O beatyfikacji pierwszej pary małżeńskiej i znaczeniu tego faktu dla docenienia świętości stanu małżeńskiego w teologii
Niedziela 21 października 2001 r. z pewnością będzie dniem niesłychanie istotnym, może nawet przełomowym, dla współczesnej duchowości chrześcijańskiej. Tego dnia Jan Paweł II beatyfikował pierwszą w historii Kościoła parę małżeńską — Marię i Alojzego Beltrame Quattrocchi.
W poprzednią niedzielę, 14 października, obchodziliśmy w Kościele w Polsce Dzień Papieski. Jego hasłem było określenie posługi Jana Pawła II jako „pontyfikatu przełomów”. Ledwo zaczęliśmy analizować przełomy, jakie dał nam i zadał Papież Polak, a tu już mamy następny. Przez dwa tysiące lat chrześcijaństwa nie zdarzyło się, by na ołtarze wyniesiono wspólnie obydwoje małżonków.
Dwa tysiąclecia musiały upłynąć od wesela w Kanie Galilejskiej, by namiestnik Chrystusowy mógł ogłosić, że dwoje chrześcijan przez małżeństwo doszło do świętości.
W Kościele katolickim małżeństwo jest od wieków uznawane za jeden z sakramentów, czyli szczególnie uprzywilejowanych dróg otrzymywania łaski Bożej, a rodzina nazywana jest „domowym Kościołem”. Teoretycznie zatem wszystko było jasne. Jednak w gronie osób oficjalnie uznanych dotychczas przez Kościół za święte i błogosławione trudno znaleźć małżonków.
Jeśli już ktoś wyniesiony na ołtarze żył w małżeństwie, to zazwyczaj „zasłużył” na świętość raczej przez to, że po śmierci współmałżonka wstąpił do klasztoru. Z wielkim wysiłkiem można znaleźć pary, w których obydwoje małżonkowie czczeni są jako święci. Były to albo koronowane głowy z czasów średniowiecza (np. małżeństwo cesarza niemieckiego św. Henryka II i św. Kunegundy — X/XI w. oraz bł. Gizeli i króla Węgier, św. Stefana) albo osoby z jeszcze bardziej odległych okresów historycznych (Maryja i Józef czy bliscy współpracownicy św. Pawła, Akwila i Pryscylla).
W drugim tysiącleciu dominował właściwie niepodzielnie model świętości indywidualnej. Wśród osób wyniesionych na ołtarze przeważali mężczyźni i kobiety „w pełni oddający się Bogu” — księża, zakonnicy i zakonnice. Pozwoliłem sobie wziąć powyższe określenie w cudzysłów nie po to, by od niego się dystansować. Jestem pełen najwyższego uznania dla heroiczności cnót, bezmiaru miłości i prawdziwej świętości wielu ascetów czy mistyków.
Słowa wzięte w cudzysłów pozwalają jednak dostrzec główną przeszkodę, jaka stała na drodze ku beatyfikacji par małżeńskich (pomijam względy praktyczne związane z organizacją i prowadzeniem procesów kanonizacyjnych). Było nią szeroko rozpowszechnione w Kościele przekonanie, że małżonkowie nie są w stanie oddać Panu Bogu wszystkiego, nie mogą Mu się powierzyć w pełni. Pan Bóg był w tej wizji „konkurentem” współmałżonka. Czas poświęcany małżonkowi i rodzinie stawał się czasem bezużytecznym z punktu widzenia świętości — nie był bowiem poświęcony Bogu. W szczególny sposób dotyczyło to czasu spędzanego na współżyciu seksualnym. Sferę tę tradycyjnie uważano za podejrzaną lub wręcz nieczystą. A wzajemne oddanie w małżeństwie ma przecież zawsze także wymiar erotyczny.
Wśród świętych naszego Kościoła można znaleźć żony czy matki, najczęściej próżno jednak szukać w uzasadnieniu ich oddania Bogu informacji, że prowadziły wraz z mężem święte życie małżeńskie. Czasem zasłużyły się przez to, że z heroiczną cierpliwością znosiły „wybryki” swoich mężów. Zdarzali się także żonaci mężczyźni — np. liczni kanonizowani średniowieczni królowie i książęta, a także niektórzy męczennicy. W ich przypadku jednak to z pewnością nie małżeństwo było tytułem do kanonizacji. W gronie bardziej współczesnych świętych byli już tylko samotni świeccy mężczyźni, jak beatyfikowany przez Pawła VI w 1975 r. profesor medycyny Józef Moscati (1880—1927) czy dobrze znany w Polsce Piotr Jerzy Frassati (1901—1925).
Ks. Karol Wojtyła — jeszcze w Polsce, jako duszpasterz, filozof, etyk, biskup i kardynał — lubił otaczać się młodymi małżeństwami i rodzinami. „Wujek” Karol często rozmawiał z nimi o małżeństwie, bo chciał, by jego twórczość na ten temat jak najpełniej odzwierciedlała doświadczenia tych, którzy są mężem i żoną na co dzień. W dziełach przyszłego Papieża odnaleźć można niezwykłe jak na myśl chrześcijańską dowartościowanie małżeństwa i rodziny. Najwybitniejszy biograf Papieża, George Weigel, twierdzi, że „teologia ciała”, jaką Jan Paweł II przedstawił w 130 katechezach w latach 1979—1984, jest najbardziej dojrzałą chrześcijańską odpowiedzią na dwudziestowieczną rewolucję seksualną.
Nic dziwnego, że Papieżowi Wojtyle bardzo bliska była idea wyniesienia na ołtarze pary małżeńskiej. Przed kilku laty, podczas Międzynarodowego Roku Rodziny, Jan Paweł II pragnął przedstawić wiernym wyraźny symbol świętości rodziny. Odbyły się wówczas — tego samego dnia, 24 kwietnia 1994 r. — znamienne beatyfikacje dwóch kobiet, które były żonami i matkami: Elżbiety Canori Mory (1774—1825) oraz Joanny Beretty Molli. Pomimo niezwykłości tego świadectwa, wciąż jednak znak świętości małżeństwa, które jest fundamentem rodziny, był niepełny — za błogosławione uznawano tylko indywidualne osoby, a nie sakramentalne małżeństwo.
Papieskim apelem najbardziej przejęli się jego diecezjanie — rzymianie. Musiało upłynąć kilka kolejnych lat, poświęconych przez diecezję rzymską na sprostanie wysokim wymogom procesów kanonizacyjnych, i oto otrzymaliśmy pierwszą parę małżeńską wspólnie wyniesioną na ołtarze.
Alojzy Beltrame Quattrocchi żył w latach 1880—1951, Maria (z domu: Corsini) w latach 1884—1965. Pobrali się w listopadzie 1905 r., czyli w małżeństwie żyli razem 46 lat. (Czytelników zainteresowanych szerszą charakterystyką ich życia zapraszam do lektury wrześniowego numeru „Więzi”, gdzie znajdą obszerny artykuł na ten temat pióra Ludmiły Grygiel, zatytułowany „We dwoje łatwiej się uświęcić”.) Uroczystość beatyfikacyjna pełna była niezwykłych znaków. Uczestniczyło w niej troje spośród czworga dzieci państwa Beltrame Quattrocchi. W gronie koncelebransów otaczających Papieża byli dwaj ich synowie: 95-letni Tarcisio, ksiądz diecezji rzymskiej i 92-letni Paolino, trapista. Relikwie rodziców przed ołtarzem w Bazylice św. Piotra umieszczała najmłodsza z całej czwórki Enrichetta. To wokół niej rozegrał się największy dramat rodzinny. Podczas czwartej ciąży życie matki było poważnie zagrożone. Lekarze doradzali jej przeprowadzenie aborcji. Małżonkowie zaufali Bogu i zostali sowicie wynagrodzeni — Maria przeżyła jeszcze 51 lat po urodzeniu córki, a ta jako 87-letnia kobieta mogła dziękować Bogu za swych błogosławionych rodziców. Spośród czwórki dzieci na ceremonii beatyfikacyjnej zabrakło jedynie Stefanii (ur. 1908), która została benedyktynką i jako s. Cecylia zmarła w 1993 r.
Niezwykle symboliczny jest także wybór dnia, w którym obchodzone będzie liturgiczne wspomnienie błogosławionych małżonków. W przypadku świętych „indywidualnych” zazwyczaj wybiera się dzień ich śmierci — jak się zwykło mówić w Kościele: „dzień ich narodzin dla nieba”. Zastanawiałem się, jaki dzień zostanie wybrany w przypadku pary małżeńskiej. Jan Paweł II ogłosił, że będzie to 25 listopada. Piękniej nie można! To rocznica zawarcia przez Marię i Alojzego sakramentu małżeństwa (w 1905 roku w rzymskiej Bazylice Matki Bożej Większej). Skoro ich drogą do świętości był sakrament małżeństwa, to ich „narodziny dla nieba” nastąpiły wówczas, gdy otrzymali tę łaskę sakramentalną i zaczęli nią żyć.
Jeśli ośmielam się mówić o przełomowym znaczeniu tej beatyfikacji, to dlatego, że — jak sądzę — opatrznościowo miała ona miejsce: w pierwszym roku nowego stulecia i tysiąclecia; podczas zgromadzenia biskupów z całego świata, którzy obradują nad tym, jak kierować Kościołem w XXI wieku; w czasach, gdy ludzie często całkowicie odrzucają małżeństwo lub sprowadzają je do przejściowego kontraktu opartego na zasadzie przyjemności, a na miejsce tradycyjnej rodziny próbują podstawiać jej rozmaite nieudolne namiastki.
Kościół ma dzisiaj wielkie kłopoty ze skutecznym głoszeniem nauki o małżeństwie i rodzinie. Myślę, że nie ma bardziej przekonującej argumentacji za chrześcijańską wizją małżeństwa i rodziny niż wyraźne ukazywanie ludzi, najlepiej współczesnych, którzy w małżeństwie i rodzinie byli szczęśliwi. Do tego stopnia szczęśliwi, że aż święci! Trzeba — tak jak Jan Paweł II w homilii podczas Mszy beatyfikacyjnej 21 października — wskazywać, że „błogosławieni małżonkowie przeżyli zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny”. Potrafili w swoim codziennym, zwykłym życiu tak związać się z Bogiem, że wszystko, co czynili, było ku Jego chwale; potrafili tak się wzajemnie kochać, że w ich małżeństwie i rodzinie był stale obecny Bóg, który jest Miłością, który jest Źródłem wszelkiej miłości, który towarzyszył im swoją sakramentalną łaską.
Przemawiając podczas Synodu Biskupów, wyraziłem nadzieję, że Maria i Alojzy Beltrame Quattrocchi będą pierwszą, ale nie ostatnią parą małżeńską wyniesioną na ołtarze. Wiadomo, że w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych znajdują się już wnioski dotyczące innych par małżeńskich. Jestem przekonany, że i w naszej ojczyźnie żyło (i żyje) wiele małżeństw, które dzięki współpracy z Bożą łaską zasługują na miano świętych.
Każda z następnych błogosławionych par małżeńskich na pewno będzie inna, będzie na swój sposób niepowtarzalna — tak jak miłość jest niepowtarzalna. Wiele może też być modeli małżeńskiej duchowości. Przyznaję, że obecnie liczę zwłaszcza na to, że wśród następnych beatyfikowanych par znajdzie się taka, którą będzie można naśladować nie tylko jako małżonków i rodziców, ale również jako przykładnych teściów i dziadków.
Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Więź”. W październiku 2001 r. był audytorem Synodu Biskupów w Rzymie.
opr. mg/mg