Doświadczenia, które mogły doprowadzić do zredagowania praesupponendum

Fragmenty książki "Zrozumieć bliźniego" o ignacjańskim praesupponendum czyli złotej regule komunikacji międzyosobowej

Doświadczenia, które mogły doprowadzić do zredagowania praesupponendum

Aleksander Jacyniak SJ

ZROZUMIEĆ BLIŹNIEGO

ISBN: 978-83-7505-499-6

wyd.: WAM 2010



2. DOŚWIADCZENIA, KTÓRE MOGŁY DOPROWADZIĆ DO ZREDAGOWANIA PRAESUPPONENDUM

Jak zaznaczono na początku tego rozdziału, św. Ignacy „Ćwiczeń nie ułożył całych za jednym razem, ale kiedy zauważył pewne rzeczy w swej duszy, które wydawały mu się pożyteczne, a zdawało mu się, że będą pożyteczne i dla innych, wtedy notował je” (Autob., 99). Pojawia się więc zadanie poszukiwania, jakie doświadczenia wpisane w jego życie zaistniałe do kwietnia 1535 r., czyli przybliżonej daty, w której z całą pewnością praesupponendum istnieje już w formie spisanej w tekście Helyara, mogły rezonować głęboko w jego wnętrzu i doprowadzić do uświadomienia sobie konieczności sformułowania i wprowadzenia do tekstu Ćwiczeń tej istotnej zasady. Sam św. Ignacy nigdy na temat źródeł rodzenia się praesupponendum nic nie napisał. Nie dotrwało też do naszych czasów żadne świadectwo kogoś ze współczesnych Ignacemu, któremu by tę sprawę w jakikolwiek sposób relacjonował. Pozostaje w związku z tym poszukiwanie podejmowane ze świadomością, że będzie to poruszanie się po obszarze mniej lub bardziej trafnych przypuszczeń. W tej kwestii mogła zaistnieć swoista „prehistoria” powyższej zasady sięgająca lat jego dzieciństwa i młodości — jednoznacznie zamkniętej zranieniem Ignacego w twierdzy Pampeluna — oraz bezpośredniej historii dorastania pośród różnych życiowych perypetii, oskarżeń i nieporozumień, do uświadamiania sobie, jak cenna byłaby tego typu zasada utrwalona na kartach tak istotnego podręcznika duchowego wzrostu, jakim jest książeczka Ćwiczeń. Obfitość trudnych doświadczeń zaistniałych do kwietnia 1535 r. mogła być aż nadto wystarczająca do uświadomienia sobie, jak istotne jest stosowanie się do tej zasady w relacjach międzyludzkich i jak godna polecenia może być ona zwłaszcza dla tych, którzy wchodzą na poważne tory duchowego wzrostu. W dalszym życiu Ignacego, już po wprowadzeniu tej zasady do Ćwiczeń, nie zabraknie wydarzeń i doświadczeń kolejnych ostrych ataków na Ignacego, jego duchową drogę oraz na jego pierwszych towarzyszy. Wszystkie one będą dla niego stałym potwierdzeniem słuszności włączenia praesupponendum do tekstu Ćwiczeń.

2.1. Ignacjańska „prehistoria” praesupponendum Nie posiadamy żadnych danych, które mogłyby powiedzieć cokolwiek na temat nieporozumień i trudności dotyczących Ignacego, gdy jako dziecko przebywał w rodzinnym zamku Loyola lub w jego pobliżu w jednym z domów małego osiedla Eguibar, czy też gdy przebywał jako dworzanin na zamku Velazqueza w Arevalo. Posiadamy jednak pewne dane dotyczące co najmniej trzech doświadczeń z młodzieńczego okresu jego życia, które mogłyby wpisywać się w jego osobistą „prehistorię” dorastania do redagowania interesującej nas zasady.

2.1.1. „Młodzieńczy wybryk” i proces sądowy O perypetiach z prawem i to zarówno cywilnym, jak i kościelnym dwudziestoczteroletniego Ignacego piszą różni autorzy. Brakuje jednak w odniesieniu do tego epizodu, zaistniałego w jego młodzieńczym życiu, wyczerpujących dokumentów źródłowych. Pomimo tego jednak aktualny stan wiedzy na temat tej kwestii pozwala z dużym prawdopodobieństwem ustalić przynajmniej niektóre jego aspekty. Ignacy mógł przynajmniej raz w roku powracać z zamku w Arevalo, na którym był dworzaninem, w swe rodzinne strony. Jedna z jego wizyt zaistniała w okresie karnawału w r. 1515. Wtedy to właśnie doszło do poważnego naruszenia prawa ze strony jego, jak i jego rodzonego brata, ks. Pedro Lopeza de Loyola. Doszło wówczas prawdopodobnie do przelewu krwi z użyciem broni.

Jakie było podłoże tego incydentu? Beneficjum kościoła św. Sebastiana z Soreasu w miasteczku Azpeitia było w rękach ks. Juana de Anchieta, proboszcza parafii od r. 1504, dobrego muzyka, który dbał i o świątynię i o właściwy kształt duszpasterstwa. Dlatego też miał po swej stronie około połowy wiernych parafii. Druga połowa stała jednak po stronie ks. Pedro Lopeza de Loyola, rodzonego brata Ignacego, który popierany przez bliższą i dalszą rodzinę rościł sobie pretensje do powyższego beneficjum. Z tego powodu pojawiało się wiele przejawów waśni i złośliwości. To stanowiło tło incydentu zaistniałego w nocy z wtorku — ostatniego dnia karnawału, 20 lutego — na środę popielcową, 21 lutego 1515 r., podczas której, jak podaje Tacchi Venturi, doszło do użycia przemocy ze strony ks. Pedro Lopeza i Ignacego28.

Ignacy, skoncentrowany wówczas bardzo na sobie samym, pragnący podobać się niewiastom, dumny z tego, że stał się członkiem wielkiego dworu, czuł się w wiejskim środowisku swych rodzinnych stron jak człowiek wielkiego świata, który widział największe osobistości Hiszpanii tamtych czasów i być może im służył. Wracając w rodzinne strony, dostrzegał, jak pozostają one skostniałe pośród swych odwiecznych drobnych waśni i swarów, jak różne formy zemsty psuły klimat wzajemnych sąsiedzkich relacji. W ten posępny horyzont wpisywał się stary antagonizm pomiędzy domem-wieżą Loyola i proboszczem parafii w Azpeitia. Wszystko to mogło wydawać się jemu, który służył wielkiemu buchalterowi króla, a pośrednio i samemu królowi, marne i żałosne. Nie mógł nie czuć swej wyższości w odniesieniu do rówieśników ze swych rodzinnych stron. Być może takie poczucie wyższości i pragnienia pokazania, kim naprawdę jest, zaowocowało przestępstwem, którego się dopuścił.

Bardzo szybko ruszył przeciwko nim proces sądowy. Ignacy, świadom swej winy, przypominał sobie wówczas o tonsurze, którą otrzymał najprawdopodobniej około dwunastego roku swego życia, by zabezpieczyć sobie na przyszłość ewentualne profity, które z tego mogły płynąć. Rodzina Loyolów była bowiem protektorem kościołów w Azpeitia i Azcoitia. Teraz szukał sposobów, by całą sprawę prowadził nie sąd świecki prowincji Guipúzcoa, ale sąd biskupi w Pampelunie. Miała zaangażować się w to rodzina Loyolów. Z ramienia Kościoła sprawą zajął się wikariusz biskupi z Pampeluny, Paulo Olivar. Funkcję tzw. corregidora, czyli gubernatora lub prefekta Guipúzcoa, pełnił wówczas Juan Lopez de la Gama. On to zamianował dnia 1 marca 1515 r. swego prokuratora Juana Pereza de Ubilla. Za jego pośrednictwem podtrzymywał, że to właśnie on powinien sądzić młodego Ignacego, chodzącego zawsze w stroju świeckim, z długimi włosami spadającymi mu na plecy. Dodatkowo Ignacy zazwyczaj pojawiał się wówczas na oczach wszystkich w pancerzu, nosząc miecz, sztylet, muszkiet i inny oręż wszelkiego rodzaju. Do tego pochłaniały go sprawy jednoznacznie światowe, niedające się pogodzić z powagą stanu duchownego. Nikt nie widział go w stroju duchownym ani z tonsurą, do czego zobowiązywały Statuty Synodalne diecezji Pampeluna z r. 1449. Statuty te precyzowały, że osoba duchowna powinna mieć włosy krótko przystrzyżone z widoczną tonsurą i nosić stale strój duchowny, poza wypadkami udawania się w podróż. Nigdy też Ignacy nie był wpisany do rejestru duchownych tejże diecezji. Dwie prawie identyczne bulle papieża Aleksandra VI Romanum decet pontificem z lat 1493 i 1502 ustalały natomiast, że na forum wewnątrzkościelnym rozpatrywane będą sprawy tylko tych, którzy przez minimum cztery miesiące wcześniej mieli tonsurę i nosili strój duchowny. To wystarczyło, by według praw ustalonych przez królów katolickich Hiszpanii, Ignacy nie mógł być uznanym za podlegającego sądownictwu kościelnemu. Normy prawne królów katolickich miały właśnie za zadanie ukrócić wszelkie nadużycia związane z próbami podszywania się pod prawodawstwo kościelne, którego dopuszczali się różni ludzie, którzy weszli w kolizję z prawem.

Brakuje dokumentów źródłowych, które pozwoliłyby na ustalenie, jak dalej potoczyły się sprawy procesu, gdzie i jaka była jego ostateczna sentencja. Z akt udaje się jedynie ustalić, że Ignacy i jego brat zostali uznani za winnych popełnienia bardzo wielkich przestępstw, że uczynili to nocą, celowo, perfidnie, z premedytacją, po wcześniejszym uzgodnieniu, stosując pułapkę (zasadzkę). Z danych tych można wnioskować, że chodziło o jakąś formę przemocy przeciwko osobie lub osobom, a nie tylko przeciw dobrym obyczajom. Pojawiające się w aktach określenie czynów przestępczych jako muy enormes, czyli bardzo olbrzymich, było dość często stosowanym słownictwem w profesjonalnym określeniu zarzutów w ówczesnej Hiszpanii. Mógł to być jakiś akt przemocy, zaistniały w postaci wybuchu wściekłości w pewnym momencie długo trwającej dyskusji czy sporu. Nie mogło tu jednak wchodzić w rachubę zabójstwo ani ciężkie zranienie, gdyż w takim wypadku inna byłaby procedura postępowania przeciwko nim. W przypadku zabójstwa prokurator byłby zobowiązany domagać się kary śmierci dla oskarżonych.

28 Por. BARTOLINI E., Ignazio di Loyola, Milano: Rusconi 1986, s. 19.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama