reklama

„W jakich okolicznościach aborcja jest dopuszczalna?” Najkrócej mówiąc: w żadnych

Na źle postawione pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Jednym z takich pytań jest: „w jakich okolicznościach aborcja jest dopuszczalna?” Takie sformułowanie zdradza, że zadający je kieruje się błędnymi założeniami etycznymi, a z błędnego założenia nie da się wyprowadzić poprawnego wniosku. Wyjaśniamy kwestię wypowiedzi, za którą został upomniany „ksiądz z osiedla”.

Maciej Górnicki

dodane 12.06.2025 12:10

W ostatnich dniach internet rozgrzała dyskusja nad treściami publikowanymi przez ks. Rafała Główczyńskiego – „księdza z osiedla”, który w sposób nieścisły przedstawiał nauczanie Kościoła na temat aborcji, o co został upomniany przez swoich przełożonych. Chodzi m.in. o jego wypowiedź, w której stwierdził: „Kościół mówi, że aborcja w sytuacji zagrożenia życia kobiety jest dopuszczalna”. Ostatecznie kapłan na swoim profilu na Facebooku zamieścił sprostowanie. 

„Kościół zabrania aborcji, ale dopuszcza działania, których celem jest ratowanie życia matki, nawet jeżeli w ich konsekwencji dziecko może umrzeć. Nie można dokonać aborcji, ale można podjąć działania, których skutkiem będzie to samo, co aborcji” – napisał. 

Warto więc raz jeszcze przypomnieć stanowisko i nauczanie Kościoła w tej sprawie. Stwierdzenie, że Kościół dopuszcza aborcję w jakichkolwiek okolicznościach (na przykład – w przypadku zagrożenia życia matki) jest obarczone błędem sytuacjonizmu. Jego przełożeni słusznie zwrócili uwagę na problematyczność jego medialnych wypowiedzi. 

Osobiście nie dziwi mnie etyczna nieporadność „księdza z osiedla”. Funkcjonujemy w społeczeństwie, w którym dyskusje na tematy etyczne zostały sprowadzone do kłótni przekupek, w którym etyka nie ma swojego miejsca w szkole, a niezwykle ważnego „Dziedzictwa cnoty” Alasdaira MacIntyre’a niemal nikt nie czytał. W takiej sytuacji lepiej jednak kierować się zasadą: „si tacuisses, philosophus mansisses” – „gdybyś milczał, pozostałbyś filozofem”. Gdy czegoś nie umiemy poprawnie ująć, lepiej nie wprowadzać zamieszania. 

Kościół nie dopuszcza aborcji w zależności od takich czy innych okoliczności (sytuacjonizm). To trzeba powiedzieć jasno i dobitnie. Uznaje natomiast istniejącą w klasycznej etyce zasadę podwójnego skutku. Znajdujemy ją m.in. u św. Tomasza z Akwinu, omawiającego ją w kontekście obrony koniecznej. W tym przypadku osoba broniąca się nie ma na celu zabicia agresora, ale obronę własnego życia. Owszem, wynikiem jej działań może być śmierć agresora, ale nie jest ona zamiarem osoby broniącej się. Dopuszcza taką możliwość, ale nie chce jej. Jej obrona musi być proporcjonalna do rzeczywistego zagrożenia.

Zasada ta ma również zastosowanie w przypadku rzeczywistego i bezpośredniego zagrożenia życia matki. Przykładem jest sytuacja, gdy macica kobiety dotknięta została nowotworem i jedynym sposobem ratowania jej życia jest operacja. Gdyby lekarz jej nie podjął, umrze i sama kobieta, i jej dziecko. W takim przypadku celem działań lekarza nie jest aborcja, ale ratowanie życia kobiety. Owszem, godzi się z tym, że w świetle posiadanej wiedzy medycznej prawdopodobnie nie uda mu się uratować dziecka, ale nie to jest jego zamiarem.

Zasada podwójnego skutku nie ma z całą pewnością zastosowania w przypadku ciąży będącej wynikiem czynu zabronionego (gwałtu lub współżycia z osobą małoletnią). Cierpienia skrzywdzonej kobiety nie da się złagodzić przez to, że zabije się jej dziecko. Jest to tak absurdalne, że aż niepojęte, że ktokolwiek może w ten sposób myśleć. Aborcja dokłada kolejną traumę do gwałtu i w żaden sposób nie uśmierza traumy związanej z pierwotnym przestępstwem. Można zrozumieć sytuację kobiety, która nie chce wychowywać poczętego w ten sposób dziecka i oddaje je do adopcji (na przykład dlatego, że jest małoletnia, nie ma środków na utrzymanie siebie i dziecka), nie można jednak podsuwać jej aborcji jako rozwiązania problemu. Gdy uznamy niepodważalną zasadę, że nie jeden człowiek nie może odbierać życia drugiemu człowiekowi, kwestie etyczne stają się dużo łatwiejsze do rozstrzygnięcia.

Gdy podążamy za błędnymi ujęciami etyki sytuacjonistycznej czy konsekwencjonalistycznej, będziemy wikłać się w teoretyczne sprzeczności, a życiowe decyzje, które podejmiemy, będą po prostu złe.

Skąd takie zamieszanie w kwestiach etycznych?

W dyskusjach nad dopuszczalnością aborcji tak często pojawia się zamieszanie co do fundamentalnych kwestii etycznych, że można wręcz przypuszczać, że większość z nas nigdy się nad nimi nie zastanawiała. W szkole etyka również niestety nie znajduje się w programie nauczania, tak jakby był to błahy przedmiot, niewart naszej uwagi. Tymczasem jest ona niezwykle ważna, dotykając często spraw życia i śmierci.

Gdy zadajemy sobie pytanie: „czy aborcja może być dopuszczalna w przypadku gwałtu?”, „czy może być dopuszczalna w przypadku choroby płodu?”, „czy może być dopuszczalna w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia matki?”, nieświadomie ulegamy błędnym założeniom etycznym. Rzecz w tym, że wartość moralna czynu nie zależy od okoliczności ani od przewidywanych konsekwencji. Tego rodzaju błędne przekonanie związane jest z różnymi prądami etyki utylitarystycznej, która wikła się w nierozwiązywalne dylematy. Tymczasem klasyczna etyka uznawała, że istnieją niezmienne zasady, którymi należy się kierować przy rozstrzyganiu szczegółowych kwestii. Bez uznania tych zasad nie jesteśmy w stanie dojść do poprawnych wniosków.

Gdy zastanowimy się głębiej nad nowoczesną koncepcją „praw człowieka”, dostrzeżemy jej związek z klasyczną, deontonomiczną etyką. Skoro uznajemy, że każdy człowiek ma pewne niezbywalne prawa, tym samym przyznajemy, że w nie można uzasadniać odbierania mu prawa do życia, do wolności wypowiedzi takimi czy innymi okolicznościami. Nie da się usprawiedliwić łamania tych praw, obowiązujących zawsze i wszędzie, rzekomym szlachetnym celem. Nie mogę zabronić obywatelom zabierania głosu uzasadniając to „wyższą koniecznością” (czyli w praktyce – doraźnym celem politycznym). Nie mogę także odbierać życia jednym, aby ułatwić życie drugim. Uznanie niezbywalności praw nie oznacza, rzecz jasna, że nie dostrzegamy pewnej hierarchii tych praw: prawo do życia jest nadrzędne w stosunku do wolności słowa czy wolności ekonomicznej.

Dylemat wagonika: tego nie rozwiąże za nas AI

Wielu z nas słyszało być może o „dylemacie wagonika”. Próby jego rozwiązania na gruncie etyki utylitarystycznej skazane są na niepowodzenie. Sam problem przedstawiony jest bowiem wadliwie. Wyobraźmy sobie sytuację, że jesteś zwrotniczym i widzisz nadjeżdżający pociąg, tymczasem na torach leży przywiązany człowiek. Możesz skierować pociąg na inny tor. Co robisz? Większość z nas odpowie poprawnie: przestawiam zwrotnicę. Co jednak, gdy na tym innym torze również leży przywiązany człowiek? Czy mam wtedy prawo decydować o tym, kogo przejedzie pociąg? A co, jeśli na jednym torze leży jeden, a na drugim dwoje ludzi? A co, jeśli leży pięcioro? A co, jeśli jeden ma przewidywalną długość życia 10 lat, a drugi – 15? A co, jeśli jeden jest starcem, a drugi – niemowlęciem? A co, jeśli jest pięciu starców i jedno niemowlę?

Natknąłem się niedawno na film, w którym ktoś zadał tego rodzaju pytania różnym modelom sztucznej inteligencji. Niestety, wszystkie udzielone odpowiedzi były niepoprawne. Sztuczna inteligencja nie udzieli za nas odpowiedzi w kwestiach etycznych. Musimy to zrobić sami.

Zanim przejdę dalej, zachęcam do chwili refleksji: a jak ty sam odpowiedziałbyś na pytanie związane z dylematem wagonika? Czy przestawiłbyś zwrotnicę, zabijając jedną osobę, a ocalając drugą? Czy przestawiłbyś ją, gdyby jedną z nich było twoje dziecko, a drugą – ktoś obcy? Czy przestawiłbyś ją, gdyby na jednym torze leżała twoja żona, a na drugim – twoje dziecko?

Jeśli nie umiałbyś podjąć decyzji w oparciu o tak przedstawione przesłanki, jesteś na dobrej drodze do poprawnych wniosków.

Gdzie tkwi błąd?

Rzecz w tym, że człowiek nie ma prawa decydować o życiu i śmierci drugiej osoby. Nie może podjąć decyzji, aby jedną osobę uratować, a drugą uśmiercić. Dylemat wagonika nie rozjaśnia kwestii etycznych, ale raczej je zaciemnia. Gdybyśmy mieli odnieść go do kwestii aborcji, należałoby go przedstawić zupełnie inaczej.

Lekarz nie jest w sytuacji zwrotniczego. Jego sytuację można raczej porównać do osoby, która znajduje się przy torach i może odwiązać leżącego na nich człowieka. Jego siły, dostępne środki i czas są ograniczone. Być może nie zdoła więc odwiązać (czyli uratować życia) nawet jednej osoby, być może – zdoła uratować jedną, ale nie wszystkie. W ratownictwie obowiązują zasady triage, czyli procedury medycznej segregacji, wskazujące, komu w pierwszej kolejności należy udzielać pomocy. Celem jest uratowanie jak największej liczby poszkodowanych i udzielenie pomocy tym, którzy są w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Żaden ratownik nie jest wszechmogący, nie jest Bogiem i być może nie uda mu się uratować wszystkich. Nie przyszłoby mu jednak do głowy, aby celowo poświęcić życie jednej osoby dla drugiej (na przykład przetaczając krew od ciężej rannego lżej rannemu).

Jeśli to, co piszę, wydaje się oczywiste, dlaczego równie oczywiste nie jest to, że nie można poświęcić życia nienarodzonego dziecka dla jakiegokolwiek „wyższego celu”? Czy przypadkiem nie ulegamy tu błędnemu założeniu sytuacjonizmu etycznego? Czy przypadkiem nie daliśmy się zwieść drugiemu błędnemu założeniu, ukradkiem wprowadzonemu do naszego etycznego osądu: „nienarodzone dziecko jest mniej człowiekiem niż narodzone”? Człowieczeństwo jednak nie jest stopniowalne. Gdy zaczniemy myśleć w kategoriach kto jest człowiekiem „bardziej”, a kto „mniej”, dojdziemy do najbardziej barbarzyńskich wniosków, podobnie jak Nietzsche i zapatrzeni w niego naziści.

Jeden z moich wykładowców przestrzegał: skutkiem błędnych koncepcji filozoficznych są nieludzkie systemy i zabójcze ideologie. O tym trzeba pamiętać i należy reagować, gdy takie błędy ktoś rozpowszechnia, wyprowadzając innych na etyczne manowce.

Więcej o etycznym zagadnieniu aborcji w tekście Ratowanie to nie aborcja.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

reklama