Przekraczanie własnych ograniczeń

Czekanie na szczęście, które ma przyjść z zewnątrz, jest daremne. Jesteśmy powołani do życia obfitości, ale droga do tego wiedzie przez przemianę i wykorzystanie swoich talentów

Czekanie na szczęście, które ma przyjść z zewnątrz, jest daremne. Do przekraczania własnych ograniczeń prowadzi tylko jedna droga — polega ona na zmianie przekonań i nastawienia do siebie samych, do Boga i do żyjących obok ludzi.

Po wakacjach zabieramy się do pracy lub nauki. W tym czasie wielu z nas wyznacza sobie cele i układa plany na kolejny rok. Aby dobrze to zrobić, warto podjąć głębszą refleksję nad zasadniczymi sprawami, a szczególnie odpowiedzieć sobie na pytania: na czym najbardziej zależy nam w tym życiu, co chcemy osiągnąć, a może nawet — co chcemy po sobie zostawić (niekoniecznie w wymiarze materialnym)?

Życie w obfitości

Czy zastanawialiśmy się kiedyś, do jakiego życia wzywa nas Jezus? Po co On sam przyszedł na świat? W pierwszym odruchu odpowiadamy, że po to, aby nas zbawić, odkupić. To prawda. Przyszedł, by „dać świadectwo prawdzie”. Jej poznawanie — jak stwierdził — ma wyzwalającą moc. Jezus przyszedł też po to, „aby dać swoim owcom życie i aby miały je w obfitości”. Dodajmy jeszcze do tego przypowieść zachęcającą do rozwijania talentów, z której wynika, że osoby gnuśne, bierne i bojące się życia w oczach Bożych uznania nie zyskują...

Do jakiego życia, do jakiej postawy zachęca nas Jezus? Z Jego słów wynika, że wezwani jesteśmy „do obfitowania” i rozwijania talentów. Papież Benedykt XVI ujął to tak: „Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego. Każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny”. Wynika z tego, że każdy z nas ma do wypełnienia misję oraz został obdarzony specyficznym talentem, który ma rozwinąć dla uczynienia świata lepszym, a przy okazji zyskania poczucia spełnionego życia.

Przykłady osób, które odkryły i wypełniły swoją misję, znajdujemy w całej historii zbawienia. Już Abraham, prowadząc ułożone, bezpieczne i dostatnie życie, na Boże wezwanie — w wieku siedemdziesięciu pięciu lat — porzucił wszystko i wyruszył w nieznane, dając dowód odwagi i bezgranicznej ufności Bogu. Ponadto uwierzył — wbrew ludzkiej logice — że pomimo podeszłego wieku zostanie ojcem niezliczonej rzeszy ludzi.

Kolejny przykład to jąkający się i mający na tym tle kompleksy Mojżesz, który staje na czele narodu wybranego i wyprowadza go z egipskiej niewoli.

Niepozorny, niezbyt męski z wyglądu Dawid — wierząc w opiekę Boga — rusza z procą na mocarza Goliata i wbrew obawom wszystkich pokonuje go i zabija.

W Nowym Testamencie przykładem imponującej przemiany jest Szymon Piotr: z człowieka porywczego i nierozumiejącego nauki Jezusa przemienia się w pokornego, a zarazem mężnego apostoła. Dokonuje niewiarygodnych rzeczy, naśladując swojego Mistrza. Swą mową i odważną postawą nawraca tysiące ludzi.

W późniejszych czasach podobne przemiany dane było przeżywać wielu świętym.

Każdy z wyżej wymienionych bohaterów nie tylko odkrył, ale także wypełnił swoją misję. Jeśli przyjrzymy się ich historiom dokładnie, zauważymy, że każdy z tych ludzi, aby tego dokonać, musiał przezwyciężyć własne ograniczenia. Dzieje biblijnych bohaterów pokazują, że jeśli odważymy się odnaleźć swoją indywidualną misję i podejmiemy decyzję, żeby ją wypełnić, to droga powiedzie nas przez odkrywanie, a w kolejnym etapie przekraczanie własnych ograniczeń.

Błędne stereotypy

Jedną z największych przeszkód stojących na tej drodze są szkodliwe przekonania, w dużej mierze ukryte w podświadomości. Okazuje się bowiem, że naszym myśleniem rządzą niestety stereotypy. Jeden z nich to przekonanie, że katolik ma przede wszystkim cierpieć, a im więcej cierpienia „będzie mu dane”, tym łatwiej utoruje sobie drogę do nieba. Inne powszechne przekonanie mówi, że wyznawca Chrystusa powinien „znać swoje miejsce w szeregu” i w żadnym wypadku „nie wychylać się”, a najlepiej „zbierać razy” od życia i od ludzi. Ideał „ofiary losu”, która swoim cierpiętnictwem zasłuży na zbawienie, to przejaw fałszywej pokory i postawa dogłębnie antychrześcijańska. Takim przekonaniom zazwyczaj towarzyszy obwinianie innych za swoją sytuację życiową, a także nadmierne przejmowanie się opinią otoczenia.

Częstym zjawiskiem jest także skupianie się na swoich słabościach i wadach z towarzyszącym temu przygnębieniem własną „nędzą” — toksycznym poczuciem winy. Ponieważ najczęściej jednocześnie występuje zupełny brak świadomości własnych talentów, a więc i dążenia do ich rozwijania, wszystko to skutkuje depresyjnym poczuciem bezwartościowości.

Taki stan świadomości prowadzi do braku zdecydowanego działania i notorycznego marnowania czasu. Kiedy nie wierzy się w to, że da się coś osiągnąć, po prostu do niczego się nie dąży. Strach przed zmianami (dziś określany jako opuszczenie strefy komfortu) i obawa przed porażką (która jest sprytnym „zakamuflowaniem” pychy) to powszechne i brutalnie skuteczne blokady przed podjęciem dzieła przekraczania własnych ograniczeń. Patrząc z zewnątrz, widzimy je jako tendencję do „skupiania się na problemach” i „wyszukiwania wymówek” zamiast wytrwałego „poszukiwania rozwiązań”. Słowo apatia dobrze oddaje taki stan ducha.

Paraliżować rozwój człowieka może też perfekcjonizm. Obawa przed niepełną, nieidealną realizacją planowanych dokonań odbiera chęć „pójścia do przodu”. Drugą stroną medalu są „zosie samosie”, które nie potrafią delegować (zlecać) części swoich obowiązków w przekonaniu, że tylko one same potrafią coś wykonać perfekcyjnie. W związku z tym, żyjąc pod naporem nadmiaru obowiązków, są wiecznie przemęczone i dlatego niezdolne do pracy nad sobą.

Zarówno dotknięci apatią, jak i perfekcjoniści często narzekają na swój los, ponieważ nie są zadowoleni ze swojego życia. Nie dopuszczają do siebie myśli, że sami go sobie zgotowali i tylko oni mogą — poprzez zmianę własnej świadomości — zmienić sposób swojego funkcjonowania. Czekanie na szczęście, które ma przyjść z zewnątrz, jest daremne. Do przekraczania własnych ograniczeń prowadzi tylko jedna droga — polega ona na zmianie własnych przekonań i nastawienia do siebie samych, do Boga i do żyjących obok ludzi.

W świadomości społecznej pokutuje sporo powszechnych niestety, a zarazem bzdurnych przekonań, np.: „pierwszy milion trzeba ukraść”, biznesmeni to „krwiopijcy”, „ludzie się nie zmieniają”. Hołdowanie takim „mądrościom” wcale nie jest błahym problemem. Powtarzanymi przez całe życie głupotami po pierwsze sami „nasiąkamy”, a po drugie „zatruwamy” innych, również młodych ludzi. W konsekwencji mamy na przykład praktykujących katolików popierających prawo do aborcji na życzenie. Utwierdzanie się w błędnych przekonaniach ma zły wpływ na życiowe postawy i może paraliżować zdrową aktywność.

Święty Maksymilian Kolbe jest autorem takiego zdania: „Święty nie jest dziadygą, ciamajdą do popychania... Święty musi być dziarski, rzutki, pełen inicjatywy”... Rozważmy je dogłębnie i weźmy sobie do serca.

Poznawanie prawdy wyzwala

Tylko część przekonań znajduje się w zasięgu naszej świadomości. I na tym poziomie zapewne zgadzamy się z twierdzeniami mówiącymi o Bogu jako dobru i miłości, o zbawieniu ludzi przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jego jedynego Syn, Jezusa, o ludziach jako dzieciach Bożych itd. Prawdopodobnie większość z nas wyznaje także przekonania, że warto być uczciwym, życzliwym dla innych, dotrzymywać wierności małżeńskiej itp. Ale... Czy w naszej podświadomości nie obwiniamy Boga choćby za drugą wojnę światową, za dzieci umierające na raka? Czy nie obwiniamy Go także za to, że jako kochający Ojciec dopuścił do tak przerażającego cierpienia na krzyżu i śmierci swojego syna Jezusa? A z innej strony — czy nie imponują nam ludzie, którzy potrafią „zakombinować”, na przykład biorąc L4 w jednej pracy po to, by w tym czasie „dorobić” w innej? Albo tacy, którzy sprytnie ukrywają wady sprzedawanego samochodu i pobierają za niego cenę zawyżoną w stosunku do rzeczywistego stanu? Albo czy słysząc od przyjaciółki, że jej córka wyszła drugi raz za mąż, mamy odwagę powiedzieć, że to niedobrze, ponieważ nie dotrzymała przysięgi małżeńskiej danej w obecności Boga?

Prawdopodobnie większość z nas żyje latami w takim „rozdwojeniu jaźni”, za którym ukrywa się pycha i fałszywa pokora. Otóż zdarza się, że ludzi „na zewnątrz” pokornych, usuwających się na bok, którzy nie chcą swoją osobą nikogo absorbować, w głębi ducha trawi pycha. Takie osoby są przewrażliwione na swoim punkcie, obrażają się z byle powodu, chowają urazy i potrafią „wypomnieć” coś komuś po latach. A po drugiej stronie znajdują się ludzie w głębi ducha ciężko zakompleksieni, z poczuciem bolesnego niedowartościowania, ale na zewnątrz przebojowi, bezpardonowo dążący do sukcesu, którzy w ten sposób próbują udowodnić sobie i otoczeniu, że są jednak warci szacunku i uznania.

Zjawiska takie możemy obserwować w różnych dziedzinach życia. Jezus pouczył nas o nich w przypowieści o drzazdze w oku bliźniego i belce we własnym. Drzazgi, które widzimy w oku bliźniego, to nasze wady, do których nie umiemy się przyznać sami przed sobą. Psychologia określa to mianem „projekcji”. Ludowa mądrość mówi o „mierzeniu innych własną miarą”. Przykładowo, jeśli ktoś podejrzewa wszystkich dookoła o nieuczciwość, nieprawdomówność, wciąż „wietrzy” podstępy itp., to znaczy, że sam jest nieuczciwy, ale nie potrafi tej prawdy o sobie do siebie dopuścić.

Jestem przekonany, że słowa Jezusa „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” dotyczą w ogromnej mierze poznawania prawdy o sobie samym, czyli pracy nad tym, by na różne sposoby dążyć do odkrywania własnej podświadomości i wydobywania jej zawartości na poziom świadomości. Także Święty Paweł, opisując nieustającą walkę starego człowieka z nowym i rozmijanie się świadomości dobra i zła z praktyką życia, mówił właśnie o tych zjawiskach językiem swojej epoki.

Przekraczanie własnych ograniczeń w pierwszym kroku polega na poznawaniu prawdy o sobie samym, uświadamianiu sobie własnych myśli, własnego obrazu Boga i jego związku z Bogiem rzeczywistym, a także na wnikliwym przyglądnięciu się stosunkowi do bliźnich. Jeśli w tych obszarach panuje w nas nieuporządkowanie, to trudno zabrać się do realizacji wytyczonych celów.

Spróbujmy wykonać proste ćwiczenie: wyciszmy się na kilka minut i znajdźmy kilka pozytywnych myśli o sobie, kilka swoich zalet i koniecznie je zapiszmy. Następnie szczerze i serdecznie podziękujmy za nie Bogu. Powtarzajmy to codziennie przez siedem dni. Po upływie tego czasu wiele myśli o nas samych i o Bogu — dotąd podświadomych — prawdopodobnie się „ujawni”. Praktyka owa jest dobrym przykładem na to, że odkrywanie prawdy może być bolesne, ale też jednocześnie wyzwala.

Zdrowe przekonania i nawyki

Dobrą motywacją do podjęcia działania zmierzającego do realizacji celów jest uświadomienie sobie, że za obecny stan naszej osoby i naszego życia odpowiadamy wyłącznie my sami. Dopóki obciążamy zań innych ludzi i okoliczności, nie ma szans na ruszenie z miejsca. Przyswojenie tego przekonania może być bolesne, ale ono wyzwala z bezsensownego obwiniania innych i z życiowej inercji. Wzięcie odpowiedzialności za siebie i za swoje życie to fundamentalny, konieczny krok. Jeśli w naszym życiu są obszary, które uważamy za nieudane, tylko my sami możemy podjąć wysiłek zmierzający do poprawy sytuacji. 

Aby cokolwiek osiągnąć, trzeba wiedzieć, czego się chce. Zasada: „Zaczynaj z wizją końca” stanowi kolejny niezbędny fundament do osiągnięcia w życiu dobrych rezultatów. Do kierowania swoim życiem konieczna jest jasność celów: wizja małżeństwa, model wychowania dzieci, spełnienie w życiu zawodowym czy też jakość relacji z Bogiem. 

Odpowiedzialność za jakość własnego życia i jasne określenie celów mieści się w kategorii przekonań. Ale żeby rzeczywiście przekroczyć własne ograniczenia, trzeba jeszcze wypracować nawyk „robienia w pierwszej kolejności rzeczy najważniejszych”. Ta kwestia została precyzyjnie omówiona w książce „7 nawyków skutecznego działania” Stephena R. Covey'a. Autor mówi w niej o tym, że trzeba umieć odróżniać sprawy ważne od nieważnych i rzeczy pilne od niepilnych. Częstym błędem jest nieodróżnianie rzeczy ważnych od pilnych, ale nieważnych. Wbrew obiegowej opinii bywa, że wrogiem lepszego jest dobre. Wypracowanie nawyku oznaczania ważności i pilności jest bardzo trudne, natomiast  absolutnie niezbędne, jeśli naprawdę chcemy podnieść jakość swojego życia. Trzeba też pamiętać o utrzymywaniu równowagi pomiędzy różnym obszarami życia. Co z tego, że osiągniemy zawodowo-finansowy sukces, jeśli rozpadnie się nam rodzina albo zrujnujemy sobie zdrowie? Jeśli w rodzinie będą panowały wspaniałe, życzliwe relacje, ale wciąż będzie brakowało pieniędzy, również nie będzie dobrze. W życiu trzeba mieć czas na wypoczynek, rozrywkę i uczenie się nowych rzeczy.

W zasobie zdrowych przekonań warto ponadto umieścić umiejętność „godzenia się z porażką”. Nie wszystkie nasze wysiłki przyniosą pożądane rezultaty, a tym bardziej nie stanie się to od razu. Życie nie składa się z samych sukcesów. W takich sytuacjach nie wolno się załamać i uznać siebie za nieudaczników. Warto też zweryfikować, czy jest sens nadal zajmować się absorbującą nas dotąd sprawą. Może lepiej będzie ją porzucić. Jeśli jednak ocenimy, że należy ona do najważniejszych, to pozostaje podjąć kolejne wysiłki, modyfikując dotychczasowe metody. „Kończenie zadań” to jeden z najwartościowszych nawyków obok „robienia najpierw rzeczy najważniejszych”.

Praktykowanie wdzięczności

Na różnych kursach i szkoleniach popularne jest posługiwanie się obrazem szklanki do  połowy pełnej. Jeśli nasza uwaga skupiona jest na pustej części — wszystkim, czego w życiu nam nie dostaje, na wadach własnych i otaczających nas osób, również najbliższych, na problemach w pracy, na niepewności o jutro itp. — to wzmacniają się w nas przykre, przygnębiające uczucia. A im nasz stan emocjonalny jest gorszy, tym trudniej podjąć wysiłek prowadzący do poprawy sytuacji. Wówczas najczęściej zupełnie zapominamy o tej części szklanki, która jest w połowie pełna: o naszym życiu, o samowystarczalności (albo opiece przez kogoś nad nami rozpostartej), o funkcjonowaniu we względnym dobrobycie, o życzliwości przynajmniej części otaczających nas ludzi, a przede wszystkim o byciu dzieckiem samego Boga, który stworzył ten świat i utrzymuje go przy życiu. Jeśli nie umiemy dostrzec tych darów i wzbudzić w sobie szczerej wdzięczności dla Boga i jej wyrazić, to — przepraszam za brutalność — polecam wizytę w najbliższym oddziale onkologii... Pobyt tam w jednej chwili „przywróci nas do pionu”.

Obraz do połowy pełnej i w połowie pustej szklanki odnieśmy także do Kościoła. Pusta część jest nam doskonale znana: porażająca bezradność wobec grzechu pedofilii niektórych duchownych, częsta pazerność na pieniądze i tytuły, buta duchownych wobec świeckich wiernych. Ale nie zapominajmy o pełnej połowie szklanki, a więc o prowadzonych przez Kościół rozmaitych dziełach dobroczynnych, o samotnej obronie życia dzieci poczętych, o głoszeniu prawdy objawionej przez samego Boga, a przede wszystkim o możliwości karmienia się ciałem i krwią żywego Boga dzięki Jego posłudze podczas każdej mszy świętej. Zauważmy też, że większość duchowieństwa to skromni, zaangażowani, oddani głoszeniu ewangelii kapłani. W końcu doceńmy także, że w Kościele działa mnóstwo różnego rodzaju wspólnot, w których każdy może znaleźć swoje miejsce. Nie zapominajmy o tym, że jesteśmy częścią tego Kościoła, że to nasza rodzina.

Uczmy się zatem praktykowania wdzięczności. Może nam w tym pomóc kolejne ćwiczenie: zróbmy listę dziesięciu spraw, za które jesteśmy Bogu wdzięczni. I podobnie jak w poprzednim zadaniu odczytujmy tę listę przez kolejne siedem dni, dziękując Bogu za każdy kolejny punkt. Codzienne wyrażanie wdzięczności jest sposobem — obok zamieniania szkodliwych przekonań i nawyków na zdrowe — na przekraczanie własnych ograniczeń. To nic innego, jak „przemienianie się poprzez odnawianie umysłu”, do czego zachęca Święty Paweł. Kiedy nasza świadomość coraz mocniej wypełniona jest obecnością Boga, który jako dobry ojciec patrzy na nas i życzliwie obdarza rozlicznymi łaskami, wtedy zaczynamy doświadczać pokoju. Mamy wszak zapewnienie, że nawet nasze włosy na głowie są policzone. 

Antoni Skowroński — magister filologii polskiej, dyplomowany coach. Menedżer średniego szczebla w firmach usługowych w branży utrzymywania czystości, właściciel Vademecum Czystości. Miłośnik turystyki górskiej i samochodowej, muzyki rockowej, adept Chen Tai Chi. Były pracownik redakcji „Głosu Ojca Pio”.

„Głos Ojca Pio” [131/5/2021]

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama