ł.

Kimże jest On? Niewypowiedziany. Samoistne Istnienie.
Jedyny. Stwórca wszystkiego.
Zarazem Komunia Osób.

Słowa te były mu znane. Papież mówił o komunii osób, kiedy byli na Światowym Dniu Rodzin w Rzymie. Nie pamiętał dokładnie kontekstu, ale zapamiętał to wyrażenie — uderzyło go, ponieważ do tej pory słowo „komunia” kojarzyło mu się tylko z komunią świętą.

W tej Komunii wzajemne obdarowywanie pełnią prawdy,
dobra i piękna.
Nade wszystko jednak — niewypowiedziany.
A przecież powiedział nam o Sobie.
Powiedział także, stwarzając człowieka na swój obraz
i podobieństwo.
W polichromii sykstyńskiej Stwórca ma ludzką postać.
Jest Wszechmocnym Starcem — Człowiekiem podobnym
do stwarzanego Adama.

Katarzyna pasjonowała się historią sztuki i nieraz opowiadała mu o polichromiach Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Poszli tam podczas pobytu w Rzymie, choć musieli odstać swoje w niekończącej się kolejce do Muzeum Watykańskiego. Na koniec nieco nużącego zwiedzania dotarli do miejsca, w którym byli wybierani papieże. Kasia pokazywała mu wspaniałe, świeżo odnowione freski. „Widzisz podobieństwo?”

— pytała. Rzeczywiście, w wizji artysty twarz Boga Ojca zdradzała podobieństwo do twarzy Adama.

A oni?

„Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”.
Został im przez Boga zadany dar.
Wzięli w siebie — na ludzką miarę — to wzajemne obdarowanie,
które jest w Nim.
Oboje nadzy...
Nie odczuwali wstydu, jak długo trwał dar —
Wstyd przyjdzie wraz z grzechem,
a teraz trwa uniesienie.

Ukrył twarz w dłoniach. Kilka minut później usłyszał słowa modlitwy: Ojcze Przedwieczny, ofi aruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata.



1 KWIETNIA 2005, PIĄTEK, WATYKAN

Spojrzał na siedzących przy łóżku. Spróbował uśmiechnąć się do Marianka.
Obok stał Tadeusz. Przyjechali... Będą przy nim. Najbliżsi...
Duśka też jest. Dobrze.

— Ojcze Święty, na placu jest bardzo dużo ludzi — to mówił Stanisław.

— Przyszła młodzież.

— Ja... nie... mogłem... — słowa nie chciały wydostać się z gardła.

O Panie, jak musiałeś się trudzić, żeby wypowiedzieć swoje ostatnie słowa.

Niewiasto, oto syn Twój
Oto Matka twoja
Pragnę!
Podjął jeszcze jeden wysiłek.

—... Że oni przyszli tutaj... Dziękuję.

Stanisław nachylił się.

— Czy chodzi o to, że Ojciec im dziękuje? Za to, że przyszli?

Dał znak, że tak. Co za ulga.

— Szukałem was, a wy przyszliście do mnie? Dziękuję wam? — pytał dalej arcybiskup Dziwisz.

Skinął głową.



2 KWIETNIA 2005, VICENZA

Jechać do Rzymu? Z tego, co mówili w telewizji, wynikało, że Papież może lada chwila oddać ducha. Piętnaście lat temu od podróży do Rzymu zaczęło się dla niego nowe życie, czy teraz nie powinien tam pojechać, gdy umiera ten, który mu wskazał drogę?

Ugo Festa od dawna nie opuszczał rodzinnej Vicenzy. Owszem, po uzdrowieniu w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Trydencie sporo jeździł. Był w Indiach, gdzie pomagał jako wolontariusz siostrom Matki Teresy z Kalkuty, potem pojechał do Afryki i tam też pracował wśród biedaków. Z czasem stwierdził, że nie trzeba podróżować aż tak daleko. W rodzinnym mieście nie brakowało kolorowych imigrantów, którzy przyjeżdżali do Włoch za chlebem. Wrócił do Vicenzy i otworzył dla nich swój dom. Nie chciał ich teraz zostawiać, szczególnie przed jutrzejszym dniem. Święto Miłosierdzia Bożego było jego świętem i nadawało sens wszystkiemu, czym żył. Także jego chorobie. Niedawno dowiedział się, że ma raka.

— Czym miałbym się przejmować? — mawiał. — Skoro Jezus uratował mnie raz, to teraz też wszystko będzie dobrze.

Papież polecił mu niegdyś: „Módl się do mojej siostry Faustyny”. Będzie się modlił i zostanie ze swoimi podopiecznymi. Nie przeczuwał, że ma przed sobą jeszcze półtora miesiąca życia. W maju znajdą go w jego domu z przestrzeloną głową. Policja aresztuje dwóch podejrzanych — jego gości: Hindusa i Pakistańczyka.

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który [go] uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfi tszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie — jeśli nie trwa w winnym krzewie — tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.

Pragnął, aby czytano mu Ewangelię według świętego Jana. Jutro święto Miłosierdzia. Jezus polecił Faustynie, aby w czasie swoich ostatnich rekolekcji wolno czytała właśnie tę ostatnią z czterech Ewangelii napisaną przez „umiłowanego ucznia”. „Więcej ją przeżyj sercem niż umysłem” — powiedział jej Pan. Był konkretny. Kazał czytać rozdziały: piętnasty, dziewiętnasty, a na koniec dwudziesty pierwszy.

A gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?”. Odpowiedział Mu: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego: „Paś baranki moje!”. I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?”. Odparł Mu: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego: „Paś owce moje!”.

Powiedział mu po raz trzeci: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?”. Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: „Czy kochasz Mnie?”. I rzekł do Niego: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego Jezus: „Paś owce moje!”.

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: „Pójdź za Mną!”.

WARSZAWA

Katarzyna poszła na wieczorną mszę do parafi i, on w tym czasie pilnował dzieci. Młodsze położył spać, starsze siedziały przed telewizorem.

— Możesz pojechać do Świętego Krzyża — powiedziała po powrocie Kasia.

— W Radiu Józef mówili, że o dziewiątej będzie tam msza za Papieża.

Wyjechał po ósmej wieczorem. Zaparkował na Świętokrzyskiej. Podświetlony kościół wyglądał pięknie, duże wrażenie robiła fi gura Chrystusa niosącego krzyż. Odległym echem zabrzmiały w pamięci słowa z placu Zwycięstwa.

Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu.

Kościół był nabity ludźmi. Punktualnie o dziewiątej zaczęła się msza. Kapłan podał intencję. Oczywiście — o zdrowie dla Ojca Świętego. Piotr pozwolił sobie ją nieco zmienić: O to, co dla niego najlepsze. W tej intencji przyjął Komunię. Krótko potem ksiądz powiedział:

— Umiłowani, w telewizji podali, że o 21.37 Ojciec Święty powrócił do domu Ojca. Módlmy się!

Dość długo został w kościele. Wsiadł do samochodu po jedenastej. Wjeżdżając z Lwowskiej w Poznańską, zobaczył, jak z eleganckiej czarnej limuzyny wysiada kobieta w białej ślubnej sukni. Za nią — mężczyzna w czarnym garniturze. „Pewnie mieli wesele i przerwali je po wiadomości o śmierci Ojca Świętego” — domyślił się. Dodał gazu i pojechał do domu.

dalej >>

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama