Nieraz chrześcijaństwo sprowadzane jest do wymagającej doktryny moralnej. Tymczasem fundamentem Ewangelii jest myślenie, które wyrasta z miłowania życia - jest ona bowiem obwieszczeniem życia, a nie kodeksem warunków na drodze do moralnej doskonałości
Jak wyjść z tego moralizatorskiego zagmatwania? Wyjściem jest prawdziwe spotkanie z Bogiem. Takie spotkanie dokonuje się przez Jezusa Chrystusa. W Jego życiu objawił się cały dramat sytuacji człowieka. Syntetycznie wypowiedział go św. Piotr w mowie do Żydów: Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami (Dz 3,15). Zabijamy Dawcę życia w naszych czynach. Nie mówimy o tym na płaszczyźnie moralnej, osądzając nasze czyny. Zresztą podobnie św. Piotr nie osądza postępowania słuchaczy. Po przytoczonych słowach dodaje zaraz: Lecz teraz wiem, bracia, że działaliście w nieświadomości, tak samo jak zwierzchnicy wasi. A Bóg w ten sposób spełnił to, co zapowiedział przez usta wszystkich proroków, że Jego Mesjasz będzie cierpiał (Dz 3,17n). Uzdrowienie idzie ostatecznie przez krzyż Syna Bożego, przez cierpienie i śmierć przyjęte przez Niego dla przywrócenia miłości. Tego dokonał Bóg przez Chrystusa. Z naszej strony potrzebne jest osobiste przyjęcie tej tajemnicy, co jednocześnie oznacza przyjęcie własnego krzyża: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien (Mt 10,38).
Czym jest krzyż? Nie jest on cierpieniem dla cierpienia, ale przyjęciem bólu ze względu na miłość, dla odzyskania życia. Wydaje się to paradoksalne. Jak cierpienie może przynosić życie? Zazwyczaj cierpienie rodzi w nas bunt. Aby je autentycznie przyjąć w imię miłości, trzeba uwierzyć w miłość, która przez cierpienie daje życie, co dokonało się na krzyżu. Na krzyżu Bóg objawił miłość do końca, a tym samym, że jest miłującym życie (Mdr 11,26), że nie pragnie naszego potępienia, ale zbawienia (por. Ez 33,11; Mdr 1,13; Łk 15,7). Przyjąć krzyż znaczy pójść za Chrystusem, jak mówi o tym przytoczone wyżej zdanie z Ewangelii według św. Mateusza, zawierzyć Jego mądrości, że przyjęcie cierpienia w miłości prowadzi do życia.
Najczęściej jednak myślimy zupełnie inaczej. Staramy się oceniać wszystko i szukać potwierdzenia wartości naszych czynów. W sytuacji wątpliwości spontanicznie pragniemy usprawiedliwienia naszego postępowania, co wiąże się od razu z oskarżaniem innych o pojawiające się zło. Takie myślenie raczej odcina od spotkania niż do niego prowadzi. Przy takim postępowaniu umyka nam istotny wymiar życia, o który winniśmy za wszelką cenę walczyć, że jest ono współistnieniem z innymi. Autentyczne pragnienie życia wymaga od nas właściwej postawy wobec innych. Zachęca nas do niej św. Paweł:
obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko /przyobleczcie/ miłość, która jest więzią doskonałości (Kol 3,12—14).
Krzyż po chrześcijańsku przyjęty jest walką o życie wbrew pokusie buntu, zwątpienia i oskarżania innych włącznie z samym Bogiem. Jest wyznaniem wiary w życie, które jest mocniejsze od cierpienia i śmierci, życie, które rodzi się z przebaczenia i odzyskanej miłości. Krzyż nie polega jedynie na dzielnym znoszeniu cierpienia, ale pójściu za Chrystusem w Jego miłości do końca. Dlatego wymaga on zdecydowania się na życie wbrew doświadczeniu cierpienia i bólu.
Pozytywne rozwiązanie problemu naszych zranień pojawia się na płaszczyźnie myślenia egzystencjalnego, czyli myślenia wyrastającego z pragnienia pełni istnienia, myślenia, dla którego najważniejsze jest to, co daje życie. Dochodzi do niego ten, kto „miłuje życie”. Musimy zatem wrócić do właściwego porządku w myśleniu: myślenie egzystencjalne przed myśleniem moralno-oceniającym. Żeby to lepiej wyjaśnić, podam dwa przykłady.
Pierwszy banalny z dziedziny „motoryzacyjnej”. W przepisach drogowych istnieje np. zasada pierwszeństwa. Ale w czasie jazdy może być różnie. Ktoś może wymusić pierwszeństwo. Jeżeli dochodzi do wypadku, to oczywiście winny jest ten, który wymusił pierwszeństwo. Ale co to daje temu, który miał pierwszeństwo, lecz zginął w wypadku. Jaki sens ma dla niego wszelkie doszukiwanie się winy, racji, kiedy pozostaje kaleką lub nawet leży na cmentarzu? Myślenie w kategoriach prawa traci tutaj wszelki sens, jeżeli ten, który miał prawo, nie żyje, a ten, który zawinił, żyje i dalej jeździ. Jeżdżąc, musimy przede wszystkim myśleć o ochronie własnego i cudzego życia. Myślenie w kategoriach przepisów jest o tyle dobre, o ile służy zabezpieczeniu życia.
Drugi przykład odnosi się do życia małżeńskiego. Nie ma małżeństwa, w którym by nie dochodziło do konfliktów, napięć, nieporozumień. Myślenie w kategorii racji, winy, usprawiedliwiania się najczęściej nie prowadzi do jedności, ale do dalszego nieporozumienia. Racje jednej i drugiej strony są inne, inne myślenie, inne wartościowanie i dlatego zupełnie inna ocena wydarzeń i intencji. Kiedy każdy albo przynajmniej jeden z małżonków trzyma się uparcie swoich racji, chcąc udowodnić drugiemu jego winę, niszczy w ten sposób to, do czego zostali oboje powołani, mianowicie do jedności: dwoje będą jednym ciałem (por. Rdz 2,24). Zrozumienie, że szczęście w ich życiu polega na wzajemnej miłości, że jest to ich jedyna szansa na pełnię życia, zmienia samo myślenie i wartościowanie. Żadne, nawet najpoważniejsze własne racje, nie są w stanie dać żadnemu z nich życia. Życie jest we wzajemnej więzi miłości. Stąd walka o nią staje się czymś najważniejszym w ich życiu. Jeżeli ponadto wiedzą, że tej jedności nie da się uzyskać inaczej, jak tylko przez przebaczenie i wzajemne zawierzenie, to trzymanie się własnych racji, szukanie potwierdzenie tych racji przez innych i usprawiedliwianie siebie staną się całkowitym bezsensem, niszczącym życie, do jakiego są wezwani. W praktyce nie jest to łatwe, a przebaczenie, zawierzenie drugiemu po trudnych doświadczeniach zdrady, może graniczyć z heroizmem. Jest to rodzaj krzyża, ale czy istnieje inna droga? Cóż może być ważniejszego od upartego dążenia do życia?
Myślenie, które wyrasta z miłowania życia i pragnienia pełni istnienia, jest fundamentem Ewangelii — dobrej nowiny, jest ona bowiem obwieszczeniem życia, a nie kodeksem warunków na drodze do moralnej doskonałości i uzyskania usprawiedliwienia. W spotkaniu z Bogiem nie uzyskujemy usprawiedliwienia naszych złych czynów, ale przebaczenie, wyzwolenie z niewoli grzechu i prawdziwe życie. Największą tragedią w zranieniu nie jest sam ból, ale odebranie woli życia przez zamknięcie w urazie i szukanie usprawiedliwienia. Wszyscy jesteśmy tak czy inaczej zranieni, ale do życia dochodzi ten, kto to życie miłuje i całym sobą do niego dąży, spotykając się z Bogiem w Chrystusie.
Fragment książki „Droga człowieka”
Włodzimierz Zatorski OSB — urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Do klasztoru wstąpił w roku 1980 po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze śluby złożył w 1981 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Założyciel i do roku 2007 dyrektor wydawnictwa Tyniec. W latach 2005—2009 przeor klasztoru, od roku 2002 prefekt oblatów świeckich przy opactwie. Autor książek o tematyce duchowej, między innymi: „Przebaczenie”, „Otworzyć serce”, „Dar sumienia”, „Milczeć, aby usłyszeć”, „Droga człowieka”, „Osiem duchów zła”, „Po owocach poznacie”. Od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 przebywał w pustelni na Mazurach oraz w klasztorze benedyktyńskim Dormitio w Jerozolimie. Od 2010 do 2013 był mistrzem nowicjatu w Tyńcu. W latach 2013-2015 podprzeor. Pełnił funkcję asystenta Fundacji Opcja Benedykta. Zmarł 28 grudnia 2020 r.