W 35 rocznicę śmierci ks. Michała Sopoćki
Bóg powołuje nas do różnych zadań w rodzinie, społeczeństwie, Kościele. Jeden otrzymał powołanie do tego, by wstąpić do zakonu lub zostać kapłanem. Ktoś inny — by być żoną i matką lub mężem i ojcem. Jeszcze innej osobie Bóg zlecił zadanie służenia poprzez wykonywanie jakiegoś zawodu. Możemy nie dowierzać swoim siłom i możliwością, możemy wymawiać się, prosząc, by Bóg zdjął odpowiedzialność za dzieło, do którego nas wyznaczył. Możemy też zastanawiać się, dlaczego wybrał nas, a nie innych, zdolniejszych, lepiej przygotowanych, jednak wybór Boży jest tajemnicą. Bóg ma własne kryteria, według których ocenia przydatność człowieka do pełnienia Jego dzieła. Co możemy zrobić patrząc na własną bezradność? Ksiądz Michał powiedziałby: nie lękaj się, zaufaj Miłosierdziu Bożemu, skoro Bóg powołuje nas do pracy, to również będzie jej błogosławił. Nie zostawi nas samych z zadaniami, które powierzył. Będzie z nami.
Często Bóg wybiera to, co małe, słabe i pokorne, by dokonać rzeczy niezwykłych: oto młody, niewprawiony w mowie Jeremiasz staje się prorokiem, którego nikt nie zwyciężył; uboga Maryja z Nazaretu staje się Matką Mesjasza; porywczy Piotr — Skałą, na której Chrystus zbudował Kościół; prześladowca Szaweł, energicznym misjonarzem, niewykształcona s. Faustyna, sekretarką Jezusa Miłosiernego. Może dzieje się tak dlatego, że wybiera takie narzędzia, które nie wiążą Bogu rąk. Może potrafią całkowicie zdać się na Niego i poddać się, pragnąc jedynie odpowiedzieć miłością na Jego miłość. Przecież, to „miłość daje nam skrzydła, rozpala wolę, zdobywa wzajemność. Dlatego (jak proponuje ks. Michał), pozwólmy upoić się tkliwości Boga, dajmy się porwać Jego miłości”. Bogate w miłość było życie ks. Sopoćki, mieniące się różnymi jej barwami — jako wikarego, kapelana wojskowego, wykładowcy uniwersyteckiego czy seminaryjnego, jako spowiednika i ojca duchownego, a zwłaszcza jako teologa, który „jak nikt inny wniknął w tajemnicę naszych czasów, jaką jest tajemnica Bożego Miłosierdzia” (kard. St. Nagy).
„Świat chętniej słucha świadków niż nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami” (Paweł VI). Kto może być świadkiem miłości? Świadkiem może być tylko ten, który poznawał i doświadczył Bożą Miłość. Papież Benedykt XVI powtarza, że chrześcijanin, który staje się świadkiem, „musi najpierw Boga przyjąć, wziąć, Boga w sercu nosić, by móc Go dać”. W naszym życiu Boga poznajemy w różnoraki sposób: z kart Pisma Świętego, w sakramentach, przed tabernakulum, we wspólnocie. Na klęczkach! Nie można ukazywać Chrystusa innym, jeżeli się Go nie spotka we własnym życiu. Tylko ten, kto spotkał Chrystusa, może być Jego świadkiem. Tylko człowiek głębokiej wiary, „zdobyty” przez Chrystusa może to zadanie dobrze spełnić. Każdy z nas jest powołany do tego, aby stać się świadkiem miłości dzięki łasce Bożej płynącej z modlitwy i wyproszonej w modlitwie. Ona dodaje nam odwagi i chroni przed rezygnacją w wypełnianiu tego wielkiego zadania, jakim jest świadectwo naszego codziennego życia. I radujemy się z tego, że mamy w naszej ojczyźnie tak wspaniałych świadków tej Bożej miłości, i że wśród niech jest nasz błogosławiony ks. Michał.
Ksiądz Sopoćko prosił Jezusa o tę wielką i płomienną miłość, która otwierałaby jego serce i nie stawiała tamy żadnej łasce, wiedząc, że gdy Bóg zapanuje w sercu, stanie się ono obojętne na rzeczy przemijające: przykre czy przyjemne, na sprawy łatwe czy trudne. Wszystko przeminie, tylko miłość pozostanie. Starał się o miłość coraz bardziej konkretną — życiową, która polega na znoszeniu wad i błędów bliźnich, aby się nie dziwić ich niedoskonałościom, a budować każdym najmniejszym objawem dobra. Pragnął żyć miłością, która jak pochodnia rozjaśnia i ogrzewa, i to nie tylko najbliższych. Miał świadomość, że prawdziwa miłość „wznosi się ponad stworzenia i zatapia w Bogu” — w Nim, dla Niego i przez Niego kocha wszystkich: dobrych i złych, przyjaciół i wrogów, do wszystkich wyciąga przyjazną dłoń, za wszystkich się modli, za wszystkich cierpi, wszystkim dobrze życzy, bo tak chce Bóg! Uczył się miłości, która nie żywi się pretensją, żalem za utraconymi światami, rozgoryczeniem, ale wpisuje cierpliwie w swój czas ewangeliczne rozwiązania. Wiedział, że jeśli miłość będzie towarzyszką jego życia, to już tu na ziemi odczuje przedsmak nieba. Żył głębokim przekonaniem, że do Boga idzie się przez miłość, a nie przez zalęknione chowanie się za filarem w kościele.
„W zimnym i obojętnym świecie potrafią ostać się tylko serca gorące, które wśród burz i posuchy czerpią moc z ufności w Miłosierdzie Boże” (ks. Sopoćko). O prawdziwej miłości nie można jednak mówić bez cierpienia. Ono jest dla miłości sprawdzianem, drogocenną perłą, jakby stemplem, że jest pochodzenia królewskiego i została uznana za bardzo cenny kruszec. Miłość i cierpienie wiąże nierozerwalna więź, których tajemnica jednych gorszy i bulwersuje, a takich jak ks. Michał pociąga i fascynuje. Ksiądz Sopoćko odkrył, że cierpienie, jeśli nie chce pozostać pustym i tragicznym doświadczeniem, musi otworzyć się na wymogli miłości. Tylko prawdziwa miłość nadaje mu sens ukazując, jak wielką wartość może mieć dla tego, kto cierpi i dla tego, za kogo jest ono ofiarowane. Cierpienie jest sprawdzianem i jednocześnie ceną najprawdziwszej miłości. Musi uważać na pozory miłości, która rozwija się płytko, powierzchownie, chce tylko korzystać i brać. Nie ma głębi i nie sięga po wartości kosztowne. Czasem pod pięknym przybraniem skrywa głębokie pokłady nieczułości i wyrachowania, przeliczając wszystko, czy się opłaca.
Tymczasem wszystko, co się działo w życiu błogosławionego, włącznie z doświadczeniem cierpienia, kładło się cieniem na życie innych ludzi. Jego los nie dokonywał się w jakieś izolacji, lecz w ścisłej zależności od dziejów ludzi obok niego żyjących. Często uświadamiał sobie, że prawdziwa miłość polega na dawaniu swego życia, w najbardziej nawet zwykłych jego przejawach, ale i w chwilach wielkich zmagań. On nie żył tylko dla siebie. Tylko w Jezusie mógł odnaleźć sens dla niepoliczonych zmagań i cierpień swego ziemskiego życia. Pamiętał, że wyrazem największej miłości jest krzyż. Bo krzyż to miłość. Wiedział, że po dwóch tysiącach lat orędzie Jezusa nie straciło nic ze swojej jednoznaczności: bo, jeśli ktoś chce do Niego należeć, być jego uczniem, musi się zaprzeć samego siebie i tak jak on dźwigać swój krzyż. „Tylko wtedy, gdy odkryjemy Miłość, to znaczy Boga, przylgniemy na nowo do Chrystusa, rozbudzimy w sobie dynamizm ewangelizacyjny” (bp J. Mazur). Miłość jest jedyną siłą zdolną zmienić serce człowieka i całą ludzkość. Jan Paweł II, który często powtarzał, że człowiek nie może żyć bez miłości, uczył, że człowiek nie potrafi o własnych siłach naśladować i przeżywać miłości Chrystusa. Staje się on zdolny do takiej miłości jedynie mocą udzielonej mu łaski.
Ksiądz Michał naśladował Jezusową miłość, miłosierdzie, odwagę i konsekwencję. Sam chciał tak żyć jak Jezus, choć wiedział, że stawia On twarde wymagania: kto chce należeć do Niego, musi pójść tą sama drogą co On. Taka perspektywa przeraża; bo kto bierze na swoje ramiona krzyż, zajdzie niechybnie na miejsce straceń; i jednocześnie budzi nadzieję; bo kto straci swoje życie z Jego powodu, znajdzie je. Każde spotkanie z Jezusem Miłosiernym było dla niego źródłem niespotykanej mocy uzdalniającej do pójścia tą samą drogą co jego Mistrz. Za każdym razem, gdy pochylał się nad ołtarzem we Mszy Świętej spotykał się z Tym, który tracił swoje życie z miłości. Dla niego „życie nie polega na zrozumieniu, lecz na miłości”.
Bóg przygotował ks. Michałowi trudną drogę świętości. Dlatego w sposób wyjątkowy potrzebował oparcia w Jezusie Miłosiernym, wtedy, gdy zdawało mu się, że traci swoje życie pod ciężarem krzyża samotności, wad własnych i bliźnich, nędzy i chorób, kiedy wydawało mu się, że ludzie i Bóg go opuścili. Wierzył, że tylko Bóg przemieni cierpienia i jego umieranie i nigdy nie pozostawi go samego, ani w cierpieniu, ani w śmierci. Jego życie pełne żarliwej pracy nad uświęceniem własnym i bliźnich oraz oddane bez reszty sprawie Miłosierdziu i apostolskiej gorliwości, nie mogło upłynąć bez niepowodzeń i cierpień, bez piętrzących się przeszkód, od których nie był ani wolny, ani szczególnie chroniony. Ale jak sam z pokorą wyznał, w życiu swym widział „jedno pasmo objawów nieskończonego Miłosierdzia Bożego”. Ten krzyż w jego życiu stawał się zalążkiem, który jak ziarenko piasku uwierając małże przeobraża się w piękną i wartościową perłę.
Potrzebujemy świadków miłości, bo tylko ona zdolna jest odmienić serce człowieka i otworzyć go na miłość, „która jest największa, i która się wyraziła przez krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu” — kard. St. Dziwisz. Obecny rok duszpasterski pod hasłem: „Bądźmy świadkami Miłości” akcentuje miłość, tę Bożą i tę ludzką, która w chrześcijaństwie jest najważniejsza, zawsze na pierwszym miejscu. Niewątpliwie takim świadkiem miłości jest ks. Sopoćko, który odchodząc z tego świata jako wierny sługa, utrudzony w boju, ale po dobrze wykonanej pracy, pogodzony z trudną wolą Bożą odnośnie szerzenia się kultu Miłosierdzia, jeszcze nie dostrzegając owoców dzieła, któremu się poświęcił całkowicie, żył tą ideą, czego wyrazem stał się akt: „Jezu, pragnę Cię kochać spełniając wolę Twoją”. Już od wczesny lat życia gorliwie współpracował z Bogiem, „rozkwitając pięknem swego wnętrza” i życia znaczonego miłością, które promieniowało na otoczenie. Jego życie nacechowane pokorną służbą Miłosiernemu, stało się bogactwem, które inspiruje innych i z którego czerpią pokolenia. Ta ponadczasowa postać zdumiewa każdego, kto choćby przez chwilę zatrzymał się przy niej.
„Chcesz poznać poetę, powinieneś pojechać do jego kraju” — powiedział Goethe, niech te słowa będą dla nas zachętą do spotkania się przy grobie tego świętego kapłana w kolejną, już 35 rocznicę jego śmierci; do miejsca, które było świadkiem jego życia i umierania z miłości do Jezusa Miłosiernego.
opr. aw/aw