Fragmenty zbioru rozważań "Dalmanuta. Chwała Boża"
Przekład: Andrzej Cehak
ISBN: ϗ-7030-384-6
Popatrzmy teraz na Maryję Pannę. Kim jest ta niewiasta? Jakie ma znaczenie? Jaką odgrywa rolę?
Zajmijmy się pierwszym punktem: kim jest Maryja Panna? W łonie Kościoła problem dotyczący Maryi jest bardzo dawny, ponadtysiącletni. Po jednej stronie znajdują się niektórzy teolodzy, bibliści, niektórzy biskupi i swoista kultura elitarna, po drugiej stronie jest prosty lud Boży, wychwalany przez Sobór Watykański II. Można odnieść wrażenie, że w ciągu wieków te dwie strony znalazły się w opozycji ze względu na Maryję Pannę. Zwykli ludzie są entuzjastami Dziewicy, niektórzy teolodzy natomiast, jak i niektórzy bibliści i niektórzy biskupi, są do Niej nastawieni raczej chłodno. Ludzie podążają za tą Niewiastą i wydaje się, że ta Niewiasta przychodzi do ludzi, do ludzi prostych, do ludzi ubogich.
Rzecz ciekawa, że ci inni — owi intelektualiści — są raczej dysydentami, odłączonymi przez różnicę zdań. Z drugiej strony jest wszakże prawdą, że wobec zjawisk pobożności należy zachować minimum roztropności, aby odróżniać te autentyczne od niebudzących zaufania. Nie można bowiem dać się ponieść przejawom pobożności, które są śmieszne albo przykre, albo zmyślone, albo płynące z niskich pobudek. Jednak — niezależnie od wymaganego minimum roztropności — brak zgody ze strony owych intelektualistów wydaje się naprawdę przesadny. Ludzie rzeczywiście wierzą, że ta Niewiasta jest obecna w historii Kościoła, w historii ich rodzin i w ich osobistym życiu. Ludzie czują to i ogromnie sobie to cenią. Jednocześnie ci niektórzy teolodzy, trochę chłodni, trochę dobrze wychowani, trochę wymyślni, którzy przeczytali masę książek, mówią, że ta entuzjastyczna rzesza jest zasadniczo niewykształcona i głupia, i dlatego przejawia wszystkie te „przesądy”, a przynajmniej „przesadza”. Tak naprawdę — twierdzą oni — ludzie nie mają wiedzy, podczas gdy my, teolodzy, mamy ją i dlatego umiemy odczytywać Pismo Święte. Wydaje mi się, jak to objaśnię za chwilę, że istnieją dwa powody tego rozdźwięku.
Owi oporni i krytyczni teolodzy mówią: „Ludzie robią całe to zamieszanie i tę wrzawę wokół Maryi Panny; skąd jednak wypływa nasza wiedza o tej Niewieście? Pochodzi ona wyłącznie z Pisma Świętego”. I zaczynają swoją znaną operację z Pismem Świętym, która jest rodzajem autopsji, badając w ten sposób wszystkie fragmenty Pisma Świętego, które mówią o Maryi. Można by, nie bez ironii, powiedzieć, że zajmują się oni trupem, to znaczy wyłącznie literą Pisma Świętego, a Pismo Święte rozumieją literalnie — i tak je traktują: jako rzecz martwą i nieruchomą. A co z niego wydobywają? Coś w każdym razie bardzo istotnego: że ta Niewiasta była Matką Chrystusa i że z tego powodu trzeba powiedzieć i trzeba przyznać, że była Ona bardzo ważna. W konsekwencji, raczej chłodno, jeśli nie wręcz wbrew swojej woli, przyznają jej kilka ważnych tytułów z tego powodu, że jest Matką Chrystusa.
Teologowie ci wydają się nie wydobywać niczego więcej z Pisma Świętego. Dlatego mówią: „Należy uczyć lud, aby skorygować jego przesadną wiarę, by stała się zdrowsza, poprawniejsza”; krótko mówiąc bardziej chrystocentryczna — to jest słowo-wytrych wszystkich krytyków pobożności maryjnej. Utrzymują poza tym, że należy hamować i kontrolować wszystkie te przesadne przejawy dewocji, cały ten nadmierny i niewłaściwy kult, na przykład różaniec, modlitwę polegającą na powtarzaniu, bezrefleksyjną, wręcz alienującą. Jak to możliwe, pytają, żeby współczesny, wykształcony człowiek powtarzał bez końca wciąż te same słowa, pięćdziesiąt razy pod rząd? To śmiertelna nuda i stałe rozproszenie. Faktycznie, to, co mają na myśli, to fakt, że trzeba kontrolować skłaniającą się ku przesądowi tendencję ludzi, prostego ludu Bożego, który jest... „ciemny”.
Jest również inny aspekt, sprawiający, że niektórzy teolodzy, a za nimi niektórzy biskupi, mają odrębne zdanie, dotyczące Maryi Panny. Zadają sobie pytanie: „Jak to może być prawdą, że Maryja objawiała się tu i tam? Jak to możliwe, że wypowiadała takie czy inne słowa?”. I odpowiadają: „To niemożliwe, to nieracjonalne. Czy to nie my mamy autorytet w Kościele? Czy to nie my mamy zadanie przemawiać, zabierać głos tam, gdzie tego potrzeba?”. Nie odważają się powiedzieć: „Czego chce tutaj ta Niewiasta? Chce przeszkadzać nam w sprawowaniu władzy...”. Wydaje się jednak, że tak właśnie myślą.
To prawda, że trzeba zachować ostrożność wobec „objawień”, bo zawsze może się pojawić ktoś, kto zmyśla i manipuluje. Pamiętam taki przypadek, gdy musiałem się zająć sprawą „objawień”. Powiem Wam więc, jak macie postępować, gdybyście się znaleźli w takiej sytuacji. Powiedziano mi, że pewna pani miała mistyczną wizję i że otrzymała przesłanie. „Dobrze — powiedziałem — pierwszym zdrowym kryterium, jakim należy się kierować, jest to: Bóg i Maryja Panna mają prawo objawiać się każdemu i nie zależy to od nas”. Nikt nie ma prawa twierdzić, opierając się na własnych przesądach, że Maryja w tym konkretnym przypadku „nie objawiła się” lub że nie może się „objawiać”.
Co więc poczniemy z problemem rozproszeń w czasie odmawiania różańca?
Opowiem Wam w związku z tym, co się cyklicznie wydarza, kiedy jadę do domu, aby odwiedzić moją mamę. Mamy wielki dom. Ściślej mówiąc, są to dwa domy blisko sąsiadujące; w jednym z nich mieszka mój brat z rodziną, a kilka metrów dalej jest dom mojej mamy, gdzie przyjeżdża czasem również moja siostra ze swoją rodziną. Kiedy jesteśmy w domu sami — mama i ja — idziemy do kuchni i podczas gdy ona przygotowuje kolację albo wykonuje inne prace domowe, ja siedzę spokojnie i rozmawiam z nią. W trakcie tych znajomych czynności tworzy się atmosfera pogody, zaufania, ufności i serce się otwiera — serce potrzebuje właściwej atmosfery, aby się otworzyć — i mówimy w otwarty sposób o wszystkich naszych radościach i troskach, o wszystkim: o moim rodzeństwie, o sąsiadach, o sprawach mamy, o moich sprawach, o przeszłości, o przyszłości, o cierpieniach, o nadziejach... Kuchnia i mama, która krąży po niej, wykonując swoje czynności, pełni funkcję katalizatora, tworzy klimat zaufania, pomaga wzbudzić jedność serc, wspólność uczuć, współbrzmienie nadziei pomiędzy matką i synem.
Mama spokojnie robi to, co ma do zrobienia, ale ta jej praca nie stwarza rozproszeń, przeciwnie: wewnątrz tych tak zwanych rozproszeń mówimy o naszych rzeczach, które dzięki temu się klarują, wyjaśniają, precyzują i przyjmują właściwy wymiar. Otoczenie, które się wytwarza, pozwala więc i ułatwia to, że mówimy w zaufaniu, gdyż to wszystko, co mamy w sercu, może spokojnie płynąć, możemy się temu razem przyglądać i snuć plany.
Dzięki odmawianiu różańca staje się możliwe coś analogicznego, a nawet jeszcze bardziej specyficznego i interesującego. Rytm maryjnej modlitwy Świętego Różańca wytwarza klimat i okazję, by nabrać zaufania i zażyłości wobec Matki Boga i Pana Jezusa, Jej Syna; i tak oto rodzą się i przepływają, jakby przez siatkę modlitw, uczuć i wspomnień, te stany, które niektórzy, całkiem niewłaściwie, nazywają rozproszeniami. Jest bowiem raczej jasne, że nie są to rozproszenia, lecz raczej niepokoje i nadzieje, które mamy w duszy, zakwitające i płynące z wolna w rytm Zdrowaś Mario.
Nie trzeba myśleć w sposób uporczywie racjonalny, bezpośrednio i wyłącznie o każdym Zdrowaś Mario, które się odmawia; trzeba raczej pozwolić właśnie żeglować i rozkwitać, poprzez sieć Zdrowaś Mario, rozproszeniom, które nie są rozproszeniami..., będąc de facto integralną częścią struktury modlitwy. Powoli bowiem rozproszenia klarują się, porządkują i rozjaśniają, przyjmują właściwą formę. I w ten sposób udaje nam się ujrzeć lepiej ich perspektywę i wydobyć z nich konstruktywne i spokojne postanowienia w świetle owej intymnej zażyłości, którą różaniec wytwarza pomiędzy nami a Matką Bożą i pomiędzy nami a tajemnicami życia Pana Jezusa. (Tajemnicami, które są ewangelicznym tłem całego Świętego Różańca, który właśnie ze względu na to był zawsze nazywany Biblia Pauperum).
Matka Boża przez swe uczucie i przez swą zażyłość powoli adaptuje nas — stopniowo i rytmicznie — w obszarze swojej intymności i podarowuje nam w ten sposób rodzaj łagodnego, lecz przenikliwego światła, abyśmy mogli widzieć poprzez nie nasze niepokoje i nasze nadzieje. Podoba mi się wspólne odmawianie różańca i nigdy nie opuszczam tej modlitwy, choć osobiście bardzo lubię odmawiać go w pojedynkę, jak to robili niektórzy święci jezuici. Kiedy zdarza mi się wieczorem w Rzymie wybrać się na miasto na kolację, umawiam się z przyjaciółmi księżmi w okolicy Placu św. Piotra, w miejscu, gdzie mogę zaparkować samochód i na ogół przyjeżdżam nieco przed umówioną godziną, tak iż mam wspaniałą okazję do odmówienia w spokoju różańca. Tam nadpływają wszystkie moje rozproszenia, które wcale nimi nie są, gdyż są moimi troskami, moimi nadziejami, moimi niepokojami i radościami... I podczas gdy na początku wszystko ze mnie wydobywa się chaotycznie, stopniowo — zgodnie z przerywanym rytmem modlitwy różańcowej — wszystko się klaruje, na nowo porządkuje, ucisza i mogę lepiej i ze spokojem odczuwać, widzieć i planować wszystko, w Bożym świetle, w intymności, którą obdarza mnie Maryja Panna. Papież Jan XXIII mawiał łagodnie i z wiarą, że „Święty Różaniec jest streszczeniem całej Ewangelii i całego życia”.
Na zakończenie tej refleksji wielbiącej Maryję chciałbym zgrzeszyć nieco zarozumialstwem w tym, co dotyczy tak mi drogiej Matki Bożej z Guadalupe.
W historii Guadalupe przewinął się pewien Włoch, postać wielkiego Włocha; był on wielki — jak zakładam — dzięki Niej, Matce Bożej, gdyż historia tego człowieka, tak związanego z Guadalupe, będąc bardzo interesującą, w gruncie rzeczy stanowi wspaniałą tajemnicę upodobań Maryi z Guadalupe. Chodzi o świeckiego Włocha, który się nazywał Boturini (Lorenzo Antonio Boturini Benaducci, 1702—1755); pochodził on z Sondrio i w wieku XVIII, podczas podróży do Meksyku, odwiedził sanktuarium w Guadalupe. Boturini tak bardzo rozmiłował się w Maryi z Guadalupe, że stał się apostołem Jej i związanej z Nią najważniejszej pobożności maryjnej w Ameryce; z powodu swego nabożeństwa odbył szereg pracowitych podróży między Meksykiem i Rzymem, otrzymując papieskie bulle, wspierające ten wielki kult Maryi z Guadalupe i Jej sławne sanktuarium.
Boturini został nawet uwięziony w Meksyku z powodu swego niezwykłego nabożeństwa do Maryi z Guadalupe, gdyż pozwolił sobie wprowadzić i opublikować w Meksyku owe papieskie dokumenty bez Cedula Real, to znaczy bez zezwolenia króla. (Co za zaszczyt dla Włocha iść do więzienia dla Maryi z Guadalupe!). Boturini odwołał się wówczas do Madrytu, bezpośrednio do króla, który nie tylko go przyjął, ale zdał sobie sprawę, że jest to człowiek wartościowy, wykształcony, pobożny, kompetentny i niewinny. I tak ze względu na jego kompetencję i inteligencję zaproponowano mu w Madrycie szereg ważnych i prestiżowych zadań: został mianowany kronikarzem Indii i twórcą, w samym Madrycie, wielkiego historycznego Muzeum Indii Zachodnich.
Napisał szereg ważnych książek: Zamysł nowej historiografii ogólnej Ameryki Północnej; Historia ogólna Ameryki Północnej, jako chronologia jej głównych narodów; Katalog Muzeum Historii Indii itd.
Jest to cenna i pozytywna pamiątka włoska, związana z naszą Panią z Guadalupe: faktycznie, Meksykanie byli wdzięczni Boturiemu, tak iż w centrum Ciudad de México jedna z największych i najruchliwszych ulic nosi dziś jego imię.
Chciałbym jeszcze dodać, że we Włoszech, oprócz kościołów Jej poświęconych, mamy stare sanktuarium naszej Pani z Guadalupe, w Santo Stefano d'Abeto, niedaleko Genui, gdzie jest przechowywana jedna z najstarszych kopii czczonego obrazu Maryi z Guadalupe, która dotarła do Europy. Jej historia jest bardzo interesująca.
Ten starożytny wizerunek, pochodzący bezpośrednio z Meksyku, był specjalnym darem cesarza Hiszpanii Filipa II (brata Jana Austriackiego) dla Giovanni Andrea Dorii, wielkiego admirała i stratega sławnej i decydującej bitwy morskiej pod Lepanto, pomiędzy flotami chrześcijańską i turecką. Admirał Giovanni Andrea Doria umieścił wizerunek Maryi na głównym maszcie swego okrętu w czasie bitwy i uważał Ją, Maryję z Guadalupe, za zwycięzczynię bitwy: z tego powodu dedykował Jej sanktuarium w swoim rodzinnym mieście, gdzie do dziś przechowuje się i czci ów sławny wizerunek.
Faktycznie, Aztekowie, z których wywodził się wizjoner z Guadalupe, błogosławiony Juan Diego, w swoim języku nahuatl nadają słowu „Guadalupe” (słowo to przynieśli do Meksyku Hiszpanie, jak wiele innych nazw topograficznych, użytych w tej kolonii) interpretację mistyczną: Ona jest „Tą, która przepędza nieprzyjaciela”.
Dla uzupełnienia powiem Wam, że tylko w Rzymie poświęcone Maryi z Guadalupe są: jedna bazylika w dzielnicy Aurelia, jedna parafia na Monte Mario i wiele znanych kaplic w różnych rzymskich kościołach, poczynając od kościoła św. Mikołaja i św. Ildefonsa przy via Sistina.
Sanktuarium Maryi z Guadalupe znajduje się w Arsoli w regionie Abruzzo; jeden kościół w Trydencie, jeden w Albino di Bergamo, jeden w Andria w Puglii; inne sanktuarium jest budowane w Crotone w Kalabrii, a na temat wydarzeń w Guadalupe opublikowano po włosku szereg książek.
Należy wreszcie wspomnieć kaplicę Guadalupe w klasztorze Nawiedzenia przy via Galla Placidia na Awentynie, gdzie przechowywana jest dość znana reprodukcja, namalowana przez sławnego meksykańskiego malarza Cabrerę: to przed tym obrazem papież Benedykt XIV wygłosił znane zdanie, które zadedykował Meksykanom jako motto i znak Guadalupański: Non fecid taliter omni nationi (por. Ps 147, 20).
Na zakończenie tej medytacji o Matce Bożej chciałbym zostawić mały dar.
Kiedy w Cervii, moim rodzinnym mieście, panowały rządy Republiki Weneckiej, na frontonie wspaniałego ratusza w stylu Bramantego, w ogromnej niszy Wenecjanie umieścili, za zgodą i przy entuzjazmie całej ludności, przepiękną i wielką kamienną statuę Matki Bożej Wniebowziętej. Ze wszystkich wezwań, zanoszonych do naszej Pani, nazwa „Wniebowzięta” podoba mi się najbardziej; w ten sposób bowiem widzę Ją już w chwale i jako Jej syn, za którego się uważam, cieszę się, mogąc widzieć ją w chwale. Zasmuca mnie natomiast, gdy widzę Ją cierpiącą, bo właśnie w chwale, w której przebywa, myślę o Niej jako o mojej Matce.
Także kościół katedralny i parafialny w moim mieście dedykowany jest Najświętszej Maryi Pannie Wniebowziętej; a nawet łódź rybacka, należąca do mojej rodziny, najstarsza łódź rybacka w Cervia, nosi imię „Assunta”. Pod ową przepiękną i wielką kamienną statuą Maryi Wniebowziętej, mniej więcej dwa razy wyższą ode mnie, są wypisane słowa, które Wam teraz podaruję: Posuerunt me custodem („Ustanowiono mnie strażnikiem”). Daję Wam te piękne słowa, aby każdy z Was umieścił naszą Świętą Panią Maryję, wielką Matkę Boga, w swoim sercu, w swojej rodzinie, w życiu, jako strażniczkę i opiekunkę. Ona, Święta Matka Boga, będzie Was strzegła w kapłaństwie, w powołaniu. Bóg pozwoli może czasem, żebyście zostali zranieni w bitwach, które macie toczyć w Jego imię, lecz sama Maryja Was pocieszy, gdyż Ona jest dobrą matką.
Ze swej strony i dla mnie osobiście prosiłbym każdego z Was o ofiarowanie jednego Zdrowaś Mario: byłby to wielki dar i proszę Was o to z prostotą i serdecznością. Niech każdy z Was ofiaruje jedno Zdrowaś Mario w mojej intencji — z całego serca za to dziękuję.
opr. aw/aw