Czy osobie uduchowionej wolno się śmiać i żartować? Czym różni się radość od wesołkowatości i kpiarstwa? Gdy św. Benedykt zwraca uwagę na niewłaściwy śmiech, tak naprawdę wzywa do porzucenia gadulstwa i głupoty
Dziewiąty stopień pokory: jeżeli mnich powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany, gdyż Pismo poucza, że nie uniknie się grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i że mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi (Ps 139,12 Wlg).
Dziesiąty stopień pokory: jeżeli nie jest łatwy i skory do śmiechu, ponieważ zostało napisane: Głupi przy śmiechu podnosi swój głos (Syr 21,20).
Jedenasty stopień pokory: jeżeli mnich, gdy nawet otworzy usta, mówi powoli i bez śmiechu, pokornie i z powagą, niewiele, ale w sposób przemyślany i nie nazbyt krzykliwie, bo jest napisane: Mądry daje się poznać w kilku słowach (RB 7,56—60).
Zebraliśmy te trzy stopnie po to, żeby zobaczyć bardzo charakterystyczny dla św. Benedykta zabieg redakcyjny, polegający na tym, że istota całej nauki, którą przekazuje Reguła, zawarta jest przede wszystkim w odpowiednio dobranych cytatach biblijnych. To rdzeń całego dyskursu św. Benedykta. Natomiast towarzyszący temu „miąższ”, jeśli można tak powiedzieć, czyli cały komentarz, niejako są zaczepione o biblijne słowa. Zachęcam, żeby wziąć sobie Regułę i spróbować przeczytać jakiś rozdział, ale tylko to, co jest zaznaczone kursywą, czyli same fragmenty biblijne. Okaże się, że nauka zawarta jest już w słowach Pisma Świętego. Przeczytajmy sobie więc te trzy stopnie tylko cytatami biblijnymi: nie uniknie się grzechu w gadulstwie; mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi; głupi przy śmiechu podnosi swój głos; mądry daje się poznać w kilku słowach. Dziewiąty stopień — potępienie gadulstwa, podkreślenie wagi milczenia; dziesiąty — utożsamienie głupoty i śmiechu, jedenasty — mądrość. Te trzy stopnie są wzajemnie splecione. Stopień dziewiąty przypomina „rozstaj dróg” — za czym pójdziesz, do tego dojdziesz. Jak pójdziesz za gadulstwem, to wpadniesz w głupotę; jak pójdziesz za milczeniem, to dojdziesz do mądrości.
To, o czym tutaj czytamy, może nie być do końca zgodne z naszą współczesną wrażliwością. Zacznijmy najpierw od tego, co ludzi najbardziej bulwersuje, czyli od sceptycznego stosunku do śmiechu. Jak to należy rozumieć? Bardzo często przez to sformułowanie św. Benedykta pokazywano jako męża o surowym obliczu, z rózgą — pomijam fakt, że rzeczywiście są to ważne elementy rzeźb i obrazów, ale nie o to tutaj chodzi. Przypomnijmy sobie, co sama Reguła mówi na temat śmiechu, na temat radości. Spójrzmy na rozdział o zachowaniu Wielkiego Postu (zob. RB 49), gdzie mamy wprost napisane, że w czasie Wielkiego Postu trzeba odmówić sobie trochę z żartów, nie wszystkich, ale tak troszeczkę, żeby było tego mniej. Wynika z tego, że żart w klasztorze jest rzeczą normalną, jest mile widziany, domyślamy się — byle ze smakiem. Potem Benedykt mówi, że wygląda się świętej Paschy w pełni duchowej radości i tęsknoty. Słowo hilaritas (pogoda ducha) pojawia się w Regule także w innych miejscach i nie oznacza wcale smutku czy też sztucznej powagi. Musimy również pamiętać o tym, że w literaturze monastycznej, śmiech — co jest dziedzictwem ksiąg mądrościowych — jest synonimem głupoty. Następuje tu pewnego rodzaju utożsamienie. Przypomnijmy sobie słowa Koheleta: Serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela (Koh 7,4). Z Mądrości Syracha: Głupi przy śmiechu podnosi swój głos (Syr 21,20). Jest taka homilia św. Bazylego Wielkiego, gdzie Bazyli mówi, że człowiek, który się śmieje, traci podobieństwo do Boga, bo wykrzywia twarz i wtedy upodabnia się do małpy. Nie znał Darwina Bazyli Wielki, ale czuł pismo nosem. Ważne, żebyśmy uchwycili, że w tym wypadku, kiedy mówimy śmiech, myślimy głupota. Bo ewidentnie nie jest tak, że w klasztorze nie wolno się śmiać, ani też Benedykt czegoś takiego nie mówił. W innych tekstach monastycznych będziemy obserwować tę samą tendencję. Najbardziej jaskrawym przypadkiem jest abba Pambo, jeden z wielkich mnichów sketyjskich. Jest taki apoftegmat w kolekcji alfabetycznej, który mówi, że jego twarz się nigdy nie uśmiechnęła i kiedyś diabli postanowili go rozśmieszyć. W pięciu czy w sześciu dźwigali jedno małe piórko, robiąc przy tym strasznie dużo hałasu. Pambo ich zobaczył i wybuchnął śmiechem, a oni zaczęli klaskać i krzyczeć „Ho ho ho! Pambo się zaśmiał!”. A Pambo mówi: „Ja się wcale nie śmiałem, ja wyśmiewałem waszą słabość, że w pięciu musicie dźwigać takie nędzne pióro”. Śmiech to synonim głupoty, ale dobry dowcip to co innego. Dobrego dowcipu nie powinno zabraknąć w klasztorze.
Te trzy stopnie są wezwaniem do mądrości. Pamiętajmy, że w katalogu grzechów, które Pan Jezus wylicza (to, co wychodzi z serca człowieka i czyni go nieczystym), jest wymieniona również głupota. Rzadko kto się spowiada z tego, że był głupi, ale jednak jest to grzech. Oczywiście, nie mamy tutaj na myśli kwestii wykształcenia, znajomości języków, inteligencji, bo to często nie ma żadnego związku z mądrością. Mądrość jest zakotwiczeniem w Panu Bogu i upodobnieniem do Chrystusa Pana. My często limitujemy sobie nasze upodobnianie do Chrystusa Pana jedynie do aspektów pasyjnych, ale pamiętajmy i o tym, że Chrystus Pan jest też Wcieloną Mądrością. Wszystkie księgi mądrościowe były przez wieki odczytywane jako poematy o Synu Bożym, o Słowie Ojca. Jednocząc się z Chrystusem Panem czy w Komunii Świętej, czy przez akty wiary, czy przez zachowywanie przykazań, postępowanie według naszych ślubów, jednoczymy się z Nim również jako z Mądrością. A jeśli się z Nim jednoczymy, to mamy udział w Jego nieskończonej Mądrości. Dzięki mądrości potrafimy ocenić rzeczy takimi, jakimi naprawdę są — to jest pierwsza rzecz. Druga, że potrafimy ponazywać sprawy po imieniu, potrafimy podjąć właściwą decyzję, mamy ogląd rzeczywistości i postępujemy w sposób mądry i odpowiedzialny. Ojcowie często utożsamiają mądrość z modlitwą, z poznaniem, które nie jest poznaniem akademickim czy gnozą zarezerwowaną dla wybranych, ale jest najwyższą formą miłości. Kiedy kogoś kochamy, dopuszczamy go do największych swoich tajemnic. Ponieważ Bóg nas miłuje, czeka, żebyśmy odpowiedzieli miłością na Jego miłość i wtedy nas dopuszcza do swoich misteriów, daje nam mądrość, żebyśmy mieli wgląd w Jego tajemnice, łącznie z tajemnicą Trójcy. O tym wszystkim właśnie jest tutaj mowa. Trzeba podkreślić ten wymiar naśladowania Chrystusa Pana.
Głupota — mądrość; mowa — milczenie. Dziewiąty stopień mówi o tym, że mowa i milczenie, to „rozstaje dróg”. Pamiętamy rozdział 6. O cnocie milczenia, mamy też rozdział O milczeniu po Komplecie, więc ta cnota jest w Regule zdecydowanie obecna. Przy czym warto pamiętać o tym, że tak mówią polskie przekłady. Natomiast oryginał łaciński w tych dwóch tytułach rozdziałów zasadniczo się różni, dlatego że rozdział 6. to taciturnitate, a O milczeniu po Komplecie jest nemo loquatur — „nikt nie będzie rozmawiał”. W rozdziale 6. akcent położony jest bardziej na cnotę czy na wewnętrzną postawę serca, kształt ducha, a w rozdziale O milczeniu po Komplecie chodzi bardziej o pewną praktykę zewnętrzną, wynikającą po prostu z tego, żeby ludzie mogli spokojnie spać — taka forma zabezpieczenia wspólnoty przed czyimś niespokojnym duchem. Jak można się domyślić, milczenie nie jest „nic niemówieniem”, to nie jest to, że człowiek ma zasznurowane usta. To jest forma zewnętrzna i ona pojawia się na samym końcu. Tak jak każda cnota, również milczenie wychodzi z serca człowieka. Musimy rozpocząć od tego, co powoduje, że człowiek milczy, czyli od milczenia serca. Jest taki apoftegmat abba Pojmena, w którym starzec mówi, że jest taki brat, którego usta milczą, ale serce bez przerwy gada, bo nieustannie oskarża brata. Taki człowiek nie zachowuje milczenia. Jest jeszcze drugi, który mówi dużo, ale jego serce jest pełne miłości i ten właśnie milczy naprawdę. To milczenie, o którym Benedykt mówi i w 6. rozdziale Reguły, i w dziewiątym stopniu pokory, ono dotyka właśnie tego problemu. Oczywiście, żeby też nie stało się tak, że będziemy sobie teraz mówić, ile chcemy, bo powiemy, że nasze serce milczy, więc w czym problem. Wiadomo, że milczenie wewnętrzne i milczenie ust idzie w parze, ale nie popadajmy też w drugą skrajność, gdzie milczenie zamienimy na „nic niemówienie”. Czasami ktoś może milczeć, bo jest zraniony, bo ma depresję, bo jest zdenerwowany, wszystkich by wydusił albo utopił w łyżce wody, może być tak naładowany, że nic nie będzie gadał. Inne jest milczenie, kiedy człowiek jest pogodzony z sobą, pełen miłości do Pana Boga i do ludzi. Takie milczenie jest wtedy wyrazem szacunku. Wszystko zaczyna się w sercu człowieka. Milczenie, o którym Benedykt mówi, nie jest kwestią podjęcia jednorazowej decyzji, ale jest to pewna droga porządkowania swoich wspomnień, czyli uzdrawiania tego, co kiedyś zostało nam zrobione. Pan Bóg jedna nas z ludźmi, z naszymi wspomnieniami. Milczenie to również właściwy stosunek do pokus: nawet jeśli się pojawiają, to nie wytrącają nas z równowagi, tylko idziemy w dalszym ciągu prosto do Pana Boga. Milczenie to porządkowanie naszego stosunku do marzeń czy też obaw przed przyszłością. Kiedy serce milczy, człowiek nie jest rozpraszany ani przez wspomnienia, ani przez niepokoje przychodzące z przyszłości. Nie denerwują go czy nie rozpraszają ludzie, którzy są wokoło, ale jest całkowicie skupiony na Bogu i wszystko to, co robi, podporządkowuje chwili obecnej i Bogu, który jest obecny teraz.
Natomiast mówienie, któremu Benedykt przeciwstawia milczenie, tożsame jest z wielomóstwem, o którym mówił Pan Jezus, gdy tłumaczył, czym jest prawdziwa modlitwa: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie (Mt 6,7). Jesteśmy gadatliwi, gdy snujemy wewnętrzne monologi uzasadniające to czy tamto, wygłaszamy przemowy pod adresem tych, którzy nas zranili lub którzy mogą nas zranić, rozpaczamy nad tym, co się stało, boimy się tego, co nadchodzi. Człowiek zamiast zwrócić twarz ku Panu Bogu, ciągle jest wpatrzony sam w siebie i nieustannie mówi do siebie. Lepiej jednak spojrzeć na Pana Boga, bo On jest ciekawszy niż my. Można powiedzieć trochę żartobliwie, że to jest jak z Lotem i jego żoną. Jak uciekali z Sodomy, to Lot biegł do Soaru, uciekał z miasta niszczonego przez deszcz ognia i siarki, patrzył do przodu i się nie odzywał. Natomiast jego żona obróciła się do tyłu i zamieniła się w słup soli. Jak człowiek idzie do przodu i jest skupiony na Panu Bogu, to idzie w milczeniu, skupieniu i dociera do celu. A jeśli ciągle żyjemy przeszłością, ciągle się odwracamy do tyłu, to w końcu nas to sparaliżuje. Zresztą żona Lota zamieniła się w słup soli, bo bez przerwy opłakiwała utraconą Sodomę. Słone łzy po niej ciekły, aż w końcu sama zamieniła się w słup soli. Możemy wybrać: milczenie Lota czy grzebanie w ranach, bełtanie ciągle w przeszłości, jak robiła to jego żona.
Takie są więc trzy stopnie wzywające nas do milczenia: porzucenia gadulstwa, porzucenie głupoty i wybór mądrości. Myślę, że ze wszystkich stopni pokory i różnych praktyk klasztornych to chyba zamilknięcie serca jest najbardziej problematyczne. Najtrudniej jest uzdrowić własną pamięć i własny lęk. Człowiek zawsze znajduje nową materię do tego, żeby ożywiać swoją wewnętrzną gadatliwość. Ostatecznie dar milczenia jest absolutnie darem Pana Boga. Tylko Pan Bóg takie milczenie daje człowiekowi, o własnych siłach tego nie osiągniemy.
Kiedyś słyszałem taką historię... Była sobie młoda zakonnica, nawet nie z rodziny zakonnej św. Benedykta, która miała swoje wewnętrzne walki, swoje niepokoje. Chodziła do jednego lekarza, do drugiego... W końcu pewnego dnia przyszła do przeoryszy, uklęknęła, poprosiła o błogosławieństwo, rozpłakała się i powiedziała: „Matko, już nie potrzebuję żadnych lekarzy, zrozumiałam, że Pan Bóg mnie kocha taką, jaką jestem”. Brzmi to może trochę naiwnie i cukierkowo, ale myślę, że dotyka rdzenia problemu. Nasze niepokoje wynikają z lęku o to, co tak naprawdę myśli o nas Pan Bóg. Dużo czasu nam zajmuje uwierzenie i dotarcie do tego, że Pan Bóg nas zawsze kocha, zawsze i mimo wszystko. Kiedy do człowieka to dojdzie, kiedy to przeżyje, to rodzi się dopiero w nim milczenie i pokój. Znika głupkowaty śmiech, który cynizmem próbuje zasłonić różnego rodzaju mankamenty, a panuje w nas mądrość, która jest owocem tej miłości, jaką jesteśmy w stanie od tego momentu Pana Boga obdarzyć.
Fragment książki „Fundamenty duchowości benedyktyńskiej”
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła „Pomiędzy grzechem a myślą” oraz o praktyce modlitwy nieustannej „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.