Rozwody cywilne i związki niesakramentalne w Kościele
Synod i co dalej?
Już w czasach, gdy Jezus Chrystus publicznie nauczał, przemierzając ziemię Palestyny, stawiano Mu pytanie, czy wolno oddalić swoją żonę (Mt 19,3) — dziś powiedziano by raczej „współmałżonka”, gdyż w tej kwestii panuje obecnie swoiste równouprawnienie. Również Jan Chrzciciel został aresztowany i w konsekwencji stracony za to, że wytknął królowi Herodowi związek z żoną jego brata, Filipa (Mt 14,1-12).
Kwestia rozwodów i powtórnych związków była aktualna także w Kościele pierwotnym (1 Kor 7,10-11), a w początkach Odrodzenia doszło na tym tle nawet do jednej ze schizm w Kościele zachodnim.
Chociaż słowa Chrystusa co do nierozerwalności małżeństwa wydają się jednoznaczne, konfrontacja z realiami życia sprawia, że wielu katolików wciąż pyta, czy ta zasada jest absolutna i nie dopuszcza wyjątków. Mimo dwudziestu wieków chrześcijaństwa kwestia rozwodów i ponownych związków jest wciąż aktualna i dotyka dużej liczby członków Kościoła. Dlatego raz po raz mamy do czynienia z inicjatywami biskupów, próbującymi zaradzić zaistniałym sytuacjom, zwłaszcza gdy chodzi o możliwość dopuszczenia osób żyjących w związkach niesakramentalnych do sakramentów świętych.
By uzmysłowić sobie skalę problemu, warto przytoczyć niektóre dane statystyczne. W 2000 r. na ogólną liczbę 211 150 małżeństw zawartych w Polsce rozwiodło się 42 770 par, oznacza to, że co 5 małżeństwo ulega rozpadowi. Nie wolno sądzić, że w tej liczbie tylko niewielka część to katolicy. Wielu z nich wstępuje w kolejne, już niesakramentalne z punktu widzenia wiary, związki. Dla przykładu, w warszawskiej parafii Św. Andrzeja Boboli, liczącej około 23 tys. mieszkańców, 34% dzieci nowo ochrzczonych w 2001 r. pochodziło z takich właśnie związków.
Kolejnym niepokojącym zjawiskiem jest życie na sposób małżeński bez żadnej więzi instytucjonalnej, czy to kościelnej, czy to cywilno-prawnej. Socjologowie z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej oceniają, że co 15 para w Polsce żyje w związku nieformalnym, a ich liczba może dochodzić nawet do 250 tys.
Wobec tego problemu Kościół nie może przechodzić obojętnie, poprzestając jedynie na podkreślaniu niezmiennej zasady o nierozerwalności małżeństwa sakramentalnego. Jan Paweł II, analizując wraz z Synodem Biskupów w Rzymie w 1980 r. sytuację rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym, stwierdził, że z uwagi na plagę, jaką są rozwody dotykające na równi z innymi środowiska katolickie, problem ten winien być potraktowany jako palący.
II Polski Synod Plenarny, chociaż poświęcił sporo uwagi zjawisku rozpadu małżeństw i jego przyczynom, to w kwestii działań duszpasterskich dotyczących katolików żyjących bez ślubu kościelnego, ograniczył się do stwierdzenia, że niewielka liczba ośrodków prowadzących duszpasterstwo związków niesakramentalnych nie może być uznana za wystarczającą odpowiedź na współczesne wyzwania. Następne zdanie dokumentu synodalnego, poświęconego temu zagadnieniu, jest przywołaniem apelu papieskiego z adhortacji „Familiaris consortio” (nr 84): Przyłączając się do głosu Jana Pawła II, Synod wzywa duszpasterzy i całą wspólnotę wiernych „do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się odłączeni od Kościoła. Niech będą zachęcani do słuchania Słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę. (ź ) Kościół jednak na nowo potwierdza praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do Komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński”. Zestawiając wnioski końcowe II Polskiego Synodu Plenarnego w interesującej nas kwestii z tekstem roboczym, stanowiącym punkt wyjścia do refleksji synodalnej, należy stwierdzić, że niestety nie wypracowano w tym względzie konkretnych propozycji na przyszłość. Dlatego wciąż aktualne wydaje się stwierdzenie ks. Tomasza Wielebskiego zawarte w jego opracowaniu z 1998 r., w którym pisze, iż duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych jest w naszym kraju na etapie tworzenia się pewnych struktur, szukania form i metod działania, stawiania pytań o kierunek rozwoju.
Oznacza to, że ogólne wskazania papieskie, sformułowane w adhortacji „Familiaris consortio” ponad 20 lat temu, wciąż jeszcze czekają na podjęcie i szczegółowe rozwinięcie w Kościele polskim. Warto zatem przyjrzeć się doświadczeniu coraz liczniejszej grupy duszpasterzy, którzy podjęli się „przecierania szlaków” dla tego typu duszpasterstwa. Niniejszy tekst jest głosem jednego z nich.
Co rozumiemy przez związek niesakramentalny? Jan Paweł II, analizując we wspomnianym wyżej dokumencie sytuację rodziny we współczesnym świecie, poświęca także uwagę relacjom, które określa jako nieprawidłowe. Zalicza do nich małżeństwa na próbę (FC nr 80), rzeczywiste wolne związki (FC nr 81), katolików złączonych ślubem tylko cywilnym (FC nr 82) oraz rozwiedzionych, którzy zawarli nowy związek już bez ślubu kościelnego (FC nr 84). Między mężczyzną i kobietą, gdy przynajmniej jedna strona jest katolikiem, jedynym związkiem, który można nazwać małżeństwem w obliczu Boga i Kościoła, jest relacja zaistniała w wyniku zgody małżeńskiej wyrażonej z zachowaniem tzw. formy kanonicznej (KPK, kan. 1108 i 1117). Dlatego też niektórzy wierni protestują przeciwko nazywaniu osób związanych ślubem tylko cywilnym małżeństwami, nawet, jeżeli dodaje się do nich przymiotnik „niesakramentalne”.
Upraszczając wymienione podziały, można wyróżnić dwie zasadnicze sytuacje: osoby żyjące na sposób małżeński bez przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego oraz ponowne związki po rozwodzie cywilnym, gdzie przynajmniej jedna ze stron jest związana z kimś na sposób sakramentalny. W obu przypadkach może to przybrać formę bądź małżeństwa cywilnego, bądź nieformalnego, tzw. wolnego związku.
W pierwszej sytuacji istnieje możliwość zawarcia ślubu kościelnego i osoby ochrzczone, uważające się za wierzące, winny do niego dążyć. Jeżeli tego nie czynią, muszą postawić sobie kilka zasadniczych pytań: co rozumieją przez miłość i do jakiej miłości wzywa ich Chrystus? Kim jest dla nich Bóg i dlaczego boją się otworzyć na Niego w relacji, jaką przeżywają? Myślę, że związek nieformalny, nawet jeżeli dwie osoby w równym stopniu godzą się na niego, zdradza nastawienie egoistyczne i jest manipulacją drugim człowiekiem. W świadomości pozostaje przecież takie założenie: będę z tobą, dopóki będzie mi to odpowiadało, będzie dla mnie korzystne, wygodne, dopóki nie będzie to wymagało ode mnie zbyt dużego wysiłku. Nie ma tutaj prawdziwego wyjścia z siebie i zwrócenia się ku drugiej osobie, a o to właśnie chodzi w miłości. Może jest to niewiara w samą miłość do końca (J 13,1), że istnieje, że jest możliwa do zrealizowania? Intuicyjnie przeczuwa się, że do takiej właśnie, ofiarnej i wiernej miłości wzywa Bóg, więc w konsekwencji unika się także sakramentu. Jednak ucieczka przed trudem i szukanie łatwych rozwiązań jest w gruncie rzeczy ucieczką przed życiem i zaprzepaszczeniem szansy rozwoju własnego człowieczeństwa.
Właśnie trwałość, obok wyłączności relacji, jest tym, co wyróżnia małżeństwo od innych związków. Nierozerwalność daje poczucie bezpieczeństwa, stabilności, pozwala mobilizować i inwestować wszystkie siły i środki w budowanie wspólnoty całego życia, co ma znaczenie nie tylko dla małżonków, ale przede wszystkim dla dzieci, które nie wzrastają w atmosferze swoistej „tymczasowości”. W przeciwnym razie człowiek sam z góry określa pewne granice, mówiąc kolokwialnie, nie „idzie na całość”, i nie da się tutaj wyeliminować pewnego lęku, czy aby osoba, z którą aktualnie dzielę życie, wytrwa ze mną do końca.
Przy takim bowiem warunkowym postawieniu sprawy współmałżonek może być zawsze w którymś momencie zakwestionowany jako partner życiowy. Wspólnota już z założenia traktowana „na próbę” nie może się rozwijać (ź ). Rozpad związku, choćby zawartego prawnie, ale z intencją trwałości w zależności od sytuacji, nie jest właściwie klęską życiową, ale z góry prawdopodobnym zakończeniem tymczasowego układu. Oczywiście, ktoś może wysunąć argument, że gwarancji trwałości nie daje również sakrament małżeństwa. Sakrament nie odbiera nikomu wolności, a jeżeli jest właściwie przeżywany, mobilizuje nie tylko wszystkie siły naturalne, lecz także otwiera na działanie łaski nadprzyrodzonej, pozwalającej przezwyciężać ludzkie ograniczenia i słabości.
Podobnie ma się rzecz z tzw. małżeństwami na próbę. Można zapytać, co chce się wypróbować w drugim człowieku lub z drugim człowiekiem? Czy nie jest to stawianie całej sprawy na głowie? Małżeństwo jest procesem dynamicznym, który trwa aż do śmierci jednego z małżonków. Jest to decyzja na całożyciowe zaangażowanie w miłość do drugiej osoby. Oto, dlaczego małżeństwa nie można „wypróbować”, oczywiście poza właściwie rozumianym okresem wzajemnego poznania się w narzeczeństwie. Jedyne zasadne pytanie, jakie winni sobie stawiać kandydaci do małżeństwa, brzmi: czy kocham, czy decyduję się i zarazem zobowiązuję do szukania i realizacji dobra drugiej osoby? Tzw. dopasowanie wzajemne, które zazwyczaj chcą „sprawdzić” przymierzający się do życia we dwoje, a co św. Paweł ujął trafniej jako znoszenie siebie nawzajem w miłości (Ef 4,2), trwa przez całe życie i jest sztuką, której trzeba się uczyć dzień po dniu.
Warto jednak zauważyć, że gdy chodzi o katolików związanych ślubem tylko cywilnym, papież nie stawia ich na równi z nieformalnymi związkami, chociaż także ich sytuacja nie może być przez Kościół uznana za zgodną z wymaganiami wiary. Tu bowiem — pisze papież — istnieje przynajmniej jakieś zobowiązanie do określonej i prawdopodobnie trwałej sytuacji życiowej, chociaż często decyzji tej nie jest obca perspektywa ewentualnego rozwodu. Chcąc publicznego uznania ich związku przez państwo, pary te wykazują gotowość przyjęcia, obok korzyści, także zobowiązań (FC nr 82).
W przypadku związków tylko cywilnych niejednokrotnie mamy do czynienia ze zwykłym zaniedbaniem, będącym wynikiem odłożenia ślubu kościelnego na później, co w praktyce przeciągnęło się na lata. Im dłużej trwa zwłoka, tym bardziej osoby czują się skrępowane, by tę sytuację uregulować. W pokonaniu oporów i lęków wystarczy niekiedy życzliwe podejście ze strony kapłana. Zapomina się też o możliwości sanowania małżeństwa, bez ponawiania zgody małżeńskiej (KPK, kan. 1161), gdy np. jedna strona jest niewierząca lub negatywnie ustosunkowana do Kościoła i religijna celebracja zawarcia małżeństwa nie wchodzi w grę. Ze strony duchownych ważna jest podstawowa znajomość przepisów KPK w tym zakresie, by nie dochodziło do sytuacji, gdy ksiądz mówi stronie zainteresowanej, że sprawa jest beznadziejna, gdy — jak się później okazało — można było doprowadzić do małżeństwa sakramentalnego przynajmniej na dwa sposoby.
Druga kategoria związków niesakramentalnych to relacje, które nie mogą przerodzić się w małżeństwo kanoniczne z racji istniejącej przeszkody, jaką jest ślub kościelny wiążący przynajmniej jedną ze stron.
Różne motywy powodują, że mimo zobowiązania do wierności, wypływającego z przysięgi małżeńskiej złożonej przed ołtarzem, osoby rozwiedzione w sposób cywilny decydują się na ponowną próbę małżeństwa. Niekiedy lęk przed samotnością, niespodziewane uczucie, potrzeba stabilności, okazują się silniejsze niż świadomość konsekwencji wynikających z zawarcia kolejnego, już tylko cywilnego, związku przez osobę ochrzczoną. Zwłaszcza gdy w tych relacjach pojawi się potomstwo, sytuacja do pewnego stopnia staje się nieodwracalna. Mimo tego, z biegiem lat, takie wartości jak wiara, Kościół i sakramenty zaczynają być postrzegane z innej perspektywy. Bliskość drugiego człowieka, dzieci, dom okazują się niewystarczające. Zaczyna czegoś brakować, rodzi się tęsknota za czymś więcej. I wtedy nasuwają się pytania, czy nadal jestem w Kościele, czy mam jeszcze jakąś szansę wobec Boga, czy mogę żywić nadzieję na zbawienie wieczne?
Pytania te nie mogą być zbywane stwierdzeniami typu: Sami sobie są winni, wiedzieli, na co się decydują. Motywacje stojące za ludzkimi decyzjami nie zawsze są jednoznaczne i trudno w każdym przypadku dopatrywać się złej woli. Ową złożoność ludzkich zachowań dobrze ilustruje wypowiedź nieżyjącego już ojca Romana Dudaka, kapucyna, który jako pierwszy w Polsce przeprowadził w Gdańsku rekolekcje dla takich właśnie osób: O tym, co to grzech, oni często lepiej wiedzą niż ja. Myślą o tym całymi nocami, są głęboko nieszczęśliwi. Ich rodzinna sytuacja jest — z punktu widzenia Kościoła — nieustabilizowana, ale to nie znaczy, że oni kiedyś ten grzech wybrali świadomie, na zimno. Czasem człowiek jest tak przestraszony życiem, perspektywą samotnego borykania się z losem, że nie jest w stanie rozważać swoich decyzji w kategoriach grzechu i bezgrzeszności. Kobieta, która zostaje sama z dzieckiem lub z dziećmi, bo mąż ją rzucił, jest tak przerażona, że jeśli trafi jej się ktoś, kto okaże jej serce, decyduje się na związek z nim. Nie dlatego, żeby mieć z kim iść do łóżka. Przede wszystkim chce mieć oparcie. Samotność jest dla kobiety ciężka podwójnie. Wiem, jak często ludzie wiążą się ze sobą z przyczyn psychicznych, nie z rozwiązłości.
Wiele z tych osób nadal praktykuje swoją wiarę, mimo że czują się katolikami drugiej kategorii i boleśnie przeżywają fakt niemożności przystępowania do sakramentów. Ich poszukiwanie form kontaktu z Bogiem wydaje niekiedy zdumiewające owoce. Często sprawdzają się w tych okolicznościach słowa św. Pawła: Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5,20). Bo jak właściwie ocenić takie sytuacje, gdy ktoś mimo trwania w związku niesakramentalnym modli się regularnie Liturgią Godzin, wstaje wcześnie rano przed wszystkimi domownikami, by mieć czas na lekturę Pisma Świętego, systematycznie pości i czynnie angażuje się w inicjatywy na rzecz miłości bliźniego? Czy takie osoby rzeczywiście żyją w nieprzyjaźni z Bogiem? Czy łaska Boża nie działa w ich życiu? Paradoksalnie, związek niesakramentalny może zaowocować przebudzeniem religijnym. Co więcej, wiara takich osób jest niekiedy wyrazistsza aniżeli wielu „standardowych” katolików, którzy nie mając przeszkód, chociażby w przystępowaniu do sakramentów, czynią to sporadycznie. Jak w wielu innych sprawach, także i tu, dopiero z dystansu, można w pełni ocenić wartość tego, co się utraciło, co kiedyś było dostępne na wyciągnięcie ręki. „Tęsknota i głód”, tytuł pierwszej książki ks. Paciuszkiewicza, zdaniem zainteresowanych, dobrze oddaje stan ich ducha.
Niestety nie wszyscy potrafili zachować wiarę. Wielu przeszło na pozycje laickie czy wręcz ateistyczne. W dokumencie Komitetu ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Dialogu Religijnego „Niewierzący w parafii — sugestie duszpasterskie”, czytamy między innymi o niewierzących, których niewiara wywodzi się z życiowych doświadczeń lub niemożności pogodzenia swego życia z wymaganiami wiary, np. żyjący w ponownym, niesakramentalnym małżeństwie. Z przykrością należy stwierdzić, że niekiedy do takich postaw przyczyniło się zachowanie niektórych duchownych. Bo jakie wnioski można wyciągnąć, gdy słyszy się od własnego proboszcza, że modlitwa osób żyjących bez ślubu kościelnego jest obrazą Boga, a chodzenie do kościoła w takiej sytuacji to grzech? Nieżyczliwość, obojętność lub co najmniej bezradność ze strony duszpasterzy sprawiały, że faktycznie niektórzy poczuli się wyłączeni z Kościoła i pozostawieni własnemu losowi.
Kościół zobowiązuje dziś duszpasterzy do zajęcia się tą grupą wiernych. Należy pamiętać, że oni, zwłaszcza na początku nowej sytuacji życiowej, mają jeszcze wiarę, którą należy pielęgnować. Mają też dzieci, które powinni wychować po chrześcijańsku. Należy im w tym pomóc.
Jaka winna być reakcja Kościoła wobec opisanych wyżej sytuacji?
Kościół (ź ) — wyjaśnia Jan Paweł II — ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi, a zwłaszcza ochrzczonych, do zbawienia, nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy — już połączeni sakramentalną więzią małżeńską — próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Będzie też niestrudzenie podejmował wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia (ź ). Kościół z ufnością wierzy, że ci nawet, którzy oddalili się od przykazania Pańskiego i do tej pory żyją w takim stanie, mogą otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia, jeżeli wytrwają w modlitwie, pokucie i miłości (FC, nr 84).
Nie mamy zatem tutaj do czynienia z żadnym rewizjonizmem. Duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych nie ma na celu akceptacji rozwodów czy też legalizacji związków niesakramentalnych. Jego celem jest niesienie pomocy duchowej katolikom, którym skomplikowało się życie małżeńskie i aktualnie znajdują się w sytuacji nieuregulowanej.
Zarzut, stawiany przez niektórych, że duszpasterstwo, o którym mówimy, podważa sens wierności małżeńskiej, można by równie dobrze wysunąć pod adresem Chrystusa, który ustanowił sakrament pojednania. Czy w ten sposób, przypadkiem, nie naraził On człowieka na grzech? No bo skoro istnieje możliwość wyjścia z tej sytuacji, to może grzech nie jest czymś strasznym? W duszpasterstwie osób żyjących w związkach niesakramentalnych nie chodzi o tworzenie jakiegoś lobby w Kościele, ale o wyciągnięcie pomocnej ręki do tych, którzy świadomi, że ich sytuacja jest obiektywnie niezgodna z Ewangelią, szukają dróg wyjścia, kierując się w stronę Boga. Kościół nie może odrzucić takich ludzi.
Owszem, wiara w miłosierdzie Boże, które nikogo nie przekreśla, musi iść w parze z wiarą w wyzwalającą moc prawdy (J 8,31-32). Duszpasterstwo to będzie miało sens jedynie wtedy, gdy będzie stało na gruncie prawdy. Jezus nie oddzielał miłości od prawdy, nie potępił kobiety cudzołożnej, ale też nazwał jej uczynki po imieniu (J 8,11). Prawda pochodząca od Boga nie pozostawia człowieka samotnym i bezradnym. Ukazując obiektywnie sytuację, daje jednocześnie siłę, by tę prawdę przyjąć i żyć w jej świetle. Niektórzy chcą przypisywać Bogu miłosierdzie, które znosi prawa przez Niego ustanowione. Związek niesakramentalny stoi w sprzeczności z Ewangelią, a nauka Chrystusa na ten temat jest jednoznaczna (zob. Mt 5,31-32; 19,5-9; Mk 10,7-12; Łk 16,18; 1 Kor 7,10-11). W samym dokumencie papieskim, mimo słów przywracających nadzieję osobom znajdującym się w sytuacji związku niesakramentalnego, wyraźnie jest mowa o obowiązku rozejścia się (FC, nr 84), jeżeli jest to tylko możliwe, a z pewnością jest, gdy taki związek dopiero się zaczyna czy jest w sferze planów. Gdy jednak nie jest to możliwe z różnych racji, należy uczynić wszystko, by pomóc takim osobom zachować więź z Chrystusem i Kościołem. Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei (tamże).
Duszpasterstwo nie ma gotowych recept, jest to raczej droga, która odsłania swój sens w miarę kroczenia po niej. Praca w duszpasterstwie — pisze Maria — uczy szukania dróg do Pana pomimo istniejącej przeszkody, w sposób, który sama muszę wypracować i odkryć. To stało się nieprawdopodobnie wciągającą przygodą. Wszystko muszę jakoś zrozumieć od środka — na to trzeba czasu. A wraz z czasem niektórzy ze zdumieniem odkrywają, że z pomocą łaski Bożej możliwe staje się to, co wydawało się kiedyś niemożliwe. Czy jednak człowiek zdoła dojść do takich momentów w pojedynkę, bez owego podtrzymania w wierze i nadziei ze strony Kościoła?
Trzeba też jasno zdać sobie sprawę, że duszpasterstwo to nie jest masowe. Na rekolekcje i do grup trafia mały procent katolików, których ten problem dotyczy. Wielu przestało praktykować, a inni — jak to określają — nie uznają „półśrodków”. Wiem, że jest coś takiego jak duszpasterstwa i msze dla małżeństw nieskramentalnych — mówi jedna z takich osób — ale ja tego nie uznaję. Nie jestem zbrodniarką, by mi wszystko osobno tłumaczyć.
Mirosław Paciuszkiewicz SJ w refleksji nad swoją posługą przestrzega także, by nie iść za daleko w pochwałach tego duszpasterstwa, akcentując głównie moc wiary i szanse, jakie stoją przed takimi osobami. W ten sposób są oni kreowani niemalże na bohaterów pozytywnych i wzory do naśladowania. To prawda, że Bóg potrafi wyprowadzić dobro nawet z sytuacji obiektywnie złej, nie znaczy to jednak, że zło, rozpad małżeństwa należy ukazywać jako drogę do Boga. Nie wolno zatem wpadać w skrajności: nie potępiać, ale też nie apoteozować.
Przestrogą ku takiemu ustawieniu całej sprawy mogą być słowa Jana Pawła II, który pisze, że niejednokrotnie trudno się oprzeć przeświadczeniu, iż czyni się wszystko, aby to, co jest sytuacją nieprawidłową, co sprzeciwia się prawdzie i miłości we wzajemnym odniesieniu mężczyzn i kobiet, co rozbija jedność rodzin bez względu na opłakane konsekwencje, zwłaszcza gdy chodzi o dzieci, ukazywać jako prawidłowe i atrakcyjne, nadając temu zewnętrzne pozory fascynacji. W ten sposób zagłusza się ludzkie sumienia, zniekształca się to, co prawdziwie dobre i piękne, a ludzką wolność wydaje się na łup faktycznego zniewolenia.
Chodzi zatem o ukazywanie prawdy o złu, jakim jest rozwód, fiasko niezrealizowanej do końca miłości, nawet wtedy, gdy małżonkowie rozstają się elegancko i kulturalnie. Zwłaszcza rany psychiczne, wynoszone z tych sytuacji przez dzieci oraz rozdarcie, w jakim muszą potem wzrastać, pozostawiają niezatarty ślad i wpływają istotnie na kształtowanie się ich osobowości. Niezbędnymi postawami są zatem życzliwość, troska, ale także i stanowczość, by nie zamazywać Ewangelii, która wzywa wszystkich ludzi do nawrócenia i zmiany życia.
Dlatego zdaniem ks. Paciuszkiewicza duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych tak naprawdę powinno służyć utrwalaniu się zdrowego modelu rodziny. W przeciwnym razie będzie pomyłką i szkodliwą apoteozą tego, co wśród ludzi ochrzczonych i wierzących nie powinno być normą.
Refleksja, dokonująca się w ramach omawianego duszpasterstwa nad przyczynami rozpadu małżeństw i możliwościami zapobiegania temu zjawisku, może przyczynić się do szeroko pojętej profilaktyki, np. w ramach katechez przedmałżeńskich.
cdn.
Copyright © by Przegląd Powszechny 7-8/2002