Fragmenty książki - "Rozbita latarnia"
ISBN: 978-83-60082-97-3
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007
Największym ze wszystkich złudzeń jest złudzenie swojskości
.(G.K. Chesterton)
Jedna z najsławniejszych powieści wszystkich czasów zaczyna się od słów: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”.
To, co jest prawdą w przypadku rodzin, jest też prawdą w odniesieniu do pokoleń, każde jest niepowtarzalne w swoim nieszczęściu. Nasze nie jest wyjątkiem, zwłaszcza pod względem sporów religijnych. Podczas gdy minione pokolenia wierzących miały nieszczęście toczyć boje w kwestii Kościoła, właściwej interpretacji Pisma Świętego, wyjątkowości i roli Chrystusa, to nasze spory religijne skupiają się na pytaniu najbardziej kluczowym, na pytaniu o istnienie Boga.
Żyjemy w epoce niewiary. Od minionych pokoleń różni nas to, że dzisiaj zdarza się ona równie często w kręgach ludzi religijnych, jak poza nimi. Problem wiary dzisiaj dotyczy zwłaszcza niewiary wśród wierzących. Wiara w Boga dla wielu z nas to niewiele więcej niż pozostałości. Czujemy skutki aktywności religijnej z przeszłości, ale nasza własna świadomość graniczy z agnostycyzmem. W przyziemnej codzienności rzadko obecne jest żywe odczucie Boga. Bóg nadal ma miejsce w naszych kościołach, ale wszędzie indziej otrzymuje tego miejsca bardzo niewiele.
Przed ponad stu laty Fryderyk Nietzsche ogłosił swoje sławne oświadczenie, że Bóg umarł, i miał na myśli nie tyle to, że Bóg umarł w niebie, ile to że Bóg nie ma już rzeczywistego znaczenia w życiu codziennym, pozostaje w nim jedynie jako pozostałość z przeszłości. Bóg umarł, ale Jego cień jest długi i „musimy jeszcze cień Jego zwyciężać”.
Współczesny badacz Philip Rieff powiada mniej więcej to samo. W jego opinii nasze pokolenie pozostaje z Bogiem w ambiwalentnej relacji: Bóg zniknął, ale nadal mamy Jego wizytówkę. Jest nieobecny, ale ze względu na naszą religijną przeszłość nadal jesteśmy z Nim połączeni. Następne pokolenia, twierdzi Rieff, nie będą miały nawet tej wizytówki.
Te obrazy: wiara jako pozostałość, religia jako szamotanie się z cieniem Boga i nieobecny Bóg, którego wizytówkę mamy nadal, opisują, przynajmniej w sporym przybliżeniu, nasze codzienne szamotanie się z wiarą i agnostycyzmem. Nadal mamy pewne doświadczenie Boga, choć rzadko jest ono tak ożywcze, by dzięki niemu rzeczywiście pić wodę żywą; takie z pierwszej ręki. Jeżeli Bóg wchodzi w ogóle w nasze codzienne doświadczenie, to najczęściej nie jest doświadczany jako żywa osoba, do której naprawdę zwracamy się osobiście, u której szukamy ostatecznej pociechy i oparcia, z którą związani jesteśmy jak przyjaciel z przyjacielem, jak kochankowie, jak dziecko z rodzicami.
Bóg doświadczany jest raczej jako religia, Kościół, filozofia moralna, wskazówka dla osobistej doskonałości, apel o sprawiedliwość, pragnienie właściwego zachowania się. Dla większości z nas wiara w Boga wygląda mniej więcej tak: Bóg to religia, a religia oznacza pewien sposób życia, w którym obowiązuje: uczęszczanie do kościoła, czerpanie wskazówek z Biblii, współżycie w monogamicznym małżeństwie; w którym nie wolno kłamać, oszukiwać i przeklinać oraz należy przestrzegać zasad demokratycznych, mieć właściwy gust, być sympatycznym dla innych. Dla większości z nas zatem Bóg jest raczej zasadą moralną i intelektualną niż osobą. Nasze zaangażowanie w tę zasadę może być bardzo różne, od gorącego entuzjazmu, dzięki któremu ludzie są gotowi umrzeć za sprawę, aż po nieokreśloną nostalgię, wedle której Bóg i religia otrzymują taki sam status i znaczenie jak rodzina królewska w Anglii, to znaczy są symbolicznym punktem odniesienia dla pewnego sposobu życia, ale praktycznie nie mają znaczenia w codziennych działaniach. Nie to zresztą jest najgorsze, najgorszy jest brak wyraźnego dowodu, iż ktokolwiek jest zainteresowany samym Bogiem. Jesteśmy zajęci zaletami moralnymi, sprawiedliwością, właściwym postępowaniem, a może nawet budowaniem wspólnoty mającej na celu kult, wsparcie i sprawiedliwość, lecz koniec końców wiele świadczy o tym, że filozofia moralna, ludzkie instynkty i nieukrywany interes własny mają większe znaczenie dla umotywowania tych działań niż miłość i wdzięczność, które płyną z osobistej relacji z żywym Bogiem. Dlatego Bóg jest często nieobecny nie tylko w naszym życiu publicznym, lecz także w naszej działalności religijnej (i w religijnym zapale).
Wszystko to sugeruje, jak wspomniano wcześniej, że wśród nas, wierzących, niewiary jest więcej, niżby się wydawało. Bóg jest pozostałością, nerwicą, wizytówką, religią, sprawą... ale rzadko żywą osobą, która nas przenika, umacnia i kwestionuje, której realność dalece przewyższa realność naszego codziennego świata.
W dziele Wiedza radosna Nietzsche przedstawia ten problem. Szaleniec zapala latarnię i w jasny dzień rusza na zatłoczony rynek, wołając: „Szukam Boga! Szukam Boga!”. Ludzie na rynku kpią z niego: „Czyliż zginął? — spytał jeden. „Czyż zabłąkał się jak dziecko?” — rzekł drugi. — „Czy się ukrywa? Może boi się nas?”. Ludzie zakrzykują go i wyśmiewają. Wtedy szaleniec zwraca się do nich i krzyczy, że Bóg umarł! „Powiem wam! Zabiliśmy Go — wy i ja! Wszyscy jesteśmy Jego zabójcami. Lecz jakżeż to uczyniliśmy? Jakżeż zdołaliśmy wypić morze? Kto dał nam gąbkę, by zetrzeć cały widnokrąg? [...] Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami”. Potem szaleniec zamilkł, rozbił swoją latarnię o ziemię i oznajmił: „Przyszedłem za wcześnie. [...] Ten czyn jest im zawsze jeszcze dalszy niż gwiazdy najdalsze — a przecie sami go dokonali”. Zabili Boga!
Jak można zabić Boga? Nietzsche sugeruje w tej przypowieści, że niewiara, pewnego rodzaju ateizm, nie jest zjawiskiem charakterystycznym głównie dla ludzi spoza kręgu tych, którzy uważają się za wierzących, lecz przede wszystkim występuje wśród wierzących. Ujmując rzecz najprościej, problem niewiary i ateizmu polega nie tyle na tym, że pewni ludzie przeczą istnieniu Boga, ile na tym, że Bóg jest nieobecny w zwykłej świadomości i życiu wierzących, Bóg nie jest wystarczająco ważny dla tej zwykłej świadomości. W ten sposób, mówiąc słowami szaleńca z Nietzschego, „zabiliśmy Go”.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego Bóg nie jest już żywy w naszym zwyczajnym życiu i w naszej świadomości? Istnieją dwa możliwe wyjaśnienia; oba mają świadomych zwolenników i oba mogą współistnieć, gdyż tak do końca nie wykluczają się nawzajem.
Św. Jan od Krzyża napisał pewnego razu, że w naszym doświadczeniu milczenie Boga może się zdarzyć, dlatego że Bóg może być zaciemniony albo dlatego że my możemy być ślepi... przedmiot może być słabo widoczny, gdyż jest zbyt daleko lub przeszkadza nam słaby wzrok. Stosownie do tego Bóg może istotnie wycofać swoją obecność, żeby oczyścić naszą wiarę (ciemność), albo to my możemy mieć wątłe doświadczenie Boga, ponieważ z nami coś jest nie w porządku (ślepota). Tę pierwszą przyczynę św. Jan od Krzyża nazywa ciemną nocą duszy, tę drugą — niedostatkiem kontemplacji.
Nowsza debata teologiczna jest w gruncie rzeczy w znacznym stopniu spolaryzowana w konsekwencji tego właśnie rozróżnienia. Konserwatyści i liberałowie zgadzają się co do tego, że nasze dzisiejsze doświadczenie Boga znacznie odbiega od tego, jakie mogłoby być. Potem się różnią. Konserwatyści w zasadzie wywodzą cały problem z tego, co św. Jan od Krzyża nazwałby ślepotą: coś jest nie w porządku z naszym sposobem życia i to utrudnia doświadczenie Boga. Z drugiej strony liberałowie skłonni są rozumieć tę kwestię raczej według Janowego terminu ciemności: nasze doświadczenie Boga jest wątłe, gdyż jesteśmy oczyszczani i prowadzeni przez ciemną noc duszy ku dojrzalszemu doświadczeniu Boga. Kto ma rację? Ta sprawa wymaga oczywiście starannej oceny. Co więcej, obie interpretacje nie wykluczają się nawzajem. Zawsze, w każdym czasie będziemy się zmagać z wiarą i dlatego że Bóg istotnie nas wypróbowuje przez cofnięcie swej pocieszającej obecności, i dlatego że nigdy nie jesteśmy tak wierni, jak powinniśmy. Bóg jest zawsze częściowo zaciemniony, a my zawsze jesteśmy częściowo ślepi.
Nie jest moim celem komentowanie debaty i rozstrzyganie, czy nasze obecne doświadczenie Boga jest wątłe, dlatego że Bóg prowadzi nas ku głębszemu poziomowi wiary, czy też dlatego że z nami coś jest nie całkiem w porządku. Oba powody mają swoje znaczenie, ale ja chcę się skupić na tej drugiej przyczynie, na tym co z nami nie jest w porządku. Wybrałem tę drogę nie z tej przyczyny, że uważam pogląd konserwatywny za słuszniejszy od liberalnego, lecz dlatego że w ostatecznym rachunku nie możemy nic zrobić w sprawie wolności Boga, który zsyła na nas — lub nie — ciemne noce duszy. Możemy natomiast zrobić coś z naszym nastawieniem wobec Boga. Dlatego skupimy się na naszych zmaganiach z wiarą na tyle, na ile stanowią one zaniedbanie z naszej strony.
Co w nas odbiega od doskonałości tak dalece, że zagłusza i zamazuje nasze doświadczenie Boga? Jeśli każda epoka jest niepowtarzalna w swoim nieszczęściu, to jaki jest korzeń naszego braku szczęścia w religijnych zmaganiach? Gdy staramy się i wysilamy, by doświadczyć Boga, mniej to oczywiście dotyczy samej obecności lub nieobecności Boga, a bardziej obecności lub nieobecności Boga w naszej świadomości. Bóg jest zawsze obecny, ale my nie zawsze jesteśmy obecni przed Bogiem. Jak to ujęła pewna autorka rozważań duchowych: „Bóg nie jest bardziej obecny w kościele niż w barze, ale my z reguły bardziej jesteśmy obecni przed Bogiem w kościele niż w barze”.
Jezus rzekł: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). Świadomość Boga jest dla Niego związana z pewnym stanem umysłu i serca, a mianowicie z czystością serca. Klasyczni autorzy dzieł o duchowości zawsze utożsamiali czystość serca z kontemplacją. Staranie o oczyszczenie świadomości w celu lepszego doświadczenia Boga jest dążeniem do kontemplacji, do pełniejszego postrzegania. W dzisiejszej kulturze zachodniej — taka jest w skrócie teza tej książki — większość z nas cierpi na zanik zmysłu kontemplacji, na zamazanie samoświadomości. Bóg jest obecny przed nami, ale my nie jesteśmy obecni przed Bogiem. Brak nam kontemplacyjności i dlatego brak nam też żywego doświadczenia Boga. Zasłonięcie Boga w zwyczajnym postrzeganiu jest w ostatecznym rachunku niedostatkiem kontemplacji. Co to znaczy?
Jak to się stało, że nasza samoświadomość się zamazała? Właściwie dlaczego brakuje nam czystości serca?
Doświadczenie ma różne odcienie jakości, różne stopnie otwartości. Jesteśmy świadomi i obudzeni w większym lub mniejszym stopniu, a zatem Bóg może być wysoce obecny w wydarzeniu, ale my możemy być tak zajęci sobą i skupieni na swoich kłopotach, zawodach, zadaniach, marzeniach i nieustannych rozproszeniach, że możemy nie zauważyć tej obecności.
Rozczarowania, kłopoty, pilne zadania, rozpraszający pośpiech — narcyzm, pragmatyzm i nieopanowana nerwowość, jak je potem nazwiemy — poważnie ograniczają zasięg naszej świadomości w codziennym doświadczeniu. Zazwyczaj występuje wielki rozziew między tym, czego jesteśmy aktualnie świadomi, a tym co mogłoby być całkowicie dostępne naszej świadomości czy naszemu doświadczeniu. Zatem świadomość bądź nieświadomość Boga w zwyczajnym doświadczeniu zależy od jakości i głębi naszego zwyczajnego doświadczenia w ogóle. Możemy być uśpieni albo obudzeni, gdy Bóg się pojawia. Kontemplacja to właśnie kwestia tej cechy świadomości albo też jej braku w zwyczajnym życiu.
Kontemplacja to budzenie się. Ujmując to najprościej, kontemplować to doświadczać zdarzeń w pełni, we wszystkich aspektach. Biblijnie nazywa się to „oglądaniem twarzą w twarz”.Wedle tych słów — a moim zadaniem w tej książce jest wyłożenie tej właśnie kwestii — jesteśmy w stanie kontemplacji, gdy stoimy wobec rzeczywistości i doświadczamy jej bez ograniczeń i zniekształceń, które powstają na skutek narcyzmu, pragmatyzmu i zbytniej nerwowości. Być kontemplacyjnym znaczy być w pełni obudzonym na wszystkie wymiary zwykłego doświadczenia.
Klasyczni autorzy dzieł o duchowości zapewniają nas, że jeśli jesteśmy obudzeni na wszystko, co należy do sfery zwykłego doświadczenia, jeśli nasza zwykła świadomość nie jest zredukowana ani zniekształcona przez narcyzm, pragmatyzm lub nerwowość, będzie w niej obecne, obok wszystkiego, co składa się na doświadczenie, także poczucie nieskończoności, sacrum, Boga. Taka jest w skrócie teza tej książki. Gdy jesteśmy w pełni obudzeni na zwykłe doświadczenie, niesie ono ze sobą pewne „współodczuwanie” Boga. I odwrotnie, jeżeli nasza zwykła świadomość jest zredukowana i zniekształcona, kiedy nie jest kontemplacyjna, Bóg umiera w niej i ostatecznie także w naszych kościołach. Stąd też nasze zmagania z niewiarą, zmagania o uczynienie Boga bardziej rzeczywistym w zwykłym życiu, są w istocie rzeczy zmaganiem z kontemplacją. Czyż nie jesteśmy z natury kontemplacyjni? Czyż rozwój psychologii i nauk społecznych nie dał nam głębszego zrozumienia siebie samych? Czy nie łakniemy dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, samotności, pokoju i ciszy?
Jesteśmy z natury kontemplacyjni; psychologia i nauki społeczne istotnie wzbogaciły nasze rozumienie samych siebie, i bardzo łakniemy samotności i ciszy. Żadna z tych okoliczności nie oznacza jednak, że w naszym życiu codziennym jesteśmy kontemplacyjni. Oczywiste jest to, że nasze poczucie Boga jest nikłe, co musi oznaczać, że nasz zmysł kontemplacyjny jest tak samo wątły. A jeśli tak jest, dlaczego tak wiele czynników wydaje się wskazywać na coś przeciwnego?
Odpowiadając na to pytanie, należy oprzeć się pokusie zarówno przesadnej negacji naszej kultury, jak i braku krytycyzmu wobec niej. Skłonni jesteśmy stosownie do temperamentu być optymistami lub pesymistami, liberałami lub konserwatystami; analogicznie łatwo być ogólnie krytycznym lub ogólnie przychylnym przy ocenie jakiejkolwiek sytuacji. Przy krytycznej ocenie naszej kultury na pierwszym miejscu trzeba wskazać jej ambiwalencję. Kultura ma swoje mocne i słabe punkty, przy czym te słabe często okazują się odwrotną stroną mocnych. Z tymi potrzebnymi zastrzeżeniami pozwalam sobie jednak stwierdzić, że życie wewnętrzne i kontemplacja nie są jej mocnymi punktami. Teolog Jan Walgrave skomentował to tak: „Nasza epoka to nieomal spisek przeciwko życiu wewnętrznemu”.
Co tu się kryje? Nie chodzi oczywiście o rozmyślny spisek, przewrotnie i świadomie uknuty przez grupę mającą interes w niszczeniu wartości, lecz o przypadkowy zbieg okoliczności historycznych, zmowę przypadków, zbiegających się obecnie w historii Zachodu, a najprościej mówiąc, utrudniających nam życie w refleksji nad sobą.
Jakie siły spiskują przeciwko życiu wewnętrznemu? Pogląd uproszczony, dziś nader pospolity, głosi, iż współczesne zmagania z wiarą mają korzenie w zmianach społecznych lat sześćdziesiątych. Muzyka rockowa, Beatlesi, wojna w Wietnamie, narkotyki, rewolucja seksualna, dobrobyt i pojawienie się pierwszego pokolenia po poprzednim, które przeszło od biedy do bogactwa, nowe technologie, nowe możliwości podróżowania, anonimowość — sugerują wyznawcy tego poglądu — zmieniły naszą koncepcję rodziny, małżeństwa, moralności oraz Boga i religii. Życie w świecie zachodnim zmieniło się w ciągu ostatnich trzech dekad dość zasadniczo, a jednocześnie zagrożone zostały dawne poglądy na rodzinę i religię. Dzisiejsze problemy z wiarą są zatem zakorzenione w zmianach społecznych, jakie nastąpiły za życia ostatnich pokoleń.
Jest to zbytnie uproszczenie. Gdy szaleniec Nietzschego rozbijał swoją latarnię i krzyczał: „Bóg umarł, a my jesteśmy Jego zabójcami!”, proces mordowania, który miał na myśli, już przebiegał stopniowo, prawie niezauważalnie, przez całe stulecia. Każde pokolenie, które czuje, że Bóg umarł, znajduje się na końcu długiego procesu historycznego, w którym zabijano Boga nieświadomie, stopniowo, niezauważalnie, a często tymi samymi sposobami, które stosowano w celu podtrzymania Go przy życiu. To, że nasze pokolenie zmaga się z pewnego rodzaju ateizmem praktycznym, ma swój początek w zmianach, które nastąpiły w kulturze zachodniej wieki temu po narodzinach Renesansu i pojawieniu się nowożytnej nauki i filozofii. Wtedy zasiano ziarno, które wzrosło w pełni w naszym wieku i dlatego korzenie naszego obecnego kryzysu wiary mają odgałęzienia sięgające wiele stuleci wstecz.
Czym są te korzenie? Stanowią złożoną mieszaninę czynników historycznych, filozoficznych, kulturalnych, psychologicznych, moralnych i religijnych, które pojawiły się setki lat temu. Trzeba to jasno stwierdzić i mieć w świadomości, mimo że w tej skromnej książce nie zamierzam wszystkich czynników badać dokładniej. Zamiast tego dwa następne rozdziały posłużą zbadaniu, dlaczego to, co wyrosło w naszej kulturze z tych właśnie korzeni, spowodowało, że coraz trudniej nam nie być praktycznymi ateistami, chociaż nadal wyznajemy wiarę w Boga i chodzimy do naszych kościołów.
opr. aw/aw