Fragment książki: Joseph Pearce, "Pisarze nawróceni . Inspiracja duchowa w epoce niewiary", Fronda, Warszawa 2007 (rozdział 12)
Przełożył Robert Pucek
21 sierpnia 1914 roku do Londynu przybył pewien absolwent uniwersytetu amerykańskiego. Miał dwadzieścia sześć lat i przygotowywał się do doktoratu na Uniwersytecie Harvarda. Z Harvardu dostał stypendium Sheldon Traveling Fellowships, dzięki któremu mógł spędzić rok w Merton College w Oksfordzie, pogłębiając swe studia filozoficzne. Wyglądało na to, że wszystko zostało przygotowane do rozpoczęcia obiecującej kariery akademickiej, którą — zgodnie z oczekiwaniami rodziny — miała zwieńczyć jakaś zaszczytna profesura w Stanach Zjednoczonych. Stało się inaczej: zamiast profesorem, Thomas Stearns Eliot został najbardziej znaczącym poetą XX wieku.
Choć Eliot nie zrobił oczekiwanej przez rodzinę kariery, jego studia nie poszły na marne. Wyniesione z Harvardu podstawy filozofii stały się fundamentem jego poezji i punktem wyjścia życia poświęconego zmaganiom z metafizyką.
W Harvardzie miał szczęście studiować u tak wybitnych nauczycieli jak George Santayana, jednak największy wpływ wywarł na niego cykl wykładów Irvinga Babbita na temat francuskiej krytyki literackiej. W późniejszych latach Eliot krytykował Babbita za brak wiary i pewne niedoskonałości jego humanizmu, ale uznawał swój wielki wobec niego dług. Babbit zapoznał go z licznymi klasykami i uczulił na niebezpieczeństwa współczesnego sekularyzmu. Co ważniejsze, sugerował również, że Kościół katolicki może być jedyną instytucją, jaka pozostała na Zachodzie, na którą można liczyć, iż zachowa tradycje i skarby przeszłości. Gdyby rozumowanie Babbita doprowadzić do logicznej konkluzji, zauważył Eliot, doszło by się do „jakiegoś katolicyzmu z rozpaczy”.1 Wpływ Babbita widoczny jest również w niegasnącym zainteresowaniu Eliota myślą Charlesa Maurrasa, którego tradycjonalistyczne i antymaterialistyczne poglądy w wielu punktach zbiegały się z poglądami Babbita i który, podobnie jak Babbit, podziwiał instytucje i tradycje Kościoła, nawet wtedy, gdy nie uważał się za chrześcijanina. W „Nouvelle Revue Française” z marca 1913 roku Maurrasa opisano jako wcielenie tradycjonalistycznej triady: classique, catholique, monarchique. Zdanie to przemówiło mocno do wyobraźni Eliota, który piętnaście lat później określił siebie jako starożytnika, rojalistę i anglokatolika.
Mniej kontrowersyjny wpływ miał na niego Dante. Począwszy od 1911 roku Eliot nosił w kieszeni egzemplarz Boskiej Komedii, która była mu stałym towarzyszem. Swoje uwielbienie dla jej autora ujawnił w artykule Dante as a Spiritual Leader opublikowanym w „Athenaeum” 2 kwietnia 1920 roku. Zwierzył się przyjacielowi: „Czuję, że wszystko, co mógłbym powiedzieć na ten temat, jest trywialne. W jego obliczu czuję się absolutnie gorszy — wygląda na to, że można tylko wskazać na niego i milczeć.”2 W The Sacred Wood, wydanym również w 1920 roku, Eliot napisał, że „Dante dokonał najpełniejszej i najbardziej uporządkowanej prezentacji uczuć w całych dziejach.”3
The Sacred Wood ugruntował reputację Eliota jako krytyka literackiego. Poecie i dramaturgowi R. C. Trevelyanowi książka ta wydała się „najmądrzejszą i najbardziej przydatną krytyką literacką naszego czasu”.4 Pochwalny list Trevelyana sprawił Eliotowi „większą przyjemność niż najbardziej pochlebcza recenzja”, a odpowiadając nań spróbował wyjaśnić swą niechęć wobec Miltona, którego często porównywał z Dantem: „Dante zdaje mi się o tyle większy pod każdym względem, nawet pod względem władzy nad językiem, że wielbiciele Miltona często mnie irytują.”5
Przełomowym wydarzeniem w życiu Eliota był jego przyjazd do Anglii. Planował przyjechać na pewien czas, ale potem zmienił zdanie. W 1927 roku został naturalizowanym poddanym brytyjskim. Już w styczniu 1916 roku pisał, że wiedzie „cudowne życie” w Anglii, i przyznawał, że jest ono „całkowicie różne” od tego, jakie planował dwa lata wcześniej, oraz że życie w Cambridge w Massachusetts, wydaje mu się teraz „ponurym koszmarem”.6 W 1917 roku wydał pierwszy tomik wierszy, Prufrock i inne spostrzeżenia, co doprowadziło do zawarcia znajomości z wieloma poetami nowego pokolenia.
W grudniu 1917 roku w salonie lady Sybil Colefax, podczas czytania poezji, z którego dochód przeznaczony był na Czerwony Krzyż, Eliot po raz pierwszy spotkał troje Sitwellów: Edith, Sacheverella i Osberta. Byli tam również Robert Graves, Robert Nichols, Aldous Huxley i Viola Tree. Wieczór prowadził sir Edmund Gosse, reprezentujący starą gwardię w obliczu avant garde. Irene Rutherford McLeod czytała wiersze Siegfrieda Sassoona, który miał być obecny, ale nie przybył. Zdaje się, że Eliot miał dość kiepskie zdanie na temat większości obecnych tam poetów. 31 października napisał: „Zostałem zaproszony... by wziąć udział w czytaniu poezji, ale cóż to za poeci! Na uwagę zasługiwał jedynie młodzieniec o nazwisku (semickim) Siegfried Sassoon, ale i jego wiersze są lepszą polityką niż poezją.”7 Rzucona mimochodem wzmianka o etnicznych korzeniach Sassoona wskazuje na antysemicki wpływ Maurrasa; może dlatego Eliot nazwał Sassoona „młodzieńcem”, choć był od niego dwa lata młodszy.
Negatywna opinia Eliota na temat rówieśników nie przeszkodziła mu w brataniu się z Sitwellami, z którymi w latach 1918-1919 spotykał się regularnie w londyńskich herbaciarniach. W samym centrum nowej poezji kluczową pozycję zajmowała Edith Sitwell, która w okresie 1916-1921 redagowała Wheels, coroczną antologię nowych wierszy, nowoczesnych w stylu i rzucających wyzwanie tradycyjnym formom poetyckim. Od samego początku — czyli od opublikowania w 1913 w „Daily Mirror” pierwszego wiersza Utopione słońca — Edith Sitwell stosowała wstrząsową praktykę przełamywania konwencji literackich. Jednak w 1922 roku słońce Sitwell, jeśli nawet nie utonęło, doznało poważnego zaćmienia na skutek wydania Ziemi jałowej Eliota, czyli bodaj najbardziej znaczącego i kontrowersyjnego poematu XX wieku. Ukazanie się tego poematu było zarówno objawieniem, jak i rewolucją, i natychmiast spolaryzowało opinie. Recenzent w „Manchester Guardian” nazwał go „szaloną składanką” i podsumował pogardliwym szyderstwem: „można tylko powiedzieć, że gdyby pan Eliot napisał był Ziemię jałową w przystępnej angielszczyźnie, nie byłaby tym, czym jest dla niemal wszystkich z wyjątkiem antropologów i literati, czyli zwykłą makulaturą”.8 Więcej trudu, by zrozumieć poetę, zadał sobie autor recenzji w „Times Literary Supplement”, choć był to trud niekoniecznie uwieńczony sukcesem:
Poetycka osobowość pana Eliota jest w najwyższym stopniu wyszukana. Rzadko kiedy jego emocje docierają do nas bez pośrednictwa zawiłej aluzji... Od pierwszej części, zatytułowanej Grzebanie umarłych, po ostatnią wydaje się nam, że oglądamy świat, lub umysł, dotknięty nieszczęściem i drwiący ze swej rozpaczy. Zdajemy sobie sprawę z uwiądu aspiracji, rozpadu uznanego porządku, upadku ideału. Odsunięci na dystans przez metodę poetycką, która jest samą powściągliwością, siłę uczuć możemy ocenić jedynie na podstawie widomej gwałtowności reakcji...
Pan Eliot, zawsze wystrzegający się zadufania, osiągnął etap, na którym nie może nie widzieć ograniczeń swego medium; czasami ociera się o niezrozumiałość. Jednak to właśnie najlepsze konie mają najbardziej delikatne chrapy i wygląda na to, że jakieś nieprzychylne szarpnięcie cugli skierowało talent pana Eliota na manowce. Należy oczekiwać, że kiedy pan Eliot odzyska panowanie, jego poezja skorzysta w następstwie tego ambitnego eksperymentu pod względem bogactwa i siły wyrazu.9
Niezależnie od tego, czy Ziemię jałową uznawano za makulaturę, czy za ambitny eksperyment, wprawiała ona w zakłopotanie każdego, kto ją czytał. Poemat oszołamiał i czarował zwolenników, irytował i złościł przeciwników. Awangarda podziwiała wielowarstwowość tej poezji, podczas gdy stara gwardia twierdziła, że owo bogactwo jest złudzeniem i że król jest nagi. Pesymizm języka i rozkiełznanie formy zwiększały kontrowersyjność dzieła. Rozpoczęła się wojna o Ziemię jałową.
Problematykę poematu, a także reakcje, jakie wywołał zdołano umieścić w należytej perspektywie dopiero po wielu latach. Zbliżył się do tego autor nekrologu Eliota w „The Times”:
Jako wyraz utraty złudzeń i poczucia rozpadu wartości, a więc ducha tamtych czasów, Ziemia jałowa stała się poetycką ewangelią powojennej inteligencji. Ale tylko nieliczni — czy to przeciwnicy, czy też admiratorzy — zdołali dostrzec, że właściwym źródłem innowacji formalnych oraz języka rozpaczy był głęboki szacunek dla tradycji i wyczulony zmysł moralny.10
Tak obiektywny pogląd nie był — jak często bywa — możliwy w wirze walki.
W owym czasie niewielu krytyków zdawało się rozumieć, jaki cel wytyczył sobie Eliot pisząc Ziemię jałową. Brak zrozumienia musiał prowadzić do nieporozumienia, w wyniku którego niewłaściwie wytyczono linię frontu. Z jednej strony „nowatorzy” obwołali poemat arcydziełem myśli nowoczesnej, które całkowicie zniszczyło tradycyjne wartości i formę, z drugiej zaś „starcy” zaatakowali go jako obrazoburczy afront wobec cywilizowanych standardów. Obie strony popełniły poważny i podstawowy błąd, uważając mylnie pesymizm Eliota wobec ziemi jałowej nowoczesnego życia za cyniczną postawę wobec tradycji. Jak widzieliśmy omawiając filozoficzne fundamenty jego myśli, Eliot był zakorzeniony w tradycji klasycznej i pogardzał ówczesnym materialistycznym liberalizmem. Ironia polegała na tym, że oczerniali go zwolennicy tradycji klasycznej, a bronili szermierze sekularyzmu.
Przeoczony przez wszystkich w owym czasie klucz do zrozumienia Ziemi jałowej można znaleźć w przywiązaniu Eliota do Dantego. Niecałe dwa lata przed wydaniem Ziemi jałowej, Eliot pisał:
Nie sposób... zrozumieć Inferno bez Purgatorio i Paradiso. „Dante”, powiada Petrarka Landora, „jest wielkim mistrzem obrzydliwości”. ...Jednak odraza taka jak u Dantego nie jest przerostem pojedynczej reakcji: dopełnia ją i wyjaśnia dopiero ostatnie canto Paradiso... Kontemplacja tego, co straszne, nikczemne i obrzydliwe przez artystę jest koniecznym i negatywnym aspektem impulsu dążenia do piękna.11
Eliot zauważył, że powodem, dla którego Dante był niezrozumiany, jest nadmierny nacisk kładziony na „negatywne” Inferno kosztem dwóch pozostałych, „pozytywnych” ksiąg Boskiej Komedii. Było coś bosko komicznego w fakcie, że podobny los stał się udziałem samego Eliota po wydaniu Ziemi Jałowej. Podobnie jak poreformacyjny purytanizm akcentował karę Piekła u Dantego, ignorując jednocześnie „papistowskie” księgi o Czyśćcu i Raju, tak powojenny cynizm podkreślał negatywne aspekty Ziemi jałowej Eliota, ignorując pozytywne zakończenie, które wskazywało ku „zmartwychwstaniu”.
Miary ironii dopełniał fakt, że Eliota obwołano czempionem nowoczesnej poezji, którą najwyraźniej pogardzał. W eseju o Dantem podjął spór z Paulem Velerym, wedle którego zadaniem „nowoczesnego poety” jest „wytworzenie w nas pewnego stanu”. Eliot kontrował, że „stan jako taki nie ma żadnego znaczenia.”12 I subiektywistycznemu redukcjonizmowi Valery'ego przeciwstawiał „filozofię Arystotelesa przefiltrowaną przez scholastykę”, której poetyckim mistrzem był Dante:
Dantemu bardziej niż inni poetom udawało się ujmować swoją filozofię nie jako teorię... własny komentarz czy refleksję, ale w kategoriach czegoś postrzeganego. Kiedy nasi poeci nowocześni poprzestają na tym, co spostrzegli, większość z nich ukazuje nam tylko fragmenty martwej natury i rekwizyty teatralne — to jednak nie dowodzi przestarzałości metody Dantego, lecz raczej tego, o ile uboższa jest nasza zdolność widzenia.13
Możemy jedynie się domyślać reakcji Eliota, kiedy stawało się coraz bardziej jasne, że sukces Ziemi jałowej ma bardzo niewiele wspólnego z percepcją filozoficzną. Poemat odniósł sukces wytwarzając raczej pewien „stan” w swych czytelnikach — a zatem za sprawą atrybutu nowoczesnej poezji, który Eliot otwarcie odrzucał. Nie potrafiący w żaden sposób dotrzeć do głębin treści Ziemi jałowej czytelnicy zachwycali się efemerycznymi płyciznami jej formy. „Jazzowy” rytm poematu, obrazy miejskiego i podmiejskiego życia, posługiwanie się antropologicznym mitem, cytatem i parodią, pseudointelektualne, snobistyczne znaczenie jego intelektualizmu — to wszystko razem składało się na pewien surrealistyczny impresjonizm, który był trčs chic. Powstała sekta wyznawców Ziemi jałowej, zwłaszcza wśród studentów i młodych pisarzy. Jak wspomina Cyrill Connolly, „ten nowy poeta zafundował niektórym z nas prawdziwe pranie mózgu, całkowite zatracenie, stan odurzenia i nawiedzenia”.14 Z dnia na dzień klasyczna muza Eliota stała się „pop”.
Opinia środowiskowa sprawiła, że nowatorzy poparli Eliota. Jego wcześniejsze kontakty z Ezrą Poundem i Percym Wyndhamem Lewisem oraz przyjaźń z Sitwellami czyniły go nowatorem z nieskazitelnymi listami uwierzytelniającymi. Sama Edith Sitwell, choć w oczywisty sposób niezdolna do zrozumienia złożoności Ziemi jałowej, czuła się w obowiązku szczebiotać z entuzjazmem, że „jest tam kilka cudownych linijek”.15 Tak się złożyło, że Façade, jej własny najbardziej kontrowersyjny podówczas poemat, miał swoje pierwsze burzliwe publiczne wykonanie w tym samym roku, w którym ukazała się Ziemia jałowa. Tytuł wydawał się wyjątkowo właściwy w kontekście gładkiej fasadowości jej publicznego poparcia dla Eliota.
Innym poetą, który w 1922 roku starał się dojść do ładu z Eliotem, był Siegfried Sassoon. W swoim dzienniku pod datą 30 marca Sassoon zanotował, że wypatrzył Eliota w pierwszym rzędzie parteru podczas koncertu Lieder Schuberta w Queen's Hall:
T. S. Eliot siedział otoczony aurą bladej, intelektualnej wyniosłości. On zawsze mnie mrozi. Ostatniego lata, przypadkiem, siedziałem obok niego na balecie rosyjskim (Sacre du Printemps) i odczuwałem taką wrogość, że prawie się do niego nie odzywałem. On sprawia, że czuję się jak intelektualny niezguła... Ale dzisiaj ma wszechogarniająca dobroduszność sprawiła, że podszedłem do niego w przerwie i dotknąłem jego ramienia... podniósł wzrok i wyglądał na lekko zaskoczonego moim serdecznym uściskiem dłoni.
Mimo to nie udało mi się chyba roztopić jego ściętego mrozem człowieczeństwa. Stałem przed nim i mówiłem coś o koncercie z jakąś niezręczną serdecznością, całkowicie niezdolny wywrzeć na nim wrażenia nawet czymś w rodzaju analitycznej wyobraźni.16
Sassoon z pewnością wykazał się czymś więcej niż analityczna wyobraźnia, gdy w kilka tygodni później, po wysłuchaniu w Oksfordzie Mszy h-mol Bacha, napisał Sheldonian Soliloquy. W utworze tym, napisanym w nowoczesnym stylu poetyckim, można było dostrzec zarodek chrześcijaństwa, którego rozwój miał potrwać jeszcze trzydzieści pięć lat. Opublikowane 27 maja w „Nation” solilokwium stało się jednym z najpopularniejszych utworów Sassoona i przyczyniło się do wzmocnienia jego reputacji jako oryginalnego poety. Trzy dni wcześniej w „Daily Herald” ukazała się jego obrona Façade Sitwell pod prowokacyjnie wojowniczym tytułem Zbyt fantastyczne dla bałwanów. W swym dzienniku odnotował, że „poezja Edith jest oryginalna i piękna w swych ekscentrycznych kostiumach.”17
Bałwanami z recenzji Sassoona byli filistrzy ze starej gwardii, którzy nie chcieli zaakceptować zmian formy wprowadzanych przez nowe pokolenie poetów. Co ciekawe, poeta był mniej wymowny w następnym miesiącu, kiedy jeden z najbardziej prominentnych członków starej gwardii zaatakował w jego obecności Eliota. Zdarzyło się to podczas kolacji, którą Sassoon jadł z Edmundem Gossem wyśmiewającym poglądy Eliota na temat Szekspira. Sassoon, bez wątpienia z szacunku dla uczuć swego gospodarza, milczał, gdy Gosse wypalił ze wszystkich dział w Eliota. „Okazało się, że jestem niezdolny do obrony Eliota,” wyznał potem, „T. S. E. został potraktowany niczym jakiś głuptasek, próżny literacki szarlatan. A przecież wiem, że T. S. E. nie jest nikim tego rodzaju.”18
Fakt, że Sassoon nie stanął w obronie Eliota, wynikał poniekąd z niejasnego charakteru jego własnej pozycji wśród nowatorów. Sassoon pisał stylem bardziej tradycyjnym niż większość jego rówieśników i stronił od nadmiernego eksperymentowania, które stawało się właśnie bardzo modne. Ponadto, choć nacisk rówieśników zatrzymał go w „poetycko poprawnym” obozie nowatorów, jego sympatie przekraczały granice wytyczone przez popleczników obu stron. Stąd wyrażał wielki szacunek dla Gosse'a: „On zawsze odprawia mnie z pragnieniem wybicia się w czcigodnej sztuce literatury. Jest wielkim zwolennikiem indywidualnego stylu i zalet porządnego pisarstwa. Stoi na straży pisarskiej subtelności i precyzji.”19
Nowoczesna poezja, która całkowicie oczarowała i podbiła większość studentów, na młodym i jeszcze nieznanym C. S. Lewisie nie robiła większego wrażenia. Już w 1920 roku Lewis wraz z małą grupą przyjaciół planował wydawanie antologii tradycjonalistycznej poezji, która konkurowałaby z Wheels Edith Sitwell. Lewis wyjaśniał ten zamiar w liście do ojca:
Zostało to pomyślane jako coś w rodzaju przeciwwagi dla dominującej tu mody literackiej, tak zwanego „wortycyzmu”. Wortycystyczne wiersze pisane są zwykle w vers libre... Niektóre z nich są inteligentne, większość ledwie afektowana, a niemało — zwłaszcza wśród francuskich — jest nieprzyzwoitych: choć nie nieprzyzwoitością zmysłową, ale taką, która ma przyprawiać o mdłości. W ogóle cały ten rodzaj wyrasta z nastroju „mam wszystkiego dość”. W tej sytuacji ci z nas, którzy nie mają jeszcze dość wszystkiego, postanowili wydawać raz do roku antologię własnych utworów w nadziei przekonania złotej młodzieży o tym, że możliwości poezji metrycznej na przyzwoite tematy nie zostały jeszcze całkiem wyczerpane tylko dlatego, że wortycyści cierpią z powodu przesytu.20
Plan został zarzucony, kiedy okazało się, że Lewis i inni musieliby sami sfinansować projekt.
Według Waltera Hoopera, biografa Lewisa, T. S. Eliot „był i pozostał wcieleniem tego, czego [Lewis] najbardziej nienawidził w nowoczesnej poezji”.21
Sześć lat później Lewis wpadł na nowy pomysł, który miał zadać druzgocący cios nowoczesnej poezji. Poczynając od 9 czerwca 1926 w jego dzienniku pojawiają się liczne wpisy dotyczące planu zdemaskowania poezji Eliota za pomocą napisanych dla żartu własnych „Eliotowych” wierszy. Lewis pisał do Williama Force Steada, dołączając dla oceny napisaną naprędce parodię T. S. Eliota:
...niewiele w tym sensu, ale całość podszyta pewną nieczystością. Zamierzam posłać to do jego gazety w nadziei, że mu się spodoba i to opublikuje. Jeśli wpadnie w tę pułapkę, zastanowię się jak najlepiej wykorzystać ten żart dla dobra literatury i ukarania szalbierstwa. Jeśli nie wpadnie, udowodnię, że w tego rodzaju poezji jest coś więcej, niż przypuszczałem.22
Eliot nigdy nie nabrał się na żaden z tych „Eliotowych” tekstów, jednak Lewis nie wyciągnął oczywistego wniosku, że „w tego rodzaju poezji jest coś więcej”, niż przypuszczał. Przeciwnie, pozostał święcie przekonany o wrodzonej podrzędności poezji nowoczesnej, a pod koniec swego życia powiedział Walterowi Hooperowi: „Nigdy nie podobała mi się poezja ani proza Eliota, ale kiedy go w końcu poznałem, pokochałem go.”23
Musiało minąć wiele lat, zanim Eliot i Lewis w końcu się spotkali, i wiele lat, zanim świat literatury usłyszał kulturalny i konserwatywny głos Lewisa. Na razie był to głos nieznany i nie słyszany, smutne wołanie na puszczy. Zamiast w nim, Eliot i nowatorzy znaleźli potężnego wroga w osobie Alfreda Noyesa, szanowanego poety ze starej gwardii, który zamierzał rzucić rękawicę nowoczesnym trendom.
Noyesa obwołano cudownym dzieckiem literatury w 1902, jeszcze w czasie studiów w Exeter College, kiedy ukazał się pierwszy tom jego wierszy, The Loom of Years. O Noyesie studencie wypowiada się z wielkim szacunkiem Harold Roberts:
W 1901 roku w Oksfordzie i Henley wiosłowałem na dziobie łodzi Exeter College, w której Alfred Noyes wiosłował z numerem szóstym...
...skierowano nas na dodatkowy tygodniowy trening przed rozpoczęciem semestru; o godzinie trzeciej popołudniu w poniedziałek mieliśmy stawić się w przystani wioślarskiej, gotowi do rozpoczęcia zajęć. Przyszliśmy wszyscy punktualnie, jak było powiedziane, z wyjątkiem numeru szóstego, o którym nie było żadnych wieści.
O 3.15 ujrzeliśmy przemoczoną postać w ubraniu spacerowym śpieszącą wzdłuż brzegu ku przystani — był to nasz brakujący numer szósty, pełen wyrzutów sumienia... Żeby dotrzeć na trening, jak powiedział, przeszedł pieszo ze swego domu w Aberystwytwh dystans 140 mil. Wyruszył w drogę w piątek rano i nocował w stodołach lub pod żywopłotem; w mijanych wioskach kupował jedzenie, a raz nawet parę nowych butów, kiedy stare kompletnie się zdarły. Przez pierwsze trzy dni robił po czterdzieści mil dziennie, czwartego zaś dnia o 3.15, kończąc ostatnie dwadzieścia, spóźnił się o 15 minut. O 3.50 wiosłowaliśmy.24
Przekonany ogromnym sukcesem The Loom of Years, że jego przyszłość w roli poety jest bezpieczna, Noyes opuścił Oksford nie kończąc studiów. W następnych latach wydawał kolejne zbiorki poezji, wszystkie przyjmowane entuzjastycznie. W 1903 roku, pisząc dla „Speakera” recenzję z biografii Roberta Browninga pióra Chestertona, zachwycał się, że „pan Chesterton uczynił na nowo stary cud, my zaś mamy szaloną przyjemność raz jeszcze patrzeć na świat po raz pierwszy”. W tej samej recenzji tak podsumował najważniejszą myśl przenikającą całe dzieło Chestertona: „Pan Chesterton przez cały czas woła zamierzam dotrzeć do Boga' i — krótko mówiąc — tego samego oczekuje od reszty świata.”25 Pół wieku później w swej autobiografii Noyes napisał: „byłem dumny, pamiętając że jako jeden z pierwszych głosiłem w Speakerze' geniusz G. K. Chestertona.”26 Noyes poznał osobiście Chestertona przez ich wspólnego przyjaciela Wilfrieda Meynella i zapamiętał, że Chesterton „w rozmowie był tak samo cudowny i pełen wigoru jak w swym pisarstwie”.27 W późniejszych latach Noyes wyrażał wielki podziw dla niektórych wierszy Chestertona, zwłaszcza Lepanto, a także dla niektórych wierszy i prozy Belloka, włącznie „z Belindą, tym błyskotliwym tour de force”.28
Również kariera Noyesa była czymś w rodzaju tour de force. Otrzymał wiele honorów akademickich, z których najważniejszym była gościnna profesura literatury angielskiej w Princeton w 1914 roku. Zajmował to stanowisko jeszcze wtedy, gdy pisał pierwszy tom The Torchbearers, prawdopodobnie swej najlepszej książki. Ten wydany w 1922 roku — podobnie jak Ziemia jałowa Eliota, Sheldonian Soliloquy Sassoona i Façade Sitwell — panegiryk białym wierszem na cześć nie docenionych ludzi nauki drastycznie odbiegał od nowej poezji awangardy. Noyes wypadł z łask, a jego poezja została wyszydzona jako regresja do epoki edwardiańskiej. To lekceważenie powszechnie okazywane Noyesowi zreasumował Owen Barfield, student Oksfordu i dobry znajomy C. S. Lewisa, który nie podzielał jednak tradycjonalizmu swego przyjaciela: „Alfred Noyes uważany był za poetę staroświeckiego. My byliśmy poetami epoki króla Jerzego, podczas gdy on był bardzo wiktoriański.”29 Edith Sitwell dała wyraz swej wrogości, nazywając poezję Noyesa „tanim linoleum”.30
Noyes nie zamierzał przejść do porządku nad tymi zniewagami i postanowił walczyć.
Pierwsze ciosy w tej walce padły w 1923 roku podczas publicznej debaty w London School of Economics. Sitwell i Noyes mieli tam dyskutować o „zaletach starej i nowej poezji” pod przewodnictwem Edmunda Gosse'a. Gosse, uprzedzony przed rozpoczęciem debaty, że cierpiąca na nerwicę Sitwell jest na granicy omdlenia, poprosił Noyesa, aby nie był zbyt ostry dla swej przeciwniczki. „Nie używaj, błagam, kija na głowę biednej Edith.”31 Z kolei Noyes obawiał się, że może paść ofiarą krzykliwych stronników Edith i „zostać nagle zaatakowany przez rozwścieczone stado dziwnie upierzonych ptaków, gorączkowo próbujących udziobać” go w nos.32
Żart Noyesa był wymierzony w przeładowane ozdobami stroje Sitwell, która na debatę przybyła w purpurowej sukni i złotym wieńcu laurowym, silnie kontrastującym z prostym amerykańskim garniturem Noyesa i jego okularami w rogowej oprawie. Ten kontrast był jak najbardziej na miejscu, a ubrania zdawały się nawiązywać do istoty sporu. Stare i nowe, staroświeckie i nowatorskie, modne i przestarzałe.
Debata zaczęła się nieprzyjemnie, kiedy Edith zapytała, czy jej stronnicy mogą usiąść wraz z nią na platformie. Noyes zgodził się, ale wykorzystał sytuację, mówiąc publiczności, że on również chciałby mieć możliwość przyprowadzenia ze sobą swych stronników, takich jak Wergiliusz, Chaucer, Szekspir, Dante i inni. Ten coup de théâter odniósł pożądany efekt i bardzo zawstydzona Sitwell pozostała na platformie sama z Noyesem i Gossem. Pierwsza krew dla Noyesa.
Czytając z notatek, Sitwell zakończyła swe wystąpienie paradoksalnie dość tradycyjnym podejściem do nowoczesności: „Zawsze byliśmy nazywani szaleńcami. Jeżeli jesteśmy szaleni... to przynajmniej jesteśmy szaleni w towarzystwie większości naszych wielkich poprzedników... Schumann... Coleridge i Wordsworth wszyscy oni byli kiedyś szaleni.”33
Noyes dotrzymał obietnicy danej Gosse'owi, że nie będzie zbyt ostry dla swej przeciwniczki i powstrzymał się od frontalnego ataku na „nową poezję”. Zamiast tego bronił tradycyjnych form poetyckich, głosząc za Sainte-Beuvem, że „prawdziwa poezja jest współczesna wobec każdej epoki”. Po debacie Gosse był uosobieniem uprzejmości. Odprowadzając Sitwell, uczynił taką oto uspokajającą i być może nieco protekcjonalną uwagę: „Nie przejmuj się Edith, jestem pewien, że współcześni Szekspira też uważali go za szaleńca.”34
Następnego dnia gazety podały, że Sitwell, orędowniczka nowoczesności, mówiła z pamięci, podczas gdy staroświecki Noyes odczytał swą wypowiedź z nudnego rękopisu. W rzeczywistości było, oczywiście, odwrotnie. To dość ordynarne kłamstwo, przywodzące na myśl prasową propagandę z czasu ostatniej wojny, wskazywało, że prasa sprzyja nowatorom. W oczach opinii publicznej Eliot i Sitwell maszerowali „ramię w ramię... w awangardzie postępu”, podczas gdy starcy chcieli zawrócić bieg dziejów — nie ulegało wątpliwości, że opinia publiczna jest po stronie nowatorów. Dziwne było jedynie to, że przeoczono kapitalny paradoks: Eliot był postępowy dzięki upadkowi Ziemi jałowej, podczas gdy Noyes był wsteczny, gdyż uczcił The Torchbearers (pionierów) postępu. Trzeba przyznać, że główna część sporu dotyczyła formy poetyckiej, a nie treści, czyż jednak rozluźnienie formy nie było upadkiem w bezkształtność? W którym miejscu wolny wiersz staje się tak wolny, że przestaje być wierszem? Czyżby poezja „rozwijała się” ku zatraceniu?
Takie właśnie pytania padały w czasie zawziętej polemiki prasowej, która nastąpiła po debacie w London School of Economics. Do dyskusji włączył się Rudyard Kipling, oświadczając, że list, który otrzymał od jednego ze stronników Sitwell, był „jednym z najbardziej niegrzecznych”, jakie kiedykolwiek czytał.35 Sitwell, jak zawsze spragniona reklamy, z radością powitała dodatkowy rozgłos, jaki całej sprawie przyniosły uwagi Kiplinga. W końcu Kipling był już passé.
Mściwa wojna na wyczerpanie, jaką ze swymi wrogami prowadzili Sitwellowie, stawała się coraz bardziej irytująca. Sassoon ubolewał z powodu „głupiego ataku na Alfreda Noyesa”, który na łamach „Spectatora” przypuścił Osbert Sitwell: „jak niemądrze O. S. traci czas i talent na bezpłodną złośliwość pod adresem autorów, którzy nie podziwiają jego ani jego rodziny.”36
W następnym roku Noyes kontynuował ofensywę, tym razem w druku. Jego książka Some Aspects of Modern Poetry była zarówno rozsądną obroną tradycjonalizmu, jak i otwartym atakiem na nowoczesne trendy. Jego wojna przeciw nowoczesnej poezji nabrała teraz cech osobistej krucjaty. Naraziło go to na kontratak, a zwłaszcza na kpiny i lekceważenie tak często skierowane przeciwko tym, którzy stawiają wszystko na jedną kartę. Można dostrzec pewne podobieństwo miedzy atakami Noyesa wymierzonymi w wolność poetycką a późniejszymi atakami Mary Whitehouse wymierzonymi w wolność seksualną. Jedne i drugie stały się synonimami oślego oporu wobec „postępu”. Wkrótce żaden szanujący się młody poeta nie odważyłby się przyznać, że kiedykolwiek znajdował się pod wpływem Alfreda Noyesa.
Jednak Noyes nie był osamotniony. J. B. Morton w swych felietonach z cyklu „Beachcomber” zwykł sobie żartować z Sitwellów i innych poetów awangardy, a kiedy Noyes wydał w 1930 roku The Opalescent Parrot, Chesterton napisał entuzjastyczną recenzję z tej książki:
Niektórzy z pionierów ekscentryczności i nowoczesności, a przynajmniej ci, których chwalą głównie za ekscentryczność i nowoczesność, znajdują szczególne upodobanie w papugach... Myślę, że zwłaszcza ta część alegorii pana Noyesa jest celna i prawdziwa...
Wszyscy nowatorzy przyjmują pewne rzeczy hurtem, głównie dlatego, że przypuszczają (często błędnie), iż wszyscy starcy odrzucą je z przerażeniem. Muza, nieodgadniona, jako Nowoczesna Dziewczyna lubi jakoby kilka bardzo różnych rzeczy, takich jak krótkie włosy u kobiet, koktajle, Ulissesa i dzieła T. S. Eliota. Jeżeli jednak człowiek, dość śmiały, by mieć własne zdanie, dojdzie do wniosku, że krótkie włosy są ładne, koktajle okropne, T. S. Eliot godny podziwu, a Ulisses to mętny eksperyment w jakimś żargonie, przypominający poemat napisany w gwarze więziennej, większość nowatorów nie będzie wiedziała co z nim począć, ani gdzie go umieścić.37
Na przykładzie Edgara Alana Poe Chesterton wykazał, w jaki sposób nowatorzy przywłaszczają sobie wybranych „starych” poprzez przyznawanie im honorowego tytułu nowatorów. Poego „uznano za prekursora modernizmu, po czym wykorzystano jako korony dowód fałszywości ludzi epoki wiktoriańskiej: ktoś odniósł mętne (i bardzo wyolbrzymione) wrażenie, że był on wielkim grzesznikiem. Tymczasem Poe był zdecydowanie kimś więcej niż nowatorem lub pisarzem epoki wiktoriańskiej — był poetą.”38
Noyes napisał, że Chesterton jako jeden z niewielu „w pełni zrozumiał” jego „obronę tradycji literackich, a także ich krytykę”.39
Nie bez znaczenia jest fakt, że broniąc Noyesa, Chesterton nazwał Eliota „godnym podziwu”. Nie ulega wątpliwości, że Chesterton zmienił swą opinię na temat Eliota około 1930 roku. Przezwyciężył swą początkową wrogość i doszedł do wniosku, że również Eliot był „zdecydowanie kimś więcej niż nowatorem... był poetą.” Nie był to pogląd, jaki wyznawał w czasie, gdy Eliot cieszył się wielkim powodzeniem po ukazania się Ziemi jałowej. W 1923 roku sprzeciwił się odrzuceniu przez Eliota regularnych rytmów, podejmując pełną werwy obronę tradycji rymu, metrum i formy zwrotkowej: „Pieśń to nie tylko powtórzenie, to powrót... to właśnie w tym głębszym znaczeniu powrotu musimy szukać szczególnej siły powtórzenia, które nazywamy rymem.”40
Chestertonowi nie podobał się również podszyty cynizmem pesymizm, który według niego wyznawał Eliot. Kiedy w Wydrążonych ludziach, poemacie opublikowanym w 1925 roku, Eliot ogłosił, że świat skończy się „nie grzmotem, lecz ze skomleniem”, Chesterton ripostował:
Parskali drwiny fałszywym płomieniem.
Patrząc na radosny młodości naszej lot.
Teraz możliwe, że skończą ze skomleniem,
Nasz jednak koniec obwieści gromki grzmot.41
Szczerze mówiąc, Chesterton bardzo się pomylił w ocenie tego poematu, przeoczywszy ukryty w nim atak na pustkę i bezmyślność współczesności. Chociaż język poematu podszyty jest pesymizmem, jego cienie należą do cienistych krain mistycyzmu, dolina łez jest zasłoną ukrywającą metafizyczną rzeczywistość.
Jednocześnie Eliot był osobliwie niechętny Chestertonowi. Wcześniej gwałtownie go atakował, zestawiając niepochlebnie z Poundem, Joycem i Percym Wyndhamem Lewisem: „Widziałem moce śmierci, którym na białym koniu przewodził pan Chesterton. Panowie Pound, Joyce i Lewis piszą żywą angielszczyzną — człowiek nie zdaje sobie sprawy z okropności śmierci, dopóki nie napotka żywego języka.”42
Z upływem czasu nastawienie Eliota złagodniało, choć pisał obraźliwie o Chestertonie jeszcze w 1927 roku. W recenzji biografii Roberta Louisa Stevensona, pióra Chestertona, Eliot wyznał, że styl Chestertona znajduje „niemal nie do zniesienia irytującym”, łagodząc to pochwałą za sposób, w jaki autor usiłował „wyjaśnić katolicki punkt widzenia w odniesieniu do Dr Jekylla i Mr Hyde'a”.43 Eliota irytowała zwłaszcza niezdolność Chestertona do rozpoznawania pokrewnych duchów pośród tych, których uważał za swych wrogów: „On zadaje się zawsze zakładać, że to, w co wcześniej wierzył jego czytelnik, jest dokładną odwrotnością tego, co według Chestertona jest prawdą.”44
Eliot miał rację. Żałosna porażka Chestertona, któremu nie udało się zrozumieć Wydrążonych ludzi — o ile w ogóle zadał sobie trud przeczytania poematu, zanim wydał opinię — jest przykładem braku rozeznania wynikającego z niecierpliwości. Poezja Eliota nie jest tym, czym się wydaje. Pod sardoniczną powierzchnią jego wierszy kryje się nadzieja i obietnica, będąca odwrotnością dekadencji i rozpaczy, o które oskarżali go Chesterton i inni. Ponadto nadzieja Eliota krzewiła się na tej samej żyznej glebie tradycji katolickiej, która przez lata żywiła również Chestertona. Wykłady na temat poezji metafizycznej, które Eliot wygłosił w 1926 roku w Trinity College w Cambridge, pokazują wyraźnie, jak mocno był w tej tradycji zakorzeniony. Weźmy, na przykład, jego klarowny wgląd w mistycyzm katolicki:
Pragnę jak najmocniej podkreślić różnicę między mistycyzmem Ryszarda od św. Wiktora, który jest również mistycyzmem św. Tomasza i Dantego, a mistycyzmem Hiszpanów, który... jest mistycyzmem Crashawa i Towarzystwa Jezusowego. Arystotelesowski mistycyzm Tomasza, Wiktora i Dantego jest ontologiczny; mistycyzm hiszpański jest psychologiczny. Ten pierwszy nazywam klasycznym, ten drugi romantycznym.45
W 1929 roku Eliot napisał do Chestertona pojednawczy list: „Bardzo chciałbym przyjechać i zobaczyć się z panem... Czy wolno mi wspomnieć, że mam dużo sympatii dla pańskich poglądów politycznych i społecznych, a także — z oczywistymi zastrzeżeniami — dla pańskich poglądów religijnych?”46
Kiedy lody zostały przełamane, na gruncie wzajemnego szacunku rozwinęła się serdeczność. Chesterton stał się cenionym współpracownikiem „Criterion”, kwartalnika redagowanego przez Eliota, a krótko przed śmiercią „miał ogromną ochotę” zobaczyć Mord w katedrze Eliota, który wystawiano w Notting Hill.47
Eliot pojednał się z Chestertonem po swej konwersji na chrześcijaństwo w czerwcu 1927 roku, a „oczywiste zastrzeżenia”, o których wspomina w liście, odnosiły się do tego, że odrzucił Kościół rzymskokatolicki i podjął decyzję o wstąpieniu do anglokatolickiego skrzydła Kościoła Anglii.
Eliot z całą pewnością uważał się za katolika i to wojowniczo tradycyjnego, sądził jednak, że tradycyjny katolicyzm można praktykować w Kościele Anglii, a przynajmniej w Kościele Wysokim, jego skrzydle anglokatolickim. Dość zaskakujące w przypadku kogoś tak oczytanego w teologii i filozofii było to, że decyzję zostania anglikaninem podjął głównie z powodów kulturowych i społecznych. Jak powiedział w 1930 roku, „zdecydowana większość ludzi mówiących po angielsku, a przynajmniej zdecydowana większość ludzi pochodzenia brytyjskiego... nie należy do wyznania rzymskiego”.
Kościół rzymskokatolicki utracił pewne organiczne części korpusu współczesnej cywilizacji. Uznanie tego faktu sprawia, że niektóre osoby pochodzenia brytyjskiego nie mogą się zdecydować na przyjęcie rzymskiego wyznania, oraz że czują, iż ci z ich rodu, którzy je przyjęli, uczynili to poprzez rezygnację z pewnej istotnej części swego dziedzictwa i odcięcie się od swej rodziny.48
Czymś więcej niż ledwie koincydencją był fakt, że poeta stał się naturalizowanym poddanym brytyjskim w tym samym roku, w którym został członkiem Kościoła Anglii. Od tej chwili Eliot świadomie robił wszystko, by dopełnić przemiany amerykańskiego anglofila w angielskiego dżentelmena, co z kolei wymagało określonego spojrzenia na świat. Na przykład, jak dom Anglika był jego twierdzą, tak kościół Anglika był tym, który ustanowiło angielskie prawo. Zostanie anglikaninem było warunkiem koniecznym stania się Anglikiem, częścią psychologii obcego, który nieco zbyt mocno usiłuje zostać swojakiem. Kłopot w tym, że został naturalizowany, ale nie stał się naturalny. Starając się zostać Anglikiem, stał się bardziej angielski niż sami Anglicy, a zatem w każdym autentycznym sensie całkowicie nieangielski. Jego Anglia była higienicznym, wyidealizowanym fragmentem jego własnej wyobraźni, ucieczką z Ziemi jałowej, angielskim Edenem. Eliot, sztuczny Anglik, stworzył sztuczną Anglię.
W tym świetle żart Jacquesa Maritaina, pisarza i neotomistycznego filozofa, zdaje się zawierać nieco więcej niż ziarno prawdy. Maritain, sam konwertyta, zapytany czy według niego Eliot kiedykolwiek przejdzie na rzymski katolicyzm, odpowiedział z ironią: „Nie, Eliot wyczerpał swoje możliwości do konwersji, gdy został Anglikiem.”49
Anglocentryzm Eliota szedł w parze z pogardą dla kraju urodzenia, w którym życie nazwał wcześniej „nudnym koszmarem”. W 1928 roku napisał przedmowę do This American World, książki pióra Edgara Ansela Mowrera, która atakowała wulgarność Stanów Zjednoczonych, malując obraz przywodzący na myśl ziemię jałową zamieszkaną przez wydrążonych ludzi, którymi Eliot tak pogardzał:
Nasi niedouczeni, zarozumiali obywatele mogą robić, co im się podoba, czytać, co im się podoba, myśleć tak źle, jak im się podoba, narzucać dowolną umysłową i moralną tyranię...
Zwycięstwo Zachodu przemieniło typ klasy rządzącej... purytanizm był użyteczny, więc przeżył, podczas gdy kultura była zbyteczna, więc uległa zniszczeniu... kiedy po wojnie secesyjnej Południe przestało się liczyć w czymkolwiek poza statystyką i wyborami, arystokratyczna tradycja kultury była martwa.50
Trudno wyobrazić sobie wrażenie, jakie konwersja Eliota na anglokatolicyzm wywarła na armii nowatorów, uwielbiających jego poezję za jej pesymizm i podszycie rozpaczą. Żeby zrozumieć, jak dalece był on niezrozumiany przez swych miłośników, wystarczy zajrzeć do pism I. A. Richardsa, krytyka literackiego, który twierdził, że w Ziemi jałowej Eliot doprowadził do „całkowitego zerwania między poezją a wszystkimi wierzeniami”.51 Konwersja, o której wieści przyjęto z niedowierzaniem, obaliła to powszechnie akceptowane przypuszczenie. Jak arcyobrazoburca mógł zostać katolikiem? To nie miało sensu. A jednak, gdy pytano go, w co wierzy, odpowiadał otwarcie i szczerze, że wierzy dokładnie w to, w co wierzyć powinien — Credo, wstawiennictwo Marii Dziewicy i Świętych, sakrament pokuty i tak dalej. Ponadto widziano, że praktykuje swą wiarę, przystępując do komunii i spowiedzi.
Tego było za wiele dla Virginii Woolf, która przyjęła te wieści z przerażeniem. „Odbyłam skandaliczną i smutną rozmowę z kochanym Tomem Eliotem”, pisała do przyjaciółki 11 lutego 1928 roku, „którego od dzisiaj możemy wszyscy uważać za martwego. Został anglokatolickim wyznawcą Boga i nieśmiertelności i chodzi do kościoła... jest coś obscenicznego w żywym człowieku siedzącym przy ogniu i wierzącym w Boga.”52
(W takim momencie człowiek ma ochotę na Chestertonowską ripostę, że lepsze to niż siedzieć w ogniu, bo nie wierzyło się w Boga!)
Chociaż Virginia Woolf nigdy nie wkroczyła na drogę wiodącą ku nawróceniu, a w końcu odebrała sobie życie w 1940 roku, kilku innych przyjaciół Eliota, równie mało prawdopodobnych kandydatów do konwersji jak on sam, poszło w jego ślady. Zarówno Siegfried Sassoon, jak i Edith Sitwell zostali rzymskimi katolikami — jednak dopiero po wielu latach prób i błędów.
Był jednak pewien wybitny poeta, któremu pisane było nawrócić się w tym samym roku co Eliot. Przyjęcie Alfreda Noyesa do Kościoła rzymskokatolickiego w 1927 roku nikogo nie zaskoczyło. W rzeczy samej nie robił on tajemnicy z faktu, że nawet jego konwersja jest aktem walki z modernistami:
W Anglii przydało to nowego sensu ruinom Glastonbury i Tintern, nowego znaczenia samemu Opactwu Westminsterskiemu, a nawet Bożemu Narodzeniu, bo współczesna Anglia zapomniała, że istnienie opactwa implikowało kiedyś istnienie opata i że Boże Narodzenie było kiedyś narodzinami Boga. Był to renesans umysłu, w którym literatura i filozofia wszystkich wieków nabrała nowej i niezwykłej urody...
Istnieje słońce, wokół którego porusza się cały wszechświat. Nie próbuje być oryginalne, ponieważ samo jest początkiem. Nie musi być nowoczesne, ponieważ jest starsze od samego czasu i nowe każdego ranka.53
W taki właśnie sposób najmniej modny poeta Anglii doszedł w gruncie rzeczy do tych samych wniosków co najbardziej modny, opowiadając się za jednością starego i nowego w czymś większym od obydwu.
To niezauważone pokrewieństwo między Eliotem a Noyesem najlepiej być może ilustruje ich wspólny zachwyt nad Kiplingiem. „Żaden krytyk”, zauważył Eliot, „nie zmierzył jeszcze Kiplinga... mogą go sądzić jedynie ci, którzy są w stanie przeczytać całość jego dzieła i którzy potrafią wejść w jego mistykę, która jest czymś większym niż mistyka Imperium.”54
Wyglądało na to, że Noyes był jednym krytykiem, który był w stanie wejść w Kiplingowską mistykę. W recenzji z Puka z Pukowej górki, Noyes dostrzegł coś poza mistyką Imperium:
Pan Kipling jako pierwszy przekopał się przez osad współczesnego imperializmu. Dotarł do starych fundamentów i zobaczył wyrytą na nich inskrypcję... Jednak niech ludowi imperialiści uważają na niego... Mistycy są zawsze niebezpieczni — w każdym razie dla materialistów, a pan Kipling ma mistycyzm we krwi i kościach.55
Pierwsze pięć lat po wydaniu Ziemi jałowej Eliota były jednymi z najbardziej burzliwych w historii poezji angielskiej. Mimo to podziały wyznaczone formą poetycką były niczym w porównaniu z podskórną jednością w sprawach zasadniczych. Eliot, Noyes, Sassoon i Sitwell w gruncie rzeczy nie różnili się tak bardzo i wszyscy mieli „mistycyzm we krwi i kościach”.
W przypadku zdecydowanych przeciwników, takich jak Sitwell i Noyes, warto przypomnieć raz jeszcze słowa Chestertona napisane, gdy wrogość między jego bratem a Godfreyem Isaacsem z czasów „afery Marconi” zakończyła się pojednaniem na łonie Kościoła: „To jedyne pojednanie, które może pojednać wszystkich.”
opr. mg/mg