Skandal nadużyć seksualnych

Fragmenty wywiadu z Benedyktem XVI pod tytułem "Światłość świata"

Skandal nadużyć seksualnych

Peter Seewald

Światłość świata


ISBN: 978-83-240-1504-7
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Papieże nie spadają z nieba
Skandal nadużyć seksualnych
W roli rybaka
Jezus Chrystus powraca
O rzeczach ostatnich

Skandal nadużyć seksualnych

Pontyfikat Benedykta XVI rozpoczął się falą zachwytów. „Jego wybór jest dobrą nowiną” — ogłosił nawet przywódca postkomunistów we Włoszech. Papież miał żywić, według Massima d'Alemy, „sympatię dla ludzi z intelektem i kulturą”. W swoim pierwszym roku urzędowania nowy Ojciec Święty zgromadził na placu św. Piotra prawie cztery miliony ludzi, dwa razy tyle co jego poprzednik w swoim pierwszym roku. Pierwsza encyklika rozeszła się w samych Włoszech w trzech milionach egzemplarzy. Na Światowy Dzień Rodziny do hiszpańskiej Walencji przybyło milion ludzi, aby razem z Papieżem modlić się i świętować. Powodzenie trwało. „Od Habemus papam 19 kwietnia w Rzymie — tak donosił „Der Spiegel” — nie ustaje przychylność opinii publicznej dla papieża Benedykta XVI alias Josepha Ratzingera”.

Czy ten sukces zaskoczył albo może nawet przestraszył Waszą Świątobliwość?

Tak, pod pewnym względem tak. Ale wiedziałem: to nie jest moje dzieło. Było widoczne, że Kościół jest pełen życia. Cierpienie Jana Pawła II i jego śmierć to wydarzenia, które — można powiedzieć — dotknęły cały Kościół, a nawet całą ludzkość. Przypominamy sobie wszyscy, jak cały plac św. Piotra, jak cały Rzym był pełen ludzi. Poprzez to została w pewnym stopniu stworzona nowa świadomość papieża i Kościoła, która w naturalny sposób wywołała pytanie: Kim jest ten nowy? Jak — po tym tak wielkim papieżu — ktoś będzie umiał sprawić, aby chciało się go słuchać i go poznawać?

Poza tym istnieje zawsze pozytywny efekt związany z nowością, z innym stylem. Tak więc byłem wdzięczny i szczęśliwy, że tak jest nadal, że to pozytywne przyjęcie trwa. Zarazem byłem zaskoczony, że jest tak wielkie i tak żywe. Było jednak dla mnie jasne: wszystko to pochodzi z wewnętrznej spójności z poprzednim pontyfikatem i z życia zawsze obecnego w Kościele.

Cztery lata rządził Wasza Świątobliwość szczęśliwie. Jak określa to starożytna formuła, był Wasza Świątobliwość: feliciter regnans. Nowy papież rozszerzył przestrzeń liturgiczną przez ponowne dopuszczenie do sprawowania mszy według liturgii trydenckiej. W ramach ekumenii ogłosił cel doprowadzenia do pełnej jedności z prawosławiem, a do jej osiągnięcia Kościołowi nigdy przez ostatnie tysiąc lat nie było bliżej. Dzięki swojej postawie wobec grzechów przeciwko środowisku naturalnemu, niesprawiedliwości i wojnie mógłby stać się członkiem Partii Zielonych. Pasowałby dobrze do lewicy przez swoją krytykę bezwzględnego kapitalizmu, który coraz bardziej powiększa przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi. Można odczuć rewitalizację Kościoła, nową świadomość. Udało się Waszej Świątobliwości to, czego po takim olbrzymie jak Wojtyła nikt nie uważał za możliwe, a mianowicie: płynna zmiana pontyfikatu.

To był oczywiście dar. Pomógł powszechnie znany fakt, że Jan Paweł II darzył mnie sympatią, że istniało pomiędzy nami głębokie porozumienie. A także to, że ja traktuję siebie jako jego dłużnika, który próbuje swoją skromną postawą kontynuować to, co czynił Wielki Jan Paweł II.

Pomiędzy sprawami, przez które wywołujemy sprzeciw i stajemy w ogniu krytyki, są oczywiście i tematy leżące na sercu całemu światu i przez ten świat są pozytywnie przyjmowane. Mój poprzednik zyskiwał zawsze wielkie zrozumienie i poparcie jako obrońca praw człowieka, pokoju i wolności. Te tematy pozostały. Papież jest i dzisiaj jak najbardziej zobowiązany, aby wszędzie występować w obronie praw człowieka, bo jest to wewnętrzną konsekwencją wiary w to, że człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże i że jest powołany przez Boga. Papież jest zobowiązany, aby walczyć o pokój, walczyć przeciwko przemocy i zagrożeniu wojną. Jest wewnętrznie zobowiązany, aby walczyć o zachowanie i szanowanie stworzenia, aby występować przeciwko jego niszczeniu.

Jest więc z natury rzeczy wiele tematów, o których można powiedzieć, że są bliskie nowoczesnej moralności. Nowoczesność nie jest zbudowana tylko z elementów negatywnych. Gdyby tak było, nie mogłaby dłużej istnieć. Niesie w sobie wielkie moralne wartości, które pochodzą także z chrześcijaństwa i właśnie przez chrześcijaństwo zostały jako wartości wszczepione w świadomość rodzaju ludzkiego. Tam, gdzie są one bronione — a muszą one być bronione przez papieża — istnieje szerokie poparcie. To nas cieszy. Nie może to jednak wprowadzać w błąd co do tego, że istnieją inne tematy, które powodują sprzeciw.

Liberalny monachijski teolog Eugen Biser już teraz zalicza Waszą Świątobliwość „do najbardziej znaczących papieży historii”. Według niego wraz z Benedyktem XVI rozpoczyna się Kościół, w którym Chrystus poprzez zaproszenie do doświadczania Boga „mieszka w ludzkich sercach”.

Nagle jednak karta się odwraca. Przypominamy sobie kazanie Waszej Świątobliwości na objęcie urzędu 24 kwietnia 2005 roku, w którym Wasza Świątobliwość powiedział: „Módlcie się za mnie, abym nie uciekał strachliwie przed wilkami”. Czy Wasza Świątobliwość przeczuwał, że ten pontyfikat będzie oznaczał także podążanie bardzo trudną drogą?

Spodziewałem się tego. Ale najpierw trzeba zaznaczyć, że póki papież żyje, trzeba być bardzo ostrożnym w kwestii uszeregowania go jako znaczącego lub pozbawionego znaczenia. Dopiero po upływie jakiegoś czasu widzi się, jaką pozycję zajmuje ktoś w całości historii. A że nie ciągle będzie trwała miła atmosfera, było oczywiste, zważywszy na całą konstelację naszego świata, z wszystkimi wielkimi niszczącymi siłami, z przeciwieństwami, które w świecie występują, z zagrożeniami i błędnymi drogami. Gdyby trwało wyłącznie poparcie, musiałbym siebie poważnie zapytać, czy rzeczywiście przepowiadam Ewangelię w całości.

Zdjęcie w styczniu 2009 ekskomuniki z czterech biskupów należących do Bractwa św. Piusa to pierwsze pęknięcie. Będziemy jeszcze na ten temat mówić, także o godnym uwagi tle tego wydarzenia. Za jednym zamachem ten tak wcześniej wychwalany papież, o którym mówiło się, że wywołuje prawdziwą „gorączkę Benedykta”, stał się „nieszczęsnym papieżem”, kimś, kto ma przeciwko sobie połowę świata.

Komentarze są katastrofalne. „Neue Zürcher Zeitung” ma powód, aby wobec z niczym nieporównywalnej antypapieskiej kampanii medialnej mówić o „agresywnym braku wyczucia” dziennikarzy. Żydowsko-francuski Filozof Bernard-Henri Lévy zauważa, że gdy tylko rozmowa schodzi na Benedykta XVI, „dyskusję opanowują przesądy, nierzetelność, a nawet całkowita dezinformacja”.

Czy zdjęcie ekskomuniki było błędem?

Tu chyba trzeba coś powiedzieć na temat samego zdjęcia ekskomuniki, gdyż jest w tej kwestii niesamowicie wiele błędów rozpowszechnionych, także przez uczonych teologów. Nie jest tak, jak to wielokrotnie było przedstawiane, że ci czterej biskupi zostali ekskomunikowani ze względu na swoją negatywną postawę wobec Drugiego Soboru Watykańskiego. W rzeczywistości zostali ekskomunikowani, ponieważ przyjęli święcenia biskupie bez papieskiego pozwolenia. Zadziałał zatem obowiązujący w tym wypadku kanon, który był już obecny w starożytnym prawie Kościoła. Według niego karze ekskomuniki podlega każdy, kto bez papieskiego pozwolenia święci innych biskupów a także ci, którzy dają się w ten sposób wyświęcić. Zostali więc ekskomunikowani, bo wystąpili przeciwko prymatowi. Analogiczna sytuacja istnieje w Chinach, gdzie także biskupi byli święceni bez papieskiego pozwolenia i dlatego też nie byli w pełnej jedności z papieżem.

Jest tak, że gdy taki biskup uzna zarówno w ogólności, jak i w szczególności prymat aktualnie urzędującego papieża, ekskomunika zostaje zdjęta, gdyż nie jest już uzasadniona. Tak robimy w Chinach — i mamy nadzieję przez to powoli zlikwidować podział — i tak też postępowaliśmy w tych tu przywołanych przypadkach. Krótko: zostali ekskomunikowani tylko z jednego powodu, a mianowicie dlatego, że zostali wyświęceni bez papieskiego pozwolenia; i z jednego powodu została z nich zdjęta ekskomunika — bo wyrazili uznanie władzy papieża, nawet jeśli nie we wszystkich punktach się z nim zgadzają.

Jest to samo w sobie całkiem normalne postępowanie prawne. Przy czym muszę powiedzieć, że w tym wypadku zawiodło nasze biuro prasowe. Nie zostało w wystarczający sposób wyjaśnione, dlaczego ci biskupi zostali ekskomunikowani i dlaczego teraz musieli zostać, z całkowicie prawnych powodów, uwolnieni od ekskomuniki.

W opinii publicznej powstało wrażenie, że Rzym obchodzi się bardzo pobłażliwie z prawicowymi i konserwatywnymi ugrupowaniami, podczas gdy lewicowi i liberalni protagoniści szybko zmuszani są do milczenia.

Chodzi tu po prostu o jasną sytuację prawną. Drugi Sobór Watykański nie wchodził tu w ogóle w grę. Także żadna inna teologiczna kwestia. Wraz z uznaniem prymatu papieża biskupi ci zostali, patrząc z prawnego punktu widzenia, uwolnieni od ekskomuniki, co nie oznaczało ani nadania im w Kościele jakichś urzędów ani zaakceptowania ich podejścia do Drugiego Soboru Watykańskiego.

Powtórzmy więc: Nie ma różnego traktowania prawicowych i lewicowych ugrupowań?

Nie. Wszystkich wiąże to samo kościelne prawo i ta sama wiara. Wszyscy cieszą się też tymi samymi wolnościami.

Przypadkiem Williamsona jeszcze zajmiemy się bliżej.

Dokładnie rok później nadciągnęły nad Kościół katolicki najciemniejsze chmury. Jak z głębokiej otchłani wyszły z przeszłości na światło dzienne niepoliczone i niepojęte przypadki seksualnych nadużyć popełnianych przez księży i osoby zakonne. Chmury te rzuciły cień na Stolicę Piotrową. Nikt już nie mówi o moralnej instancji świata, jak miano w zwyczaju określać papieża. Jak wielki jest ten kryzys? Czy jest on rzeczywiście, jak się czasami czyta, jednym z największych w historii Kościoła?

Tak, to jest wielki kryzys, trzeba to przyznać. Był on dla nas wszystkich wstrząsem. Nagle tak wiele brudu. To było rzeczywiście prawie jak krater wulkanu, z którego nagle wydobywają się ogromne chmury pyłu, wszystko zaciemniającego i zabrudzającego. Kapłaństwo okazało się nagle miejscem hańby a każdy ksiądz stał się podejrzany. Niektórzy księża tłumaczyli, że nie mają już odwagi podać dziecku ręki, nie mówiąc już o wyjeździe z dziećmi na wakacyjny obóz.

Dla mnie sprawa nie pojawiła się całkiem niespodziewanie. W Kongregacji Doktryny Wiary miałem już do czynienia z przypadkami amerykańskimi; widziałem też, jak rozwija się sytuacja w Irlandii. Ale taka skala problemu była mimo wszystko niesamowitym szokiem. Od mojego wyboru na Stolicę Piotrową spotykałem się wielokrotnie z ofiarami nadużyć seksualnych. Trzy i pół roku wcześniej, w październiku 2006 roku, zwróciłem się w przemówieniu do irlandzkich biskupów z żądaniem, aby prawda wyszła na jaw, aby zrobić wszystko, co konieczne, żeby się tego rodzaju okropne przestępstwa nie powtarzały, aby uwzględniać zasady sprawiedliwości i prawa oraz, przede wszystkim, nieść uzdrowienie ofiarom.

Widząc tak zbrukane kapłaństwo, a tym samym cały Kościół katolicki zraniony w czymś dla niego najgłębszym — z tym trzeba było się rzeczywiście uporać. Ale ważne było też, aby równocześnie nie stracić jasnego spojrzenia na dobro, które jest w Kościele, i żeby te okropne rzeczy go nie przysłoniły.

Przypadki molestowania w obrębie Kościoła są gorsze niż gdziekolwiek indziej. Kto otrzymuje wyższe święcenia, ten także musi sprostać wyższym wymaganiom. Już na początku wieku, jak Wasza Świątobliwość powiedział, było wiadomo o serii takich przypadków w Stanach Zjednoczonych. Po raporcie Ryana także w Irlandii ukazała się ogromna skala seksualnych nadużyć i Kościół stanął w kolejnym kraju przed potężnym problemem. „Całe pokolenia potrwa — mówi irlandzki kapłan zakonny Vincent Twomey — aby dojść z tym do ładu”.

W Irlandii problem jest bardzo specyficzny — mamy tam do czynienia z tak zwanym zamkniętym katolickim społeczeństwem, które pozostało wierne swojej wierze pomimo trwających setki lat prześladowań, jednak także w nim mogły zakorzenić się pewne postawy. Nie czas teraz analizować wszystkich szczegółów. Kraj, który dał światu tylu misjonarzy, tylu świętych, który w historii misji stoi także u początków wiary w Niemczech, widzieć teraz w takiej sytuacji — to wstrząsające i przygnębiające. Przede wszystkim dla samych katolików w Irlandii, gdzie przecież jest wielu dobrych księży. Trzeba gruntownie zbadać, jak mogło do tego dojść, a równocześnie zastanowić się, co można zrobić, żeby coś takiego nigdy już się nie zdarzyło.

Ma pan rację: to szczególnie ciężki grzech, gdy ktoś, kto ma pomagać ludziom w drodze do Boga, komu na tej drodze powierza się dziecko, zamiast prowadzić je do poznania Boga, molestuje je i od Boga odwodzi. Przez to wiara jako taka staje się nieprzekonująca, a Kościół nie może wiarygodnie przedstawiać się jako ten, który głosi Jezusa Chrystusa.

Wszystko to zaszokowało nas i dogłębnie mną wstrząsnęło. Pan powiedział nam jednak, że w pszenicy będą także i chwasty, ale zasiew, jego zasiew, dalej będzie rósł. Na tym opiera się nasza nadzieja.

Wstrząsające są nie tylko nadużycia, ale też sposób podejścia do nich. Same czyny były przez dziesiątki lat zatuszowywane i przemilczane. To całkowite bankructwo dla instytucji, która słowo „miłość” zapisuje sobie na sztandarach.

Arcybiskup Dublina powiedział mi w tym kontekście coś bardzo interesującego. Mówił, że kościelne prawo karne funkcjonowało aż do późnych lat pięćdziesiątych; nie było wprawdzie doskonałe — wiele można krytykować — ale mimo wszystko było stosowane. Jednak od połowy lat sześćdziesiątych przestano po prostu je stosować. Panowało przekonanie, że Kościół nie może już być Kościołem prawa, ale Kościołem miłości; nie powinien więc karać. W ten sposób zlikwidowano świadomość, że kara może być także aktem miłości. Doszło wtedy także do osobliwego zaciemnienia myślenia wielu całkiem dobrych ludzi.

Dzisiaj musimy się na nowo uczyć, że miłość do grzesznika i miłość do ofiary stoją we właściwym stosunku, gdy karze się grzesznika w możliwej i odpowiedniej formie. W przeszłości doszło do takiej przemiany świadomości, a przez tę przemianę nastąpiło niezrozumienie prawa i konieczności kary— w końcu też zawężenie pojęcia miłości, która nie jest tylko byciem miłym i uprzejmym, lecz także byciem w prawdzie. A prawdą jest także to, że trzeba karać tych, którzy zgrzeszyli przeciwko prawdziwej miłości.

W Niemczech doszło do lawiny odkrytych przypadków nadużyć seksualnych, bo Kościół sam je zaczął wyjawiać opinii publicznej. O pierwszych przypadkach doniosło kolegium jezuitów w Berlinie, ale bardzo szybko dowiedziano się także o podobnych wydarzeniach w innych instytucjach, nie tylko katolickich. Dlaczego jednak odkrycia z Ameryki i z Irlandii nie stały się okazją, aby natychmiast przebadać inne kraje i nawiązać kontakty z ofiarami — a także aby tym samym wykluczyć sprawców, którzy być może ciągle jeszcze są aktywni?

W Ameryce zareagowaliśmy natychmiast z odnowionymi, zaostrzonymi normami. Ponadto została usprawniona współpraca pomiędzy świeckim i kościelnym wymiarem sprawiedliwości. Czy było zadaniem Rzymu w specjalny sposób powiedzieć wszystkim krajom: Zobaczcie, czy i u was takie sprawy się nie zdarzają? Być może powinniśmy tak zrobić. Dla mnie było w każdym razie zaskoczeniem, że nadużycia seksualne istniały w takiej skali także w Niemczech.

To, że prasa i telewizja zajmują się intensywnie tą sprawą, pomaga w jej wyjaśnieniu, które jest na tyle ważne, że nie można z niego zrezygnować. Ideologicznie zabarwiona jednostronność i agresywność niektórych mediów przyjmuje jednak formę wojny propagandowej, która całkowicie straciła wszelką miarę. Nie zważając na to Papież stawia sprawę jasno: „Największe prześladowanie Kościoła nie pochodzi od zewnętrznych wrogów, ale wyrasta z grzechów w samym Kościele”.

Nie można było przeoczyć, że nie tylko czyste pragnienie prawdy napędzało rewelacje prasy, ale także była w tym radość ze skompromitowania i to zawsze musi być jasne zdyskredytowania Kościoła. Pomimo, że o ile jest to prawda, musimy być wdzięczni za każde wyjaśnienie. Prawda połączona z właściwie rozumianą miłością jest wartością numer jeden. W końcu media nie mogłyby w ten sposób informować, gdyby w samym Kościele nie było zła. Tylko dlatego że w Kościele było zło, mogło ono przez innych zostać przeciw Kościołowi wykorzystane.

Ernst-Wolfgang Böckenförde, były niemiecki sędzia konstytucyjny, powiedział: „Słowa, których papież Benedykt użył przed laty w USA i teraz w liście do katolików irlandzkich, nie mogły być ostrzejsze”. Właściwym powodem wieloletniego utrzymywania się fałszywego kierunku rozwoju miałoby być głęboko zakorzenione działanie „w interesie Kościoła”. Dobro i znaczenie Kościoła miałyby stać ponad wszystkim. Dobro ofiar natomiast schodzi w ten sposób na drugi plan, chociaż to właśnie ofiary jako pierwsze potrzebują obrony ze strony Kościoła.

Analiza nie jest oczywiście łatwa. Co oznacza działanie „w interesie Kościoła”? Dlaczego wcześniej nie reagowano w ten sam sposób jak dzisiaj? Także prasa nie atakowała tych spraw, świadomość była wtedy inna. Wiemy, że właśnie same ofiary odczuwają wielki wstyd i niekoniecznie od razu chcą być ciągnięte do światła. Większość z nich dopiero po upływie dziesiątków lat była zdolna do mówienia o tym, co z nimi się działo.

Ważne, po pierwsze, jest, aby przygarnąć ofiary i czynić wszystko, by im pomóc i umacniać je w procesie uzdrowienia; po drugie, aby uniknąć takich czynów przez właściwy wybór kandydatów do kapłaństwa; po trzecie, aby ukarać sprawców i uniemożliwić im powtarzanie swoich czynów. Jak dalece mają być tego typu przypadki upublicznione, jest to, jak myślę, inne pytanie, na które w różny sposób można udzielić odpowiedzi, w zależności od stadiów rozwoju świadomości opinii publicznej.

Nie może być jednak tak, że się te sprawy zamiata pod dywan, nie chce się ich widzieć i pozwala się sprawcom nadal działać. Konieczna jest czujność Kościoła, kary dla tych, którzy zawiedli, i przede wszystkim wykluczenie możliwości ich dalszego kontaktu z dziećmi. Najważniejsze jest, jak zostało już powiedziane, miłość do ofiar, staranie, aby mogły doświadczyć dobra, aby im pomóc w przepracowaniu tego, co przeżyły.

Wasza Świątobliwość wypowiedział się w sprawie nadużyć seksualnych przy różnych okazjach, na przykład we właśnie przywołanym liście pasterskim do katolików Irlandii. Jednak nie nikną takie nagłówki jak: „Papież milczy w sprawie seksualnych nadużyć”, „Papież ucieka w milczenie”, „Papież milczy o seksualnych skandalach w Kościele katolickim”. Czy nie powinno się niektórych rzeczy mówić jeszcze częściej i jeszcze głośniej w tym tak głośnym i niedosłyszącym świecie?

Można się nad tym oczywiście zastanawiać. Myślę, że w tej kwestii zostało powiedziane wszystko, co istotne. To bowiem, co zostało powiedziane Irlandii, nie odnosi się tylko do tego kraju. O tyle więc słowo Kościoła i papieża było całkowicie jasne, niepozostawiające wątpliwości i wszędzie słyszalne. W Niemczech musimy najpierw oddać głos biskupom. Można jednak zawsze pytać, czy papież nie powinien mówić jeszcze częściej. Nie zdobędę się teraz na rozstrzygnięcie tej kwestii.

Ale w końcu musi Wasza Świątobliwość rozstrzygnąć. Lepsza komunikacja prawdopodobnie polepszyłaby sytuację.

Tak, to jest racja. Uważam jednak, że z jednej strony to, co istotne rzeczywiście zostało powiedziane. A że to nie dotyczy tylko Irlandii, było właściwie jasne. Z drugiej strony, jak już mówiłem, głos należy najpierw oddać biskupom. Dlatego nie było błędem trochę poczekać.

Główna część tych przypadków dotyczy dziesiątków lat wstecz. Obciążają one jednak pontyfikat Waszej Świątobliwości. Czy Wasza Świątobliwość myślał o rezygnacji?

Nie można uciekać, gdy coś poważnie zagraża. Dlatego na pewno nie jest to moment, aby ustępować. Właśnie w takich chwilach trzeba wytrwać i przetrzymać trudne sytuacje. Takie jest moje zdanie. Ustępować można w momencie spokojnym albo gdy już po prostu nie można dalej. Nie można jednak w niebezpieczeństwie uciec i powiedzieć, aby ktoś inny się tym zajął.

Czy jest więc wyobrażalna sytuacja, w której Wasza Świątobliwość widzi uzasadnienie rezygnacji papieża?

Tak. Gdy papież wyraźnie widzi, że fizycznie, psychicznie i duchowo nie może już dłużej poradzić sobie ze swoim urzędem, wtedy ma on prawo, a w niektórych sytuacjach nawet obowiązek, zrezygnować.

Kto w tamtych dniach śledził doniesienia mediów, musiał odnieść wrażenie, że Kościół katolicki to jeden wielki system niesprawiedliwości i seksualnych nadużyć. Strzela się jak z pistoletu tezą, że istnieje bezpośredni związek pomiędzy katolicką nauką o seksualności, celibatem i molestowaniem. Nie zauważa się, że podobne sytuacje zdarzały się w niekatolickich instytucjach. Według kryminologa Christiana Pfeiffera tylko 0,1 procent sprawców przestępstw seksualnych pochodzi z kręgu ludzi związanych zawodowo z Kościołem katolickim. Według amerykańskiego raportu rządowego w Stanach Zjednoczonych w roku 2008 udział księży uwikłanych w przypadki pedofilii to 0,03 procent. Protestancki „Christian Science Monitor” opublikował studium, według którego protestanckie Kościoły Ameryki są dotknięte tym problemem w o wiele wyższym stopniu.

Czy Kościół katolicki jest w kwestii nadużyć seksualnych w inny sposób postrzegany i oceniany?

Właściwie udzielił już pan sobie odpowiedzi. Gdy widzi się rzeczywiste proporcje, nie upoważnia nas to wprawdzie do tego, aby nie dostrzegać problemu lub go minimalizować, musimy jednak stwierdzić, że w tych sprawach nie chodzi o coś specyficznego dla katolickiego kapłaństwa albo dla Kościoła katolickiego. Są one niestety po prostu zakotwiczone w grzesznej kondycji człowieka — obecnej także w Kościele katolickim, — która doprowadziła do tak strasznych rezultatów.

W każdym razie ważne jest, aby nie stracić perspektywy całego dobra, które dokonuje się dzięki Kościołowi, i aby nie przestać zauważać, jak wielu ludziom pomaga się w cierpieniu, jak wielu chorych i dzieci wspiera się towarzyszącą obecnością, jak wiele udziela się pomocy. Myślę, że nie powinniśmy minimalizować tego, co złe, i musimy to uznać, cierpiąc z tego powodu, ale też trzeba, abyśmy byli wdzięczni Kościołowi katolickiemu i ukazywali, jak wiele światła z niego płynie. Gdyby go nie było, doprowadziłoby to do upadku całych konfiguracji życia społecznego.

A mimo to wielu ludziom jest w tych dniach ciężko wytrwać w Kościele. Czy Wasza Świątobliwość może zrozumieć tych, którzy w ramach protestu występują z Kościoła?

Mogę to zrozumieć. Myślę tu przede wszystkim o samych ofiarach. Mogę zrozumieć, jak ciężko jest im jeszcze wierzyć, że Kościół to źródło dobra, że zapośrednicza on światło Chrystusa, że pomaga żyć. I również inni, którzy mają tylko negatywny obraz, nie widzą już całego, żyjącego Kościoła. Tym bardziej musi się on starać, aby pomimo wszystkich złych rzeczy to, co w nim żywe i wielkie, na nowo uczynić widocznym.

Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary Wasza Świątobliwość zaraz po ujawnieniu przypadków nadużyć w USA opublikował wytyczne, jak postępować z takimi sprawami. Chodzi w nich także o współpracę z państwowym wymiarem sprawiedliwości i o perspektywę podjęcia środków prewencyjnych oraz unikanie wszelkiego zatuszowywania spraw. Wytyczne te zostały w roku 2003 dodatkowo zaostrzone. Jakie konsekwencje Watykan wyciągnie z ostatnio ujawnionych przypadków?

Wytyczne te zostały teraz raz jeszcze przepracowane i niedawno wydane w ostatniej wersji. Dokument ten ciągle jest doskonalony pod wpływem nabytych doświadczeń, aby jeszcze lepiej, dokładniej i bardziej prawidłowo móc reagować na te sytuacje. Nie wystarczy tu jednak samo prawo karne. Odpowiednio zająć się tymi przypadkami od strony prawa to jedna rzecz. Drugą rzeczą jest troska o to, aby one się nigdy więcej nie zdarzały. W tym celu nakazaliśmy przeprowadzić wielką wizytację seminariów w Ameryce. Tam też były najwyraźniej uchybienia, także niewystarczająco dokładnie sprawdzono młodych ludzi, którzy być może wydawali się mieć pewne uzdolnienia do pracy z młodzieżą oraz pewne religijne predyspozycje, jednak trzeba było stwierdzić, że nie nadają się do kapłaństwa.

Zapobieganie jest więc także ważnym sektorem działalności. Do tego dochodzi konieczność pozytywnego wychowania do prawdziwej czystości i do właściwego obchodzenia się z własną seksualnością i z seksualnością innych. Jest tu także wiele do rozwinięcia na płaszczyźnie teologicznej i wiele do zrobienia w celu stworzenia odpowiedniego klimatu. W sprawę powołań powinna angażować się zawsze cała wspólnota wierzących, wspólnie myśląc i działając, a także uważnie obserwując poszczególnych ludzi. Wspólnota z jednej strony prowadzi i niesie, a z drugiej — pomaga rozpoznawać przełożonym, czy konkretne osoby nadają się do stanu duchownego czy też nie.

Musi być to więc cały pakiet środków, prewencyjnych i tych, — a w końcu także pozytywnych działań stwarzających duchowy klimat, w których te nieprawidłowości będą mogły zostać przezwyciężone i w miarę możliwości całkowicie wykluczone.

Ostatnio na Malcie Wasza Świątobliwość rozmawiał z wieloma ofiarami seksualnych nadużyć. Jedna z nich, Joseph Magro, powiedziała po spotkaniu: „Papież płakał ze mną, chociaż nie ma żadnej jego winy w tym, co mi się przydarzyło”. Co mógł Wasza Świątobliwość powiedzieć ofiarom?

Właściwie nie mogłem powiedzieć im nic szczególnego. Mogłem powiedzieć, że bardzo głęboko mnie to dotyka. Że cierpię razem z nimi. I nie były to tylko słowa, lecz rzeczywiście tak czułem w sercu. Mogłem im powiedzieć, że Kościół uczyni wszystko, żeby to się nigdy więcej nie wydarzyło, i że chcemy im pomóc, ile potrafimy. A w końcu, że obejmujemy je swoją modlitwą i prosimy, aby nie straciły wiary w Chrystusa jako prawdziwe światło, a także zachowały wiarę w żywą wspólnotę Kościoła.

dalej >>

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama