Kim była siostra Faustyna? Dlaczego "Dzienniczek" to coś więcej niż zapis romantycznej miłości Jezusa i świętej? Co oznaczają "mistyczne zaślubiny"?
Pisany w ukryciu, dziś znany na całym świecie — Dzienniczek to coś więcej niż zapis romantycznej miłości Jezusa i świętej; orędzie o Boskim miłosierdziu to również „deska ratunku” dla ludzi i w pewnym sensie — dla Boga.
Warto zapoznawać się ze św. Faustyną[1] z Dzienniczkiem w jednej ręce, a biografią świętej autorstwa Ewy Czaczkowskiej w drugiej[2]. Dzięki temu czytelnik otrzymuje zarówno „duszę”, jak i „ciało” zakonnicy, co jest tym cenniejsze, iż w notatniku przeżyć czcicielki Bożego Miłosierdzia nie została zachowana chronologia wydarzeń. Rzetelna praca dziennikarska autorki biografii świętej pozwala zestawić wewnętrzne doznania z danymi biograficznymi, tak że jesteśmy w stanie śledzić jej drogę ku świętości na tle tego, co zewnętrznie uchwytne: czasu i miejsc, w których przebywała. Z taką dokładnością, że punkt kulminacyjny — mistyczne zaślubiny — możemy wskazać co do godziny (Wielki Piątek, 26 marca 1937 roku, godzina jedenasta).
Właśnie takie połączenie — niewidocznego dla wielu przebogatego świata przeżyć wewnętrznych z wydarzeniami i miejscami zewnętrznymi — tym bardziej wstrząsa, że przecież mamy do czynienia z osobą niemalże nam współczesną: to nie legendarny opis z zamierzchłych czasów, święta nie spadła z nieba, lecz z ziemi, i to polskiej. Być może również dziś ulicami naszych miast przechadza się ktoś, kto kroczy drogą za Panem aż do najwyższych szczytów zjednoczenia z Nim, a my mijając go nie zdając sobie z tego sprawy; a może — oby! — jest odwrotnie: to przechodzący obok nas przechodnie zadziwiliby się, gdyby odkryto przed nimi tajniki naszych dusz. Chyba że zostalibyśmy postawieni w stan oskarżenia przez dzisiejszych epigonów Ludwika Feuerbacha, dla których Bóg jest projekcją człowieka.
Ale przecież także wierzący niechętnie przyjmują do wiadomości prawdziwość prywatnych objawień, jakby Pan Bóg pozostawał zamknięty — a zatem bezpieczny, niemal martwy, „oswojony” — w objawieniach publicznych. Również w Faustynie widziano histeryczkę i fanatyczkę, a choć ona sama, zbyt rozsądna i pragmatyczna wiedziała, że nie ulega halucynacjom, jednak pytała: „Jezu, czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie? Bo mówią mi przełożeni, że bywają złudzenia i widma różne” (Dz. 54)[3]. A nawet — za radą rzekomego anioła, co wiemy z informacji ks. Sopoćko — spaliła pierwszą wersję wspomnień. Musiało czy nie — w każdym razie upłynęło niemal pół wieku, nim objawienia podarowane Sekretarce Bożego Miłosierdzia (czy raczej nam przez nią) zostały uznane przez Kościół.
Faustyna to jedna z największych mistyczek, której doświadczenie można zestawić — by dostrzec komplementarność z jednej strony, a z drugiej różnice w komunikowaniu nadprzyrodzonego świadectwa — z takim na przykład św. Janem od Krzyża. Ten dzięki odebranej edukacji był w stanie przekładać doświadczenie na język filozoficzno-teologiczny, z kolei paradoksalnie święta-prostaczek o tyle może wydaje się współczesnym wiarygodniejsza, że nie odebrała ani wykształcenia (trzy klasy podstawówki!), ani nie znała teorii mistyki, więc wszystko, co zapisała, oparła jedynie na własnych przeżyciach oraz ich interpretacji dokonanej przez kierowników duchowych. A jednak teologowie duchowości nie wątpią, że chodzi o tę samą drogę: od nocy zmysłów i ducha, przez duchowe zrękowiny aż do duchowych zaślubin, czyli przebóstwiającego zjednoczenia duszy z Bogiem: „zlane są serca nasze w jedno” (Dz. 1024).
Przy czym, co godne podkreślenia, o tyle Faustyna wydaje się bardziej „demokratyczna” (jak Bóg, który nie rezerwuje dostępu do siebie kaście uprzywilejowanych), że po autora Drogi na Górę Karmel nie każdy sięgnie, a z Dzienniczka skorzystają wszyscy, zarówno prości, jak ci z profesorskimi tytułami (jeśli tylko pozostali Bożymi prostaczkami). Wyczytają tam, że drogą do przebóstwienia — w czasie którego Bóg łączy się tak ściśle z człowiekiem, że ten, mimo iż nie przestaje być stworzeniem, staje się „jak Bóg” — jest zjednoczenie ludzkiej woli z Boską. Mało się o tym mówi, a szkoda — korzystają z tego zaniedbania zarówno ateizm, jak i New Age, oba bowiem stanowią wybór bycia jak Bóg, ale bez Boga. Ale oddajmy głos autorce jednej z najpoczytniejszych książek świata, która czuła, że jest przemieniona w Niego, zgodnie zresztą z modlitwami o przebóstwienie, jakie do Niego zanosiła. Drogę ku największej z możliwych bliskości stworzenia ze Stwórcą widziała nie w objawieniach czy darach, ale w miłości oraz wynikającym z niej posłuszeństwie woli Boga:
„Świętość i doskonałość moja — pisała bez fałszywej skromności — polega na ścisłym zjednoczeniu woli mojej z wolą Bożą. Bóg nigdy nie zadaje gwałtu naszej wolnej woli. Od nas zależy, czy chcemy przyjąć łaskę Bożą, czy nie; czy będziemy z nią współpracować, czy też ją zmarnujemy” (Dz. 1107).
Również lekturze objawień prywatnych musi towarzyszyć świadomość tego, że nie są one gwałtem narzucone wizjonerowi, ale raczej stanowią właśnie owoc Bosko-ludzkiej współpracy. Papież-senior Benedykt XVI, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, podkreślał, że wizje nie są „nigdy zwykłymi «fotografiami» rzeczywistości pozaziemskiej, ale wyrażają także możliwości i ograniczenia podmiotu postrzegającego”, są więc „syntezą bodźca pochodzącego z Wysoka oraz możliwości, jakimi dysponuje podmiot postrzegający”, albo, innymi słowy, „podmiot współuczestniczy w istotnej mierze w kształtowaniu obrazu tego, co mu się ukazuje”. Nie zmniejsza to ich prawdziwości, paradoksalnie może nawet wzrasta wiarygodność tak rozumianego objawienia, które można widzieć jako „wcielenie” tego, co nadprzyrodzone, w świat danej osoby i jej wrażliwości. Warto z tej perspektywy podpatrywać wzruszającą romantyczność relacji pomiędzy Jezusem Oblubieńcem i Jego oblubienicą, zwaną przez Niego pieszczotliwie „Faustynką”.
Siostra Faustyna od Najświętszego Sakramentu potrafi przerwać pracę, by udać się do kaplicy i pytać Jezusa o to, co zrobić z krową, żeby mięso się nie zepsuło; z kolei Ukochany zamienia kartofle w zbyt ciężkim garnku w róże dla swojej ukochanej. Nazywa ją rozkoszą swojego serca, ma upodobanie w najdrobniejszym jej czynie, a przede wszystkim w jej sercu, które nazywa swoim niebem; z kolei sam chce spełniać każdą jej prośbę; mimo że chciałby — o mądrości i pokoro Boga! — okazać sprawiedliwość, jej ufność przeszkadza mu w tym (jedna z teologicznych tajemnic-perełek: „dla ciebie powstrzymam rękę karzącą, dla ciebie błogosławię ziemi” — Dz. 431). Dla niej właśnie stworzył piękny świat, o czym dowiedziała się spotykając Go nad brzegiem jeziora, z kolei w czasie innego tête-à-tête Wielbiciel zaproponował stworzenie dla niej nowego świata, jeszcze piękniejszego; zakochany w niej napawa się jej miłością, która jest dla Niego tak miła, „jak woń pączka róży w porannej porze, gdy jeszcze słońce nie zebrało zeń rosy” (Dz. 1546). Łączy się z nią tak ściśle, jak z żadnym innym stworzeniem, i jak przystało na zakochanego, jest o nią zazdrosny: gdy ona wybiera coś, co Jemu się nie podoba, On, jak sam mówi, zabiera jej serce, by zostało z Nim; gdy ona niesie kwiaty komuś, do kogo jej serce zbytnio się przywiązało, On czyni jej wyrzut.
Oświadcza się jej („chcę cię poślubić Sobie”, Dz. 912), ale potem będzie jej przypominać, komu ślubowała miłość. Sielankowy obraz namalowany w poprzednim akapicie trzeba więc koniecznie dopełnić o rys współuczestnictwa w cierpieniu Ukrzyżowanego; oblubienica nie opuści swojego Oblubieńca, od którego usłyszy: „Czekałem na ciebie, aby się podzielić cierpieniem, bo któż lepiej zrozumie cierpienie Moje, jak nie oblubienica Moja?” (Dz. 348). Przeżyje umieranie w duszy i w ciele; a być może najbardziej wstrząsający i „widowiskowy” jest właśnie kontrast pomiędzy „nieziemską” istotą obcującą wewnętrznie z Panem a rozkładającym się ciałem wydzielającym trupią woń. Kiedy s. Amata będzie po śmierci Faustyny przygotowywać relikwie, okaże się, że żebro przeżarte gruźlicą będzie się rozsypywać po dotknięciu; z kolei nad stawami trzeba będzie się sporo natrudzić, byśmy dziś mogli się modlić przed relikwiarzem przygotowywanym w „rękodzielniczym” procesie, który na szczęście wymknął się jeszcze spod biurokratycznej łapy Unii Europejskiej: „Kładłam kostkę na białej płóciennej serwetce — relacjonuje s. Amata — przykrywałam serwetką i uderzałam młoteczkiem” (Czaczkowska, s. 169).
Wybór Jana Pawła II okazał się momentem przełomowym w historii rozwoju kultu Miłosierdzia Bożego, którego apostołką, zgodnie z wolą Jezusa Miłosiernego, stała się prosta siostrzyczka. Misja św. Faustyny trwa po jej śmierci i będzie oczywiście trwać dopóty, dopóki ludziom potrzebna będzie „deska ratunku” miłosierdzia; a zatem — do końca świata, czyli, mówiąc językiem Dzienniczka, nim przyjdzie Sędzia Sprawiedliwy. Pamiętajmy, że tej samej zakonnicy dane było również odwiedzić piekło, którego wstrząsający — kto wie, czy nie najbardziej wstrząsający dla niektórych wierzących-wątpiących w piekło (w tym teologów!) — opis pozostawiła. Mówiąc żartem, nic tak nie uskrzydla wiary niektórych, jak dobra relacja z królestwa ciemności; a poważniej: jeśli piekło polegać może „na całoosobowym skurczu protestu przeciwko temu, że Bóg jest Miłością” (o. Jacek Salij), wtedy wołanie Boga, którego miłość nie jest kochana, staje się jeszcze głośniejsze: w pewnym sensie ostatnia „deska ratunku” została rzucona Bogu przez Boga, który oby został w końcu potraktowany przez człowieka miłosiernie, a niechby przynajmniej sprawiedliwie.
Dla współczesnych tak łatwo plączących pojęcia może to być szokiem, dlatego warto podkreślić i to, co powinno być oczywiste: otóż miłosierdzie nie równa się jednak pobłażliwość. Ukazujący się Jezus dyktował asystentce: „Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia Mojego, zginą na wieki. Sekretarko Mojego miłosierdzia, pisz, mów duszom o tym wielkim miłosierdziu Moim, bo blisko jest dzień straszliwy, dzień Mojej sprawiedliwości” (Dz. 965). Lepiej zatem spotkać się z Królem Miłosierdzia czy to w prywatnej izdebce, czy też w sanktuarium w Łagiewnikach odwiedzanym rokrocznie przez około dwóch milionów osób z niemal dziewięćdziesięciu krajów świata, gdzie znajduje się obraz Jezusa Miłosiernego i grób świętej. Tym bardziej, że wedle Jezusowych słów, właśnie św. Faustyna została wybrana, by przygotować świat na Jego ostateczne przyjście. Pożyjemy, zobaczymy, albo: umrzemy, a zobaczymy Pana; jedno z dwóch.
Tekst ukazał się w „Civitas Christiana” (2014) nr 10 pod tytułem: „Sekretarko mojego miłosierdzia, pisz!”
Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
Przypisy:
[1] W tekście konsekwentnie używam od początku imienia zakonnego, choć wiadomo, że przed wstąpieniem do Zgromadzenia przyszła święta nazywała się nie s. Faustyna, a Helena Kowalska.
[2] E.K. Czaczkowska, Siostra Faustyna. Biografia Świętej, Kraków 2012.
[3] Wszystkie cytaty za: Św. Siostra Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Kraków, [br].
opr. mg/mg
(obraz) |