"Ojcze nasz" to modlitwa każdego chrześcijanina. Nie wiemy, kiedy Jezus wypowiedział ją po raz pierwszy, ale na pewno wyraża ona jego synowską relację do Ojca
Przedmiotem naszej refleksji jest modlitwa Ojcze nasz[1]. Nie wiemy, kiedy i gdzie została ona wypowiedziana po raz pierwszy. Może na Pustyni Judzkiej podczas czterdziestodniowego pobytu Jezusa w tamtym miejscu? Może w ogrodzie Getsemani, do którego Jezus przychodził wielokrotnie? A może w skalnym załamaniu gdzieś nad jeziorem Genezaret lub na zboczach góry Tabor? Jezus wchodził do swojej „izdebki” — nadprzyrodzonej „czasoprzestrzeni” i zanurzał się w Ojcu, który widział Go w ukryciu. Nie był gadatliwy na modlitwie — skupiał się, wchodził w swoje wnętrze i trwał długie minuty i godziny w obecności Ojca, który rodził Go (i rodzi) nieustannie. Aż do osiągnięcia punktu kulminacyjnego swej modlitwy: oddania się Ojcu całkowicie, bez żadnych zastrzeżeń. „Ojcze, w ręce twoje oddaję ducha Mojego” — powtarzał już wówczas. A Ojciec natychmiast odpowiadał takim samym nieskończonym darem z siebie: „Tyś jest Moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie”.
Może każdego dnia w nieco inny sposób Jezus oddawał się Ojcu. Przez kolejne dni tygodnia wypowiadał jedno z siedmiu wezwań modlitwy Ojcze nasz, czyniąc z niej przedmiot kontemplacji. Rozważał je z osobna. Może co szabat rozpoczynał od nowa, schodząc na coraz głębsze poziomy recytowanych słów. Później, poproszony przez uczniów, przekazał im z własnego doświadczenia, co mamy mówić do Ojca.
Ojcze nasz to modlitwa każdego chrześcijanina — zarówno dziecka, jak i mistyka. Może być odmawiana przez całe życie i nigdy nie da się jej ostatecznie zgłębić.
„Ojcze nasz” jest jakby modlitwą piętrową. Można ją odmawiać na każdym stopniu życia duchowego. Może ją już odmawiać ktoś, kto rozumie mało, bardzo mało ze spraw Bożych, a jeśli życie wewnętrzne wzrasta, to nie potrzebuje on innej modlitwy. To, że dla ludzi mających ducha kontemplacji, odmówienie jednego „Ojcze nasz” wymaga całej godziny, a nawet i tyle nie wystarcza, to nic nadzwyczajnego[2].
Zanurzmy się w tej najwspanialszej modlitwie świata, by uszczknąć nieco z jej bogactwa.
„Ojcze nasz” jest formą modlitwy kontemplacyjnej. To nie tylko słowa czy formuła modlitewna. To pomost, który przenosi nas do nieba — miejsca przebywania Ojca. Człowiek jest wówczas w innym świecie — tym, do którego zdąża podczas ziemskiej wędrówki. Ów świat nie znajduje się jednak gdzieś ponad chmurami, w niebotycznej przestrzeni. Nie, jest w każdym z nas. Jak mówił św. Paweł na ateńskim Areopagu: W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,27—28). Niebem dla Boga jest ludzka dusza. Nigdzie nie czuje się On tak dobrze, jak właśnie w niej. To ona jest „prawdziwym rajem, w którym rozkoszą Boga jest przebywać” (św. Teresa z Avila). Mówiąc „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”, zwracamy się do Trójcy mieszkającej na dnie naszych serc. A nasza modlitwa staje się modlitwą wewnętrzną. Nosimy w sobie cząstkę innego świata. Możemy wówczas powtórzyć za Jezusem: Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat. Teraz znowu opuszczam świat i idę do Ojca (J 16,28). Idziemy do Niego naszą myślą, sercem, duchem, pragnieniem... Naszą wiarą i miłością.
Nawet, jeśli jestem grzesznikiem, mam nieśmiertelną duszę, a On jest bardziej w mojej nieśmiertelnej duszy niż w pięknie krajobrazu czy horyzontu. Święty Augustyn mówi, że jesteśmy jak niewolnik analfabeta, zobowiązany przez swojego pana do noszenia cennego rękopisu; nosi go i nie wie, co to jest. Ale jeśli zaczynam się starać, żeby nie zamieszkiwać w rzeczach stworzonych, śmiertelnych, w rzeczach, które gniją, jeśli próbuję znaleźć mieszkanie w czymś nieśmiertelnym, wówczas stopniowo odkrywam w głębi mojego serca owo Źródło, które istnieje, a które było przywalone wielkim kamieniem. Nieco odsuwam kamień i zaczyna napływać woda, Źródło poszerza się, wciąż się poszerza na tej ziemi i nigdy nie wyschnie. To jest wątek twierdzy wewnętrznej św. Teresy: muszę zamknąć oczy, zatkać uszy, żeby być uważnym na uwolnienie tego wewnętrznego Źródła, przez utopienie miłości własnej, a wtedy zauważę, że Bóg jest tu, ukryty w mojej duszy jak morze w gąbce. Moja dusza jest w Nim zanurzona, a ja nie muszę chodzić i szukać Go gdzieś daleko.
Nie dziwi zatem to, że mistycy, wielcy teologowie, Doktorzy Kościoła uczynili z Modlitwy Pańskiej duchową bazę kontemplacji, prowadzącą ich ku zjednoczeniu z Bogiem. Wystarczy przytoczyć przykład św. Teresy z Lisieux, która w Rękopisie C zanotowała:
Czasem, kiedy ogarnia mnie taka oschłość, że nie potrafię znaleźć myśli jednoczącej mnie z Dobrym Bogiem, odmawiam bardzo powoli Ojcze nasz oraz Pozdrowienie Anielskie. Wówczas te modlitwy mnie zachwycają, krzepią mnie o wiele skuteczniej, niż gdybym odmawiała je pospiesznie setki razy....
[1] W niniejszym referacie wykorzystano niektóre myśli z dwóch pozycji książkowych: A. Muszala, Kim jest Bóg, którego dotykam, Kraków 2012, oraz: A. Muszala, Jak modlił się Jezus, Kraków 2015.
[2] Ch. Journet, Ojcze nasz, który jesteś w niebie. Rekolekcje doktrynalne, tłum. A. Kuryś, Kraków 2013, s. 41, 43.
ks. Andrzej Muszala. Fragmenty pochodzą z książki Duchowość kształtowana przez liturgię,
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg