Równowaga nie oznacza kompromisu, lecz scalanie skrajnych wartości...

W dzisiejszym społeczeństwie dążenie do samorealizacji i specjalizacji stało się fetyszem. Tymczasem mądrość benedyktyńska zaleca umiar i równowagę

Równowaga nie oznacza kompromisu, lecz scalanie skrajnych wartości...

RÓWNOWAGA, PROPORCJA, HARMONIA są tak centralne, leżą u podstaw wszystkich myśli zapisanych w Regule, że bez nich podejście św. Benedykta do człowieka i wspólnoty traci swoją istotę.

Przemawiają one bezpośrednio do nas pod koniec XX wieku. Dążenie do samorealizacji staje się fetyszem w dzisiejszym społeczeństwie, a równocześnie utrudniamy sobie zadanie, zachwycając się perfekcjonizmem, wysokim stopniem specjalizacji, fachowości. Nasze uznanie budzą wybitne osiągnięcia w jakiejś szczególnej dziedzinie. Nakłaniamy dzieci we wczesnej młodości, aby dokonywały wyboru przedmiotów, w których będą się doskonalić. Bardzo cenimy tych, którzy swe życie poświęcili temu, by stać się prekursorami nowych dziedzin nauki. Z pewnością nie możemy obecnie naśladować Leonarda da Vinci, który w duchu Odrodzenia poświęcał uwagę w równej mierze sztuce i technice, dzięki wszechstronnemu wykształceniu. Po prostu dzisiaj jest zbyt wiele do zrobienia i nauczenia się. Możemy jednak zadać sobie pytanie, co tracimy (przez specjalizację) i próbować dowiedzieć się — nie popadając w przesadny romantyzm ani nie uciekając od rzeczywistości, na ile możliwa jest bardziej całościowa realizacja naszego człowieczeństwa, wykorzystując rozmaite nasze cechy dane nam przez Boga, uznając że wszystkie są wartościowe. Oczywiście darzymy szacunkiem wszystkie wybitne jednostki w spektrum społecznym: bohaterów piłki nożnej lub długodystansowców, wynalazców, ludzi nauki, świętych i duchowych guru. Lecz tym, co nas tutaj interesuje, jest wzajemna relacja pierwiastków składających się na naszą naturę: ciała, ducha i umysłu. Święty Benedykt uważał, że skoro ciało, umysł i duch stanowią razem całego człowieka, to codzienny układ życia w klasztorze powinien dzielić czas na modlitwę, naukę i pracę fizyczną. Wszystkie trzy dziedziny powinny być szanowane i wszystkie trzy w równej mierze mają się stać drogą prowadzącą do Boga.

Dni mnichów benedyktyńskich mają tworzyć rytmiczne następstwo tych trzech elementów: modlitwy, nauki, pracy. Każdego dnia cztery godziny poświęcone są modlitwie liturgicznej, cztery czytaniom duchownym i sześć pracy fizycznej. Ramy dnia stanowiło opus Dei, Liturgia Godzin. Chwała Boża była w centrum życia monastycznego. Ponieważ jednak również intelekt potrzebuje pokarmu, ma być karmiony nauką i badaniami, stąd przeznaczono czas na lectio divina — modlitewne czytanie Pisma Świętego i Ojców Kościoła. Ponieważ praca rąk zasługuje na swoje miejsce, wykonywano zajęcia domowe i związane z prowadzeniem gospodarstwa. Miała to być szkoła służby Pańskiej — zrównoważone życie oparte na uznaniu wagi każdej z tych dziedzin aktywności człowieka. Dobra organizacja życia monastycznego zapewniała odpowiednie warunki dla rozwoju każdego z tych elementów, a przez to dla lepszego funkcjonowania wspólnoty. Z codziennego życia wiadomo, że właściwe relacje pomiędzy poszczególnymi częściami służą dobru całego organizmu.

Zasada porządku i równowagi rządzi organizacją życia zakonnego. „Żeby wszystko odbywało się we właściwej porze” (RB 47,1); „wszyscy bracia zachowują swoje miejsca” (RB 2,19). Świętość nie może stać się usprawiedliwieniem dla bałaganu ani nabożeństwo nie może być ucieczką od pracy. Dobra organizacja instytucji, właściwe gospodarowanie jej własnością, wykorzystanie czasu, szacunek należny jej członkom — wszystko to ma swój głęboki sens, gdyż stanowi solidną podstawę, na której opiera się cała struktura. Reguła ma stworzyć korzystne środowisko, w którym może kwitnąć harmonijne życie.

Stałość, tak jak określa ją Reguła, ma fundamentalne znaczenie. Nie chodzi tylko o to, aby nie uciekać z miejsca, w którym znaleźliśmy się. Ważne jest również, aby nie uciekać od siebie samego. Jest to coś więcej niż wpatrywanie się w swoje wnętrze, niż pobłażliwa dla samego siebie introspekcja. Chodzi o akceptację, akceptację całościową każdego człowieka, z uwzględnieniem ciała, ducha i umysłu, gdyż każdy składnik naszej osoby zasługuje na szacunek, każdy wymaga uwagi. Waga, jaką benedyktyni przywiązują do stałości, nie jest abstrakcyjnym idealizmem — jest to typowy realizm. Jest to uznanie związku pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym. Stałość związków z innymi ludźmi (we wspólnocie, w rodzinie, małżeństwie, interesach) zależy od stałości i właściwego uporządkowania rozmaitych dziedzin życia wewnętrznego i ich akceptacji, a nie negacji czy odrzucenia.

Wielu osobom świeckim aż nazbyt łatwo przychodzi ochota, aby życie dzielić na religijne i światowe, duchowe i cielesne. Są przekonani, że to pierwsze nawet jeśli zajmuje stosunkowo mało czasu, jest ważniejsze i powinno być oddzielone od reszty. Idea ta z pewnością oburzyłaby człowieka, który mówiąc o drodze do Boga używa prostych, fizycznych terminów. Nie ma tu żadnego wstępowania dusz ani wizji bezcielesnych bytów duchowych, które wbrew intencjom autorów wprawiają czytelników traktatów duchowych w zakłopotanie. Tymczasem zaraz na początku pełnego zapału Prologu św. Benedykt mówi o biegu, o gotowości serca i ciała, jak gdyby nogi i uczucia rzeczywiście zbliżały nas do Boga. Nie interesuje go jakiś pozbawiony ciała twór duchowy. Obecnie wiele wskazuje na to, że zapomnieliśmy o jego posłaniu, i lekceważenie ciała przyniosło poważne straty dla życia religijnego na Zachodzie. Dopiero w naszych czasach zaczynamy sobie na nowo uświadamiać, że nasze ciało jest świątynią, w której mieszka Bóg, świątynią, która domaga się szacunku i daje moc. Zaprzeczyć temu oznacza odciąć się od jednego z najpotężniejszych źródeł energii i siły na naszej drodze do Boga.

Obraz drabiny użyty przez św. Benedykta w rozdziale 7 jest starożytnym symbolem jedności i integracji. Tutaj łączy ona ziemię z niebem. Mając mocne oparcie na ziemi (którym jest wspólnota), umożliwia wstępowanie do Boga. Dwa boki tej drabiny to ciało i dusza. Są one zespolone; dzięki uznaniu ich ważności i współdziałaniu obydwu wstępowanie ku Bogu staje się możliwe. Jeżeli boki drabiny nie będą równoległe, jeśli zabraknie harmonii między nimi, ujrzymy absurdalnie powykrzywiane szczeble!

Wiele starożytnych społeczeństw doceniało jedność osoby ludzkiej, co wyrażali w naturalny i żywy sposób w swojej poezji i modlitwie. Wśród ludów celtyckich zamieszkujących Hebrydy znana była modlitwa rozpoczynająca się od słów: „Pobłogosław mnie całego”, bo prośba o błogosławieństwo duszy bez prośby o błogosławieństwo ciała nigdy by im przez myśl nie przeszła. Były one nierozerwalnie złączone:

Daj nam, o Boże, czego potrzebuje nasze ciało,
Daj nam, o Boże, czego potrzebuje nasza dusza.

Uznanie razem ciała i duszy w ten sposób oznacza, że ta modlitwa poranna jest zanoszona za całą osobę, łącznie z pracą rąk w sposób, który wydaje się być bardzo bliski mądrości benedyktyńskiej:

Błogosław mnie, Boże,
moją duszę i ciało.
Błogosław mnie, Boże,
moją wiarę i życie.
Błogosław mnie, Boże,
moje serce i moją mowę.
Błogosław, Boże,
pracę rąk moich.

W zakończeniu wspaniałego rozdziału 7 św. Benedykt mówi, że kiedy mnich ukończy to żmudne wspinanie się, czyli proces oczyszczania na drodze pokory, to cała jego postawa, również jego ciało będzie świadczyć o tym.

Mnich nie tylko w sercu, ale także w samej postawie okazuje zawsze pokorę, a mianowicie w czasie Służby Bożej, w oratorium, w klasztorze, w ogrodzie, w podróży, na polu czy gdziekolwiek indziej, bez względu na to, czy siedzi, chodzi, czy też stoi (RB 7,63).

Jego postawa zawsze będzie wyrażać jego stan wewnętrzny. Słowa te można zastosować jako trafną definicję do pojęcia języka ciała. Jest ono używane obecnie, gdy uświadamiamy sobie, jak bardzo nasz sposób chodzenia, siedzenia, trzymania rąk wyraża nas samych. Święty Benedykt zdawał sobie sprawę, że to po prostu jedność całej osoby gra istotną rolę w życiu benedyktyńskim i jest ona ważna nie tylko dla każdego mnicha, ale rzutuje na stosunki we wspólnocie.

W rozdziale o dyscyplinie śpiewania psalmów pada rozbrajająco prosty argument: „aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta” (RB 19,7). Oznacza to po prostu pytanie: jak mogę chwalić Boga, jeżeli nie ma we mnie jedności? A czy potrafię wówczas żyć we wspólnocie i pracować dla jedności Kościoła? Czy wprowadzam pokój w świecie? Definitywną odpowiedź znajdujemy w Regule. Życie benedyktyńskie ma prowadzić do integracji całej osoby, a w końcu do przemienienia w Chrystusie.

W życiu monastycznym praktykowane są trzy dyscypliny lub ćwiczenia, które wyrastają z podziału na trzy elementy: ciało, umysł i ducha, zgodnie z zasadą benedyktyńską. Jedność wymiaru cielesnego osiąga się przez styl życia, który wymaga stałości, pracy fizycznej, ubóstwa, dobrych uczynków oraz obserwancji, które prowadzą do radosnej służby w „pracowni, w której mamy się posługiwać pilnie tymi wszystkimi narzędziami [dobrych uczynków]” (RB 4,78). Jedność w wymiarze duchowym przychodzi przez praktykę pokory i prowadzi do czystości serca, która jest owocem ćwiczenia się w posłuszeństwie, gorliwości i ciszy wewnętrznej. Ma to doprowadzić mnicha do pełnienia wszystkiego bez trudu czy strachu, „lecz z miłości do Chrystusa, bo nawykł już do dobrego i znajduje radość w cnocie” (RB 7,69). Jedność umysłu przychodzi przez studium i słuchanie Pisma Świętego i ma przedłużenie w czystej i nieustannej modlitwie.

Jednakże do wszystkiego należy podchodzić z umiarem. Przedstawiając w Prologu swoją szkołę służby Pańskiej, św. Benedykt dodaje od razu: „Ufamy przy tym, że zakładając ją, nie ustanowimy nic surowego ani nazbyt trudnego” (RB Prol. 46). Zasada umiarkowania we wszystkim dominuje w życiu monastycznym. Uderzający jest kontrast pomiędzy duchowością św. Benedykta a mnichami pustyni, którzy byli zdolni do trwania na słupie lub do nie kończących się postów, co miało niewiele wspólnego z Regułą, nawet obecnie zabraniającą podejmowania praktyk ascetycznych bez pozwolenia. Być może św. Benedykt wiedział zbyt wiele o rywalizacji w świętości. W każdym razie mnisi w jego klasztorze otrzymywali wystarczającą ilość jedzenia, a nawet wina, a jeśli pierwszy posiłek spożywali dopiero wieczorem, to raczej przypominali w tym miejscowych wieśniaków. Nawet w okresie Wielkiego Postu posiłki były tylko nieznacznie ograniczane, a mnisi mieli nieco więcej czasu przeznaczać na modlitwę i czytali dodatkowo wybraną książkę.

Ten umiarkowany styl życia jest najpewniejszy. Współgra to z niewyszukanym stylem życia, jaki wielu z nas uznaje dziś za właściwy, zwłaszcza od momentu, gdy Schumacher i inni uświadomili nam, jak używa się surowców w krajach zachodnich. Skupili uwagę na dysproporcji pomiędzy krajami trzeciego świata a nami, a także na szokujących skrajnościach pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi w naszym społeczeństwie. Zwracają naszą uwagę na metody, przy pomocy których społeczeństwo konsumpcyjne zachęca nas do jedzenia ponad miarę z jednej strony, a z drugiej proponuje kontrolowanie wagi, odchudzanie, diety — jest to inna forma skrajności.

Umiarkowanie cechuje każdy przejaw życia we wspólnocie. Jeżeli trzeba wprowadzać poprawki, to opat powinien pamiętać, aby działać z rozwagą i miłością, „żeby będąc zbyt gorliwym w usuwaniu rdzy, nie zniszczył naczynia” (por. RB 64,12). Przypomina mu to, że można zamęczyć owce nazbyt uciążliwą drogą i zniszczyć naczynie szorując je zbyt gwałtownie. Święty Grzegorz pisząc, że Regułę wyróżnia roztropność, niewątpliwie miał na myśli mądre dostosowanie środków, w zależności od celu, tak iż zachowując najwyższe ideały, odnosi się do ludzkich słabości z łagodnością, a nawet z poczuciem humoru. Mnichom gromadzącym się na modlitwę św. Benedykt radzi: zaczynajcie od śpiewu Venite, powinniście odmawiać ten psalm jak najwolniej, bo niektórzy mogą być spóźnieni; wprawdzie przewidziano za to karę, ale dajmy im jak największą szansę, aby jej uniknęli (por. RB 43,4—7). Takie umiarkowanie wskazuje wprost wzruszającą wyrozumiałość dla ludzkich słabości. Podsumowuje to znane zdanie: „(Opat) niech wszystkim kieruje z takim umiarem, by i mocni mieli to, czego pragną, i słabi nie odchodzili” (RB 64,19). Taki ma być poziom wymagań, aby nie skłoniły słabego do ucieczki, ale mimo to stanowiły wyzwanie dla mocnych.

Duchowość benedyktyńska nie przyciąga ani nie kształtuje jakiegoś szczególnego typu świętości, nie skłania do męczeństwa, bycia prorokiem ani żadnych skrajnych postaw. Dom Columban Cary-Elwes opowiada miłą historię o mnichu z jego klasztoru, który był przekonany, że nie prowadzi dość surowego życia i opuścił klasztor, aby wstąpić do zgromadzenia, w którym wymagania były znacznie bardziej twarde. Mnisi wstawali wcześniej i jedli skromniej. Praca fizyczna była bardziej wyczerpująca, a milczenie ściślej przestrzegane. Zniknął z pola widzenia, lecz powrócił po jakimś czasie przekonany, że tak surowe wymagania nie są dla niego. Nie zbliżyły go one bynajmniej do Boga. Był zbyt wyczerpany, żeby skupić się na czymkolwiek, a co dopiero na Bogu. Powrócił w pokoju, a wspólnota miała naukę z tego doświadczenia.

Ani cała wspólnota benedyktyńska, ani poszczególni jej członkowie nie powinni dać się pochłonąć gorączkowej pracy, nadmiernej aktywności wyniszczającej zdrowie i siły. Zjawisko dobrze znane w kręgach kierowniczych jako wypalanie się, efekt zbyt ciężkiej nierytmicznej pracy bez żadnego relaksu. Nie jest to cnota benedyktyńska! Zamiast tego mamy zadowolenie z tego co znane, zwyczajne, monotonne. Dom Rembert Weakland zauważył ostatnio, że benedyktyni mogą czasami być kuszeni, aby pomniejszać pewne cechy swego życia, dzięki którym jest ono przeciętne, zrównoważone, normalne poprzez nieznaczne zachwianie proporcji, przez próbę stworzenia pozorów heroizmu, aby w ten sposób przyciągnąć młodych ludzi. Jednakże siłą ich życia jest właśnie świadectwo normalności. Należy także zauważyć, że porównanie tej normalnej, umiarkowanej drogi z życiem łatwym i letnim i dostosowaniem się do istniejących warunków, byłoby parodią Reguły. Reguła każe zaakceptować każdy element osoby, każdego członka wspólnoty, każdą pracę w ciągu dnia jako coś cennego i ważnego na swój sposób. Nie zaleca natomiast skrajności współzawodnictwa, nadmiernej aktywności, pracoholizmu. System wzajemnych zależności łączy poszczególne elementy w harmonijną całość. Ponownie stajemy przed ideałem równowagi benedyktyńskiej. Szczególnie dobrze jest on widoczny w codziennym rozkładzie zajęć, który w zmieniającym się rytmie zespala zasadnicze elementy dnia monastycznego. Mnich porusza się między modlitwą, studiowaniem i pracą rąk, przechodząc z kaplicy do biblioteki, do kuchni czy do gospodarstwa. Reguła wprowadza system wzajemnych zależności następujących po sobie zajęć.

Kiedy podobna sytuacja pojawia się w moim życiu, po prostu czuję się rozrywana, zaczynam narzekać i przyjmuję ją z oporem. Odczuwam brak organizacji dnia i zaganianie. Jestem rozdarta pomiędzy życie rodzinne i pracę, odpoczynek i obowiązki w miejscowych stowarzyszeniach i organizacjach, do których czuję się zobowiązana należeć. Wyczerpują mnie podróże i pośpiech, kiedy muszę odkładać jedną rzecz, aby zabrać się za inną. Czy w kontekście tego, co zrozumiałam dzięki Regule, mogę tak zorganizować każdą dziedzinę, aby pozytywnie kształtowała moje życie? Czy mogę dostrzec w nich dobro? Czy przy odrobinie większej koncentracji na potrzebach chwili, przy wszystkich zainteresowaniach, mogą mnie one ubogacać a nie wyjaławiać? Byłoby niedorzecznością udawać, że mogłoby to być w jakikolwiek sposób porównywalne z prostym życiem opisanym przez św. Benedykta. Mimo to mogę nauczyć się czegoś ważnego z jego podejścia do życia, które podkreśla, że panowanie nad zmieniającymi się działaniami może grać istotną rolę w tworzeniu pozytywnego, twórczego życia.

Musimy sobie bowiem uświadomić ten bardzo podstawowy, a zarazem skromny fakt, że z natury swej domagamy się pewnej rytmiczności. W życiu potrzebny jest rytm i równowaga, jeżeli ma ono być istotnie dobre, a nie pozbawiać nas cennych możliwości osiągnięcia pełni dojrzałości osobowej. Jeżeli nie potraktujemy poważnie tego wymagania, ograniczymy tkwiące w nas możliwości. Będziemy coraz bardziej zubażać naszą osobowość. W życiu monastycznym oczywiście samo rozplanowanie budynków równocześnie odzwierciedla i pomaga we wzajemnym przenikaniu się różnych działań. Jeden ze współczesnych benedyktynów porównuje klasztor do jednolitego ubrania (bez szwów). Budynki skupione w obrębie klauzury, która łączy równie ważne oratorium i refektarz, bibliotekę, sypialnie i kapitularz, wskazują na ciągłość modlitwy i nauki, posiłków, pracy i snu. Oczywiście modlitwa i oratorium są wyróżnione, gdyż — jak mówi Reguła — niczego nie można przedkładać nad opus Dei. Nie są jednak oddzielone ze względu na swoją odrębność. Układ dnia monastycznego, wytyczony przez Regułę, polega nie tyle na zmieniających się kolejno ważnych i mniej ważnych zajęciach, ale na płynnym rytmie jednakowo ważnych działań. Nie ma podziału na rzeczy wielkie i małe. Przeciwnie — wszystkie czynności mają swoją wartość i w miarę możliwości uczestniczą w nich wszyscy bracia. Związek między porządkiem nadprzyrodzonym i ludzkim u św. Benedykta jest bardzo często widoczny. Była to dla niego rzeczywistość zakorzeniona we Wcieleniu. Dlatego też mógł powiedzieć piwnicznemu, że prosty sprzęt, którym się posługuje, ma być szanowany jak naczynia liturgiczne. Każdy, kto nie szanuje własności monastycznej, będzie upomniany, gdyż wszystkie przedmioty należy traktować jakby były poświęcone. Nie ma dziedzin życia, w których nie byłoby śladu Boga. Bóg jest obecny i osiągalny w każdej chwili i czynności.

O ile układ zabudowań na wzór budynków klasztornych praktycznie jest dla większości z nas nieosiągalny, to jednak wzajemny związek, jaki wprowadzają one symbolicznie między różne dziedziny naszego życia, pozostaje jako coś istotnie ważnego, o czym powinniśmy pamiętać, a może powinniśmy odkryć na nowo. Nawet w najmniejszym domu czy jednopokojowym mieszkaniu muszą być wydzielone miejsca, gdzie gotujemy, jemy, śpimy. Czy nie możemy rozwinąć tę zasadę i potraktować poważnie coś, co jest powszechną praktyką na Wschodzie, włączając do wymienionych miejsc jeszcze jedno, choćby bardzo maleńkie, które wskazywałoby na fakt, że w naszym życiu obecny jest Chrystus. Po prostu powieszona ikona, obraz czy postawiona świeczka, iluminowany tekst, będą przypominać, że wśród wzajemnie przenikających się przestrzeni naszego dnia, we wszystkich sprawach Chrystus ma swoje miejsce.

Wciąż zbyt łatwo uważa się za niezależne od siebie różne elementy życia chrześcijańskiego: nabożeństwa publiczne, modlitwę osobistą, codzienną pracę, milczenie, naukę, przyjaźń, wypoczynek i całą resztę, i proces ten pogłębia się. Ideał równowagi benedyktyńskiej nie jest celem samym w sobie. Jest tylko środkiem prowadzącym do całkowitej integracji, przemieniającej całego człowieka tak, że możliwe staje się coraz pełniejsze doświadczanie Boga. O ile całkowicie spełni się ono u końca tej drogi, kiedy wejdziemy do pełnej radości Wielkanocnej, to jednak prawdą jest także, że Bóg jest obecny i osiągalny tu i teraz, w tej chwili i w tym konkretnym zajęciu. Nie ma podziału na to, co święte z jednej strony i świeckie z drugiej. Każdy z elementów naszej istoty i całe życie, które z nich wypływa, domagają się szacunku, gdyż mają swój udział w naszej drodze do Boga. Tak więc staje się to wielką afirmacją. Jedność osoby i harmonia życia codziennego, która z niej wypływa, są kluczowym wymiarem benedyktyńskiej wizji życia wspólnotowego, równowagi i umiarkowania, które znajdują się u podstaw Reguły.

Uważam jednak, że ostatni i niesłuszny wniosek, jaki może wynikać z tych rozważań nad równowagą i umiarem benedyktyńskim, to ten, że jest to łatwa droga. Nie oznacza ona bezpiecznej gry i nie jest to przepis na miernotę. Wręcz przeciwnie, jest niezwykle wymagająca. Równowaga nie oznacza kompromisu, lecz scalanie skrajnych wartości, których siłę musimy uznać, a nie odrzucać. Życie benedyktyńskie ukazuje nam, jak zachować równowagę między przeciwnymi biegunami. Mnich żyje w ciągłym napięciu pomiędzy stałością a przemianą, tradycją a przyszłością, między indywidualnością a wspólnotą, posłuszeństwem a inicjatywą, pustynią a targowiskiem, działaniem a kontemplacją. W rzeczywistości dokładnie na tym polega paradoks  życia chrześcijańskiego. Spotykamy się z tym w Biblii, a Reguła wyraża to, gdyż czerpie z tego właśnie źródła. Stwierdzamy, że rzeczy są różne od naszych wyobrażeń o nich. Kiedy św. Benedykt wskazuje swoim mnichom, jak wspinać się po drabinie do Boga, oznacza to równocześnie zstępowanie w pokorę i wyrzeczenie się samego siebie. Ten sam paradoks znajdujemy w Ewangelii i psalmach, kiedy mówią, że w ciemnościach widzimy światło, w śmierci znajdujemy życie, że jesteśmy napełniani, gdy oczyszczamy się, a najszczęśliwsi jesteśmy nie wtedy, gdy bierzemy, ale gdy dajemy. To, co mogłoby być rozdarciem i rozbiciem, może posłużyć jako środek do budowania całości i równowagi.

Fragment książki „Szukanie Boga. Droga św. Benedykta”

Esther de Waal, córka anglikańskiego pastora, po studiach historycznych w Cambridge pracowała naukowo w Leicester University oraz w Newnham. Po wyjściu za mąż w 1960 r. uczyła w Cambridge i Nottingham. Od kiedy jej mąż został dziekanem, rozpoczęła pracę na Kolegium Teologicznym Lincolna. Po przeprowadzce do Canterbury łączyła obowiązki żony I matki czterech synów z intensywną pracą naukową. Od 1971 r. kierowała pracą studentów na Uniwersytecie Otwartym i uczyła historii w seminarium pastorów w Canterbury. W roku 1982 z grupą Amerykanów rozpoczęła „doświadczenie benedyktyńskie”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama