Prawdziwa świętość "pachnie" - jest wyczuwalna dla otoczenia. Nie inaczej było w przypadku Jana Pawła II
Prawdziwa świętość „pachnie”, zachwyca, urzeka, przyciąga jak magnes i podoba się wszystkim. Tak było — i jest — ze świętością Jana Pawła II. W jego przypadku ma ona jeszcze dodatkowy walor. O dawnych bohaterach wiary czytamy w książkach, natomiast świętość Jana Pawła II widzieliśmy na własne oczy, a nasze dzieci słyszały o niej z naszych opowiadań. Realizm jego świętości to ogromna szansa do wykorzystania w duszpasterstwie, a także w życiu każdego z nas. Jest to wzór wyjątkowo bliski, wręcz namacalny, choć Papież zawiesił nam niezwykle wysoko poprzeczkę. A do tego jeszcze starał się nas przekonać, że jeżeli nie dążymy do świętości, nasze życie nie ma sensu.
Kościół od dawna zna pojęcie „fama świętości”. O kimś, kto zakończył świątobliwy żywot, mówi się, że zmarł „in odore sanctitatis” (w opinii świętości). Wyczucie świętości od zarania Kościoła miał lud chrześcijański i było ono na ogół niezawodne. Do tego stopnia, że to wierni obwoływali przykładnie żyjącego człowieka świętym. Ponieważ jednak czasami dochodziło do nadużyć, Kościół hierarchiczny wziął sprawy w swoje ręce i ustalił procedury kanonizacyjne.
Rozpoznanie świętości wielkich ludzi przez lud Boży nigdy nie nastręczało trudności, a ostatnio ta intuicja objawiła się na pogrzebie Jana Pawła II, kiedy to wierni zaczęli się domagać: „Santo subito!” (Święty natychmiast). Prawdę mówiąc, nietrudno jest stwierdzić czyjąś świętość, bo jej promieniowanie jest odbierane przez wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś wierzy, czy nie. Historia Kościoła zna liczne tego przykłady. Św. Franciszek swoją świętością i pokorą zawstydził papieża i zdołał pociągnąć wielu naśladowców. Św. Alojzy Orione tak oddziaływał na otoczenie, że nawet nieufni wobec Kościoła przedstawiciele elity intelektualnej klękali przed nim i całowali w rękę. Św. Maksymilian Maria Kolbe tak emanował świętością, że robił wrażenie nawet na hitlerowskich zbirach.
W najnowszych czasach o Matce Teresie z Kalkuty i Janie Pawle II mówiło się już za życia, że są świętymi, a opinie te podzielali nie tylko katolicy. Ciekawe, że do tej właśnie intuicji ludu Bożego, a nie do kategorii teologicznych czy do licznych przejawów świętości Jana Pawła II, odwołał się jego biograf Andrea Riccardi. Zapytany przeze mnie, na czym polegała wielkość Jana Pawła II, odpowiedział: „Myślę, że lud Boży uchwycił jego wielkość już za życia, tłumnie wychodząc na place i gromadząc się na szlakach jego przejazdu. W chwili jego śmierci miliony mężczyzn i kobiet w pobożnym milczeniu i w olbrzymich kolejkach czekały, aby go uczcić choć przez chwilę. To pokazało dobitnie całą jego wielkość”.
Ta odpowiedź wybitnego biografa papieskiego nie była unikiem, choć można by ją skontrować uwagą, że gromadzą tłumy także źli ludzie i złe idee. Jednak w przypadku Jana Pawła II, poza nielicznym głosami sprzeciwu skierowanymi do prowadzących proces beatyfikacyjny, osąd świata był jednogłośny: ten człowiek zasługuje na miano świętego.
Wielkość i świętość Jana Pawła II rozpoznaliśmy bez trudu, a proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny w sposób pogłębiony i piękny nam te jego przymioty uzasadnił. W przypadku każdego świętego najlepiej wyraża to pojęcie „heroiczność cnót”, które oznacza ponadprzeciętną, trwałą zdolność w zachowywaniu przykazań, szczególnie w trudnych momentach życia. Dotyczy to cnót teologalnych — wiary, nadziei i miłości, jak również cnót moralnych — roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa. Proces beatyfikacyjny ma wykazać, że życie kandydata na ołtarze było wyjątkowe i przykładne. Ma pokazać — jak mawiał papież Pius XI — że „jego świętość polegała na zwykłych rzeczach, dokonywanych w niezwykły sposób”.
W przypadku Karola Wojtyły niezwykłe było to, w jaki sposób odnosił się do ludzi. Ks. Sławomir Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, dzieli się podczas różnego rodzaju spotkań kapitalną obserwacją, niemal wszyscy świadkowie w procesie beatyfikacyjnym Karola Wojtyły podkreślali, że nie patrzył on w zwykły sposób na swego rozmówcę. W każdym człowieku dostrzegał coś więcej — obraz i podobieństwo Boga.
W Dziejach Apostolskich czytamy o znakach, jakie Apostołowie czynili w imię Jezusa w pierwotnym Kościele: „Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich” (5, 15). Podobnie działo się prawie dwa tysiące lat później, kiedy do Jana Pawła II przynoszono chorych, a on ich wyróżniał: mieli miejsce najbliżej Papieża, zawsze znajdował dla nich czas. Niektórzy pod wpływem dotyku Ojca Świętego doznawali łaski uzdrowienia. Ale nie tylko chorzy, lecz wszyscy wierni chcieli, by padł na nich cień Piotra. Chociaż oczekiwania i pragnienia były od początku pontyfikatu większe. Wierni tak się „rozbestwili”, że koniecznie chcieli go dotknąć.
Mamy zapewne w pamięci charaterystyczne sceny z różnych miejsc, gdzie pojawiał się Papież: las rąk wyciągniętych w kierunku Ojca Świętego i ludzie garnący się do niego. Każdy chciał dotknąć świętości.
Kiedyś młoda zakonnica z Myanmaru, dawniejszej Birmy, zapytała Jana Pawła II, co robić, żeby zostać świętym. On rozpostarł ramiona, objął ją i przytulił. Nic nie powiedział. Dla Jana Pawła II świętość to było otwarcie serca na drugiego człowieka.
Karol Wojtyła od dzieciństwa zmierzał prostą drogą do świętości, wykazując nadzwyczajną pobożność i praktykowanie cnót chrześcijańskich w stopniu doskonałym. Mimo tragicznych doświadczeń (śmierć najbliższych, druga wojna światowa) nie buntował się przeciwko Bogu, wszystko potrafił odczytać jako wolę Bożą. Był lubiany przez kolegów, jednak pozostawał inny i oni potrafili to uszanować. Gdy kiedyś jeden z nich powiedział brzydkie słowo w obecności Wojtyły, to koledzy sprawili mu lanie, bo, jak argumentowali, „przy Lolku nie można przeklinać”.
Kiedy był na studiach w Krakowie, nie poddał się urokom wielkiego miasta. Koledzy od razu wyczuli jego odmienność, a na drzwiach jego pokoju, dla zgrywy, przylepili kartkę: „Karol Wojtyła, początkujący święty”.
Również jako młody ksiądz wyróżniał się nieprzeciętnymi walorami. Jego pierwszy proboszcz — ks. Kazimierz Buzała po roku pracy w Niegowici wystawił mu wspaniałe „świadectwo moralności”. Kiedyś ksiądz ten skarcił wikariusza Wojtyłę za to, że nie wziął pieniędzy za pogrzeb od biednej rodziny, ale nie skrywał do niego żalu i wystawił mu świadectwo, które mogłoby być brane pod uwagę w procesie kanonizacyjnym, gdyby ksiądz proboszcz jeszcze żył. Wymienienie dokonań i cnót młodego wikariusza ks. Buzała kończy zdaniem: „Wzór kapłana świętego i nieskazitelnego”. Świadectwo nosi datę 22 sierpnia 1949 r. Ks. Karol Wojtyła miał wówczas 29 lat.
A jaki był jako biskup? Niech przemówi świadectwo Marii Okońskiej, zamieszczone w książce Krzysztofa Tadeja „Blask świętości”. Wspominała ona swoją rozmowę o abp. Wojtyle z ks. Stanisławem Dziwiszem. „Nagle spytałam go: «jaki on jest?». Ksiądz Staś popatrzył na mnie i stwierdził: «Pani Marysiu, gdyby dzisiaj umarł, to jutro już możemy zaczynać proces beatyfikacyjny!». «To on jest aż tak święty?» — spytałam. A ksiądz Staś Dziwisz z całym przekonaniem powiedział: «Tak, on jest aż tak święty»”.
Sama Maria Okońska o tej świętości szybko się przekonała, kontaktując się z kard. Wojtyłą, a potem papieżem Janem Pawłem II. Po kanonizacji Ojca Pio powiedziała do Jana Pawła II: „«Ojcze Święty, dzisiaj dokonała się niesamowita rzecz». «Co się stało?» — spytał. «Święty kanonizował świętego!» — dodałam. Nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął. Ponieważ przy Papieżu czułam się szalenie swobodnie, mówiłam dalej: «Są święci, którzy nie są geniuszami, tak jak św. Jan Vianney — proboszcz z Ars, lub odwrotnie — są geniusze, którzy nie są świętymi, tak jak np. Adam Mickiewicz». Papież patrzył na mnie i nie wiedział, do czego zmierzam. A ja dodałam: «A ty, Ojcze Święty, jesteś i geniuszem, i świętym!». Papież roześmiał się”.
Po śmierci Jana Pawła II dowiedziałem się, że w „Acta Apostolicae Sedis” opublikowano oficjalny zapis ostatnich dni choroby, zgonu i pogrzebu Jana Pawła II. Kierowałem wówczas redakcją publikacji papieskich w świeckim wydawnictwie Edipresse Polska. Zapragnąłem, aby ten numer oficjalnego organu watykańskiego, podającego treści najbardziej wiarygodne, podarować polskim czytelnikom. Po wielu trudach udało się wszystko załatwić od strony formalnej i finansowej. Nic już nie stało na przeszkodzie, by doszło do wydania. Gdy włoski oryginał dotarł do moich rąk, w pierwszej chwili byłem zdruzgotany. Sprawozdanie z ostatnich dni Ojca Świętego mieściło się zaledwie na czterech stronach. Nie było tam nic więcej, co w dniach żałoby ukazało się w mediach. Resztę książki zajmowały składy delegacji uczestniczących w pogrzebie Jana Pawła II oraz telegramy i listy kondolencyjne nadesłane przez monarchów, przedstawicieli rządów i przywódców religijnych. Zacząłem je czytać bez przekonania jako nudną, jak przypuszczałem, oficjałkę i nagle doznałem olśnienia. To, co miało być najsłabszą stroną publikacji, okazało się w niej najcenniejsze. To była wręcz rewelacja. Największe satrapy, obok nich wielcy tego świata i reprezentanci różnych religii o Papieżu pisali z ogromnym szacunkiem, z nutą poezji, wręcz z czułością i miłością, jako przywódcy duchowym świata, głosie sumienia, świętym. Oto przywódca libijski, płk Muammar Kaddafi napisał: „Straciliśmy Jego Świątobliwość Jana Pawła II Papieża, który został przyjęty z wielką radością przez niebo i którego brakuje teraz ludziom na ziemi. Ojciec Święty Jan Paweł II był człowiekiem sumienia, ducha i humanizmu”. W pierwszej chwili skłonny byłem uznać niektóre głosy za przejaw cynizmu, ale zaraz pomyślałem, że wszystko jest w porządku. Po śmierci Jana Pawła II cały świat zwracał Papieżowi miłość, którą on mu dał. Ta publikacja to niezwykłe świadectwo, a właściwie zbiór świadectw o świętości Papieża, dane przez ludzi różnych religii i wyznań chrześcijańskich, agnostyków i niewierzących, pokazujące, jak ceniona jest świętość.
Wyznawcy innych religii dziwili się nawet, że my, katolicy, potrzebujemy oficjalnego uznania świętości, która w przypadku Jana Pawła II jest tak oczywista.
Kiedyś, w pierwszych latach pontyfikatu, Ojciec Święty odwiedził watykańską Kongregację ds. Kanonizacyjnych. Przy tej okazji powiedział: „Nie sztuka wejść tu za życia, ale sztuka wejść po śmierci”. Jan Paweł II był człowiekiem pełnym pokory i skromności i na pewno nie pomyślał o sobie. Jednak nieodpracie nasuwa się myśl, że jemu ta sztuka się udała.
Oby jego kanonizacja nie była tylko sentymentalnym przeżyciem budzącym dumę narodową, ale impulsem dla jego rodaków do pracy nad sobą i do zgłębiania papieskiego nauczania. Ta kanonizacja to dar Opatrzności, ale także wyzwanie.
opr. mg/mg