Recenzja: Jim Forest, TOMASZA MERTONA ŻYCIE Z MĄDROŚCIĄ. BIOGRAFIA, tłum. Janusz Margański, Wydawnictwo Homini, Bydgoszcz 1997
Są utwory, których wartość polega na tym, że wypełniają jakąś lukę na czytelniczym rynku, a nie na tym, że są dobrze napisane i że wnoszą ze sobą coś oryginalnego. Tak jest właśnie z pracą Jima Foresta o Thomasie Mertonie.
Niewiele nowego może się z niej dowiedzieć o słynnym mnichu i poecie ktoś, kto poznał już wcześniej pisma samego Mertona, zwłaszcza jego autobiografię Siedmiopiętrowa góra, bardzo obszernie w książce cytowaną. Z drugiej jednak strony brakuje w języku polskim tekstów poświęconych osobie i życiu tego pisarza, i to pomimo dość licznych tłumaczeń jego dzieł (ukazały się u nas dzienniki, wybór wierszy, eseje, listy, powieść i dwa tomy religijnych rozważań). Zwłaszcza więc dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z tekstowym alter ego zmarłego w 1968 roku pustelnika, będzie to lektura frapująca, właśnie ze względu na niezwykły charakter postaci, o której jest mowa.
Fakt, że autor biografii tak mało włożył w nią wysiłku, mógł zresztą, paradoksalnie, tylko książce pomóc, biorąc pod uwagę, jak trudno jest mu wniknąć głębiej w przedstawiane zdarzenia i jak łatwo daje się ponieść stylistycznej dezynwolturze. Jim Forest nie jest, niestety, ani skrzętnym archiwistą, ani natchnionym odkrywcą, ani po prostu wspominającym przyjacielem. Zaczyna we wstępie od tej ostatniej roli, potem przechodzi do właściwej historii z iście powieściowym rozmachem ("Ukryty gdzieś pośród wzgórz Kentucky, w regionie znanym w Ameryce przede wszystkim z hodowli koni czystej krwi i z whisky, leży klasztor Trapistów"), by w końcu dać się całkowicie ponieść dość powierzchownej, choć opartej ściśle na autentycznych danych, narracji. Od istotnych problemów, które trapiły przyszłego brata Ludwika, autor z łatwością przeskakuje do błahych, a gdy dochodzi do rzeczywiście trudnych, drażliwych tematów - związanych z okresem buntu wobec głębszych wartości, a także z nieformalnym związkiem, z którego urodziło się Mertonowi dziecko - woli oddać znowu głos dziennikowi i listom, jakby lękając się mówienia wprost.
Jak wspomnieliśmy, okazuje się to zresztą cnotą, skoro Forest nie bardzo panuje nad swoim piórem... Oto przykład, jak skwitowane zostały starania Thomasa o zwolnienie, z przyczyn światopoglądowych, ze służby wojskowej: "Miejsca nie ma także dla niego na polu bitwy: moralnych skrupułów za dużo, a zębów za mało." Nie jest to chyba kwestia tłumaczenia (?), ale raczej, po prostu, braku taktu.
Na szczęście w biografii - dzięki zdjęciom, faktom i cytatom - broni się sam "przedmiot opowieści", tj. postać Mertona. Postać uwikłana w takie sprzeczności i skrajności, że wydaje się niemożliwe ich połączenie w jednej osobie. Życiorys trapisty z pustelni w Gethsemani nie daje się ująć w jakieś ramy czy schematy. Pozostaje świadectwem intensywnego przeżywania, głębokiej, świadomej swoich celów, pułapek i ograniczeń refleksji oraz wierności wobec wewnętrznego głosu, i to nawet wtedy, gdy prowadzi na manowce.
Można by nawet tytułowe "życie z mądrością"1 zamienić na "życie z wiernością". Jest bowiem jakaś wewnętrzna prawda Thomasa, której zawsze był posłuszny i to powodowało, że dokonywał w swoim życiu wyborów w sposób tak zdecydowany, radykalny. Postanowienie, jeśli już w nim dojrzało, pokonywało wszelkie przeszkody - tak było z wolą pisania, z wolą pozostawienia kobiety i dziecka (choć po zapewnieniu jej opieki, a bez rozgrzeszenia siebie), z wolą powrotu do porzuconych studiów, z wolą pozostania na resztę życia w klasztorze, z wolą przeżycia raz jeszcze miłości w jej ziemskim wymiarze, i wreszcie - z wolą zamieszkania w pustelni, łączenia życia monastycznego z zaangażowaniem społecznym oraz propagowaniem pacyfizmu i ekumenizmu.
Nawiasem mówiąc, to właśnie silna, trudno do okiełznania i dająca się we znaki przełożonym z klasztoru wola Mertona sprawiła, że wyruszył w swoją - jak się miało okazać - pierwszą i ostatnią podróż do Azji, ale również pozwoliła przebić się esejom, wierszom, listom, powieściom i dziennikowym zapiskom przez przepisane regułą zakonną milczenie... Merton-trapista i Merton-pisarz gorąco zdawał się bowiem wierzyć w uzdrawiającą moc wypowiadanych, czy raczej zapisywanych słów, pod warunkiem wszakże, że niczego się nie ukrywa, że idzie się za myślą i sercem do końca.
Tkwi w tym pewne niebezpieczeństwo, które biografista, cytując obficie Mertona, zdaje się ignorować - mianowicie ryzyko utożsamiania dobrze sformułowanych przekonań i absolutnej szczerości z posiadaniem racji. Czystości (tj. poprawności w sensie logicznym i estetycznym) wywodu z czystością ducha. Także - przenoszenia poetyckiego, pisarskiego sposobu myślenia i widzenia świata, z natury dość egocentrycznego i poddającego się różnym iluzjom, na relacje w świecie religijnym i rzeczywistym. Połączenie ról pisarza i trapisty, poety i pustelnika budzić może zresztą rozmaite kontrowersje, ale problemów tych, jak i wielu innych, autor pracy o Mertonie nie podejmuje.
Choć więc biografia ta jest poniekąd bezradna wobec fenomenu, który opisuje, trudno nie poddać się urokowi klarownej, bezkompromisowej myśli mnicha-intelektualisty, zawartej w cytowanych fragmentach dziennika bądź listach, w połączeniu z bezpośrednim, pozbawionym afektacji tonem wypowiedzi "brata Ludwika", i wesołym, czasem wręcz łobuzerskim uśmiechem, widocznym na zdjęciach. To właśnie może najbardziej przyciągnąć potencjalnych czytelników pism Mertona, który - przypomnijmy - nie tylko przyczynił się do wielu nawróceń, lecz także do zreformowania i ożywienia współczesnego katolicyzmu.
Zaś miłośnikom Thomasa Mertona należy życzyć, by doczekali się lepszej, pełniejszej i wnikliwszej jego biografii...
DOROTA KORWIN-PIOTROWSKA, ur. 1968, pracownik Katedry Teorii Literatury IFP UJ. Publikowała m.in. w "Dekadzie Literackiej", "Ruchu Literackim", "Tekstach Drugich", "Znaku".