Jako chrześcijanie stajemy często wobec dylematu: mamy „nie osądzać innych, aby samemu nie być osądzonym”, a jednocześnie powinniśmy ich napominać, gdy czynią źle i nazywać zło po imieniu. Jak pogodzić jedno z drugim?
„Wszyscy są wobec mnie tacy krytyczni! I ty też! Skoro postanowiłaś być moim sędzią, nie możesz już być moją przyjaciółką” – tak zaczyna się jeden z rozdziałów książki „Pytania do Boga” (On Asking God Why) amerykańskiej autorki Elisabeth Elliot (1926-2015). To słowa, które kieruje Joanna do swej wieloletniej przyjaciółki, Lizy w sytuacji, gdy ta po wielomiesięcznych przemyśleniach i modlitwie zdecydowała się wreszcie wspomnieć jej, że jej postępowanie wydaje się jej niewłaściwe. Oboje były chrześcijankami, Liza uznała więc, że kierując się wskazaniami św. Pawła (Ga 6,1), powinna delikatnie zwrócić uwagę Joanny na jej powtarzający się grzech, którego nie dostrzegała sama czy też nie umiała się z nim rozstać.
„Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę. Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie”.
Wytyczne św. Pawła wydają się jednoznaczne. Mamy napominać błądzących braci i siostry – ale mamy to czynić w duchu łagodności. Mamy też równie krytycznie patrzeć na samych siebie – abyśmy i my nie ulegli pokusie, a zwłaszcza – pokusie stawiania się ponad drugimi i uważania się za lepszych od nich.
Wielu chrześcijan jednak ma z tym problem. W uszach mają słowa Chrystusa: „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” (Mt 7,1) oraz „jaką miarą mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą” (Mk 4,24). A przecież sam Chrystus mówił także: „Gdy brat twój zgrzeszy <przeciw tobie>, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,15-17). Jak to wszystko pogodzić?
Elisabeth Elliot zauważa, że możliwe są cztery sytuacje, w których różnie odbieramy upomnienie, którego udziela nam inna osoba:
Najpoważniejszym problemem Joanny – niezależnie od konkretnego grzechu, na który zwróciła jej uwagę przyjaciółka – była więc zraniona pycha. A to właśnie pycha jest problemem, który leży u podstawy wielu innych grzechów, nie pozwalając nam stanąć w prawdzie o sobie samych. Nieraz dopiero krytyka naszej postawy przychodząca z zewnątrz jest w stanie naruszyć ten piedestał pychy, który sami sobie wybudowaliśmy.
Prawdą jest jednak, że żaden człowiek nie zna całej prawdy o drugiej osobie. Nie umiemy w pełni zrozumieć jej sytuacji, poznać jej skrytych myśli i motywacji. Tylko Bóg zna nasze serca i pragnienia. Dlatego wszelki osąd i krytyka muszą być dokonywane z umiarem i łagodnością. Po pierwsze – mogę się mylić, oceniając bliźniego, po drugie – prawdę zawsze należy przekazywać z miłością, a nie w gniewie czy w obcesowy sposób.
Jezus mówi, że mamy kochać nie tylko tych, których lubimy, ale także naszych nieprzyjaciół. To wyznacza bardzo wysoką miarę w naszych relacjach. Nawet gdy ktoś nas rani, gdy zachowuje się niewłaściwie – mamy go kochać. Koniec, kropka – nie ma tu miejsca na „ale”. To nie znaczy jednak, że mamy rezygnować z nazywania zła złem. Ocenianie rzeczywistości, odróżnianie zła od dobra, rozeznanie, co jest dobrem prawdziwym, a co jedynie pozorem dobra – to elementy niezbędne w życiu duchowym. Bez nich stałoby się ono jednym wielkim zamętem. Z popularnej psychologicznej maksymy autorstwa Toma Harrisa „Ja jestem OK i ty jesteś OK” nie można wyprowadzać wniosku, że każde zachowanie jest OK. Akceptacja drugiej osoby, którą ma na myśli psycholog, autor teorii analizy transakcyjnej, nie oznacza akceptacji wszystkiego, co ta osoba robi. Wręcz przeciwnie – nieraz potrzebne jest postawienie granic i jasne powiedzenie: tego nie mogę zaakceptować, to jest niewłaściwe, bo krzywdzi mnie i ciebie oraz psuje naszą relację.
Nie wszystkich musimy upominać i prostować, choć wobec wszystkich mamy prawo postawić granice. Nie musimy próbować naprawiać na siłę tych, którzy nie są chrześcijanami i nie życzą sobie naszej krytyki mierzonej biblijnymi standardami. Nie możemy jednak milczeć, gdy zło dzieje się w środowisku chrześcijańskim, ani próbować zamiatać go pod dywan. Sytuacja tego rodzaju miała miejsce w Kościele w Koryncie i św. Paweł z oburzeniem pisał do tych, którzy usiłowali ją zignorować:
„Wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który się dopuścił wspomnianego czynu. (...) wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa. Wcale nie macie się czym chlubić! Czyż nie wiecie, że odrobina kwasu całe ciasto zakwasza? (...) Usuńcie złego spośród was samych” (1Kor 5,2-13).
Paweł jest realistą – w doczesnym życiu nie możemy się całkowicie odizolować od zła i złych ludzi: „Nie chodzi o rozpustników tego świata w ogóle ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców; musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat”. Chodzi natomiast o to, aby w środowisku chrześcijan nie pozwalać sobie na jawne łamanie Bożych zasad – to bowiem prowadzi do zgorszenia.
Elizabeth Elliot zauważa, że takie sytuacje nieraz zdarzają się w „starych” krajach chrześcijańskich, w których niejako przyzwyczailiśmy się do tego, że to, czego nauczamy w Kościołach i to, jak żyjemy – to dwie różne sprawy. Dużo większe wyczulenie na zło mają niedawno nawróceni chrześcijanie w krajach misyjnych, którzy znacznie poważniej traktują Chrystusowe nauki. Dla nich wezwanie, aby nasza mowa była „tak, tak – nie, nie” oznacza, że nie można pięknymi słowami przykrywać zła, ale trzeba je zdecydowanie odrzucać. Zdecydowanie, ale z miłością wobec każdego, nawet największego grzesznika. To wielka sztuka, której musimy uczyć się całe życie: jak oddzielać grzech od osoby grzesznika?
Każdy z nas grzeszy i jest grzesznikiem. Nie ma osób idealnych. Nie ma więc po co się gniewać, złościć, wyrzekać na drugą osobę i w rozgorączkowanych słowach wyliczać jej wszelkie przewinienia. To nie służy zbudowaniu ani naprawie nikogo, a raczej niszczy nasze wzajemne relacje. „Taką samą miarą, jak wy mierzycie, i wam odmierzą i jeszcze wam dołożą” można rozumieć w ten sposób, że oceniając zachowanie innych musimy być gotowi na przyjęcie ich krytyki względem nas samych. Dlatego też w krytyce musimy zachować słuszną miarę – inaczej mówiąc: umiar, aby nie ranić drugiej osoby i nie oskarżać jej, doszukując się ukrytych motywacji, ale po prostu nazwać po imieniu to, co wydaje nam się niewłaściwe i pozwolić jej samodzielnie ocenić, czy (i w jakim stopniu) nasze słowa są słuszne, czy też nie. Nie czepiajmy się drugich, nie wytykajmy im palcami ich słabości i grzechów, ale z miłością zwracajmy uwagę na to, co powinni zmienić w swoim zachowaniu, jeśli nie chcą krzywdzić samych siebie i innych dookoła.