Fragmenty książki "Mistyka a zaangażowanie społeczne", konferencja wygłoszona w Katolickim Centrum Oświatowo Szkoleniowym w Batschuns (Voralberg) dla pracowników Caritas Diecezji Feldkirch, 20 lipca 1994
© Wydawnictwo WAM, Kraków 2002
ISBN: 83-7097-919-X
Konferencja zatytułowana: „Słowo na rzecz innego rodzaju miłości bliźniego — mistyka a praca socjalna i zaangażowanie społeczne”, wygłoszona w Katolickim Centrum Oświatowo — Szkoleniowym w Batschuns (Voralberg) dla pracowników Caritas Diecezji Feldkirch, 20 lipca 1994.
Jestem szczęśliwy, że mogę być z wami i budować pomost między Afryką a Europą, między Egiptem a Austrią, wraz z braćmi i siostrami pracującymi w Caritas. Wspólnie rozpatrzymy relację pomiędzy mistyką, a chrześcijańską miłością bliźniego oraz nakreślimy kontury innego rodzaju tej miłości.
Pochodzę z kraju, w którym większość ludności stanowią muzułmanie, i wychodząc od tego środowiska chciałbym pokazać, w czym działalność Caritas różni się zasadniczo od działalności innych organizacji, nawet wówczas, gdy chodzi o tę samą pracę socjalną. Co stanowi sedno naszej wizji zaangażowania społecznego, co wynika dla nas z faktu, że jesteśmy chrześcijanami?
Uważam, że chodzi o pewną określoną perspektywę, w jakiej postrzegamy człowieka. Dla nas, chrześcijan, człowiek to nie tylko „Boże stworzenie”, to nie jedynie, jak to się mówi po arabsku „Boży niewolnik”, lecz „Boży syn”, „Boża córka”. To właśnie perspektywa dziecięctwa Bożego nadaje naszemu działaniu szczególny charakter.
Wiara w Jezusa Chrystusa nie jest w pierwszym rzędzie „wiarą w Jezusa Chrystusa”! Wiara w Jezusa Chrystusa jest wiarą odsłaniającą przez osobę Jezusa pełnię Boga, który w Jezusie przyjął ciało. Pełnia Boga, misterium Boga są w tym Człowieku zawarte w sposób wszechogarniający. Człowiek ten jest bramą do nieskończoności Boga, do niczym nie uwarunkowanej istoty Boga. A wiara jest zdolnością odnajdywania Absolutu w tym, co relatywne, w tym, który nosi imię Jezusa z Nazaretu. Jest to okrzyk Piotra na pytanie Jezusa:
Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza, albo za jednego z proroków. A wy za kogo Mnie uważacie?
Na to zabiera głos Piotr mówiąc:
Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16, 13-16; Mk 8, 27-29; Łk 9, 18-20).
W chwilowym olśnieniu Piotr rozpoznał w tym zwykłym człowieku Boga! To „zgorszenie”, iż Bóg przyjął postać człowieka, jest tajemnicą chrześcijaństwa.
Akt wiary, którego dokonuje wobec Chrystusa Piotr, może stać się tu i teraz naszym aktem, nie w spotkaniu z dawnym Jezusem, Galilejczykiem z Nazaretu, lecz z Jego aktualnym wcieleniem, którym są: mój brat, moja siostra, dzisiejszy człowiek. Spojrzenie, pozostawiające za sobą to, co jedynie zewnętrzne i przez które Piotr rozpoznał w Jezusie pełnię Boga, trzeba dziś skierować na zwykłego człowieka. To w istocie oznacza wiarę chrześcijańską.
Spojrzenie, którym obdarzam człowieka i wiara w człowieka objawiają mu jego własną istotę. Ta wiara doprowadza do rozwoju tego, co w nim ukryte. Kryjące się w nim malutkie ziarenko boskości zaczyna kiełkować. Sposób, w jaki patrzę na człowieka, daje mu wiarę w siebie i pozwala mu stać się tym, kim jest potencjalnie. Innymi słowy, zanim miłość bliźniego stanie się działaniem na rzecz człowieka, jest najpierw wiarą w niego! Nim stanie się czynem, jest ufnością!
Często na naszą miłość bliźniego składają się pewne działania socjalne. Coś dajemy: pieniądze, żywność, odzież. Dawanie jest zawsze czymś dobrym, ale to co najpiękniejsze, to ofiarować człowiekowi jego własne ja, to pozwolić mu stać się tym, czym w głębi swojego jestestwa zawsze był! To jest najwyższa forma miłości bliźniego. Jest to miłość, której istotą jest nie „mieć”, lecz „być”.
Miłość oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze dostrzeżenie i uznanie w bliźnim godności, którą nadaje mu sam Bóg. Słowo „godność” jest bardzo ważne. „Godność” to szacunek, jaki człowiek ma dla samego siebie, to uznanie wartości, która nie jest relatywna. Zaś uważając człowieka za coś absolutnego, choć przecież jedynie Bóg jest bytem absolutnym, pozwalamy mu się wznieść ponad brak wiary w siebie, który na ogół go charakteryzuje.
Musimy przyznać, że każdy z nas wątpi w siebie. W głębi duszy gryzie nas niepewność. Tak naprawdę nie wierzymy w siebie! Brak wiary w siebie jest jedną z wielkich chorób naszej doby. A największym uczynkiem miłości, jaki możemy komukolwiek wyświadczyć, jest podarowanie mu wiary w siebie, wykazanie, że jest on absolutnie niepowtarzalną istotą. Szanowanie godności człowieka oznacza traktowanie go jako istotę jedyną w swoim rodzaju, a przez to wskrzeszenie go do życia. Życzliwe spojrzenie, o którym mówię, daje człowiekowi poczucie własnej godności i sensu życia.
Najpierw trzeba mieć poczucie swojej godności, następnie zaś trzeba ukazać człowiekowi, że jako dziecko Boże dysponuje nieograniczonymi możliwościami. Niewiara w siebie sprawia, że człowiek rozwija jedynie część możliwości, ponieważ nie wie, co za skarb nosi w swoim wnętrzu.
Cały człowiek jest otwarty ku nieskończoności! Ale ponieważ tak mało zna sam siebie, zrealizował tylko ułamek swojego ja. Myślimy więc: „Jestem Henri Boulad i czuję się małym, ograniczonym, tuzinkowym człowiekiem...”. A gdy ktoś do mnie powie: „Nie! Ty jesteś jedyny w swoim rodzaju, nosisz w sobie to, co absolutne, nieskończone, twoje możliwości są niewyczerpane”, nie wierzę. Mówią mi: „Jesteś światem! Jesteś wszechświatem! Jesteś otchłanią! Jesteś czymś absolutnym i wyjątkowym! Jesteś Bogiem!”. „Nie! Jestem tylko małym, niepozornym człowiekiem!” „Tak, ty uważasz, że jesteś tylko małym człowiekiem, ale twoja istota otwiera się! Za tobą stoi Bóg! W tobie jest Bóg jako siła napędowa twojego wzrostu, rozwoju, dążenia naprzód”.
Naszym zadaniem w Caritas, ważniejszym jeszcze od dawania dóbr materialnych, jest to objawienie. Wiara jest objawieniem — revelatio! Słowo velare pochodzi od velum, oznaczającego pokrywającą coś zasłonę... Revelatio to odsłonięcie, zdjęcie, odsłonięcie zasłony. Odsłaniam, zdejmuję zasłonę. Człowiek nie wie, kim jest. Tak, człowiek nie wie, kim jest! Chrystus przychodzi mu powiedzieć: „Ty jesteś wszystkim, jesteś moim synem, moją córką, jesteś moim bratem, moją siostrą, jesteś Bogiem, jesteśmy Bożą rodziną!” (por.: Rz 8, 14-17; Gal 3, 26f; 4, 4-7).
W świetle tego objawienia człowiek zaczyna wierzyć w samego siebie. Wierzyć w Boga i wierzyć w siebie to jedno i to samo. Jeśli wiara w Boga nie jest jednocześnie wiarą we mnie samego, to wcale nie wierzę w Boga. Wiara, która jest tylko wiarą w Boga, nie jest prawdziwą wiarą. Prawdziwa wiara jest wiarą w Boga w głębi mojego serca, we mnie. Bóg w nas! Bóg we mnie!
Bóg nie istnieje w nas w sposób statyczny. Bóg jest w nas dynamiczną siłą. Bóg nie jest rzeczą, Bóg jest tkwiącą w nas energią. Zaś wiara w Boga jest wiarą w Jego działanie, a nie po prostu wiarą w Jego obecność. Jego obecność jest obecnością dynamiczną, która popycha do przodu. Zaś chwała Boga, o której się mówi, nie jest jedynie chwałą kogoś, kto się znajduje w niebie.
Chwałą Boga jest żywy człowiek,
mówi święty Ireneusz z Lyonu, żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku (Adv. haer. IV, 20, 7). Bóg zostaje uwielbiony, gdy człowiek staje się takim, jakim go sobie wymarzył Bóg.
Uwielbienie Boga nie oznacza okadzania Go z ziemi. Bóg nie potrzebuje kadzidła. Bóg jest Bogiem. Chwała Boga polega na tym, że stajemy się takimi, jakimi byliśmy w zamyśle Boga. To jest tak, jak z matką. Jej chwała nie polega na tym, że mówi do siebie samej: „Jesteś dobra”. Nie! Raczej na tym, iż mówi sobie: „Spójrz na to dziecko! Jest wspaniałe! To moje dziecko!”. Chwała polega na tym, że ich syn, ich córka do czegoś dochodzą, to jest dla rodziców prawdziwa radość, to jest ich czcią, ich chwałą. A Bóg widzi się uwielbionym, gdy Jego dzieci czynią postępy i wzrastają, stając się coraz bardziej dojrzałymi (por. J 15, 8; 15, 16).
Jednym z wielkich odkryć XIX i XX wieku jest idea ewolucji. Człowiek doszedł do poznania, że stworzony przez Boga świat nie został od razu ukształtowany w postaci, jaką dzisiaj widzimy, lecz z pewną swobodą pozwalającą na jego rozwój. Bóg zasiał ziarno, ziarno życia, ziarno ducha, ziarno ludzkości w sercu materii, a materia ta nosiła w sobie całą przyszłość wszechświata, przyszłość ludzkości.
Ta wizja ewolucji rozwinięta przez Teilharda de Chardin oznacza, że we wnętrzu świata drzemią możliwości, które powoli się przed nami odsłaniają. Tak jak życie było ukryte we wnętrzu materii, tak jak Duch był ukryty we wnętrzu życia, tak jest ukryte to, co boskie we wnętrzu ludzkości, jest ona niczym projekt do zrealizowania. A ewolucja jest właśnie zdolnością wzrostu we wnętrzu ludzkości, we wnętrzu wszechświata, aż do osiągnięcia tego, co określa się mianem pleroma (od greckiego słowa pléos — pełny i róme — siła i moc), i co oznacza pełnię, pełną postać człowieka, pełną postać Chrystusa.
Oczywiście człowiek współczesny wierzy w postęp. Ale często wiara ta dotyczy tylko postępu materialnego, fizycznego, naukowego. Wierzy się w to, że będą coraz wspanialsze samochody, coraz bardziej perfekcyjne komputery i coraz doskonalsze maszyny... Dobrze. Ale postęp nie ogranicza się jedynie do postępu materialnego!
Czy człowiek jest w stanie stawać się coraz bardziej człowiekiem? Czy obok postępu naukowego i technologicznego istnieje również postęp moralny? Nic to nie da, gdy maszyny będą coraz bardziej wydajne, zaś człowiek nie będzie jednocześnie stawał się coraz bardziej człowiekiem! Prawdziwy postęp jest postępem w człowieczeństwie, postępem moralnym, duchowym. Tylko ten zasługuje na miano postępu! A wiara jest wiarą w duchowy postęp człowieka, w zdolność przewyższania samego siebie, stawania się coraz większym, ogromnym! Ukazać człowiekowi jego wielkość! Jesteś wielki! Niezmiernie wielki!
Z tej to właśnie przyczyny Ewangelia proponuje człowiekowi „nieosiągalny” ideał. W islamie mówi się: „Islam nie jest religią tego, co trudne, lecz religią tego, co proste”. Tak utrzymuje Koran. Ewangelia jest natomiast religią tego, co niemożliwe. Chrystus stawia swojemu ideałowi bardzo wysoką poprzeczkę. Jeśli weźmiecie do ręki Ewangelię, powiecie: „To wszystko jest niemożliwe!”. Ale właśnie dlatego wierzę w Ewangelię, bowiem ideał ten każdego dnia podciąga nas w górę, chce nas poderwać coraz wyżej i wyżej. Ponieważ Chrystus szanuje człowieka i wierzy w człowieka, mówi do niego: „Weź się w garść i wznieś się! Wznoś się coraz wyżej!”. Jeśli nie mam zbyt wysokiego mniemania o człowieku, wyznaczam mu ideał osiągalny, który jest na jego miarę. Inaczej jest, gdy wierzę w człowieka, w to, że może i powinien się stać nadczłowiekiem, a ludzkość nadludzkością. Dlatego Ewangelia wyznacza nam nieskończenie daleki cel!
Jeśli chcecie, jako rodzice, ojcowie i matki, dobrze wychować swoje dzieci, wymagajcie od nich rzeczy trudnych! Przedkładajcie im nieosiągalne ideały. Wychowywać dziecko oznacza właściwie „podciągać” je w górę. Nie prowadźcie, proszę, swojego dziecka po drodze najmniejszego oporu, lecz największego! Właśnie tak czyni Ewangelia.
Znacie historię z góry Tabor (por. Mt 17, 1-9; Mk 9, 2-10; Łk 9, 28-36). Nagle Jezus przemienia się. Jego szaty stają się lśniąco białe, Jego twarz rozpromienia się jak słońce, bije od niego niezwykłe światło, znajduje się w nadprzyrodzonym stanie. Apostołowie padają na ziemię, oślepieni tym objawieniem Bożej Chwały i dziwią się: „Nie do wiary! To Jezus! Ten sam, który jeszcze przed chwilą szedł z nami drogą, ukazuje nam się w swojej boskości!”.
Przemienienie na górze Tabor nie było fenomenem fizycznym, lecz wewnętrznym doświadczeniem Apostołów. Zwyczajny Jezus objawia się w innym wymiarze w momencie, który można nazwać wiarą, aktem wiary, przebłyskiem wiary! Jest to spojrzenie odsłaniające to, co kryje się za zewnętrzną powłoką. A Ewangelia przełożyła to na swój język z odpowiednią inscenizacją, z nie mającym sobie równych dramatyzmem! Jednak to, co istotne, nie zawiera się w tych zewnętrznych oznakach, cała istota rzeczy leży w nawróceniu spojrzenia, które w czymś zwyczajnym dostrzegło coś nadzwyczajnego.
Naszym zadaniem dziś jest kierowanie spojrzenia przemienienia ku dzisiejszemu Jezusowi będącemu moim bratem, moją siostrą, po prostu człowiekiem! Na górze Tabor Apostołowie dostrzegli w tym zwyczajnym Jezusie obecność Boga, który nie dał się rozpoznać automatycznie po wszystkim tym, o czym mówi Ewangelia, po białej szacie, świetle, itd. Taka jest moja interpretacja. Nie musicie jej przyjmować.
Jest to naprawdę interesujące. Jezus z Nazaretu, a jednocześnie Bóg wcielony! Zwykły człowiek, a jednocześnie stojący za nim Bóg! Przemienienie. Objawienie. Epifania. Słowo epifania jest innym wyrażeniem objawienia (od greckiego phaino — manifestować się, ukazywać; epiphaneia — ukazanie się). Święto ukazania się Pana (Obajwienie Pańskie) szóstego stycznia przywołuje na pamięć magów, którzy przybyli z czterech krańców ziemi, aby przed małym Dzieckiem rzucić się na ziemię. Dlaczego? Małe Dziecko w żłobie na sianie! Nic nadzwyczajnego — ale oświecone wiarą spojrzenie rozpoznało w tym Dziecku Mesjasza, Syna Boga. Uklękli i adorowali Go. Adorowali!
Nasza epifania to zdolność do adorowania Boga w człowieku, to wzrok owych magów i pasterzy w obliczu małego Dziecka, które zawinięte w pieluszki leży w żłobie, i wyznanie: „Ty jesteś Bogiem! Ty jesteś Synem Bożym!”. W Ewangelii znajdujemy trzy momenty, w których dokonuje się tego rodzaju odsłonięcie. Moment przybycia trzech królów (por. Mt 2, 1-12); moment, w którym Piotr mówi: „Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego!” (Mt 16, 13-17); i moment objawienia się na górze Tabor — przemienienie (por. Mt 17, 1-9; Mk 9, 2-10; Łk 9, 28-36).
Są to, można by powiedzieć, nagłe trzy wyłomy w zwyczajnym życiu Jezusa. W naszej codzienności jest podobnie. Widzimy zwykłego, najzwyklejszego człowieka, i nagle gdy mu tylko dobrze spojrzymy w oczy, odkrywamy coś więcej! Zwykła rzeczywistość nie zmieniła się, rzeczywistość pozostaje ta sama. Ale nasze spojrzenie zostało przeniknięte wewnętrznym światłem, które powoduje, że zasłona w mgnieniu oka rozrywa się. I nagle wszystko widzimy!
W jaki sposób Jezus dokonywał cudów? Czasami wyobrażamy sobie, że Jezus czynił cuda swoją mocą. Nie sądzę, aby tak było. Jezus odwoływał się do wiary napotkanej osoby. Zostaje ona powalona na ziemię. A Jezus mówi: „Powstań!”. I w odpowiedzi słyszy: „Nie mogę. Jestem zniszczony!”. „Powstań! Idź!” Innymi słowy, Jezus przemawia do człowieka wierząc w boską moc, która drzemie w jego wnętrzu (por.: Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12; Łk 5, 17-26).
To znaczy, że człowiek miał w sobie siłę do tego, aby powstać i iść. Tylko jej nie znał, nie wiedział, że ją w sobie nosi! A wiara, wiara w człowieka prowokuje cud. Moc nie przechodzi na niego z Jezusa. Wiara objawia człowiekowi jego własną moc, która w nim jest ukryta jako pewien rodzaj energii, zdolność, aby podnieść się i iść. Niech ktoś mi powie, że nie jest to cud! Nie jest to cud zewnętrzny, lecz wewnętrzny.
Tak więc od nas, pracowników Caritas, nie tylko wymaga się, aby coś dawać, lecz raczej aby wyzwalać w człowieku reakcję samodzielnego podźwignięcia się i autopromocji (z greckiego autós — sam i łacińskiego promovere — posuwać naprzód). Prawdziwa chrześcijańska miłość bliźniego powoduje, że człowiek odnajduje sam siebie, unaocznia mu jego możliwości i zdolności. Hasło „pomoc ku samodzielnemu radzeniu sobie” nawiązuje właśnie do tego. Dlatego też w Caritas pojęcie promocji jest obecnie bardzo popularne. Promocja oznacza pomoc człowiekowi, aby stanął pewnie na własnych nogach, wspieranie człowieka we wzięciu swojego losu we własne ręce, powiedzenie mu: „Jesteś w stanie iść bez cudzej pomocy!”.
Podam konkretny przykład. Zamiast dawać komuś miesięcznie siedemset szylingów, mówimy: „Daję ci siedem tysięcy, ale przeprowadź własny projekt! Zbuduj sobie samodzielnie swoje życie! Wówczas dasz sobie radę sam, bez Caritas”. Pomoc człowiekowi to nie sprezentowanie mu kul do chodzenia, lecz powiedzenie mu: „Zrobię ci nowe nogi, nie kule. Wówczas będziesz mógł zacząć chodzić beze mnie”. Oznacza to podarowanie człowiekowi jego ludzkiej godności.
W taki właśnie sposób Bóg kocha człowieka. Bóg kocha człowieka przez to, iż czyni go niezależnym. Bóg nie jest dla człowieka kulą do wsparcia! Bóg mówi do człowieka: „Dałem ci siłę, byś pewnie stał na nogach i mocny kręgosłup. W tobie samym tkwią wszystkie możliwości”. Jakie to wspaniałe!
Oczekiwać cudów od Boga?... Zamiast czynić je samemu? Chrystus powiedział do nas pod koniec swojego życia:
Kto we mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, owszem, i większe od nich uczyni (J 14, 12).
Jednak my w to nie wierzymy! Nadal czekamy na to, aby cuda czynił Bóg! Ale Bóg jest we mnie, Bóg jest w nas! Boża siła, Boża moc nie jest już tylko w Bogu, ona jest w nas! Wcielenie Boga, przyjęcie przez Niego ludzkiej postaci jest erupcją Boga we mnie, z całą swoją potęgą działania i miłości.
I stąd też Boże działanie przechodzi przez moje ręce, moje oczy, mój uśmiech, moje serce. Bóg przenika mnie! Bóg nie będzie czynił cudów tylko przeze mnie. Przez nas! Nie ma już sensu czekać na cuda. Przypomnijmy sobie, że w chwili wniebowstąpienia Apostołowie z wielkim żalem patrzą, jak Jezus ich opuszcza. Wtedy przybywają dwaj aniołowie i mówią do nich:
Dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Nie patrzcie w górę! Idźcie stąd! (por. Dz 1, 11).
Nieustannie tkwi w nas pokusa mówienia, że zbawienie przychodzi z góry. Tymczasem zbawienie przychodzi z dołu! Ode mnie, od nas! To właśnie oznacza wiarę dzisiaj. Wiara w Boga musi stać się wiarą w człowieka! I w siebie samego.
Odnośnie tej kwestii sądzę, że lekcje religii i rekolekcje są jeszcze nazbyt zewnętrzne, abstrakcyjne, duchowe w negatywnym znaczeniu tego słowa. Wcielenie Boga nie zmieniło jeszcze naszego obrazu człowieka. Sądzę, że religijne nauczanie musi zostać na nowo przemyślane i językowo inaczej sformułowane.
A czy Ewangelia (po grecku eu — dobry, angelion — wieść, wiadomość, nowina) jest dla nas rzeczywiście Dobrą Nowiną? Czy faktycznie wierzę w to, że jestem dzieckiem Bożym? ...Synem lub córką Boga? To więcej niż być dzieckiem szefa państwa. Na wielu robi wrażenie moje opowiadanie o tym, że w Austrii spotkałem się z ministrem rolnictwa, że korespondowałem z Jacquesem Delorsem, lub że otrzymałem list od Boutrosa Ghali. Ale kimże jest Boutros Ghali czy prezydent Clinton wobec faktu, że ja jestem dzieckiem Bożym! Dysponuję godnością pochodzącą od Boga. Poznałem pewną panią w Szwajcarii, która powiedziała do mnie: „Gdy przyjedzie ojciec następnym razem do Genewy, to zostanie zaproszony na przyjęcie z Aga Chanem, przywódcą Ismaelitów, kontakt z nim jest ważny dla ojca”. Ale kimże jest właściwie taki Aga Chan? Nie jesteśmy jeszcze chrześcijanami, brak nam nadal chrześcijańskiego sposobu postrzegania człowieka i jego godności. Wciąż mamy upodobanie w wielkich tego świata, stojących na świeczniku, w bogatych, a dopiero po nich następują ewentualnie w naszej hierarchii biedni. Jednakże to właśnie biedny zajmie miejsce na tronie. A bogaty będzie musiał je opuścić. Prawda ta pobrzmiewa w słowach Magnificat:
Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych (Łk 1, 52).
Słowa te musimy zawsze zachowywać w naszym sercu!
Jedna z waszych uwag brzmi: „Trzeba być razem z ludźmi!”. Często ludzie potrzebują nie tyle pomocy, co uznania. Ważne jest, aby żyć pośród nich, przebywać z nimi, wspólnie jeść! W jezuickim kolegium w Kairze mamy pracowników żyjących w ubogich warunkach. Od czasu do czasu wspieram ich. I niekiedy mówią: „Przyjdź do nas do domu!”. Nie mam wiele czasu. Ale bardzo chętnie przebywam u biednych. Idę więc wtedy do ubogich dzielnic Kairu z ich odpychającymi uliczkami. Wspinam się po schodach ciemnych schodowych klatek, aby dotrzeć do mieszkania. Siadam na podłodze, jak to jest u nich w zwyczaju. A potem zapraszają mnie na posiłek. Przynoszą chleb i parę jajek i puré z grochu i jemy z tej samej miski. Lubię to. Dla nich jest jeszcze ważniejsze, że ojciec Boulad przychodzi do nich na wspólny posiłek, niż to że ojciec Boulad daje im pieniądze. Ponieważ dla nich liczy się fakt, że byłem u nich, że parę godzin żyłem ich życiem. Jadłem z nimi, a nie z księciem Chanem Sadruddin Aga w jego pałacu nad Jeziorem Genewskim.
Jeśli Chrystus przyszedł do nas, to nie tyle po to, aby nam coś dać, lecz raczej by po prostu być razem z nami. Bóg z nami, Emmanuel. Bóg z nami! Objawienie to nie przyjście Boga, aby nam coś dać, to „Bóg jest z nami”, to współbyć. I właśnie z tej przyczyny ktoś z was powiedział: „Trzeba być razem z ludźmi”.
Powinniście raz w roku spędzić jeden tydzień jak człowiek biedny, jak uchodźca, jak bezdomny. Czy wiemy, co to znaczy być całkiem biednym? Nie wiemy, jeśli nie doświadczymy tego na własnej skórze. Odczytać spojrzenie, z jakim przygląda się nam biedny. Podam pewien przykład. Przejście graniczne między Szwajcarią a Austrią. Jeśli macie białą twarz, przepuszcza się was bez wylegitymowania. Jeśli macie ciemną karnację, przyglądają się wam bacznie. A jeśli ktoś jest czarnoskóry, zostaje zatrzymany, odwołany na bok i wezwany do okazania paszportu. Trzeba kiedyś przeżyć tę smutną procedurę na sobie. Polega ona na poddaniu w wątpliwość tożsamości i zamiarów. Trzeba wejść w skórę tego, który jest inny!
Trzeba też koniecznie rozmawiać z ludźmi, mówić i słuchać ich! Szanowanie godności człowieka polega na tym, że poświęcamy mu uwagę! To przywodzi mi na myśl pewną scenę przy jednym z wejść do paryskiego metra. Koczują tam oferujący różne towary emigranci, Hindusi i Afrykańczycy. Można po prostu minąć tych biedaków, można rzucić im jakąś monetę i pójść dalej. Ale można zachować się też inaczej. Obserwowałem tam pewną młodą kobietę, która zatrzymała się i zaczęła rozmawiać z jednym z mężczyzn. Czy dała mu pieniądze, tego nie wiem, ale rozmawiała z nim. Pytała: „Co robisz? ... Skąd pochodzisz? ... Ile zarabiasz?”. W mgnieniu oka mężczyzna ten poczuł się dowartościowany jako człowiek, uszanowany jako ludzka istota! I było to może dla niego ważniejsze niż ofiarowana moneta. Czuł się uznany jako człowiek. W książce „Jezus naszych dni. Dwanaście współczesnych przypowieści” jedną z przypowieści poświęciłem właśnie obcokrajowcowi z paryskiego metra.
Ktoś z was podał następujący przykład: „Do naszego domu w Dornbirn przyjęliśmy cudzoziemców, ludzi bezdomnych i przekazaliśmy im klucz od domu”. Piękna sprawa, dać obcym do ręki klucz i wyrazić im przez to swoje zaufanie. Wiąże się to z pewnym ryzykiem. Podjęto to ryzyko. Ale oznacza to, że tych obcych traktuje się jak równych sobie. Okazanie zaufania zawiera jednocześnie zobowiązanie drugiej strony, aby go nie nadużyć, lecz odpłacić tym samym. Tak samo działa Bóg, stwarzając człowieka i mówiąc mu: „Powierzam ci stworzony przeze mnie świat, przekazuję ci do niego klucze”, czyni nas równymi sobie. Klucz do świata mamy teraz my! Bóg powierzył ten klucz nam i mówi do nas: „Świat jest twój. On już nie jest mój” (por. Rdz 1, 26-30; Ps 8, 5-7). To, że Bóg w pewien sposób wycofał się ze świata, mówiąc do człowieka: „Teraz ty jesteś gospodarzem! Ty jesteś właścicielem kluczy! Ty jesteś odpowiedzialnym!...”, stanowi godność człowieka. To stawia wszystko na głowie!
Podam pewien przykład. W minionym tygodniu podróżowałem do Kanady i odwiedziłem pewnego egipskiego przyjaciela — aptekarza, emigranta mieszkającego w Ottawie. Jego żona, która pracowała w Kairze w banku, odnosząc w tej pracy sukcesy, marzy o Egipcie, tęskni za rodzinnymi stronami i chce wracać. W Kanadzie nie może znaleźć pracy, jest nieszczęśliwa i nabawiła się depresji. Obojgu dzieciom, chłopcu i dziewczynce, jest w Ottawie bardzo dobrze. Chcą tam pozostać. Również małżonek, który gorliwie pracuje i dobrze zarabia. Między mężem a żoną powstają napięcia. Żona powtarza: „Wracamy do Kairu!”, a mąż kontruje kategorycznym — „Zostajemy tutaj”. Napięta atmosfera między mężem i żoną przeniosła się w końcu na dzieci, które czują, że między tatą i mamą coś jest nie tak.
Gdy tylko do nich przyszedłem, zaraz usłyszałem: „Musimy o tym porozmawiać”. W dyskusji wzięły udział dzieci. Również one przedstawiły swój punkt widzenia. Zamiast załatwić sprawę w gronie dorosłych, włączono do tego dzieci. Jedno miało jedenaście, a drugie trzynaście lat! Była to dla mnie rzecz godna uwagi. To właśnie znaczy „szanować godność”. Zamiast regulować problemy ludzi odgórnie, trzeba skłaniać ich samych do refleksji nad własnymi problemami i włączać ich do wspólnego znajdowania rozwiązań. To jest częściowo również droga Caritas. Chodzi o to, by człowiek sam mógł wstać, a nie o to, by brać go pod boki.
DYSKUSJA
PYTANIE 1: Czy niewierzący jest w stanie przekazywać wymiar godności człowieka innym i praktykować go w życiu?
BOULAD: Prawa człowieka są z historycznego punktu widzenia raczej wynikiem wydarzeń poza — niż wewnątrzkościelnych. To niewierzący angażowali się w XVIII wieku na fali Oświecenia i Rewolucji Francuskiej, a nawet ateizmu na rzecz praw człowieka, podczas gdy ówczesny Kościół prowadził człowieka za rękę i utrzymywał w stanie infantylizmu.
W związku z tym pytaniem przychodzi mi na myśl pewna homilia Bossueta (Jacques-Bénigne Bossuet, francuski biskup, pisarz i kaznodzieja, 1627 — 1704), która zawiera następujące słowa:
Bóg stworzył bogatych bogatymi, a biednych biednymi. Bogaci są winni Bogu podziękowanie za swoje bogactwo, a biedni mają znosić w pokorze swoje złe warunki życia.
Pewien rodzaj fatalizmu!
Potrzeba było dopiero reakcji popierającej deklarację praw człowieka, przeciwko surowemu Kościołowi, przeciwko dalekiemu Bogu, przeciwko poddaństwu człowieka wobec własnego losu, aby wreszcie sam Kościół zajął się tą problematyką i zaangażował się po wielokroć w walkę o sprawiedliwość. Był to więc nurt, który przebiegał równolegle do działań Kościoła, a nawet który go drażnił, który jednak w końcu wyrwał Kościół z letargu i przemówił w sprawie praw człowieka do jego sumienia. Osobliwe, lecz prawdziwe.
Niestety, tak zwany Kościół urzędowy jest zbyt często silnie związany z jakąś określoną społeczną klasą: z klasą możnych, silnych, bogatych. Zawsze był i wciąż jeszcze niestety istnieje pewien rodzaj przymierza. A gdy księża angażują się po stronie biednych, zaraz słyszy się z owych kręgów: „Uwaga, to marksiści”. Przypomnijmy sobie biskupa Romero (Oscar Arnulfo Romero, arcybiskup San Salwador, 1917-1980, zamordowany podczas sprawowania mszy świętej). Powiedział o sobie:
Jeśli mówię o Ewangelii, nazywa się mnie Bożym człowiekiem. A gdy mówię o biednych, nazywa się mnie marksistą.
Wewnątrz Kościoła ci, którzy opowiadają się po stronie biednych, są często odrzucani przez kościelną elitę. Ponieważ dostrzega ona w tym stylistyczny zgrzyt, dostrzega potępienie tradycyjnego obrazu Kościoła, Kościoła możnych, w którym jest wszystko jak trzeba, Kościoła stojącego po stronie bogatych. Mówi się, że Kościół jest Kościołem bogatych, z bogatymi i dla bogatych. W rzeczy samej nie jest to wszystko proste! Bowiem i praca socjalna Kościoła jest wielka.
PYTANIE 2: Mówi się, że Caritas w Egipcie angażuje się również w pomoc trędowatym. Czy może Ojciec powiedzieć coś na ten temat?
BOULAD: Oficjalnie jest u nas sto tysięcy chorych na trąd, o faktycznej liczbie tylko się przebąkuje. Egipski program pomocy trędowatym realizowany jest od dwudziestu lat. Kiedy przejęła go Caritas było w kraju tylko ośmiu leprologów pracujących na zlecenie rządu, z których większość wolała raczej nie wysilając się zbytnio wieść leniwy żywot, zamiast odwiedzać straszne, pustynne baraki. Dziś mamy stu pięćdziesięciu czynnie pracujących leprologów i wyszkolone siły fachowe. Zadań jest bez liku, a pieniądze na poprawę warunków w leprozoriach mamy tylko dzięki otrzymywanemu od dwudziestu lat wsparciu zagranicznemu od organizacji pomocy trędowatym. Wymienię tylko jedno, najbardziej szczodre źródło datków. Jest nim Niemiecka Organizacja Pomocy Trędowatym w Würzburgu, która w sumie przekazała nam już miliony marek. Wyrażając wdzięczność i podziw, pragnę przypomnieć postać założyciela tej organizacji — Hermanna Kobera z Würzburga, prawdziwego „anioła trędowatych”, który stał się naszym przyjacielem.
Dla tych najuboższych z ubogich, tych najnieszczęśliwszych z nieszczęśliwych, wiele się u nas w sposób efektywny zmieniło, przez regularne, fachowe leczenie i zaopatrzenie w leki, ale także od strony psychicznej. Byli to ludzie świadomie wyrzuceni poza nawias społeczeństwa i zapomniani. Kiedy odwiedziliśmy ich po raz pierwszy, odezwał się głos jakiejś bezimiennej istoty, która składała się już tylko z tułowia i głowy: „Niech będą dzięki Allahowi! Jestem tu od czterdziestu lat, ale nikt nas do tej pory nie odwiedził”. Później Caritas otrzymywała miłosne listy z tych baraków, a ja organizowałem tam barwne imprezy z aleksandryjską młodzieżą dla pięciuset entuzjastycznych uczestników! Radość i korzyść odnosiły obydwie strony. Jest dla mnie rzeczą ważną konfrontowanie całkiem młodych ludzi, jeszcze w wieku szkolnym, z tym ekstremalnym cierpieniem, aby stało się ono dla nich wyzwaniem do działania.
PYTANIE 3: Co sądzi ojciec o papieżu Janie Pawle II jako głowie Kościoła w obliczu licznych problemów, wobec których dzisiaj stoimy?
BOULAD: Od dwustu lat mamy znakomitych papieży! Przedtem było inaczej, nad czym można tylko ubolewać. Według mnie to dobrze, że między papieżami istnieje pewna dialektyka: papież postępowy, papież o orientacji tradycyjnej. Potrzebujemy tej dialektyki. Jeden otwiera bramy, drugi je trochę zamyka, ponieważ był przeciąg, ponieważ jest ciężko. Obecnie przeżywamy trudny czas. Dlaczego?
Przez kilkaset lat Kościół zamykał się na świat i palące problemy, które się pojawiały. Potępienie Galileusza, potępienie czasów nowożytnych, potępienie protestantyzmu, potępienie teorii ewolucji, potępienie modernizmu, potępienie krytyki historycznej itd... Potępienie za potępieniem... A potem, całkiem nagle, w roku 1962 zaczął się Sobór Watykański II! Bramy szeroko rozwarte, wszystko nastawione jest na przyjmowanie! Vaticanum II po prostu musiało przyjść.
Obecny papież próbuje sprostać bardzo trudnej sytuacji, wykonać niejako taniec na linie między postępowym i bardzo tradycjonalistycznym nurtem. Jego sytuacja jest w najwyższym stopniu niewygodna. Jestem pełen podziwu dla tego papieża. Jednocześnie życzyłbym sobie, aby był on w pewnych kwestiach bardziej otwarty. Odpowiedziałem bardzo po jezuicku.
PYTANIE 4: Czy zmartwychwstanie Chrystusa jest w ojca oczach cudem czy też nie?
BOULAD: Zmartwychwstanie Chrystusa jest zarówno wydarzeniem historycznym jak i transhistorycznym, wydarzeniem nie dającym się ująć w kategorie czasowe, jest jednym i drugim. Gdyby zmartwychwstanie było jedynie fenomenem historycznym, nic by nie zmieniło. Natomiast zmartwychwstanie Chrystusa jest historyczne, a jednocześnie przecież przełamuje krąg życia wyznaczony narodzinami, życiem w Nazarecie, nauczaniem, krzyżem i śmiercią. Chrystus przebija się przez ten krąg zwyczajnego ludzkiego życia i otwiera go. Otwiera się brama ku temu, co nadludzkie i ponadhistoryczne.
Niektórzy chcieliby zaszeregować zmartwychwstanie jednostronnie jako fenomen pozahistoryczny, inni z kolei jako czysto historyczny. Ale ono jest jednym i drugim! Jako fenomen historyczny jest ono związane z Chrystusem. Gdyby zmartwychwstanie leżało całkiem poza historią, obeszłoby się ono bez człowieka Jezusa. Zmartwychwstanie jest jednym i drugim, jest ujęte w czasie i ponadczasowe. I właśnie zachowanie równowagi pomiędzy jednym a drugim fenomenem sprawia, że jest się na właściwej drodze.
Po skończonej konferencji ojciec Boulad przedłożył obecnym na niej pracownikom Caritas w Feldkirch pięć pytań, które mogą posłużyć jako impuls do dyskusji w grupach.
PYTANIE 1:
Co oznacza pojęcie „godność człowieka”?
Czy sądzicie, że w naszych czasach miało miejsce stopniowo postępujące odkrywanie tejże godności?
PYTANIE 2:
Co znaczy „wiara w człowieka” w kontekście naszego działania w Caritas i jak można ją praktykować w życiu?
PYTANIE 3:
Jaki związek istnieje między wiarą a miłością bliźniego?
(por. przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, Łk 10, 25-37)
PYTANIE 4:
Czy Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ma jakiś związek z Ewangelią?
A z naszą pracą w Caritas?
PYTANIE 5:
Jak można ukazać dzisiejszemu człowiekowi, że jest dzieckiem Bożym?
opr. ab/ab