O Siostrach Bernardynkach z Krakowa
Święty Józef patrzy na małego Jezusa, Jezus patrzy przed siebie, prosto w oczy ludzi. Przed słynącym cudami XVII-wiecznym obrazem Opiekuna Chrystusa przybywa codziennie tłum wiernych. Ułatwia to także położenie klasztoru sióstr bernardynek, który znajduje się w samym centrum Krakowa. Przybywający tu zazwyczaj nie wiedzą, że klasztor i sanktuarium św. Józefa powstał dzięki determinacji kilku jego kolejnych przełożonych — kobiet upartych i świętych.
Furtianki mają tu dużo roboty — mówi matka Ludwika Przyborowaska, przełożona klasztoru. — Od wczesnego ranka przychodzą do nas mieszkańcy z całego Krakowa, często przyjezdni i cudzoziemcy. Proszą o modlitwę, opowiadają o swoich troskach, cieszą się, że ktoś ich wysłuchuje. Coraz częściej przychodzą ludzie głodni. Klasztor znany jest wśród ubogich i bezdomnych w Krakowie — w innych można dostać kromki suchego chleba, tu karmią chlebem ze smalcem. Smalec to prezent od sióstr z Zakliczyna, które hodują świnki — wyjaśnia matka Przyborowska.
W bocznym ołtarzu barokowego kościoła czczona jest późnogotycka figurka Pana Jezusa, ubrana w królewskie, bogato zdobione szaty. Legenda głosi, że Figurka przypłynęła niesiona nurtami Wisły i zatrzymała się przed klasztorem sióstr koletek. Mniszki ją wydobyły i otoczyły troską i modlitwami. „Dzieciątko Koletańskie”, gdyż tak mówi się o Figurce, jest dobrze znane krakowskim pielęgniarkom — gdy mają nieuleczalnie chorych pacjentów, zwłaszcza dzieci, wręczają Jego obrazki ich matkom. Niedawno zdarzył się cud, który jest jednym z licznych udokumentowanych nie wyjaśnionych przez medycynę wydarzeń — chore na raka dziecko, potarte obrazkiem, odzyskało zdrowie.
W klasztorze od 1884 r. trwa także wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu. Może dlatego to miejsce przyciąga tylu strapionych ludzi.
Niewielu wiernych, przychodzących się tu modlić, jest świadomych, że gdyby nie upór kilku świątobliwych niewiast doby staropolskiej, nie byłoby tego klasztoru. Zakon Sióstr Bernardynek należy do wielkiej rodziny franciszkańskiej. Jedną ze zreformowanych przez św. Bernarda ze Sieny gałęzi przeszczepił do Polski św. Jan Kapistran, który w 1453 r. założył w Krakowie na Stradomiu klasztor i kościół pod jego wezwaniem. Od jego imienia zaczęto nazywać zakonników bernardynami. Do dziś jest to specyficznie polska nazwa tej gałęzi franciszkańskiej. W pobliżu klasztoru powstała wspólnota sióstr z III Zakonu św. Franciszka, później wybudowano klasztor św. Agnieszki na Stradomiu. Zamknięte w klauzurze siostry bernardynki modlą się, pokutują i pracują zarobkowo. W przeszłości prowadziły też szkoły dla dziewcząt. Od stuleci ich życie codzienne prawie się nie zmienia.
Klasztor św. Agnieszki, położony nad brzegiem Wisły często „podtapiany” był przez wylewające nurty rzeki. Siostry musiały wówczas szukać schronienia w mieście, co nie sprzyjało skupieniu i wyciszeniu, koniecznych dla życia kontemplacyjnego. Dlatego przełożona klasztoru, siostra Teresa Zadzik (1592-1652) zdecydowała, że za wszelką cenę przeniesie klasztor ze Stradomia w bardziej bezpieczne miejsce. Mimo że była siostrą biskupa krakowskiego Jakuba i łączyły ją więzy pokrewieństwa z magnatami małopolskimi, zrealizowanie tego zamiaru nie było łatwe. Gdy siostra Teresa otrzymała spadek po bracie — biskupie, kupiła renesansowy dworek Lanckrońskich w samym centrum miasta, leżący między klasztorem dominikanów i kościołem jezuitów, który zaadoptowała do potrzeb klasztoru klauzurowego. Rozrastał się on po woli dzięki przyłączaniu sąsiednich posesji i placów — plac, należący do rodu Tęczyńskich został zamieniony na ogród, zagospodarowano zrujnowany dwór Tarłów, z cegieł po pałacu Tęczyńskich wzniesiono murowany kościół, który powstał na miejsce drewnianego kościoła pw. św. Józefa. To działo się już za przełożeństwa s. Franciszki Brzechwianki, ukochanej wychowawczyni krakowskich dziewcząt w przyklasztornej szkole, osoby wybitnie inteligentnej o sporym talencie literackim. To ona zaczęła regularnie prowadzić księgi klasztorne, dzięki którym można dziś drobiazgowo odtworzyć dzieje wspólnoty.
Kolejne posesje stawały się częścią kompleksu klasztornego, wznoszono nowe skrzydła. Do dziś zachował się piękny renesansowy dwór Lanckrońskich, którego kolumnada została zamurowana w XIX w., a w latach 90. XX przeprowadzono rewaloryzację i przywrócono mu dawną świetność i wdzięk. Odsłonięto arkady piętra i parteru, zostały uzupełnione brakujące fragmenty.
W ciągu lat wybuchały wojny, w czasie Potopu klasztor został zdewastowany przez Szwedów, dwa razy płonął. A w XIX w. zdarzyła się najgorsza rzecz, jaka może spotkać wspólnotę zakonną — osłabła gorliwość mniszek. Dlatego długoletni kapelan sióstr o. Bonifacy Jastrzębski przeprowadził reformę życia zakonnego. Od 1884 r. rozpoczęto w kościele wieczystą adorację, która trwa nieprzerwanie do dziś, a przez cały marzec odprawiane są nabożeństwa do św. Józefa.
Dzień wspólnoty zakonnej zaczyna się o 4.55. Dwadzieścia dwie zakonnice odmawiają brewiarz, później uczestniczą we Mszy św., jedzą śniadanie i modlą się na drugiej w ciągu dnia Mszy. Później każda z nich udaje się do swoich zajęć — w ogrodzie, kuchni i infirmerii (są starsze siostry, wymagające opieki). Część sióstr szyje szaty liturgiczne i haftuje, są to zajęcia, które są źródłem utrzymania wspólnoty. Obecnie siostry wykonują wielkie zamówienie — haftują suknię dla ikony Matki Bożej Kalwaryjskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Trwająca wiele miesięcy benedyktyńska praca, wymaga ogromnej precyzji i cierpliwości. Wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu nadaje szczególny rytm życiu całej wspólnoty — mniszki muszą sobie tak zaplanować zajęcia, aby przynajmniej jedna była przed Panem Jezusem.
Matka Przyborowska mówi, że furtianki mają dziś pełne ręce roboty. Codziennie do klasztornej furty puka kilkanaście osób. I każdy przybysz chce opowiedzieć o swoim życiu, przeważnie o kłopotach, nieraz o tragediach. Wszyscy proszą o modlitwę. Otrzymują obrazki św. Józefa i Dzieciątka. W południe i w porze obiadowej przychodzą ubodzy — u św. Józefa dobrze karmią, siostry codziennie rozdają kilka bochenków chleba, posmarowanego smalcem. Siostry są zmęczone, ale nie może być inaczej — mówi matka Ludwika. Św. Józef przyciąga wiernych. Już reformatorka Karmelu św. Matka Teresa z Avili, dzięki której kult Opiekuna Kościoła niezwykle się rozwinął mówiła, że ilekroć prosiła o coś przez wstawiennictwo św. Józefa, zawsze była wysłuchana. Dobrze wiedział o mocy Świętego kardynał Wojtyła, mieszkaniec pobliskiego Pałacu Arcybiskupów. Gdy ktoś mówił mu o problemach lub prosił o radę w trudnej sytuacji zachęcał: Idźcie do bernardynek, ile razy prosiłem o modlitwę, zawsze byłem wysłuchany.
Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI)
opr. ab/ab