Stanisław wiedział, że choć rodziców ma bardzo pobożnych (czy aby na pewno? – zapytalibyśmy dzisiaj), nie otrzyma zgody na wstąpienie do zakonu. Nieugięci byli również jezuici, którzy nie przyjmowali kandydatów bez rodzicielskiego błogosławieństwa. Nie pomogła interwencja u legata papieskiego. Stanisław zdecydował się więc na ucieczkę.
„...pewnego poranka, po przyjęciu Komunii Świętej, opuścił Wiedeń bez wiedzy swojego opiekuna i swojego brata. Wyrzekł się dość znacznej ojcowizny, pozostawił odzież, której używał w domu i w szkole, a przyodziawszy płócienne i pospolite odzienie, z kijem w ręku udał się w drogę jak zwyczajny ubogi prostak. Tylko Bóg wie, co będzie z nim dalej, ufamy jednakże, że to wszystko się stało nie bez natchnienia Bożego. Był zawsze taki stały w swoim postanowieniu, iż wydaje się nam, że w tym wypadku działał pod wpływem łaski, a nie z jakiegoś chłopięcego kaprysu”.
List ten, z datą 1 września 1567 r., wysłał za „uciekinierem” przełożony domu jezuitów w Wiedniu. Adresatem był generał zakonu – św. Franciszek Borgiasz. Tymczasem zbieg, który „działał pod wpływem łaski”, był już od dwudziestu dni w drodze. Kierował się jednak nie do Rzymu, gdzie rezydował generał, ale do Augsburga – do niemieckiego prowincjała św. Piotra Kanizjusza. Gdy go tam nie zastał, ruszył do Dylingi w Bawarii. Po kilkunastu tygodniach, mając za sobą 650 kilometrów marszu, szlachetnie urodzony młodzieniec został przyjęty (na próbę) do wymarzonego zakonu. Przeznaczono go do służby w konwikcie: miał sprzątać pokoje i pomagać w kuchni.
Z Rostkowa w wielki świat
Kim był ten „chłopiec wiekiem i roztropnością mężczyzna”, jak go dalej w swym liście określa wiedeński przełożony? Stanisław Kostka, syn kasztelana zakroczymskiego, siostrzeniec wojewody mazowieckiego, kuzyn biskupa chełmińskiego. Urodził się 28 grudnia w Rostkowie, położonym 4 kilometry od Przasnysza, w diecezji płockiej. Rodzice nie rozpieszczali ani Stasia, ani jego pięciorga rodzeństwa. Z relacji najstarszego syna Pawła wiemy, że „rodzice chcieli, byśmy byli wychowani we wierze katolickiej, zaznajomieni z katolickimi dogmatami, a nie oddawali się rozkoszom. Co więcej, postępowali z nami ostro i twardo, napędzali nas zawsze – sami, jak i przez domowników – do wszelkiej pobożności, skromności i uczciwości, tak żeby nikt z otoczenia, z licznej również służby, nie mógł się na nas skarżyć o rzecz najmniejszą. Wszystkim, tak jak rodzicom, wolno nas było napominać, wszystkich jak panów czciliśmy”.
W przypadku małego Stanisława rygorystyczne wychowanie spotkało się z niezwykłą wrażliwością. W rodzinie pamiętano, by Stasia nie wystawiać na próbę zbyt brutalnych zabaw, a jego ojciec podczas przyjęć wzywał gości do umiaru, ponieważ jego syn może zemdleć. Późniejsi hagiografowie Świętego podkreślają szczególne wyczulenie Stanisława na grzech. Nie trzeba dodawać, że jest to cecha wielu dzieci, o czym, niestety, bardzo często zapominają dorośli.
W wieku 14 lat Stanisław wraz ze swym bratem Pawłem i wychowawcą Janem Bilińskim zostają wysłani do Wiednia. Spędzą tam trzy lata, aż do pamiętnej ucieczki Stanisława. Dla młodego Polaka był to czas nie tylko intensywnej nauki, ale przede wszystkim rozwoju duchowego. Poświęcał wiele godzin na rozmyślania, modlitwę, post. W ciągu dnia pochłaniała go nauka, ale noce należały do Boga. Jego koledzy widzieli go pogrążonego w modlitwie i umartwieniu. Nie podobało się to wielu. Bernard Maciejowski (późniejszy kardynał i prymas Polski) po śmierci Kostki wyznał, że wraz z innymi kolegami posuwał się nawet do kopania Stanisława, gdy ten leżał krzyżem na ziemi (!). Wyzwisk nie szczędził nawet rodzony brat, który wraz z wychowawcą usiłował słowem, a potem biciem „wyleczyć” Stasia ze zbytniej pobożności. Nie pomogły też lekcje tańca i wejście w wir światowego życia. Młodszego syna Jana Kostki bardziej pociągała kontemplacja niż studenckie rozrywki. Na docinki reagował słowami: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć”.
Nie wiadomo, czy to intensywność pobożnych praktyk, czy problemy z nieprzychylnym otoczeniem spowodowały nagłą chorobę Stanisława w grudniu 1565 r. Mieszkał on już wówczas w domu, którego właścicielem był luteranin. Nie wpuścił on katolickiego księdza z wiatykiem do umierającego. Wtedy to, jak relacjonował sam Stanisław, w jego pokoju zjawiła się w towarzystwie dwóch aniołów patronka dobrej śmierci – św. Barbara, która przyniosła mu Komunię św. Potem pojawiła się Matka Boża i położyła mu na ręce Dzieciątko. Od Niej uzyskał uzdrowienie wraz z poleceniem, by wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.
Stanisław wiedział, że choć rodziców ma bardzo pobożnych (czy aby na pewno? – zapytalibyśmy dzisiaj), nie otrzyma zgody na wstąpienie do zakonu. Nieugięci byli również jezuici, którzy nie przyjmowali kandydatów bez rodzicielskiego błogosławieństwa. Nie pomogła interwencja u legata papieskiego. Stanisław zdecydował się więc na ucieczkę.
Został – ale już nie na próbę
Jego podróż do Augsburga, a potem do Dylingi, obrosła wieloma legendami. Faktem jest jednak, że spowiednik przyszłego świętego zeznał, iż jego penitent zwierzył mu się, iż w drodze otrzymał Komunię św. z rąk anioła, gdy nie mógł jej przyjąć w kościele protestanckim. Możemy sobie wyobrazić, jak bardzo musiał cierpieć, widząc gorszące spory między chrześcijanami. Sam przecież pochodził z Mazowsza, które wyróżniało się przywiązaniem do katolicyzmu. Była to jedyna dzielnica polska, gdzie nie było protestantów ani wśród panów, ani wśród szlachty.
Tymczasem w Dylindze zakon jezuitów przeżywał krytyczne chwile. Habit zrzucili i przeszli na protestantyzm dwaj zakonnicy, w tym jeden Polak. Nie usposobiło to pozytywnie pozostałych do młodego kandydata z Polski. Mimo to Piotr Kanizjusz pozwolił mu zostać – na próbę. Wyszedł z niej zwycięsko, skoro już pod koniec października 1567 roku niemiecki prowincjał skierował Stanisława do Rzymu. Młody Kostka zamieszkał w nowicjacie mieszczącym się przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale. Śluby zakonne przyjął na początku 1568 r. Zrealizował swoje marzenie, ale nic nie zapowiadało, że tak krótko będzie się nim cieszył. Latem w rzymskim nowicjacie gościł Piotr Kanizjusz, który w specjalnych konferencjach zachęcał nowicjuszy, by tak spędzali każdy miesiąc, jakby miał to być ostatni w ich życiu. Kostka tak to skomentował: „Dla wszystkich ta nauka świętego męża jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu”. Nikt nie wziął poważnie tych słów, dopóki Stanisław nie zachorował. 10 sierpnia poczuł się źle, prosił jednak w modlitwie, by mógł umrzeć w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W wigilię tego święta nastąpił gwałtowny atak malarii. Gdy opatrzono go sakramentami poprosił, by go położono na podłodze. Przeprosił wszystkich, a gdy mu podano różaniec, ucałował go i wyszeptał: „To jest własność Najświętszej Matki”. Chwile konania napełniły wszystkich ogromną wiarą. Umierający, pytany, czy boi się śmierci, odparł: „Mam ufność w miłosierdziu Bożym i zgadzam się najzupełniej z wolą Bożą”. Po tych słowach jego twarz zajaśniała blaskiem, powiedział, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą.
Nie ustalono, czy śmierć nastąpiła już po północy. Z pewnością jednak św. Stanisław śpieszył się na uroczystość Matki Bożej do nieba. Naoczny świadek o. Warszewicki zanotował tylko, że kiedy podano Stanisławowi obrazek Matki Bożej, już nie zareagował. Wiadomość o tak pięknej śmierci szybko rozeszła się po Rzymie.
Zachwycił świat
18-letniemu Stanisławowi urządzono piękny i uroczysty pogrzeb. Ciało przybrano kwiatami i włożono do drewnianej trumny, co było rzadkim wyjątkiem w zakonie. W czasie pogrzebu do Rzymu przybył Paweł Kostka z poleceniem od ojca, aby za wszelką cenę sprowadził brata do domu. Paweł nie zabrał jednak nawet martwego ciała. Cześć, jaką oddawali zmarłemu Stanisławowi rzymianie, stała się powodem nawrócenia jego brata. Po powrocie do domu rodzinnego ufundował w Przasnyszu kościół i klasztor obserwantom.
Stanisława Kostkę już w momencie śmierci uznano za świętego. Przekonanie to utwierdziło otwarcie w 1600 r. trumny z jego szczątkami, które nie uległy rozkładowi. Pięć lat później papież Paweł V zezwolił na oddawanie zmarłemu czci publicznej. W 1674 r. Klemens X ogłosił Stanisława Kostkę jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Księstwa Litewskiego, wcześniej zgadzając się na odprawianie Mszy św. i oficjum brewiarzowego ku czci Sługi Bożego. Te fakty Stolica Apostolska uznała za akt beatyfikacji. Kanonizacji dokonał Benedykt XIII w 1726 r. Było to potwierdzenie kultu polskiego Świętego, którego sława dzięki jezuitom niosła się po całym świecie. Piotr Skarga, który krótko po śmierci Kostki zapukał do rzymskiego nowicjatu jezuitów, w swoich „Żywotach świętych...” zanotował: „Ja sobie za największy cud poczytam i jego niebieskiej chwały doznaję, iż go po wszystkich królestwach i na Nowym Świecie Pan Bóg wsławił i ludzkie serca do niego obrócił, iż go z wielką czcią wszędzie za Świętego przyjmują i do swoich potrzeb używają. Rzym naprzód pełen czci tego Świętego, skoro z dozwolenia papieskiego obraz jego jawnie w kościele u grobu jego lampami i z powagą a ozdobą przystojną wystawiono, tak się wiele z nabożnym sercem ku temu Świętemu ludzi u grobu zebrało, iż mało było pięć tysięcy obrazków twarzy jego, które im rozdawano, i wielom się nie dostało. Wszystek Rzym i włoska ziemia cudów jego doznaje. Niektórzy przesłodką wonność u grobu jego uczuli; drudzy do niego się uciekając, zdrowie i inne potrzeby do Pana Boga odnoszą”.
... i rodaków
Stanisław Kostka cieszył się też wielkim nabożeństwem w Rzeczypospolitej. Król Jan Kazimierz był przekonany, że to dzięki modlitwom przed cudownym obrazem Świętego w kościele w Lublinie (dzisiaj katedralnym) wojsko polskie odniosło zwycięstwo pod Beresteczkiem w 1651 r. Wstawiennictwu Świętego możemy zawdzięczać – wedle słów o. Oborskiego, który widział św. Stanisława Kostkę w obłokach, jak błagał Matkę Bożą - zwycięstwo pod Chocimiem w 1621 r.
Kult osłabł po kasacie zakonu jezuitów, ale odrodził się w drugiej połowie XIX i na początku wieku XX, kiedy to św. Stanisława obrano spontanicznie patronem polskiej młodzieży.
Niewiele pozostało pamiątek po Świętym w Polsce. W Rostkowie, miejscu urodzenia, nie zachował się nawet ślad po dworze jego rodziców. W XVIII wieku jezuici zbudowali w Rostkowie kościół, który istniał do 1861 r. Obecna świątynia pochodzi z 1900 roku, zbudowano ją z ofiar całego Królestwa Kongresowego. Uroczyście obchodzono w 1926 r. 200-lecie kanonizacji. Wtedy to do kościoła św. Stanisława Kostki w Rostkowie sprowadzono z Rzymu relikwie Świętego. W latach 1967-68 odbyły się tu centralne uroczystości związane z 400-leciem śmierci Stanisława Kostki. Dopiero wówczas została erygowana parafia.
Według danych z 1996 r. w Polsce są tylko 63 kościoły mające za patrona św. Stanisława Kostkę. Kult jakby osłabł. „Być może przyczyniło się do tego przeniesienie liturgicznego wspomnienia św. Stanisława z 13 listopada na 18 września” – uważa ks. Stanisław Markowski, obecny proboszcz w Rostkowie.
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
W poszukiwaniu pamiątek po św. Stanisławie trzeba udać się do Wiecznego Miasta, a wcześniej do Wiednia. Dawny pokój w domu luteranina Kimberkera, w którym mieszkał Kostka, zamieniony został na bogatą, barokową kaplicę. W ołtarzu wisi obraz przedstawiający scenę Komunii św. udzielanej Stanisławowi przez św. Barbarę oraz objawienie Matki Bożej z Dzieciątkiem.
Także rzymska cela św. Stanisława została zamieniona na kaplicę. Polscy pielgrzymi podziwiają w niej przepiękną rzeźbę PierreŐa Le Gros, wykonaną z kolorowego marmuru w 1703 roku. Przedstawia ona Świętego w chwili śmierci, z obrazkiem Matki Bożej w dłoniach. Kaplica zrobiła ogromne wrażenie na Cyprianie Kamilu Norwidzie, którego wiersz wykuto pod obrazem Matki Bożej rzucającej róże św. Stanisławowi:
W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru –
Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,
Myśląc, że Święty we śnie zwrócił twarz od muru,
I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,
I wstać chce – i po pierwszy raz człowieka zwodzi. –
Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek
Królowej Nieba, która z świętych chórem schodzi
I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek.
– Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą,
Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą.
Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
W którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie,
Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
Upaść ma jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
I nie zleciała dotąd na ziemię - i leci ...
W kościele św. Andrzeja na Kwirynale znajduje się kaplica z grobem św. Stanisława Kostki. Tutaj gromadzą się Polacy na Mszy św. Bardzo często bywali tu kard. Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia i kard. Karol Wojtyła. Ten ostatni u grobu św. Stanisława mówił w 1970 r.: „Módlmy się o to, ażebyśmy umieli być pasterzami tej [polskiej] młodzieży; ażebyśmy umieli ją rozumieć, żebyśmy umieli jej słuchać tak do głębi, według tego, co się odzywa z samego dna duszy. I żebyśmy umieli - tak ją słuchając, tak ją rozumiejąc – prowadzić ją, wskazywać drogę...”.
Źródło: Gość Niedzielny 32/2000