Lwów został już raz ocalony w czasie wojny dzięki modlitwie i wstawiennictwu św. Jana z Dukli - oby było to zachętą dla nas, współczesnych.
Jest to najpiękniejsza karta w historyi Lwowa – zapewnia dr Ludwik Kubala, dziewiętnastowieczny historyk, opisując na stronach swego szkicu historycznego, słynne oblężenie miasta w czasie powstania wszczętego i prowadzonego przez wrogiego polskiej magnaterii i szlachcie hetmana zaporoskiego, Bohdana Chmielnickiego.
Przypomnijmy, że Chmielnicki był sprzymierzony z Kozakami i Tatarami. Nie wiem, czy zgodziłby się z tym twierdzeniem, zakochany we Lwowie Kornel Makuszyński, wysławiający w „Uśmiechu Lwowa” (swego pióra oczywiście) waleczność i odwagę Orląt Lwowskich, ale pamiętajmy, że w chwili, gdy atrament uwieczniający zacytowane wyżej stwierdzenie, zasychał na kolejnej kartce Kubalowego dzieła, bohaterskich Orląt Lwowskich nie było jeszcze nawet na świecie. We wrześniu 1648 roku zbuntowany hetman Chmielnicki był już faktycznym panem Ukrainy. Na drodze do zdobycia serca Rzeczypospolitej pozostały mu tylko dwie przeszkody, dwie potężne twierdze: Lwów i Zamość.
Z dziejów oblężenia Lwowa
Kiedy pod murami tej pierwszej stanęły jego wojska, wspomagane przez siły chana Tuhaj Beja, Lwowianie mieli bardzo niewielkie szanse przetrwania oblężenia. Nad Lwowem wznosił się wprawdzie tzw. Wysoki Zamek, sprawiający wrażenie potężnego i solidnego, w rzeczywistości jednak pochodził on z czasów Kazimierza Wielkiego i dni jego świetności dawno minęły. W czasie natarcia mógł runąć niczym domek z kart. Natomiast ceglany mur obronny, który otaczał miasto, nie był remontowany od tak wielu lat, że wojska Chmielnickiego, dysponujące przecież liczną artylerią, mogły go sforsować niezwykle sprawnie.
Jakby tego było mało, we Lwowie stacjonował symboliczny wręcz oddział żołnierzy, pozostawiony przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, który zamiast pozostać w mieście, wracając z bitwy po Piławcami, z większością swego wojska wyruszył do Warszawy na sejm elekcyjny. Około 30 tysięcy mieszkańców miasta miało stawić czoła dwóm setkom tysięcy Kozaków (Dane liczbowe według Kubali – przyp. autorki). Zatem Lwów przed Chmielnickim mógł ocalić w tej sytuacji niemal wyłącznie cud.
Ludwik Kubala niezwykle ciekawie i z najdrobniejszymi szczegółami opisuje nastroje panujące wśród Lwowian, wiarę w sens walki, ale także jej utratę, strach przed wrogiem, zdrajców, szpiegów, bohaterów i zwyczajnych ludzi. Czytelnik jego niezwykle sugestywnego szkicu zwanego „Oblężeniem Lwowa” po dwóch stronach lektury, zaczyna odnosić wrażenie, że sam znajduje się w oblężonym mieście.
Ujrzeli w chmurach wieczornych nad klasztorem…
Zasadniczo Ludwik Kubala jest postacią znaną wyłącznie historykom, tymczasem to właśnie szkice historyczne jego autorstwa zainspirowały Henryka Sienkiewicza do napisania legendarnej powieści „Ogniem i mieczem”. Praca Kubali stała się również natchnieniem dla najznakomitszego z ówczesnych polskich artystów Jana Matejki. Pewnego dnia, a było to najpewniej w pierwszej połowie ósmej dekady XIX stulecia, (niestety nie znamy dokładnej daty) – wzrok legendarnego już wówczas (choć właściwie równie krytykowanego co legendarnego) malarza, przykuł taki oto fragment wspomnianego wyżej „Oblężenia Lwowa”: „Pokazywano sobie w mieście Chmielnickiego, jak na białym koniu objeżdżał szlaki miejskie, upatrując sposobnego miejsca do szturmu. Strzelano doń z dział i jak powiadano, kula pod samego konia uderzyła. Popołudniu rozpoczął się szturm na przedmieścia; czerń chłopska (chłopstwo ruskie nie posiadające statusu kozackiego – przyp. autorki) pospołu z Kozakami zaczęła się masą pchać na szlaki. Na nic się nie przydała zażarta obrona przedmieszczan wobec tłumów, które bite, mordowane, a coraz świeże, w ślepym zapędzie następowały. Pniaki i ostrokoły rozrzucono, drzewa grube wykopano, pale na wałach wyłamano, a czerń, jakby woda wezbrana przez groble zepsute, wylała się na przedmieścia. W czasie kiedy czerń przedmieścia zdobywała, Tatarzy otoczyli je wieńcem, aby uciekających łapać, ale przedmieszczanie z dziećmi i z dobytkiem chronili się po klasztorach przedmiejskich, do Karmelitów trzewiczkowych, do Bernardynów, Dominikanów, Maryi Magdaleny, do św. Jura, na zamek górny i w miasto, przy którego bramach kupiło się tysiące wozów i ludzi, pod osłonę dział, bijących w następującego nieprzyjaciela. Nute mołojci, nute! wołali Kozacy rzucając się już ku wałom samego miasta… kiedy Chmielnicki dał nagle rozkaz odwrotu.
Ten niespodziewany odwrót nieprzyjaciela, a z nim ocalenie miasta, przypisywano cudowi i opowiadano, że Chmielnicki i Tuchajbej ujrzeli w chmurach wieczornych nad klasztorem bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu. Ojcowie bernardyni uznali, że to był bł. Jan z Dukli; to też po opuszczeniu Lwowa przez kozaków, całe miasto udało się do grobu jego z procesyją, złożyło na jego grobie koronę, a w następnym roku wystawiło przed kościołem Bernardynów kolumnę, która do dziś dnia istnieje. Na szczycie tejże znajduje się postać Jana z Dukli w takiej postawie, jak go wówczas w chmurach widziano, a w środku kolumny napis: Miasto Lwów za przyczyną Jana z Dukli, 1648, cudownie uwolnione od oblężenia Bohdana Chmielnickiego i Tuhaja Beja, chana tatarskiego, pomnik ten wystawiło 1649. Nazajutrz rano rozpoczęli Kozacy szturm do zamku i do klasztorów przedmiejskich. Pierwszy impet zwrócili na katedrę św. Jura, która najsłabiej była bronioną. Schronili się tam sami niemal Rusini, sądząc, że Kozacy będą szanować krew swoją, mitrę władyczą i świątynię swego obrządku. Nie zważał na to nieprzyjaciel (…). W czasie tych mordów w cerkwi św. Jura, czerń kozacka, zająwszy górę Szembekową (dziś Wronowskiego), opanowała puste kościoły, dwory i domy blisko wałów miejskich leżące i stamtąd z okien, z za węgłów, z dachów i kominów do obywateli na wałach stojących strzelali, że trudno było głowy wychylić. Widząc to ojcowie miast, powzięli desperacką uchwałę; postanowili spalić przedmieścia. (…) Nieprzyjaciel opuścił natychmiast przedmieścia, ale zamiast niego z ogniem cały ten dzień i całą noc mieszczanie walczyć musieli. (…) Gorzały tak przedmieścia dzień i noc z niemałem zdziwieniem Chmielnickiego, który na tę tragedyę z góry Wronowskiej patrzał. Był to straszliwy dowód, że się miasto do ostateczności bronić zamyśla i raczej w gruzach się pogrzebie, zanim by się poddać miało. Ponieważ Chmielnicki skarbami tego miasta, tak słynnego bogactwem, Tatarów zapłacić i odprawić zamyślał, rozpoczął przeto pierwszy układy”.
A co z kolumną?
Dziękczynna kolumna, o której pisze dr Kubala, stanęła przed lwowskim kościołem bernardynów w 1736 roku, tj. trzy lata po beatyfikacji Jana z Dukli, i stoi tam do dziś. Niestety w latach 40. minionego wieku, zniknęła z niej postać samego Świętego.
Nie, nie, nikt jej nie ukradł. Nie została też zniszczona w wyniku działań wojennych. Po prostu w okresie ateizacji życia społecznego (gdy Lwów znajdował się już w granicach ZSRR – przyp. autorki) figurę zdjęto, zastępując ją elementem zdobniczym – czytamy w „Przewodniku turystycznym. Lwów” autorstwa Ryszarda Chanasa i Janusza Czerwińskiego. Zaraz po zakończeniu wojny, również znajdujące się w klasztorze relikwie bł. Jana (bo kanonizował go dopiero Jan Paweł II w 1997 roku) zostały przewiezione do Rzeszowa, a stamtąd do kościoła bernardynów w rodzinnej Dukli.
Opiekun 8/2022